Pogadaj z nami :D

sobota, 30 listopada 2013

Piąteczek!!

Obudził mnie budzik. Jak tylko go wyłączyłam zerknęłam na kalendarz. Widniała na nim informacja, że zaczął się mój ulubiony dzień. PIĄTEK! Ach myślałam, że ten dzień nigdy nie nadejdzie. Szybko się ubrałam i zeszłam na dół. Tata i Pavel jedli śniadanie. Ledwo stłumiłam śmiech. Mój kochany braciszek otoczył swoje kanapki jedną ręką i patrzył na mnie podejrzliwie. Pewnie spodziewał się kradzieży z mojej strony. Ani myślę, nie będę okradać Pavcia z jego ukochanych kanapek z kremem. Zajrzałam do lodówki. Hmmm.. Trudny wybór. Dżemor czy kremor czy sereczek.... Wybieram dżemor owocowy. W tempie błyskawicznym przygotowałam kanapczany z dżemikiem. W tej samej prędkości je zjadłam. Z powrotem na górę. Plecak na ramię i wychodzę. Za mną słychać syk.
-No tak... Już bym cię zapomniała Shizen.-powiedziałam i wzięłam smoczka na ręce.
Ten raz dwa wpakował się do kieszeni rozpinanej bluzy.
-Jak będziesz hałasował w szkole to następnym razem cię nie wezmę.
Ten tylko wydał cichy pomruk gdy go podrapałam po łepku. Szybko powiedziałam pa i jestem na zewnątrz. Z dala od brata i taty. Jeszcze trochę i będę śpiewać ,,Niech żyje wolność''. Ruszyłam do szkoły w nadzieji, że po drodze spotkam Rimę. Gdy skręciłam w kolejną ulicę zauważyłam ją z Jackiem. No to pora włączyć nitro. Zaczęłam biec, bo nie chciałam drzeć się jak wariatka, by poczekali. Chociaż tak dyszeć po przemęczającym biegu to też nie zbyt dobrze. No to może truchcik.. Nie za wolno.. Wiem będę się drzeć i biec. Taak... Zdyszana wariatka. Huehue. Zwolniłam trochę bieg, ale nie krzyczałam. Po chwili dopadłam tą dwójkę.
-Ufff... Nareszcie was dogoniłam.-ledwo powiedziałam, bo mnie kuło w boku.
-Po co biegłaś??-spytała Rima, ale czułam, że tłumi śmiech.
-Mogłaś zawołać, żebyśmy poczekali-dodał Jack.
-Taak. Żeby wyjść na wariatkę, która drze się do znajomych z drugiego końca ulicy. Nie dziękuję, nie przyjmuje zamówienia.
Przekręcili tylko oczami. Ruszyliśmy dalej. Podczas marszu sprawdziłam czy w czasie maratonu nie zgubiłam Shizena. Nie siedział w kieszeni. Złapał się zębami tkaniny bluzy. Szczęściarz.. On musiał się tylko trzymać, podczas gdy ja musiałam biec. Pogłaskałam go delikatnie, by się uspokoił. Czeka go w końcu multum hałasu w szkole. Gdy tylko weszliśmy do Krainy Męki i Rozpaczy, Shi skulił się w mej kieszeni. Chyba kupię mu nauszniki. Ale nie wiem gdzie można kupić jego rozmiar. Meeh. Byle, by tylko na lekcji nie zaczął swoich harcy. Rozejrzałam się w około. Jack zaczął rozmawiać o czymś z chłopakiem o czerwonych oczach i brązowych włosach. Zapewne kumpel na dobra i na złe.
-Amika! Choć przedstawię ci moje przyjaciółki!-krzyknęła Rima i pociągnęła mnie w bok.
Natychmiast zobaczyłam dwie dziewczyny. Jedna z nich brązowowłosa o fioletowych oczach, druga białowłosa o szaro-niebieskich oczach. Nagle brązowowłosa rzuciła mi się na szyję.
-Rimaaaa!! Nareszcie przyszłaś!!-krzyknęła, a za mną prawdziwa Rima ledwo powstrzymywała śmiech.
-Yyyyy....-zawiesiłam się- Ale ja nie jestem Rima.
-No jak nie!!-wrzasnęła jeszcze głośniej i trzymając mnie za ramiona i przyglądając się bacznie.
W tej chwili Rima nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem. Wtedy została zauważona. Dziewczyny patrzyły się na nas starając się odróżnić, która jest prawdziwa.
-Która z was jest klonem!! Gadać!!-wrzasnęła ta co wcześniej wzięła mnie za Rimę, a ja podniosłam rękę.- Rima jak mogłaś!! Dałaś się sklonować!!
Złapała Rimę za ramiona i zaczęła nią potrząsać. Ledwo powstrzymałam śmiech.
-Ona nie jest moim klonem.-Ledwo powiedziała Rima.-To moja kuzynka. Nazywa się Amika.
No nie nie wytrzymam. Miny dziewczyn są powalające. Patrzyły to na mnie to na Rimę.
-Miło mi jestem Alisa. I cieszę się, że sprawa klonów się wyjaśniła-powiedziała białowłosa, widać było, że ta sprawa też ją śmieszyła.
-Keyli jestem!! Miło mi!!-wrzasnęła druga.
Reszta przerwy minęła spokojnie. Co jakiś czas tylko ktoś patrzył ze zdziwieniem na mnie i na Rimę. Huehue. Jestę klonę. Taaak! Mam piosenkę. ,,Klonem jestem... Aaaaaaaa.''. Na chwilę przed dzwonkiem zauważyłam, że Jack rozmawia z jakąś dziewczyną. Szybko odwróciłam wzrok, gdy zerknęła na nas. Zaczęła coś rysować zerkając co chwila w naszą stronę. Hmmmm.... Co ona rysuje. Nagle zadzwonił dzwonek. Ruszyłam z Rimą do klasy na pierwszą lekcję. Meh. Gegra. Nienawidzę gegry. Ale dobra.. Przeżyję....

piątek, 22 listopada 2013

Prych.

Przyszłam wcześniej do szkoły niż zwykle. Zazwyczaj przychodziłam na ostatnią chwilę i naprawdę niewiele brakowało, żebym się spóźniała. Zacisnęłam kurczowo palce na ramieniu torby. Rozejrzałam się po dziedzińcu. To nie to samo bez rodziców. Odetchnęłam głęboko i rozluźniłam się, ganiąc siebie w myślach.
Jestem idiotką. Przecież to tylko szkoła, a nie jakieś straszne więzienie czarodziejów.
Potrząsnęłam głową i poprawiwszy torbę, ruszyłam w kierunku bramy szkolnej. Dzięki Bogu, że mam świetną pamięć wzrokową, bo jakoś szybko odnalazłam poszukiwaną salę. Mijałam ją, kiedy wczoraj szłam z rodzicami do dyrki. Westchnęłam ciężko i usiadłam pod ścianą. Wyciągnęłam szkicownik i zaczęłam rysować ptaki.
Jak dobrze mieć ptasią naturę... Ten maleńki świat w dole... Przyjemne uczucie lekkości... Ten wiatr w piór...
- Hej, jesteś tu nowa? - Nagły głos wyrwał mnie z rozmyślań.
Poderwałam odruchowo głowę do góry. Mój wzrok napotkał brązowe oczy, które błyszczały figlarnie. Zdradzały od razu, że ich posiadacz jest typem urwisa. Tsa... Znałam się na ludziach... Wystarczył tylko blask w ich paczydełkach. Spojrzałam wyżej. Kasztanowate włosy. Niżej. Szczupła, podłużna twarz z nieco wystającymi kościami policzkowymi. Wyżej. Latająca we wszystkie kierunki czupryna w czekoladowym odcieniu. Westchnęłam cicho i uśmiechnęłam się uprzejmie.
- Tak. Jestem Fleur, ale możesz mi mówić Flora.
- Miło mi. - Uśmiechnął się szeroko. - Jack Frost.
- Frost? Jesteś z rodziny zabójczych cieni?
Jęknął głośno w odpowiedzi. Schował twarz w dłoniach i wyjrzał trochę niepewnie przez palce, spoglądając na mnie. Widać, że jakby obawiał się negatywnej reakcji.
- Zgaduję, jesteś ze starego rodu.
Skinęłam głową w odpowiedzi i uśmiechnęłam się szeroko. Poklepałam miejsce obok siebie i obserwowałam, jak chłopak siada obok mnie, choć trochę niepewnie.
- Fleur Imraane. - Uzupełniłam poprzednie przedstawianie się.
- Imraane? Anielski ród, tak?
- Nie martw się, nie mam nic do twojej rodziny.
W odpowiedzi usłyszałam westchnięcie z ulgą.
Mruknęłam twierdząco i rozejrzałam się wokoło z czystym zainteresowaniem. Coś, a raczej ktoś, przyciągnął mój wzrok. Błękitnookie brunetki stojące obok siebie. Jedna nieco górowała nad drugą wzrostem i miała zarumienioną z nadmiaru emocji, delikatną twarz. Była ubrana niczym przeciętniak, czyli czarne rybaczki i purpurowa bluzeczka z krótkimi rękawami. Natomiast niższa dziewczyna ubrała się w skromną suknię koloru hebanowego. Miała taką zamyśloną minę... Wyglądały niemal jak bliźniaczki. Jednak ta z nieco rozmarzonymi oczami mnie bardziej zainteresowała. A to dlaczego? Bo jej paczydełka były zagadką. Nic nie zdradzały, nie pozwalały wejrzeć sobie w swój głąb, obnażający duszę każdego czarodzieja, człowieka czy zwierzęcia. Nie rozumiem tego. Odruchowo się skrzywiłam.
- Kto to? - spytałam nowo poznanego kolegę, wskazując brodą na brunetkę.
- Em, która? - Spojrzał na mnie nieco zdezorientowany.
- Ta niższa, z rozmarzonym obliczem.
- W sukience, tak? - Kiedy skinęłam głową, dodał: - Rima Dream.
- Dream? To dość popularne nazwisko wśród czarodziei... - Chwyciłam za ołówek i spróbowałam uchwycić ten blask w oczach zagadkowej dziewczyny.
Ledwie zdołałam skończyć tuż przed dzwonkiem, który wyrwał nieświadomą modelkę z zamyśleń. Patrzyłam, ja odruchowo podrywa głowę do góry i zakłada torbę na ramię. Odetchnęłam z ulgą, kiedy pani nauczycielka przyszła. Jak to co, ale lubiłam się uczyć. Zerknęłam do swojej torby, wchodząc do klasy.
Ou... Zapomniałam książki od gegry. Niedobrze...

------------
Lipa... Wena mi się całkiem wyczerpała.
Wiem, nawaliłam na całej linii >.<

~Dawna Cole, teraz Fleur.

wtorek, 12 listopada 2013

Konkurencja?

Było już dobrze po południu gdy wracałam od Amiki. Mimo tego, że dopiero dziś poznałyśmy się na nowo, mogłam z ulgą stwierdzić, że świetnie się czułam w jej towarzystwie i mam nadzieję, że to nie ostatni raz. Może jeszcze dokładnie nie wiem jaka ona jest, ale przecież to moja kuzynka, prawda? A i tak na pierwszy rzut oka jest bardzo sympatyczna. Za to jej brat...Jack chyba ma konkurenta.
-Hehe-mimowolnie zaśmiałam się. Poza tym on jest moim kuzynem...I jest w podstawówce...No ale miłości się nie wybiera, ona ponoć sama przychodzi. 
Amika mieszkała trzy domki ode mnie, mimo to Jack mieszkał troszkę dalej. Hm...w sumie to miałam się spotkać z Jackiem. Pójdę do niego.-jak pomyślałam tak zrobiłam. Po chwili byłam przed jego domem. Furtka była otwarta. Usłyszałam szczekanie. Yen przybiegł mi na powitanie.
-Cześć Yen. -pogłaskałam go za uchem. -Gdzie Jack? -zapytałam a on pobiegł na tyły domu. Poszłam po cichu przed siebie. Wyjrzałam zza rogu. Jack był odwrócony plecami i trenował magię lodu. Oparłam się o ścianę i przyglądałam się mu. W końcu postanowiłam poinformować go o tym, że tu jestem.
***
-Powinieneś zamykać furtkę, bo ci psa ukradną. - powiedziała. Jack odwrócił się natychmiast.
-Rima?!
-Nie bo Amika. -zaśmiała się. Podszedł do niej i oparł się o swój kij.
-Mnie nie nabierzesz. Wiem, że to ty.
-Doprawdy? -uśmiechnęła się
-Twój uśmiech cię zdradza.
-A gdyby zamiast mnie była Amika?
-Wiedziałbym, że to nie ty.
-No tak, zobaczyłeś nas razem i widzisz różnice.
-Gdybym nie zobaczył, też bym poznał.
-Mam nadzieję.
-Byłabyś zazdrosna, gdybym was nie rozróżnił?
-Byłbyś wtedy martwy.-odparła dziewczyna
-Nie zabiłabyś mnie, madame.
-Skąd ta pewność, książę?-zmrużyła oczy
-Stąd, że nie skrzywdziłabyś nawet myszki.
-Czyżby? -machnęła dłonią a po chwili w jej ręce pojawiła się różdżka wycelowana prosto w Jacka
-Spróbuj, a nie będziesz miała kogo do przytulania w zimowe dni.- na chwilę odebrało jej mowę ale na szczęście znalazła odpowiedź
-Nie wiem czy wiesz ale masz konkurencję...-odpowiedziała zabierając różdzkę
-Hm? Chyba nie zostawisz mnie dla niego, co nie?
-Czyżbym wyczuwała niepokój? No tak jak ciebie zostawię, to nie będziesz miał kogo przytulać w zimowe dni...-uśmiechnęła się kącikiem ust. On zaś uśmiechnął się niemal jak urwis. Przeciągnął się nieco, cofając przemianę.
-Będę. Zapomniałaś o Yenie?
-Skoro ci Yen wystarcza...-odwróciła się.
- Ej, nie obrażaj się. Przepraszam, ze to co powiedziałem! - Złapał ja za dłoń i odwrócił brunetkę przodem do siebie.
Spojrzała prosto w jego oczy, aż w końcu nie wytrzymała i się roześmiała. Jack zrobił zdezorientowaną minę.
-Mów, kto to taki, no!- Rima na te słowa ledwo co powstrzymywała śmiech.
-Nie musisz się tak przejmować...-próbowała go uspokoić.
- Ale chce przynajmniej wiedziec, kto to taki, by go skutecznie zniechęcić... -W jego oczach było widać, że juz obmyślał plan.
-Spokojnie...To...mój...eghem...kuzyn.
-Kuzyn?!
-Trochę daleki...To brat Amiki.
-Brat Amiki...Hm...
-Jack co ty planujesz?!
-Nic złego?
-...Ale...on nie jest...taki jak myślisz...-w odpowiedzi Jack wytknął tylko język
-Jack!
Nie odezwał się, zadzierając głowę do góry. Na jego ustach błąkał się złośliwy uśmiech. Dziewczyna podeszła do niego i zarzuciła ręce na jego szyję.
-Wiesz, że dla mnie istniejesz tylko ty i nikt tego nie zmieni?- była ciekawa
- Próbujesz mnie od tego odwieść? - Uśmiechnął się ironicznie i schylił się, muskając wargami jej nosek.
-Jack...O kim pomyślałeś? No wiesz gdy ci powiedziałam, że masz ''konkurencję''?-szepnęła
-...Sheyn. Ale teraz to też twój kuzyn.
-Kuzynem nie musisz się przejmować, naprawdę. A tym bardziej Sheynem.
-Nie znasz mojego kumpla. -odpowiedział.
-Wystarczy, że on cię zna. -odrzekła, chociaż kryła pewien niepokój co do Sheyna.
-Nie zna mnie do końca.
-Więc w razie czego masz jakiegoś asa w rękawie, a kuzynkiem się nie ma co przejmować. -uśmiechnęła się.
-I tak zrobię coś...-uśmiechnął się lekko
-Wolałabym nie...
-Ty nie, ja tak.
-Ale to przecież jeszcze dzieciak!
- Wiem... nie zrobię mu nic złego... Najwyżej przestraszę...
-Skąd wiesz?!
-Ma się doświadczenie.-odpowiedział,  a ona tylko pokręciła bezradnie głową
-Jesteś niemożliwy.
-I za to mnie lubisz.
-Nie.
-Za to, że jestem urwisem.
-Nie.
- Ugh... - Skrzywił się. - Za to, ze jestem Jackiem?
-Głuptas.- potarmosiła mu włosy. - Ja cie za to wszystko kocham...-szepnęła.
Uśmiechnął się szeroko i odwzajemnił się podobnym na nadobne. Zaraz z włosów brunetki zrobiła się szopa, a szatyn umknął dziewczynie na bezpieczna odległość. Dziewczyna wyczarowała śnieżkę i rzuciła nią w Jacka, jednak z kocią gracją uniknął jej. Po chwili Rima miała w swojej ręce ''rózgę''.
- Co? Kolejna zabawa sie szykuje? - Po chwili zmienil sie w irbisa i smiesznie kucnal do ziemi, pokazujac chec do zabawy.
Yen przybiegł do nich i zaczela sie zabawa. Śniezki i wodne macki lataly na wszystkie strony, lecz irbis zwinnie unikał większości z nich. Po dłuższym czasie dziewczyna oparła sie o ścianę ze zmęczenia. Dawno już nie miała tak wyczerpującego ''treningu''.
-Wymiękasz?
-Zwykle bym się z tobą kłóciła ale jestem wyczerpana.-odpowiedziała i osuneła się na ziemię.
-Nie kłóciła, tylko się droczyła. -powiedział
-Jedno i to samo.
- Nie, to dwie różne rzeczy
-No dobra, masz racje ale jestem zmęczona.-odrzekła i zamknęła oczy
Wyszczerzył kły w złośliwym uśmiechu i podszedłszy bezszelestnie do niej, otarł się o czarodziejkę.
Przytuliła się do jego futra. Było miększe w dotyku od puchowej poduszki. Wkrótce wyczerpana nie wiedząc co robi, przysnęła opierając się o " futrzastą poduszkę".
~◘~
THE END ?

poniedziałek, 11 listopada 2013

Ważne jest pierwsze wrażenie ~c.d

Wybiegłam na zewnątrz, wyszukując jakichkolwiek oznak dzieciaków. Serio, jestem aż taka straszna? No dobra, po ostatnim moim wejściu nie zdziwiłabym się.
- Sprawdź w ogrodzie. - Nagle na moim ramieniu usiadł Daisy. Odwróciłam głowę w jego stronę, kiwając nią lekko. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę ogrodu znajdującego się za domem. Odwiesiłam haczyk, który blokował otwarcie furtki, a następnie pchnęłam ja lekko. Otwarła się z cichym zgrzytem, a ja przeszłam przez nią bez większych problemów do innego świata. Kochałam przesiadywać w ogrodzie. Jedynie tutaj mogłam znaleźć spokój i ciszę. Pamiętam, że gdy byłam mniejsza bawiłam się tutaj z wiewiórką. Udawałam, że ogród jest zaczarowanym światem pełnym magii, a ja odważnym rycerzem. Niestety któregoś dnia wiewióreczki nie było. Wtedy właśnie skończyłam z byciem odważnym rycerzem...
                Szłam kamienną dróżką miedzy otaczającymi mnie drzewami, oraz roślinami. Rozglądałam się uważnie, aby nie przeoczyć nawet najmniejszego szczegółu. Nagle wyczułam pewien dość specyficzny zapach:
- Tam... - Odezwał się Daisy. Kiwnęłam tylko nieznacznie głową, nurkując w krzakach. Odetchnęłam z ulgą, gdy ujrzałam przed sobą dwie wystraszone, dziecięce twarzyczki.
- Hej.. - Kucnęłam przed nimi. - Jestem aż taka straszna? - Uniosłam delikatnie brew do góry. Dzieci pokiwały głowami. No tak, nadal wyglądałam tak jak wcześniej.
- Jeeesteeś straaasznaaa... - Zanucił mi wprost do ucha Daisy.
- Teraz gdy zacząłeś gadać musisz być taki złośliwy? - Warknęłam w odpowiedzi, a niebieski ptaszek zaświergotał. Westchnęłam głęboko, ponownie obdarzając dzieciaki uśmiechem.
- Chodźcie do domu, coś wam pokażę. - Wyciągnęłam ku nim ręce. Dzieci spojrzały się po sobie, a następnie niepewnie chwyciły mnie za dłonie. Razem wyszliśmy z ogrodu, kierując się w stronę drzwi wejściowych. Otworzyłam je i wpuściłam dzieciaki jako pierwsze. Powiedziałam, aby poczekały w salonie, a sama udałam się do łazienki. Szybko obmyłam twarz, oraz ponownie uczesałam włosy i związałam je tak samo w wysoki kucyk. Gdy byłam już ogarnięta, wróciłam do nieletnich:
- Okej, teraz wyglądam lepiej? - Uśmiechnęłam się. Kiwnęły głowami, odwzajemniając gest. - Jak wam na imię?
- Kasai* i Mizu* - Odpowiedzieli zgodnie.
- Dość... osobliwe imiona. - Odparłam po chwili, nadal się uśmiechając. Choć muszę przyznać, że byli naprawdę uroczy. Dziewczynka Kasai miała krótkie, jasne do ramion włoski, oraz brązowe oczy. Mizu natomiast miał brązowe włosy, oraz błękitne oczy.
        Nagle wpadłam na genialny pomysł. Szybko złapałam tym razem biały płaszcz wiszący na wieszaku, po czym pognałam do łazienki. Rozpuściłam włosy, rozczesując je palcami. Pędem wybiegłam z łazienki i pognałam na górę do swojego pokoju. Kasai i Mizu obserwowali moje poczynania nieco zdziwieni. Po chwili z pełną gracją ześlizgnęłam się po poręczy na sam dół, w dłoni dzierżąc "magiczną różdżkę"... z plastiku.
- Tatarataaa! Witam was drogie dzieci, jestem magiczną wróżką! Spełnię każde wasze życzenie! - Zamachnęłam się różdżką i tyknęłam nią delikatnie po głowach roześmiane dzieci.
- Wiem! Ja mam życzenie! - Kasai podniosła rękę do góry, zrywając się z miejsca.
- Szepnij dobrej wróżce na uszko. - Nachyliłam się ku dziewczynce.
- Chcę poznać księcia z bajki! - Pisnęła, a w jej oczach pojawiły się dwie małe iskierki.
Skąd ja do diaska księcia z bajki wyczasne! Może jeszcze biały rumak do tego?        Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Zaskoczona uniosłam lekko brew do góry.
- Poczekajcie tu. - Powiedziałam do dzieci, a sama podążyłam w stronę drzwi. Uchyliłam je lekko, wyglądając na zewnątrz. Gdy ujrzałam postać stojącą przede mną, aż ciary mnie mimowolnie przeszły.
- Chris! Co ty tu robisz? - Wydukałam, wywalając wielkie oczy.
- Przyszedłem cię odwiedzić. - Uśmiechnął się. - A ty co? We wróżkę się bawisz? - Zaśmiał się.
- Hmm... - Mruknęłam pod nosem, zastanawiając się nad czymś dogłębnie. Po chwili na mojej twarzy rozkwitł szatański uśmieszek. Złapałam Chris'a za ramię wciągając go do domu. Zaskoczony chłopak o mało co nie potknął się o własne nogi.
- C-co ty robisz! Keyli, odpowiedz! - Nalegał, jednak ja byłam nieugięta. Zaprowadziłam go przed dwójkę rozrabiaków, po czym odchrząknęłam przygotowując sobie przemowę:
- Księżniczko Kasai, twe życzenie zostało spełnione! O to twój książę! Książę Chris! - Ukłoniłam się, o mało co nie wybuchając śmiechem. Chris nawet nie zdołał wypowiedzieć z siebie ani jednego słowa. W gruncie rzeczy rozumiałam go.
- Mam własnego księcia! - Pisnęła zachwycona Kasai, rzucając się szatynowi na szyję.
- C-czekaj księżniczko! Z-znaczy... Ekhem... Mileydi, czy zechciałabyś zostać moją księżniczką na ten dzień? - Spytał, kłaniając się przed Kasai. Stałam osłupiała z otwartą buzią, przyglądając się jak Chris dogaduje się z dzieciakami. Mizu od razu został jego wiernym pomocnikiem, a Kasai księżniczką. Czyli mam rozumieć wróżka ma wolne?
- Czyli wróżka ma wolne? - Uśmiechnęłam się szatańsko.
- Ooo, nie, nie... Wróżka ma mi pomagać, a nie obijać się. Poza tym, książę zgłodniałem. - Pokazał mi język.
- Oszz ty! - Rzuciłam się na niego. Oboje ze śmiechem przeturlaliśmy się po dywanie, obijając o kanapę.
- Na niiich! - Wrzasnęli Kasai i Mizu, rzucając się na nas. Poczułam tylko jak moje kości chyba się kruszą, pękają czy Bóg wie jeszcze co. W każdym bądź razie - już nie miałam kości.
- To był zły pomysł... To był kurcze zły pomysł! - Jęknęłam, próbując się wyswobodzić spod ciężarów, jakie na mnie spoczywały. Bez skutku.
- Widzę, że masz mały problem. - Na moim nosie siadł niebieski ptaszek, przyglądając mi się.
- Mógłbyś pomóc!
- Jestem tylko ptaszkiem... Takim małym, bezbronnym. - Zaświergolił, odlatując w inne miejsce.
- Dobra ludzie, zwierzęta i kosmici! - Krzyknął Chris, spychając nas wszystkich na bok. Sam podniósł się ze śmiechem z podłogi, po czym podał mi rękę.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się, podnosząc. Dzieciaki nie potrzebowały naszej pomocy i już po chwili wesoło skakały naokoło nas.
- Umiesz się dogadywać z dziećmi. - Odezwałam się po chwili, siadając na kanapie.
- Taak... Mam młodsze rodzeństwo, więc wiem jak to jest. - Odparł z lekkim uśmiechem.
- Rozumiem. - Uśmiechnęłam się wesoło. Nagle usłyszałam czyjeś kroki na schodkach, a następnie dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach. Do domu wtargnęła zdyszana ciocia.
- Keyli! Już jestem! Wybacz, że tak długo to trwało już się nimi zajmuję, wiem, że sprawiły dużo... - Nagle ucichła w połowie zdania spoglądając się na nas wielkimi oczami. Dzieci jak dwa grzecznie aniołki siedziały pomiędzy mną, a Chrisem. Ja w przebraniu wróżki, natomiast Chris jako książę.
- Keyli? - Odezwała się po chwili kobieta, tłumiąc w sobie usilnie śmiech.
- Wybacz ciociu, nie przedstawiłam ci mojego... przyjaciela... To jest.. książę Chris, natomiast ja jestem wróżką Keyli zza światów.
- Mhm... - Mruknęła ciocia pod nosem, uśmiechając się znacząco. Szybko spiorunowałam ją jednak wzrokiem, szturchając szatyna w ramię.
- A no tak ten... ja chyba już pójdę. - Puścił do mnie oczko, wstając.
- To ja cię odprowadzę. - Zaproponowałam, idąc za nim do drzwi gdzie minęłam chichoczącą ciocię.
- Do widzenia! - Pożegnał się Chris, wychodząc wraz ze mną za drzwi. - To jak? Należy mi się jakaś chyba zapłata za pomoc, hm? - Poruszył znacząco brwiami.
- Hm... chcesz czekolady?...
- eee... - Skrzywił się lekko. - Nie, dzięki.
- Więc?
- Ten, no... Okej, to do następnego, na razie! - Pożegnał się z uśmiechem, po czym oddalił się z rękami w kieszeni. Odetchnęłam głęboko, wchodząc z powrotem do domu.

~Keyli~

*Kasai - po japońsku ogień
*Mizu - po japońsku woda :)

Niniejszy zgłaszam ten o to wpis na konkurs ;)
                                                                     

Ważne jest pierwsze wrażenie

Z tak cennego i głębokiego snu wyrwał mnie przeraźliwy jazgot budzika, który nawet umarłego by przewrócił do góry nogami w grobie. Po omacku ręką wyszukałam metalowego potwora, po czym nacisnęłam mały, magiczny guziczek "wyłącz". Ciotka po moim ostatnim nocnym wypadzie uparła się, abym zainwestowała w lepszy budzik, bo zaczęłam zasypiać do szkoły.
- Oj, ciociu... To nie moja wina, że się świat ratuje. - Jęknęłam, wygrzebując się z łóżka. Kątem oka spojrzałam na kalendarz, gdzie była zaznaczona "sobota".
- Dzięki Bogu już weekend. - Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i w radosnych podskokach znalazłam się przy oknie. Odsunęłam ciemne rolety, pozwalając aby słoneczko nieco oświetliło tą jamę. Otworzyłam okno na oścież, wdychając świeże powietrze do płuc. Nagle coś zaświergoliło mi koło ucha i usiadło na ramieniu. Od razu rozpoznałam w tym przybyszu niebieskiego przyjaciela.
- Daisy? A ty gdzie na całą noc znikasz? Jakieś miłosne podboje? - Zaśmiałam się pod nosem, usadzając ptaszka na biurku. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi:
- Proszę! - Wydawał krótką komendę. Do pokoju zajrzała ruda głowa (w sensie, że włosy rude) mojej ciotki.
- O! Widzę, że już wstałaś, Keys. To świetnie, mam dzisiaj dla ciebie specjalnie zadanie. - Klasnęła rozentuzjazmowana w dłonie.
- Szpeszial zadanie? - Uniosłam lekko jedną brew nieco zdziwiona. Rudowłosa kobieta podeszła do mnie żwawym krokiem i położyła mi ręce na ramionach.
- Posłuchaj, Keyli. Jak wiesz, pani Spetto jest teraz na zwolnieniu tymczasowym, więc nie jest tu obecna. Ja muszę wyjść dzisiaj w bardzo ważnej sprawie, a jak wiesz gości nie można zostawić samych.
- Gości? - Przerwałam jej szybko, robiąc wielkie oczy.
- Cóż, nie było okazji, aby ci o tym powiedzieć, ale dzisiaj odwiedzą nas moi siostrzeńcy.
- Siostrzeńcy? - Znów jej przerwałam. Tym razem serio zaczynałam obawiać się pomysłu ciotki.
- Arghh! Dajże mi skończyć. Po prostu chciałam cię prosić, abyś zajęła się nimi dzisiaj.
-....
- Keyli? Halo, tu ziemia? - Ciocia pomachała mi ręką przed twarzą, chcąc upewnić się czy na pewno żyję czy może nie zastygłam jak kamień. Po chwili jednak ku jej zaskoczeniu wybuchłam gromkim śmiechem.
- Ja? Niańka?! Śmiechu warte! Dzieci mnie nawet nie lubią!
- Nonsens! Zobaczysz, na pewno nie będzie tak źle. Poza tym. - Uniosła palec wskazujący ku górze, nie pozwalając mi odezwać się w tej chwili słowem. - Potraktuj to jako karę za twoją ostatnią nocną ucieczkę. - Spiorunowała mnie wzrokiem. Westchnęłam zrezygnowana, spuszczając głowę.
- Taa.. Niech będzie. - Mruknęłam niezadowolona pod nosem. Wiedziałam już, że jeśli nawet udałoby mi się przekonać ciotkę, abym nie musiała zostawać w domu z chałastrą, to nie zniosłabym potem jej spojrzenia pełnego zawodu.
       Kobieta pokręciła głową z politowaniem, czochrając mnie po włosach. Uniosłam lekko wzrok, spoglądając na jej uśmiechniętą twarz. Odwzajemniłam gest po chwili, nie umiejąc się już dalej dąsać.
- Okej, okej. To kiedy przyjeżdżają ci...em... siostrzeńcy?
- Cóż... - Spojrzała się na zegarek. - Za około dwie godziny. Masz więc jeszcze trochę czasu dla siebie. Ja jednak już nie. Muszę znikać. Mam nadzieję, że sobie poradzisz.
- Pewnie. - Uśmiechnęłam się już wesoło. Ciocia ucałowała mnie w czoło, po czym szybkim krokiem opuściła pokój. Przez chwilę stałam jeszcze w miejscu, spoglądając się na drzwi, gdzie przed chwilą znikła moja opiekunka.
- To co, Daisy? Może jakieś śniadanko? - Zwróciłam się do niebieskiego towarzysza. Ptaszek zaświergotał wesoło i usiadł na mojej głowie. Zaśmiałam się cicho i podeszłam do szafy. Dzisiaj założyłam na siebie jasne jeansy, czarną bokserkę i czerwoną koszulę w kratkę. Niestety nic innego nie udało mi się znaleźć. Reszta moich rzeczy jest w praniu. Ehh.. Co ja mam na to poradzić, że przez to łażenie po lesie wszystko się tak szybko brudzi?
        Po wykonaniu porannych czynności, spięłam długie włosy w wysokiego kucyka. Wyszłam z pokoju, zbiegając po schodach do kuchni. Włączyłam sobie jakąś stację muzyczną i w rytm muzyki zaczęłam przygotowywać śniadanie.
- Może by tak jajecznica? - Podrapałam się po głowie, wyjmując jajka z lodówki.
- Oh, co to się stało, że Keyli gotuje? - Nagle usłyszałam czyjś chichot. Zaskoczona obróciłam się w stronę okna, aby móc ujrzeć postać która tam się znajduje.
- Rima? Co tu robisz? - Uśmiechnęłam się na widok przyjaciółki. - Chcesz wpaść na zatrute śniadanko? - Zachichotałam pod nosem.
- Wiesz, teraz nie mogę. Może potem.
- Jasne. A co, śpieszysz się gdzieś? Albo gorzej, może cię ktoś goni? - Zasłoniłam dłonią usta, udając przestraszoną.
- Ehh... Ty jak coś powiesz, to lepiej nie słuchać. - Pokręciła głową. - Hm... Potem ci powiem. Muszę już iść.
- Okej, to na razie. - Pomachałam jej z uśmiechem i wróciłam do śniadania.
        Nie minął kwadrans, a w pełni sił i najedzona już nie miałam już co zrobić ze swoim życiem. Westchnęłam ciężko, rzucając się całym swoim ciężarem na kanapę przed telewizor. Tak, wiem, jestem leniem. No ale cóż poradzić? Nagle do głowy wpadł  mi pewien pomysł. Przypomniałam sobie o pewnej starszej pani, mieszkającej samotnie w środku lasu. A może by ją tak odwiedzić? Zawsze robiłam to pod postacią wilka, więc staruszka przyzwyczaiła się do mojej obecności. Ostatnio jednak jakoś nie miałam czasu na odwiedziny. Kompletnie mi wypadło z głowy.
        Szybko wstałam z kanapy i wzrokiem odszukałam Daisy'ego. Zagwizdałam cichutko, a ptaszek usiadł na moim palcu.
- Ok, Daisy ty tu zostań. Na wszelki wypadek, gdyby przyszli powiadom mnie o tym.
- Jasne! - Nagle przemówił ludzkim głosem. Wywaliłam wielkie oczy, a szczena przeturlała się dwa razy po podłodze, zanim wróciła na miejsce.
- Ty..Ty... mówisz?!
- Co w tym dziwnego? - Przekręcił śmiesznie łebek.
- No bo... znaczy... aaa! Mózg mnie już boli! - Pacnęłam się ręką w czoło.
- Potem ci wszystko wytłumaczę, a teraz idź. Zostanę tu. - Powiedział po chwili.
- Okej, dzięki. - Uśmiechnęłam się wesoło i usadowiłam Daisy'ego na stoliku. Sama szybko wybiegłam z domu i pokierowałam swoje kroki w stronę najbliższych zarośli. Gdy tylko przez nie przeskoczyłam, przemieniłam się w białą wilczycę i pognałam przed siebie. Dobrze znałam drogę, która prowadziła do domku staruszki. Bez problemu mogłam tam trafić.
        Po jakimś czasie udało mi się dotrzeć na miejsce. Domek był malutki i wykonany z drewna. Jego ściany oplatał bluszcz, a z komina buchał dym. Przed chatką na ławeczce siedziała starowinka, wyszywająca coś na skrawku materiału. Wyłoniłam się z krzaków, podchodząc bliżej. Staruszka podniosła wzrok, spoglądając się na mnie. Po chwili uśmiechnęła się poczciwie i gestem ręki nakazała mi się zbliżyć. Podeszłam do niej, a ona przejechała dłonią po miękkim futrze
- Wróciłaś. - Powiedziała, nadal się uśmiechając. - Myślałam, że już tutaj nie przyjdziesz. - W odpowiedzi zmrużyłam lekko ślepia, wydając cichy pomruk. Usiadłam na przeciwko starowinki, przyglądając się jej pracy. Ciekawe, czy ma dzisiaj jakąś opowieść.
- Przykro mi, dzisiaj niestety nic ci nie opowiem. - Jakby odgadując moje myśli, uśmiechnęła się przepraszająco. - Ale możesz popatrzeć, co dzisiaj robię. - Wzięła dwie igły, wracając do swojej pracy. Z tego co zdążyłam zauważyć, wyszywała jakieś imię z kolorowych liter na materiale.
Hun.. Jaki Hun? To jakieś zdrobnienie od imienia, czy jak? - Gdy skończę, opowiem ci o nim. - Rzekła po chwili. Kiwnęłam lekko łbem. Nagle w mojej głowie rozległ się piskliwy głosik.
"Keyli! Wracaj szybko! Dzieciarnia atakuje!" Szybko zerwałam się z miejsca, prawie przewracając wszystko ze stolika. Starowinka spojrzała się na mnie zdziwiona, jednak nadal uśmiechała się.
- Idź. Mam nadzieję, że jeszcze tu zajrzysz. - Ostatni raz przejechała dłonią po białym futrze. Uśmiechnęłam się w duchu, znikając za krzakami. Biegłam ile sił w łapach nie oglądając się za siebie. Modliłam się tylko o to, aby nie było za późno.
        Wbiegłam na podwórko niczym burza. Szybko weszłam do domu wskakując przez okno na tyle domu. W między czasie zdążyłam potknąć się o dywan i zrzucić na siebie jakiś czarny płaszcz. Pomijaj już sam fakt, że byłam cała w błocie, gałęziach i liściach. Migiem dopadłam klamki do drzwi i otworzyłam je z psychiczną miną.
- Cześć dzieci! - Zawołałam. Oboje wpatrywało się we mnie przez krótką chwilę, a następnie z krzykiem uciekli. Stałam otępiała i nie zdolna nic wypowiedzieć. Ciotka mnie chyba zabiję, jeśli ich nie znajdę... A morał z tego taki: Ważne jest pierwsze wrażenie.

~Keyli~

niedziela, 10 listopada 2013

Skarby strychu

-Lisiu idź na strych po to pudło z książkami. Trzeba je wreszcie poukładać-zawołał z dołu tata.
-I pewnie to ja będę je układała co?- odparłam ale zeszłam potulnie na dół, złapałam wiszący w kuchni na haczyku klucz i popędziłam z powrotem na górę. Otworzyłam stare drewniane drzwi znajdujące się na końcu korytarza i wdrapałam się po stromych, nierównych stopniach na strych. Moim oczom ukazało się wielkie, zagracone pomieszczenie pachnące kurzem i jeszcze czymś, czymś nieuchwytnym. Do tego oświetlane jedynie przez dwa małe okienka w dachu co jeszcze bardziej podkreślało tajemniczość tego miejsca.
-Gdzie to pudło?- krzyknęłam w stronę schodów.
-Przy lewej ścianie są wszystkie nasze rzeczy. Karton z książkami jest pierwszy z brzegu- odwrzasnął tata.
Spojrzałam na wielką górę kartonów piętrzącą się po lewej stronie.
-No i czar prysł- pomyślałam podchodząc do najbliższej sterty kartonów. Wzięłam pierwszy z brzegu i stwierdziłam radośnie że na spodzie wielkimi literami pisze słowo "książki".
-Jest!- wrzasnęłam na dół.
-Dobra to podaj... i drugi też- zawołał tata gdy nagle na dole rozległ się brzdęk rozbijanego szkła- poczekaj- powiedział tata i zszedł na dół.
-Drugi?- pomyślałam i sprawdziłam jeszcze kilka kartonów dookoła jednak nigdzie nie mogłam go znaleźć. Przeszłam do kolejnego stosu pudeł po czym do trzeciego. Wreszcie wśród góry takich samych kartonów znalazłam jeden z napisem "książki".
-Nareszcie!- pomyślałam z ulgą wysuwając karton na środek gdy nagle tuż przy ścianie zobaczyłam wielką, ciemnobrązową walizkę. Pchnięta ciekawością zdjęłam tony papierzysk i wydostałam walizkę spomiędzy kartonów. Położyłam ją na podłodze i zdmuchnąwszy warstewkę kurzu przyjrzałam się jej uważnie. Wykonana była z ciemnobrązowej skóry z ciemną, odpadającą rączką. Była tak wielka, że pewnie mogłabym tam zmieścić Lunę. Dotknęłam ciemnych klamerek i po chwili otworzyłam walizkę. W środku znalazłam tylko jakiś różowy kocyk i mimo wszystko doznałam cienia zawodu. Podświadomie miałam nadzieję znaleźć jakiś stary skarb albo no nie wiem... cokolwiek. Podniosłam kocyk jednak nawet na dnie walizki nic nie było. Westchnęłam z rezygnacją gdy nagle z kocyka wypadło coś błyszczącego. Jak się okazało był to naszyjnik z bladoniebieskim kamyczkiem. Podniosłam powoli cenne znalezisko i przyjrzałam się mu badawczo ze wszystkich stron, a na koniec nawet pod światło. Wydawało mi się że gdzieś już widziałam taki naszyjnik ale w tej chwili nie mogłam sobie przypomnieć gdzie.
-Hej co ty tam robisz?- zawołał nagle tata wyrywając mnie tym samym z dziwnego osłupienia. Nie wiedzieć czemu schowałam szybko naszyjnik do kieszeni bluzy.
-Wołam i wołam- powiedział tata wchodząc na strych- co ty tam rob...- przerwał nagle widząc otwartą walizkę- ach... znalazłaś...
-Co to za walizka?- spytałam prosto z mostu widząc reakcję taty, który usiadł obok mnie przed walizką.
-To w niej cię znaleźliśmy- odparł po chwili tata.
Przyjrzałam się jeszcze raz wielkiej walizce i różowemu kocykowi.
-W niej? Ale... To znaczy że tak na prawdę mnie nie wybraliście, tylko byliście zmuszeni...- nie dokończyłam bo głos uwiązł mi w gardle.
-Posłuchaj, do niczego nie byliśmy zmuszani. Jak tylko cię zobaczyliśmy pokochaliśmy cię jak swoją córkę. Nie ważne skąd. Ważne że cię mamy i dziękujemy za dzień w którym do nas trafiłaś- odparł wzruszony tata po czym swym dawnym zwyczajem rozłożył ramiona, a ja wtuliłam się w niego i znów byłam małą dziewczynką w objęciach mojego nie ważne czy prawdziwego taty.
                                                             ***
No i coś tam nabazgrałam. Koniec jak zwykle resztkami. Jak coś to może jeszcze pozmieniam ale na razie mam dość.

Zabawa w kuchni

Rima poszła już do domu. Zostałam w pokoju sama. No jest jeszcze Shizen ale on śpi. Rozejrzałam się po meblach i stojących obok nich pudłach z ubraniami i innymi rzeczami. Dziś tylko ubrania pomyślałam.  Otworzyłam najbliższe pudło. Zaczęłam rozkładać ubrania w szafkach. Łeeee nienawidzę układać ubrań. Dwie godziny później było już po wszystkim. Jeaaah zwyciężyłam wojnę z ciuchami. Zerknęłam na zegarek. Wpół do 21. Łoooo matkoooo. Pora na kolacyję i łóżko. Zeszłam na dół. Tata i Pavel jedli kolacyję, a konkretnie... tosty. Mniam...
-Czemu nikt mnie nie zawołał-powiedziałam udając wkurzoną.
-Bo tak- odparł Pav.
Poczochrałam go mocno i szybko zabrałam tosta z jego talerza.
-Hej-wrzasnął.
-To się nazywa prędkość światła-odparłam kręcąc się wokół stołu i zbierając jeszcze przy tym tosta z talerza taty. Usiadłam na krześle i zaczęłam jeść skradzioną kolację. Nagle mój brat wstał z krzesła. Też wstałam wyczuwając co planuje. Jedząc tościaka stanęłam po drugiej stronie stołu. Nagle Pavel wślizgnął się na stół i już był po tej stronie co ja. Dojadłam tosty i zaczęłam udawać kowboja. Ręce przy boku, że niby sięgam po pistolety. Podeszłam do szafek w tym tej na której były owoce. Obserwowałam każdy ruch Pava.  On też mnie obserwował. Szybko sięgnęłam po banany. Ołł je mam pistolety. A Pavel nie. Jak to zobaczył zaczął uciekać. Odłożyłam banany i pobiegłam za nim. Wpadłam do salonu. Pava nigdzie nie było.
-I tak cię znajdę-powiedziałam z demonicznym akcentem.
W tej samej chwili dostałam w głowę poduszką. Udawając wywaliłam się na dywan. Chwyciłam poduszkę. Nagle Pav wychylił się zza kanapy. W tej chwili zerwałam się i rzuciłam w niego poduchę. Wywalił się na kanapę.  Zaczął udawać martwego. Cicho zakradłam się do niego. Rzuciłam się na kanapę i zaatakowałam go w czuły punkt. Muahahahhaha. Łaskotki. Pav już nie żyje. Przytuliłam go jedną ręką a drugą zadawałam śmieszne tortury. Darł sie na cały dom. Zaczęłam się bać, że przyjdzie sąsiad i pogrozi za hałasy.
-Przestań, o zadzwonię po policję-wrzasnął Pav a ja zaprzestałam męczarni.
-A ja zawołam Rimę-powiedziałam.
W tej samej chwili Pavel spalił buraka. Huehuehuehe. Ale mina. Coś czuje, ze mu się Rimcia podoba. Normalnie miłość od pierwszego wejrzenia. Hiehiehiehei. Nie no może przesadziłam. Tak sie zamyśliłam. Nagle Pav rzucił sie na mnie i zasypał łaskotkami.
-TATOOOOO!!! Zadzwoń po Rimę, by przyszła.-wrzasnęłam.
W tej chwili Pav spalił jeszcze większego buraka. Tata wszedł do pokoju. Pavel schował się za nim.
-Koniec wojen i gróźb-powiedział- pora spać.
Pavel szybko poleciał na górę i zamknął się w pokoju. Świadczył o tym trzask drzwi. Minęłam tatę i skierowałam kroki do pokoju. Zamknęłam się i rozejrzałam za komórką. Najpierw zauważyłam jak Shi patrzy się na mnie z łóżka. Potem dojrzałam obok niego telefon. Usiadłam na łóżku. Shzen wpakował mi się do kieszeni, a ja wybrałam numer na komórce.
-Halo-spytał głos w telefonie.
-Cześć Rima wpadniesz jutro-spytałam.
-Jasne jak znajdę czas-usłyszałam w odpowiedzi.
Rozłączyłam się. Pav będzie miał niespodziankę. Huehueheu. Szybkie przygotowanko do spanka i leżę w łóżku. Shizen wpakował się przed moją twarz i zasnął. Ja po chwili również odeszłam do krainy snów.

Amika
Takie cuś napisałam i na konkursa zgłaszam :D