Pogadaj z nami :D

wtorek, 21 lipca 2015

Kochany pamiętniczku

Kochany pamiętniczku! ♥

Jakoś najmniej z tego wszystkiego interesuje mnie który to mamy dziś dzień, więc pozwól, iż ominę tę nic nie znaczącą kwestię. Wiem jedynie tyle, że jest sobota. Od tej całej sprawy z przyłapaniem mnie, mojego przygłupiego brata, Kasa i Naokiego w domu państwa Willings minął dokładnie tydzień. Możesz wierzyć, bądź też nie, ale... zaadoptowali nas. Tak po prostu, gdy wyjaśniliśmy im całą sprawę (bo Kas i Naoki uciekli - idioci! Jak ich dorwę to prześwięcę drucianą szczotą do podłóg) stwierdzili, że potrzebny nam dach nad głową, że to wszystko dla nas nowe, że...argh! Za dużo tego wszystkiego jak na tak krótki okres czasu. Dziwię się temu, że w tak krótki okres czasu wszyscy nawzajem zdążyliśmy się zaakceptować i złapać dobry kontakt. To naprawdę złoci ludzie! Tak na marginesie najbardziej cieszę się z tego, że Alex odzyskał wzrok. Może i nie okazuję tego na co dzień, ale kocham tego głupka i nie wyobrażam sobie, aby kiedykolwiek nas rozdzielono. Pomimo tego, że jest głupi, a odkąd odzyskał wzrok stał się jeszcze bardziej "meh" na wszystko. Jezu, akysz, żeby tylko nie przejął tego po Naokim... To jakaś choroba? Lecę, wołają mnie. Idziemy z... państwem Willings do kina. Wreszcie będę mogła porzucać popcornem w ludzi.

Papa ♥



Kochany pamiętniku... 
oby cię do cholery nikt nie znalazł...

I kolejny dzień, tym razem sobota, kolejny dzień życia, a po co my w ogóle żyjemy, dlaczego żyjemy, czemu ten dywan w pokoju wydaje się wygodniejszy niż łóżko, jestem głodny, życie laguje. Streszczając to wszystko - zaadoptowano nas. Ci Willingsowie nie okazali się być aż taki dup... idio... złymi ludźmi za jakich ich na początku uważałem
już lepiej
Albo nas polubili, albo się nad nami zlitowali. Bardziej obstawiam to drugie, że zlitowali się nad głupotą Alexy i postanowili, że takie dzieci słońca jak my będą się u nich dobrze czuły. W sumie to serio nie są źli. Pani Willingson to tak naprawdę niezrównoważona kobieta z burzą czarnych loków na głowie, która ma żyjącą miotłę. Ponoć jest czarownicą i z mężem musieli zaszyć się w Nevermind, bo tam gdzie mieszkali chcieli ją na stosie spalić (?) Mimo to codziennie wieczorami wybywa na te spotkania koła czarownic. A Pan Willingson to zwykły biznesmen bez magii, który zakochał się w czarownicy, ale też jest spoko, lubię go. Przez te parę dni zdążyliśmy załapać wraz z Alexą jakiś kontakt z tymi ludźmi, już nie są dla nas tak obcy jak na początku. Trochę za szybko, jednak ich po prostu nie da się nie lubić. Nie przyznam tego otwarcie przecież, pff.  Alexa oszalała na punkcie Juliet... znaczy Pani Willingson.
Chociaż ja wiedziałem, że ona od zawsze była niezrównoważona, tylko to ukrywała.
No...
ale i tak ją kocham
Co? Ktoś coś mówił?
Wołają mnie, idziemy do kina. Jezu, umrę...





- Powoli, dzieciaki, nie pozabijajcie się przed samym wyjściem - mężczyzna o gęstej, brąz czuprynie zbeształ dwoje niesfornych szesnastolatków, jednak po jego ustach wciąż błąkał się przyjazny uśmiech. Pokręcił on tylko głową, zakładając na ramiona czarną marynarkę, która w chwilę potem została nieskazitelnie wygładzona przez blade, kobiece dłonie.
- Dziękuje, kochanie - mruknął ironicznie w stronę żony.
- Ależ proszę, kochanie - odparła równie ironicznie z rozbawionym błyskiem w czarnych jak węgiel oczach. Po chwili jednak spoważniała nieco, spoglądając chyłkiem na wciąż kłócące się bliźniaki. - Hej - zagadnęła - jak myślisz, poradzą sobie tu?
- A jak myślisz? - odpowiedział pytaniem. - Daj im czas. To oczywiste, że nigdy nie będą traktować nas jak prawdziwych rodziców. Chcemy po prostu dać im dom, który kiedyś im odebrano. Dostali nowe życie z jakiegoś powodu. Dajmy im ten powód, aby mogli zacząć od nowa.
Kobieta z wyraźnym zaskoczeniem spoglądała na swojego męża, zastanawiając się, dlaczego ten człowiek tak rzadko się odzywa. Po chwili dopiero na jej usta zawitał ten charakterystyczny pół uśmieszek, a ona sama kiwnęła delikatnie głową.
- Czasami mądry jesteś - klepnęła go po ramieniu, o mało co nie wybuchając przy tym śmiechem. Miał odpowiedzieć równie przejmującą ripostą, jednak w ostatnim momencie przerwała temu Alexa.
- Chodźmy, zaraz się spóźnimy, ja chcę na minionki... - wydęła śmiesznie wargi, po czym brutalnie pociągnęła za sobą brata, który z chwilą wychodzenia przez drzwi boleśnie spotkał się z framugą. I kto powiedział, że są normalni?



omg, wreszcie napisałam.
Miałam w planach napisać to wcześniej, jednak jakoś weny nie miałam, ale dzięki Maciejowi napisałam ♥
Aktualnie Alexy są do wzięcia do pisania jak ktoś coś by chciał to zapraszam. 

środa, 1 lipca 2015

Ognisty początek


W gabinecie płonęło, to dostrzegł bez wrzasku, który to oznajmił i zażądał pomocy. Niestety, nie tego dzieciaka kobieta o to poprosiła, William ledwie potrafił zapanować nad cieniem tak, by uniósł inny palec aniżeli ten, który wychylił się w rzeczywistości. Jedyne, na co było go w tej sytuacji stać, to zdjęcie marynarki i próbowanie opanować ogień właśnie nią, ale i ona zaraz zajęła się płomieniami, których macki zaraz sięgnęły po smukłe palce chłopaka. Odruchowo ugryzł się w język, zagryzając go do krwi, po czym upuścił ubranie. Wtem krzyknął, gdy pleców dotknęła lodowata smuga wody, odkąd ledwie przeżył hipotermię jego ciało było na to mocno wyczulone, mógłby przysiąc, iż w tamtej chwili wygiął się w łuk, a chwilę później siedział, ledwo kontaktujący i cucony szklanką chłodnej wody, na wygodnym fotelu, a nadeń pochylała się ciemnowłosa kobieta w okularach, w ubraniu dziwnie całym, skoro jeszcze przed chwilą jej spódnicę pożerał ogień. Choć gdy tak chwilę o tym pomyślał, to ten osobnik rasy ludzkiej wyglądał zupełnie inaczej, od uprzedniej białogłowej, jaka bezskutecznie prosiła go o pomoc. Bez słowa wpatrywał się w jej twarz i oczekiwał na odzyskanie zmysłu słuchu, o dziwo nie panikował, jak zrobiłby normalny człowiek, toć prawie nic nie słyszał. Ewidentnie o coś pytała, co odważył się skonkludować po wymownym uniesieniu brwi i machaniu ręką. Na ślepo potaknął głową, dzięki czemu uśmiechnęła się lekko i odstawiła szklankę, za co podziękował sile wyższej, by zasiąść po drugiej stronie sosnowego biurka. Mimowolnie pogłaskał jego brzeg, wyrzeźbiony trochę niedbale, ale nadal z wprawą. Potrząsnął głową i znanym znikąd trikiem pozbył się resztek wody z uszu, ale zaraz dopadła go żałość, gdy momentalnie został zaatakowany pytaniami. Na wszystkie odpowiadał ze spokojem, szczędząc kobiecie przydługich wypowiedzi, gdyż jakoś wyczuł, iż nie byłaby zadowolona. Jak się okazało, zajmowała stanowisko dyrektora placówki, za co momentalnie zapałał doń sympatią, jakoś zawsze bardziej ciągnęło go do tych wysoko postawionych, nie cechowała ich ni dziecinność, ni skłonność do kiepskich żartów, no, zazwyczaj, bo wyjątki powstawały wszędzie. Dotrwał do momentu zmrużenia przezeń ślepi i wbiciu ich w siniaka na szyi chłopaka, którego zaraz wymownie zakrył, poprawiając kołnierz koszuli. Od kiedy ubierał się tak wytwornie? To zabawne, że nigdy się tak nie wystroił, ale głos nakazał mu to uczynić, póki co miał rację. Jak zwykle zresztą, praktycznie nigdy się nie mylił. Will stwierdził nareszcie, iż mu się należy, zatem podziękował szybko w myślach i czym prędzej przygotował wyuczoną wcześniej historyjkę.
- Więc nie pamiętasz nic? - dopytywała się kobieta, nawet nie ukrywając nagłej wrogości, do której przeszła z uprzedniej serdeczności.
- Nie pamiętam niczego sprzed porwania - sprostował bez emocji William, choć w środku zaczynał się gotować, była natarczywa, niemal pozbawiona skrupułów. - Bardzo mi przykro, że przybywam bez listu polecającego, ale jak dotąd nie posiadałem nawet pojęcia o istnieniu czegoś takiego.
- Nie wiem co z tobą zrobić... Williamie. - Zaskoczony sykiem, jakim wypowiedziała jego miano, uniósł brew, po czym lekceważąco założył nogę na nogę, przy okazji jeszcze splatając dłonie na torsie. Dopiero wtedy zdała się uśmiechnąć, choć ledwie wykrzywiła kącik ust. - Nie mogę pozwolić pozostać ci na terenie szkoły poza zajęciami, chyba oboje wiemy, dlaczego. Jeśli coś ukrywasz, możesz mi to śmiało zdradzić, może zdołam...
- Pomóc? - przerwał, widząc już, do czego dąży. Roześmiał się w głębi, wyrzuciłaby go na zbity pysk, gdyby się jej nagle wyspowiadał. Nie przywykł do tego i nie zamierzał. - Gdybym miał jakiś problem, to nie zwracałbym się zeń do osoby, którą znam ledwie minut parę. - Tu prychnął, dla podkreślenia swych słów. - Nie zamierzam nikogo zamordować, poza tym jestem wpisany na jakąś listę, to pewne. Czyż nie?
Bez trudu dostrzegał napięcie na twarzy Madeline, jak na początku się przedstawiła. Gdyby miał z kim, pewnie pośmiałby się z jej nazwiska. Gdyby był innym człowiekiem, to pewnie rzuciłby jakiś żarcik. Gdyby był normalny, nie siedziałby teraz tutaj, a w swoim domu, o ile takowy miał. Na chwilę obecną jednak odrzucił liczne spekulacje, takowymi mógł zająć się w nocy, jeżeli dostanie wreszcie jakieś łóżko, bo wyrzucony na ulicę nie zamierzał spać i narażać się na gniew bezdomnych.
- Jesteś na liście przyjętych - potwierdziła, pochyliwszy się nad biurkiem. - Ale nie było cię przez cały rok, będziesz miał ogromne zaległości i prawdopodobnie zaistnieje problem ze znalezieniem dla ciebie lokum, które oddaliśmy komuś innemu.
- Mam czas - wychrypiał i wstał, zakładając przy tym podziurawioną przez płomienie marynarkę. Samo przebywanie w gabinecie okazało się nader nieprzyjemne, wolał oszczędzić sobie reszty pytań.
- Obawiam się, że zostało ci go coraz mniej.
Był w połowie drogi do drzwi, gdy stanął, nie będąc pewnym swej decyzji. Zaciskając mocno szczęki obrócił głowę, kątem oka łypiąc na dyrektorkę, obracającą w palcach pióro.
- Co ma pani na myśli? - zapytał cicho, niepokojąc się nagle faktem, iż ktoś mógłby ich teraz usłyszeć.
- Nie więcej niż to, co już powiedziałam. Pamiętaj, Carstairsie, że chcę dla szkoły jak najlepiej i jeśli tylko będziesz jej zagrażać, będę zmuszona do zrobienia czegoś w kierunku jej obrony.
- To zrozumiałe. - Przyznał to po chwili ciszy, ponownie kierując wzrok w stronę wyjścia z pomieszczenia. Słowa kobiety napawały go niepokojem, na głupią nie wyglądała, jednak nie znała sekretu, tego był całkowicie pewien. Gdyby miała świadomość, co wpuszcza na teren pełen magii, włączyłaby jakiś ukryty w szufladzie alarm, cokolwiek. - Proszę się mną nie przejmować - dodał na koniec, zaciskając dłoń na klamce. - Nie będę sprawiał problemów.
Po czym wyszedł, przysięgając sobie, że nigdy tam nie wróci.
krócej chyba się nie dało.