Pogadaj z nami :D

niedziela, 18 sierpnia 2013

Sprawdzian umiejętności cz.3- ostatnia



Zaczynajcie.-powiedziała i uderzyła ''pałeczką'' w złoty mały gon.
 ***
Brunetka stanęła w pozycji bojowej. Najważniejsze jest wyczuć przeciwnika. Daj zrobić mu pierwszy ruch...

Uśmiechnął się szeroko i gładkim ruchem wyczarował falę. Był to najprostszy ruch. Skierował masę wody ku ,,przeciwniczce" i pobiegł za nią. Zaczarowana ciecz służyła też do obrony oraz kamuflażu. Dzięki temu niemal niepostrzeżenie znalazłby się przy niej...


Dziewczyna zauważyła przez pół sekundy falę. Szybko zrobiła sobie barierę z podobnej fali wokół siebie, jednakże zaczęła ją powoli odpychać . Dzięki temu nie mógł jej zaskoczyć chociażby od tyłu.Bariera pochłaniała ataki wodne ,,przeciwnika'' dzięki czemu stawała się coraz większa. Jack widocznie to zauważył bo już nie atakował, a bariera wciąż się powiększała. Po chwili pękła.


Wykorzystał moment pęknięcia jej bariery i zaatakował wstęgą, która potoczyła się łagodnym łukiem, aby trafić Rimę od tyłu. Tymczasem skoczył w przeciwną stronę z zamiarem odwrócenia jej uwagi.


Niebieskooka zobaczyła jak Jack skoczył na lewą stronę. Co on robi? -pomyślała i zauważyła w ostatniej chwili
błysk w jego oczach . Odwróciła się natychmiast. Odskoczyła na bok, lecz wstęga i tak zdołała ją trafić i woda trochę na nią plusnęła.
-Pożałujesz tego Jacku Froście... -szepnęła i narysowała przed sobą wodny łuk. Po chwili trzymała kryształowy łuk ze strzałą wycelowaną prosto w Jacka. Musiała się przyznać, ze sama to wymyśliła gdy była mała.
-Będziesz do mnie strzelać? -zaśmiał się.
Rima naciągnęła mocno strzałę i puściła. Strzała przecinała powietrze z dużą prędkością... 

Przekrzywił głowę z złośliwym uśmiechem i przeciągnął się leniwie. Z jakby roztargnieniem wyczarował tarczę, tak na wszelki wypadek, i drugim ruchem kija spowodował, że z lodu wyłonił się Skinef. Myślał, że zablokuje strzałę. Jakże się pomylił... Bowiem z niej zrobiła się setka mniejszych i ostrych szpilek. Dużo z nich trafiło w barierę, ale i tak dość sporo wzbiły się w ciało szatyna. Mimowolnie skrzywił się z bólu. Mruknął coś pod nosem, a Skinef zapikował w jej kierunku.

-Co Jack, nie lubisz akumpatury?- zaśmiała się, lecz nagle ujrzała niebieskiego ptaka który mknął w jej kierunku z zawziętą prędkością. Jednym ruchem utworzyła ponownie barierę. Ptak cały czas leciał prosto na nią. Wtem ptak rozwinął skrzydła, a z nich wystrzelił mnóstwo małych, ostrych piór. Zielonooka długo podtrzymywała osłonę, lecz nawet przez nią przebiły się i nacięły jej skórę przez ubranie powodując małe ranki. Dziewczyna mimowolnie syknęła. 

- Zemsta jest słodka. - Zaśmiał się wesoło.

Gong. Skrzywił się lekko i przymknął oczy, przeciągając się.
Mus to mus.
Włosy zaczęły tracić swoją barwę, stając się białymi. Teraz jego bluzę pokrywał szron. Leniwym ruchem nałożył na głowę kaptur, a drugą ręką podrzucił kij do góry. Otworzył, już intensywnie niebieskie, oczy i z zadziornym uśmiechem złapał błękitno-białą, zakrzywioną laskę, na której szczycie przysiadł niebieski ptak
- Teraz nie masz szans ze mną. Lodowy feniks także jest silniejszy. - Przekrzywił głowę na bok.

Biała mgła otoczyła dziewczynę ze wszystkich stron. Czerń włosów przeszła w biel. Oczy stały się jaśniejsze i jeszcze bardziej niebieskie. Skóra wciąż była blada, tak jak wcześniej niczym śnieg. Miała na sobie niebieską bluzę pokrytą szronem i krótkie brązowe szorty. Wyciągnęła prawą rękę przed siebie i po chwili trzymała w niej swoją ''rózgę''.

-Zaraz się przekonamy...Jacku Froście...-powiedziała, a po chwili mgła opadła...

Jej przemiana zaskoczyła zarówno Jacka i jak nauczycieli. Jakim cudem ona ma podobną przemianę co on?! Przecież to było niemożliwe...
- Ty... - Nie potrafił powiedzieć nic więcej. Po prostu za bardzo go zatkało.. 

-Próbowałam ci powiedzieć. Wtedy...przy spotkaniu z Analisą, jednak nie dałeś mi dojść do słowa.- powiedziała. Kątem oka spojrzała jak nauczyciel wychodzi z sali treningowej, a po chwili przychodzi dyrektorka.
-Po raz pierwszy to widzę...Bliźniacze przemiany!-wykrzyknęła zdziwiona. Oboje spojrzeliśmy na nią zaskoczeni.
-Mamy...przerwać?-zapytała nieśmiało białowłosa.
-Cóż...Trzeciego gongu jeszcze nie było, prawda? -powiedziała choć widać było po niej, że nadal jest w szoku..tak jak pozostali tu obecni.

Wzruszył ramionami i spojrzał na Skinefa.
- Wolałbym nie walczyć... - mruknął, ale dyrektorka i tak usłyszała.
- Jack, proszę.
Pokręcił głową i wyciągnął rękę do przodu tak, aby lodowy ptak mógł usiąść na niej. Palcami długiej dłoni przejechał po miękkim upierzeniu i nucił coś pod nosem.
- Nie chcę i tyle. 

-Rezygnując tak łatwo z byle powodu ranisz nie siebie, lecz swojego przeciwnika. To nie walka. To tylko pojedynek. Jeśli dla ciebie to walka... Wyzywam ciebie, lecz na pojedynek. 
-Rima...
-Już wcześniej się domyślałam. -powiedziała sucho - Ukrywałeś to przede mną. Tajemnica Wielkiego Jacka i jego paczki. Przezwisko-  Władca Zimy. Twojemu przyjacielowi się trochę wymsknęło...-dodałam złośliwie
-To dlatego wtedy wpatrywałaś się w mój kij!
-Już mówiłam. To ty zmusiłeś mnie do ukrywania swojej przemiany. Gdy chciałam ci powiedzieć, natychmiast zmieniałeś temat albo udawałeś, że w ogóle nie słyszysz co do ciebie mówię!

- I jakoś było mi z tym dobrze - mruknął, odwracając głowę.
Chociaż miała rację... Ale nie przyznam się do tego.
Nasunął  kaptur bardziej na twarz i westchnął cicho. Nie chciał z nią walczyć, ale został zmuszony z powodu sprawdzianu.
- Nie chcę z tobą walczyć i tyle.
Schował dłonie w kieszeniach, pozwalając, aby kij spadł na ziemię i rozpłynął się w postaci mgły. Wycofał swoją przemianę i wyszedł z sali bez słowa. Nie zatrzymywały go nawet nawoływania Rimy czy dyrektorki. Miał po prostu tego dosyć. Wykorzystując swoją wiedzę, ukrył się w sekretnym przejściu prowadzącym na zewnątrz.
 
-Jack!!!-krzyknęła. Czy...czy dlatego że mam tę przeminę...on...on po prostu...mnie nienawidzi?
-Jack! -zawołała. Wyczarowała własnego Skinefa. Był mniejszy od ptaka Jacka i bardziej biały. Spojrzała w jego jasne, błękitne tęczówki.
-Gdzie jest Jack?
-Na zewnątrz. 
-Zaprowadź mnie do niego, proszę. -powiedziała, a ptak poderwał się do lotu. W biegu wycofała się z przemiany. Wszyscy oglądali się za nią zdziwieni.  
W końcu  odnalazła Jacka siedzącego na murze szkolnym z tyłu budynku. Zaczęła biec. Chciała się znaleźć jak najbliżej niego, lecz im bliżej była tym bardziej zwalniała. Miała pewne wątpliwości.
-Jack...-szepnęła

-Czy w końcu zostawicie mnie w świętym spokoju?-mruknął niegrzecznie. 


Dziewczyna spuściła głowę, a jej oczy napełniły się łzami, które z trudem powstrzymywała.
-Wybacz...-powiedziała drżącym głosem. -Wybacz, że wtrąciłam się w twoje życie... Żegnaj!- odwróciła się i poszła w kierunku bramy szkoły, a jej biały ptak zmienił się w śnieg, który szybko stopniał.

-Rima, zaczekaj! Nie to miałem na myśli.- Zeskoczył z murka i pobiegł za nią. Po chwili złapał ją za rękę.

-Więc co?!-zapytała i chciała wyrwać rękę lecz jeszcze mocniej ją przytrzymał. W jej oczach widniały uczucia zdrady, smutku i złości.

-To,że...-urwał i patrzył na nią bezsilnie.-Nie lubię ani pojedynków ani walk...

-Tylko o to ci chodzi?-spojrzała na niego nie rozumiejąc. -Czy też...nienawidzisz mnie za to, że mam tę przemianę?

-Nie...Tylko, że bratnie przemiany nie istniały...aż do teraz. Była o tym teoria, nic więcej.

-To wszystko?-zapytała

-Nie. Nie chcę cię stracić...-spuścił głowę, chowając twarz przed światem, pod kapturem. Dłonie schował do kieszeni na bluzie. Wyglądał niczym przybity szczeniak. 

-Wygrałeś.-powiedziała i jednym ruchem ręki zdjęła mu kaptur.
-Hm?-zamrugał zdziwiony i po chwili brunetka wspięła się na palce i pocałowała go. Pocałunek był krótki, lecz każdy z nich chciał by trwał całe wieki.
-Nie walczmy ze sobą już więcej...-szepnęła.
THE END
***
A teraz łaskawie proszę o komentarze.

sobota, 17 sierpnia 2013

Sprawdzian umiejętności cz.2

Już kierowałam się do drzwi szkoły gdy nagle Jack szybko pociągnął mnie za rękę.
-Teraz jest losowanie, zapomniałaś?
-A..no tak...-odrzekłam. - Zamyśliłam się...
-Kolejny raz, co?-zapytał, a raczej stwierdził. Nie odpowiedziałam. Poszłam z Jackiem na losowanie. Wielka Aula powoli wypełniała się magami wody z drugiej klasy gimnazjum. Ponoć trzecia miała mieć sprawdzian dopiero za tydzień. Na podwyższeniu ujrzałam wielką, magiczną księgę położoną na ozdobnym stoliku.
-Witajcie drodzy magowie wody!-po chwili przywitała nas dyrektorka. -Czy wszyscy są już obecni? -zapytała i po kolei wyczytywała nazwiska z czterech klas. -A więc wszyscy już się zebrali. Najpierw parę zasad. Nie jest to walka, tylko sprawdzian umiejętności więc proszę o zachowanie rozsądku. Będą obserwowali was tylko nauczyciele. Od rozbrzmienia złotego gongu zaczniecie sprawdzian, tak jak i skończycie. Po losowaniu, pierwsza para proszona jest do  sali 1 gdzie odbywają się zazwyczaj treningi. Przypominam, że branie udział w tym sprawdzianie jest obowiązkowe. To chyba już wszystko...Czas zacząć losowanie!-spojrzała na księgę, która otworzyła się bez niczyjej pomocy i zaczęła przewracać kartki. Zatrzymały się równo na środku.  Magiczna księga uniosła się trochę do góry. Po chwili zaczęły pojawiać się na niej srebrne litery.
-Pierwsza para. Michael Peterson i Derek Miller. -przeczytała na głos dyrektorka.
-Heh. To będzie naprawdę ciekawe.-powiedział Jack
-Hm? Niby czemu?
-Wiesz...oni naprawdę się nienawidzą...
-Rozumiem. Pewnie ciężko będzie się im powstrzymywać.
-Sądzę, że nie będą mieć najmniejszego zamiaru...
Zobaczyłam jak wychodzą z auli. Wyglądali na bardzo zadowolonych. No tak nie ma to jak dozwolona bójka...
Mimo tego, ze tamci wyszli na sprawdzian, losowanie trwało nadal.
-Druga para...Jack Frost i ....Rima Dream.
Wszyscy natychmiast spojrzeli na nas. Nie spodziewałam się tego. Wszystkiego tylko nie tego.
-Jak...to...to...niemożliwe..-wybełkotałam
-...-Jack milczał, choć pewnie kłócił się z myślami tak samo ja.
Księga magiczna wyznaczy sama wszystkich zawodników na podstawie podobnych umiejętności. -nagle przypomniały mi się słowa nauczyciela.
 -Możecie już iść pod salę. -poinformowała dyrka.
Jack wyszedł bez słowa. Szybko powędrowałam za nim.
-Jack...-szepnęłam cicho, lecz nie usłyszał. Tym razem był chyba bardziej zamyślony niż ja!
-Jack! -trzepnęłam go w ramię.
-Co?!
-Tym razem zamyśliłeś się bardziej niż ja!
-Serio?
-Yhym...Musisz mi jednak uwierzyć, że to rzadko się zdarza.
-...
-Oj przestań nie bój się...Nie zrobię ci krzywdy.- uśmiechnęłam się złośliwie
-Ty? Krzywdy? Hah raczej powinienem się bać by nie zrobić jej tobie...
-Doprawdy? No cóż i tak mamy równe szanse...
-Nie byłbym na twoim miejscu taki pewny...
-''Księga magiczna wyznaczy sama wszystkich zawodników na podstawie podobnych umiejętności''-zacytowałam nauczyciela od matmy- Daniel'a Smith'a.
-Podobnych umiejętności hm...?- spojrzał na mnie tak jakby chciał przeniknąć do moich myśli.
Dopiero wtedy doszło do mnie o czym myśli. I po co ja to mówiłam?! Z drugiej strony...już dawno chciałam mu o tym powiedzieć, lecz on nie dał mi dojść do słowa... Teraz sam się przekona...
Z sali 1 wyszło dwóch chłopaków, którzy byli pierwszą parą. Byli trochę poobijani. jeden chyba miał podbite oko.
-Oni chyba rzeczywiście nie mieli zamiaru się powstrzymywać...-szepnęłam.
-Yhym..
-Nie pokazujmy wszystkich swoich asów...-powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się do niego porozumiewawczo, na co on skinął głową.
-Druga para proszona na salę. -ktoś powiedział z magnetofonu.

Po chwili stanęliśmy naprzeciwko siebie oddaleni o parę metrów.
-Gotowi?-zapytał starszy pan o brązowych włosach i błękitnych oczach. Widocznie był trenerem magii wody.
-Tak.-powiedzieliśmy w tym samym czasie.
-Dobrze. Najpierw zaczniecie bez przemiany od podstawowych technik. Gdy zabrzmi drugi gong, przemienicie się. Gdy zabrzmi trzeci- sprawdzian się skończy. Jakieś pytania?
Kątem oka zobaczyłam drugą księgę. Była wręcz taka sama, jak tamta, która  losowała przeciwników.
-Tak...Po co jest ta księga?-zapytałam.
-Heh...Jesteś dość sprytną dziewczyną...Księga ta będzie rejestrować wasze techniki i wykrywać błędy. Oczywiście tylko po to aby was później ocenić.
-Będziemy mogli później oglądnąć naszą...technikę?- wtrącił się Jack.
-Możecie być tego pewni.-wtrąciła jakaś kobieta.- Możemy już zaczynać? Chyba nie wypada przedłużać sprawdzianu... Zaczynajcie.-powiedziała i uderzyła ''pałeczką'' w złoty mały gon.
 ***
Notka miała być 2-3 razy dłuższa ale została podzielona. Jutro dodam cz.3- ostatnią. ;)

czwartek, 15 sierpnia 2013

Przepraszam.. Pożegnanie.

Przepraszam was wszystkich za to, że tak strasznie zaniedbałam pisanie na tym blogu. Jednakże mam ich chyba stosunkowo za dużo i mało weny. Dziwne, że adminka jeszcze mnie nie wywaliła, ale wole się ustrzec przed tym więc od razu pisze, że odchodzę. Możecie mnie znaleźć na moim nowym blogu SOBM, a także na paru innych. Mam nadzieje, że to zrozumiecie i mi wybaczycie.

~Wielce zasmucona Saphira.

środa, 14 sierpnia 2013

Nowa w Hogwarcie

Coś szorstkiego i mokrego raz po raz przesuwa się po moim policzku.
-Luna przestań!- wołam rozbawiona odsuwając się poza zasięg jej języka- już wstaję, już nie śpię!- wołam i szybko wyskakuję z pościeli. Tarmoszę Lunę za uszy po czym z rozmachem otwieram drzwi balkonowe. Na dworze jest słonecznie i ciepło. W powietrzu czuć jeszcze ślady lata. Wzdycham cicho i podchodzę do szafy. Wyciągam moją ulubioną niebieską bluzkę z krótkim rękawem i jasne jeansy. Zarzucam plecak (po raz pierwszy nie pakowany w pośpiechu z samego rana) i spoglądam w lustro. Rozczesuję włosy palcami, poprawiam grzywkę. No teraz mogę pokazać się ludziom. Schodzę na dół do kuchni. Przy stole siedzi tata i czyta poranną gazetę popijając z kubka gorącą herbatę.
-Już wychodzisz?- pyta odrywając się na chwilę od swej codziennej lektury.
-Tak, wolę być wcześniej- mówię i wkładam kromkę chleba do tostera- gdzie mama?
-Już w sklepie.
-Tak wcześnie?
-Uparła się że to ona pojedzie przyjąć towar.
-Dziwne- myślę i smaruję tosta dżemem malinowym. Zjadam szybko śniadanie i pakuję do torby kanapki.
-Powodzenia!- woła tata gdy otwieram drzwi wejściowe.
-Dzięki- mówię i zamykam drzwi- przyda się.
Wychodzę na chodnik i skręcam w lewo. Po chwili docieram do parku. O tej porze nie ma tu prawie nikogo oprócz ludzi spacerujących z psami i kilku dzieciaków z plecakami. Wychodzę z parku, skręcam w uliczkę, przechodzę przez jezdnię i staję przed wielką żelazną bramą. Ze wszystkich stron nadciągają chmary uczniów. Podążam niepewnie za roześmianą gromadką w kierunku głównego wejścia. Dyrektorka kazała mi najpierw stawić się u niej by zaprowadziła mnie do klasy i wyjaśniła sytuację nauczycielowi. To bardzo dobrze bo wiem że sama w życiu nie znalazłabym tej sali. Zgubić pewnie się tutaj można nawet w toalecie. Odnajduję gabinet dyrektorki i nieśmiało pukam do drzwi.
-Wejść!- woła nieprzyjemny głos. Otwieram drzwi i wchodzę do gabinetu.
-A to ty- mówi dyrektorka- poczekaj chwilę, zaraz cię zaprowadzę.
Zamykam drzwi i siadam na ławce przed gabinetem. Ukradkiem przyglądam się mijającym mnie czarodziejom. Wyglądają zadziwiająco normalnie. Żadnych peleryn, czapek z gwiazdkami, różdżek w dłoni czy plecaków latających za właścicielem. Co prawda w końcu korytarza chłopcy podrzucają jakąś nienaturalnie jasną kulkę ale po za tym wszystko wygląda jak na razie zupełnie normalnie. Nie opłacało się oglądać tyle tych durnych filmów o czarodziejach. Nagle dzwoni dzwonek obwieszczający początek lekcji i po chwili korytarz pustoszeje. Po około pięciu minutach dyrektorka wychodzi z gabinetu i ruchem ręki pokazuje mi aby iść za nią. Docieramy do klasy na drugim piętrze. Na widok wchodzącej dyrektorki wszyscy stają na baczność.
-Siadać- mówi dyrektorka i podchodzi do nauczycielki j.polskiego. Chwilę rozmawiają, a polonistka raz po raz na mnie spogląda. Wreszcie kiwa głową, a dyrektorka podchodzi do drzwi przy których stoję i leciutko popycha mnie w stronę klasy. Uśmiecha się i wychodzi.
-Podejdź bliżej- mówi nauczycielka z przyjaznym uśmiechem.
 Podchodzę do tablicy i spoglądam na ludzi z mojej nowej klasy. Mój wzrok zatrzymuje się na chłopaku z niemal białymi włosami. Co prawda nie są tak śnieżnobiałe jak moje ale zawsze można nazwać je białymi. Zaraz potem widzę bardzo ładną dziewczynę o białych włosach, a za nią kolejną. Trzy osoby z białymi włosami! Ze mną to już cztery. A ja zawsze sądziłam że tylko ja mam taki dziwny kolor włosów.
-Droga klaso, to wasza nowa koleżanka Alisa Williamson. Mam nadzieję że pomożecie jej się szybko zaadaptować w nowej szkole. A teraz proszę cię bardzo Aliso abyś usiadła. Tam na ostatniej ławce jest wolne miejsce- mówi polonistka i siada przy biurku.
Zajmuję miejsce przy oknie i natrafiam na ciekawski wzrok dziewczyny siedzącej obok.
-Hej- mówię i wyciągam książki z plecaka.
-Cześć. Kolejna nowa?
-Jak widać- mówię z uśmiechem.
-Jestem Rima.
-Alisa.
-Też teoretycznie jestem nowa.
-I jak? Udało ci się połapać w tych wszystkich korytarzach?
-No nie bardzo- dziewczyna uśmiecha się lekko i otwiera książkę na stronie którą właśnie zapisała na tablicy nauczycielka- jakie masz moce?
-Światło i cień.
-O to nieciekawie. W czwartek będziesz miała długie lekcje.
-A ty? Jakie masz moce?
-Wodę. Ech... dziś ten sprawdzian.
-Jaki!?- pytam chyba trochę za głośno bo nauczycielka patrzy na nas srogo znad okularów- przepraszam- mówię do nauczycielki i zwracam się cicho do Rimy- jaki?
-Dziś magowie wody, a ty masz chyba w czwartek o ile się nie mylę sprawdzian z magii światła.
Wzdycham cicho. Nie mogą mnie sprawdzać. Przecież nic nie umiem!
-Coś nie tak?- pyta zaciekawiona Rima przekrzywiając głowę.
-Bo ja dopiero...
-Dream! Williamson! Na pogaduszki będzie czas na przewie a teraz proszę się skupić na zadaniu!- krzyczy polonistka po czym uspokaja się szybko, poprawia okulary i wraca do pisania czegoś na tablicy.
-Bo ja dopiero niedawno dowiedziałam się że jestem czarodziejką- szepczę prawie bezgłośnie ale Rima najwyraźniej usłyszała bo patrzy na mnie wielkimi oczami po czym spuszcza wzrok na podręcznik. Wreszcie dzwoni dzwonek i wszyscy z ulgą wychodzą na korytarz. Pakuję książki i zaglądam do planu lekcji. Teraz w-f. Rima czeka na mnie przy drzwiach gdy nagle staje koło niej brązowowłosy chłopak, którego nie było na lekcji i ciągnie ją na korytarz. Szybko wychodzę za nimi ale nie mogę ich dostrzec w tym tłumie.
-I jak ja teraz znajdę tę salę?- myślę i jak na zawołanie staje przede mną drobna brunetka.
-Mogę cię zaprowadzić jeśli nie wiesz gdzie iść- mówi zarzucając torbę na ramię.
-Byłoby fajnie- uśmiecham się z wdzięcznością i ruszam za dziewczyną przez korytarz.
-Jestem Keyli, a ty Alisa tak?
-Tak- potakuję i nagle wpadam na dziewczynę obładowaną książkami. Książki z hukiem spadają na podłogę.
-Przepraszam!- wołam i rzucam się zbierać książki i porozsypywane papiery. Niestety w tej samej chwili dziewczyna na którą wpadłam też pochyla się po zeszyt i z impetem stukamy się głowami. Dziewczyna wydaje z siebie bolesny jęk i pociera czoło. Przysiadam na podłodze i w pośpiechu zbieram książki. Keyli śmieje się cicho i przysiada obok by pomóc mi zbierać. Najwyraźniej bawi ją ta cała sytuacja ale mi zupełnie nie jest do śmiechu. Szczególnie że patrzy na nas cała szkoła, a przynajmniej połowa mojej nowej klasy. Wreszcie wszystkie książki są poukładane.
-Jeszcze raz przepraszam- mówię podając brunetce stertę książek.
-Nie ma sprawy. I tak wiedziałam że mi to kiedyś spadnie- uśmiecha się i śpiesznie odchodzi. Wydaje mi się że skądś ją znam ale nie mam czasu na zastanawianie się. Schodzimy na dół, mijamy korytarz pełen uczniów, skręcamy w lewo i siadamy na ławkach przed szatniami.
-Wszyscy widzieli co?- mówię zrezygnowana. W mojej starej szkole taka akcja zafundowałaby mi na pewno nowe przezwisko i głupie docinki do końca szkoły. Albo do nowej gafy.
-E nie przejmuj się- macha ręką Keyli i wyciąga kanapkę z serem.
 Do końca przerwy dowiaduję się od Keyli wielu bardzo ciekawych rzeczy o nauczycielach, dyrektorce i przede wszystkim o zajęciach magii. Keyli trajkocze jak nakręcona ale przynajmniej mówi coś ciekawego. Lubię takie osoby. Przynajmniej nic nie muszę mówić tylko od czasu do czasu wtrącam jakieś pytanko czy zdziwione "no co ty?" albo "niemożliwe!"
Resztę lekcji siedzę sama. Zarówno Rima jak i Keyli na każdej następnej lekcji już z kimś siedzą. Nie dziwię się. W ciągu dwóch tygodni od początku roku nawet nowi mają już z kim siedzieć.  Wreszcie rozbrzmiewa dzwonek kończący ostatnią lekcję.
-Nareszcie!- wzdycham i wybiegam ze szkoły. Docieram do parku, wspinam się na średniej wielkości murek okalający go i balansuję na nim by nie spaść aż do kolejnej bramy. Zeskakuję i pędzę w stronę domu. Otwieram w pośpiechu główne drzwi.
-Już jestem!- wrzeszczę i kopnięciem zdejmuję buty. W domu najwyraźniej nikogo nie ma bo nikt nie odpowiada. Wchodzę do kuchni, łapię leżące w koszyku jabłko i wgryzam się w słodki owoc. Nagle mój wzrok przykuwa mała karteczka wisząca na lodówce.
-Zapomniałam!- myślę i w pośpiechu zakładam rozrzucone w korytarzu buty. Zamykam drzwi i pędzę w stronę centrum. Miałam dziś pomóc rodzicom w sprzątaniu sklepu. Wreszcie dostrzegam w oddali zielony szyld sklepu ogrodniczego.
                                                          ***
Tak się namęczyłam nad tą notką że szkoda mi wszystko kasować. Wyszło jak wyszło ale już trudno.  A teraz komentujcie, hejtujcie czy co tam. No w każdym razie liczę na komentarze ale jakoś zauważyłam że wam się nie chce ich pisać, a przynajmniej niektórym.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Titanic



- Jack! Ja latam!
Chwila, scena z Titanica? A, tak. Płynę sobie właśnie statkiem marzeń, niezatapialnym kolosem, siedząc na ławeczce i popijając herbatkę. Nie wiem czemu, ale była to herbatka. Jakaś para na dziobie statku się migdali nie zwracając uwagi na innych. A ta rudowłosa piękność udaje chyba orła, bo tak dziwnie rozłożyła ręce na boki. Tak! Panie trzymaj ją pan bo ci jeszcze spadnie to tego morza niebieskiego! Nagle słyszę przeraźliwy krzyk:
- Góra lodowa na horyzoncie!
Gwałtownie się obracam, powodując, że herbata wylewa się na moją nową, czerwoną suknie. Szlag by to! Faktycznie, ten dziwny, łebski gostek w czapeczce miał rację. Zbliżała się do nas wielka bryła lodu. Nim zdążyłam zaczaić, co się dzieje, bryła otarła się o statek, powodując niemałe zamieszanie wśród tłumów urządzających właśnie party +18.
       Statek zaczął powoli iść na dno. Tej paniki i zamieszania nie dało się opisać słowami. Gorzej, niż na Euro. Wszystko powoli się kończyło. O! Widzę tą słodko wyglądającą parę, która migdaliła się dzisiaj na dziobie! Pomacham im, może mi odmachają. Albo i nie. Oboje trzymają się za ręce. Pech. Nagle…
- Ciociu! Co Ty tu robisz!
- Keyli, czas wstawać. – Odparła spokojnym głosem, popijając herbatkę z filiżanki.
- Ale co Ty robisz na Titanicu? I to na Titanicu, który tonie?
- Mają tutaj przepyszną herbatę. – Uśmiechnęła się delikatnie. – A teraz: Wstawaj! – Wykrzyczała mi centralnie do ucha. W momencie odzyskałam trzeźwy umysł.


- Keyli, skarbie! – Otworzyłam oczy i z przerażeniem, ora z niemałym zdziwieniem stwierdziłam, że stoję na parapecie okna, owinięta w prześcieradło i rozkładająca ręce na boki. Spojrzałam w dół, przed siebie, na skamieniałą twarz sąsiada, który trzymając konewkę w ręku, chyba przesadził z nadmiarem wody u jednego z kwiatków.
-  D- Dzień dobry! – Pomachałam mu z nerwowym uśmieszkiem i zeszłam z okna.
- Keyli Takei. – Zaczęła bardzo poważnie moja ciotka. – Ja rozumiem, że ten wiek i w ogóle, no ale żeby od razu rzucać się z drugiego piętra z okna! – Wykrzyczała niemalże.
- Ciociu kiedy ty zdążyłaś tutaj przypłynąć? – Przekrzywiłam śmiesznie głowę na bok. Moja „rodzicielka” przyjrzała mi się dokładnie.
- Przypłynąć? – Spytała dla pewności.
- No bo przecież byłaś ze mną na Titanicu. – Wyjaśniłam. Kobieta w mig znalazła się przy mnie i ręka dotknęła mojego czoła.
- Dziwne, zimne. – Wymamrotała w skupieniu.
- Jestem zdr… O w pytkę, spóźnię się do szkoły! – Wrzasnęłam, łapiąc się za głowę. Od razu rzuciłam się na poszukiwania moich ubrań, oczywiście gdy je znalazłam, musiałam założyć źle skarpetki,  bluzę odwrotnie, a o spódniczce to już nie wspomnę.
- Em.. Keyli?
- Tak, tak! – Wysapałam, nie racząc nawet rudowłosej kobiety moim spojrzeniem, od razu wparowałam na korytarz, nie zwracając uwagi na wypastowaną podłogę. Po chwili w całym domu rozległ się przeraźliwy huk.
- Keyli…
- Nic mi nie jest! – Wyprzedziłam ją i szybko zbierając się z ziemi, pognałam na dół.
- Pani Spetto!
- Jezusie Słodki, toż to wojna?! – Jęknęła przerażona pokojówka.
- Gorzej! Ale można to tak nazwać!
- To już moja czwarta wojna w życiu! W tym dwie światowe… - Dodała w zamyśleniu dalej smarując chleb masłem.
- Keyli.. – Zza rogu wyłoniła się ciocia. – Jest sobota. – Dodała, powstrzymując śmiech. Przez chwilę stanęłam jak wryta, ładując informacje, które zostały mi przekazane, aby po chwili głośno pacnąć się ręką w czoło. W tym momencie Pani Spetto, oraz ciocia wybuchły głośnym śmiechem, a ja wraz z nimi.
- To wszystko przez ten sen. – Wymamrotałam, siadając przy stole.
- A co dokładnie ci się śniło, skarbie? – Spytała pokojówka, uśmiechając się.
- Em… No byłam na Titanicu i tam jakaś para na dziobie się migdaliła, potem zaczął statek tonąc i była też ciocia i ona piła herbatkę i… - Nagle spojrzałam się na obie kobiety, który z wielkimi oczami wpatrywały się we mnie.
- To ja pójdę na górę. – Dodałam wymijająco i ponownie wspięłam się po schodach do mojej twierdzy, zatrzaskując za sobą drzwi. Gdy już nieco poprawiłam swój ubiór, ponownie otwarłam okno, wyskakując przez nie. Daisy od razu znalazł się na moim ramieniu. Uśmiechnęłam się wesoło do mojego niebieskiego towarzysza.
- To co maluchu, mały spacer? – Zaśmiałam się, na co ptaszek wesoło zaświergotał. Gdy tylko przekroczyłam las, zmieniłam się w białego wilka i pomknęłam biegiem przed siebie.

                                                            ~♥♥♥~


Ok, postanowiłam coś napisać, bo dawno tego nie robiłam :D Nie pytajcie, czemu akurat Titanic, bo ostatnio w ogóle go nie oglądałam. Tak mnie jakoś naszło, a ze mną nic nie wiadomo. Miałam dzisiaj zryty humor, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby napisać zrytą notkę xD I proszę o wybaczenie, że nie zostawiłam komentarzy pod waszymi wpisami :C Zapewniam Was, że wszystkie są fenomenalne ;) Na pewno napiszę dłuższe komentarze, gdy będę miała już czas, bo na razie na komentowanie go nie mam :D

                                                                                                                                      Keyli ♥

Nowy początek magicznej przygody. Ale czy dobry, czy zły?

Patrzyłam ze smutkiem przez szybkę na coraz mniejszy domek rodzinny, w którym się urodziłam i żyłam przez piętnaście lat. Westchnęłam ciężko i oderwałam wzrok od drzew otaczających budynek. Podciągnęłam nogi do siebie i oparłam o kolana czoło. Włosy połaskotały mnie w nagą skórę. Dzisiaj założyłam krótkie spodenki w kolorze limonki. Górę ciała przykrywała szara bluza z krótkimi rękawami.
- Flora. - Wesoły głos wyrwał mnie z odrętwienia. Nawet lubiłam te przezwisko.
Spojrzałam wilkiem na siedzącego obok bruneta. Fioletowe oczy figlarnie obserwowały moją twarz. Uśmiechał się lekko i wyciągnął rękę ku mnie. Zmierzwił z pobłażaniem włosy. MOJE WŁOSY! Z okrzykiem zaskoczenia oderwał dłoń, bowiem potraktowałam go prądem elektryczym. Nie miałam pojęcia, dlaczego on jest z nami, chociaż nie należał krwią do rodziny Imraane.
- Odwal się, Rick - burknęłam i przesunęłam się tak, że byłam bliżej drzwi samochodowych, a dalej od niego.
- Nie musisz być w hm... wojowniczym nastroju. Wszystko będzie dobrze.
- Nie, nie będzie dobrze! - krzyknęłam i schowałam głowę w rękach.
Skąd on może to wiedzieć?! Przecież nie mieszkał w... domu... od urodzenia.
Po mych policzkach spływały krystaliczne łzy. Płakałam. To wszystko było dla mnie ponad moje siły. Po jakimś czasie usnęłam wyczerpana.
*****
- Fleur! Już jesteśmy na miejscu! - Niespodziewany głos był jak brzytwa, ranił moje uszy.
Z cichym westchnieniem przeciągnęłam się i przetarłam zaspane oczy. Spojrzałam w okienko i zaniemówiłam z wrażenia, jakie wywołała Magiczna Szkoła im. Feniksa dostępna tylko dla czarodziei. Była wręcz ogromna! Wszystko chłonęłam wzrokiem. I mam tutaj chodzić? Nie, chyba to sen... Nigdy nie wiedziałam, że są szkoły przeznaczone tylko dla podobnych do mnie ludzi... Nigdy nie wierzyłam rodzicom...
Pewnie tutaj jest ogromniasta biblioteka!
- Flora? - Czyjaś ręka pomachała mi przed twarzą, bezlitośnie przerywając oglądanie cudownego budynku.
Niechętnie spojrzałam w lewo, na mamę. Długie do pasa i kręcone, popielate włosy otulały jej twarz. Niebieskie oczy obserwowały mnie spod przydługiej grzywki. Mimo trzydziestu trzech lat, wyglądała jak dwudziestolatka. Jakim cudem? Nie wiem.
- Co? - burknęłam cicho.
- Zachowuj się, dziecinko  - Udała, że nie widzi, jak się krzywię na te wyrażenie. - Idziemy was zapisać do szkoły, a później jedziemy do nowego... domu... - Ostatnie słowo z trudem wykrztusiła.
Czyli nie tylko ja nie chciałam się przepro... wadzać... się...
Wzruszyłam ramionami i równo z Rickiem wysiedliśmy z samochodu.
Co za ironia...
Zmrużyłam oczy pod wpływem mocnego słońca. Zawsze zapominałam, że tylne szyby auta są przyciemnione. Przez bramę widać było, że podwórze jest puste, jeśli nie liczyć paru wagarowiczy, którzy byli ścigani przez ochroniarzy czy jak. Strażnicy? Tak, to dobre określenie.
Przeciągnęłam się z głośnym pomrukiem. Od jazdy samochodem cała zdrętwiałam. Coś miękkiego wskoczyło mi na ramię. Zerknęłam w bok i uśmiechnęłam się lekko, widząc białego gronostaja, Harusa. Kątem oka zauważyłam, że mama idzie w kierunku szkoły, toteż potruchtałam za rodzicielką. Nie zważałam w ogóle na fioletowego anioła, jak to mówiłam na Ricka.
Bez problemu dotarliśmy do gabinetu dyrektora, jakby mama bywała tutaj wcześniej... albo tutaj się uczyła jako nastolatka... Skrzywiłam się nieco, kiedy zapukała do drzwi i spojrzała na nas w stylu ,,zaczekajcie tutaj". Jakbym miała być z NIM na korytarzu! Nigdy!
Długo nie musiałam czekać, aż skończą rozmawiać. Wtedy głaskałam Harusa za uchem, kiedy drzwi się otworzyły, pokazując wnętrze gabinetu.
- Proszę wejść. - Miły, lecz stanowczy głos przeszył ciszę.
*****
Pani pytała o nasze moce oraz, w moim przypadku, o to, czy chcę brać udział w dwóch treningach. Chciałam. Okazało się też, że w klasie II c było tylko wolne miejsce i Rick musiał iść do innej. I dobrze! Nie zniosłabym przebywania z nim w jednym pomieszczeniu! Po moim trupie!
Przeciągnęłam się leniwie, gniotąc beżową pościel na łóżku. Mój pokój był przestronny i nowoczesny. Ściany pomieszczenia oraz meble były idealnie białe. Przymrużyłam oczy z powodu słońca, które wpadało do środka przez duże okno.
Czyli jutro idę do szkoły, a nie dzisiaj. To dobrze, bo nie wiem, czy bym to zniosła.
Przesunęłam ręką po kołdrze, aż palcami natrafiłam na miękkie futerko. Z lekkim uśmiechem zaczęłam gładzić po plecach Harusa, przymykając oczy. Nieświadomie oddałam się w objęcia Morfeusza.

Sprawdzian umiejętności cz.1

Był piątek. Trwała właśnie lekcja matematyki. Nauczyciel tłumaczył coś o liczbach algebraicznych.
Jak ja nie lubię matematyki...Kiedy będzie dzwonek... -tylko takie myśli kłębiły mi się w głowie i za nic nie dawały mi odrobiny spokoju bym mogła się skupić choć na jednej lekcji. Chociaż geografia była całkiem fajna... Pan Anthony Wood
był bardzo miły i jak widać lubił opowiadać o swoich podróżach. Dzięki temu jego lekcje były zawsze bardzo ciekawe, a uczniowie nie spali na lekcjach. Ponoć był również nauczycielem od w-f...










-Panno Rimo Dream...Dream!-usłyszałam czyjś zirytowany głos nauczyciela i poczułam jak Jack (no bo kto inny) potrząsa moim ramieniem.
-Co..?!? A..tak proszę pana?- jak zwykle musiałam znów odpłynąć do krainy swoich rozmyślań.
-Zadałem ci przed chwilą pytanie...
-Ee to...zdawało mi się, że pan przed chwilą krzyczał do mnie, moim nazwiskiem.- wymyśliłam coś na szybko, ale nauczycielowi chyba to się nie spodobało. Wyglądał na jeszcze bardziej zirytowanego, szczególnie, że po klasie odbyły się ciche śmiechy i szepty. Już chyba miał coś powiedzieć gdy ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę...
-W drzwiach stanęła mała dziewczynka o jasnych, brązowych włosach i oczach.
-Dyrektorka kazała przekazać...-wydukała speszona i podała nauczycielowi białą kartkę z pewnie jakąś ważną informacją.
-Dziękuję ci. Możesz już iść. -powiedział już nieco spokojniejszym głosem. Szybko przeczytał treść kartki i uśmiechnął się.
-Ah...No tak. Byłbym zapomniał. Od poniedziałku do piątku rozpocznie się sprawdzanie umiejętności magicznych. Wszyscy magowie wody proszeni są na aulę w poniedziałek o 12:35, gdzie odbędzie się losowanie przeciwników.
-To ma być jakaś walka? -wtrącił się Jack, który siedział za mną.
-Ależ oczywiście że nie. To tylko sprawdzenie waszych umiejętności, a dzięki temu, że będziecie mieli przeciwnika możecie się bardziej wykazać.- uspokoił część klasy. Druga część chyba bardzo chciała się na kimś wyżyć przez pierwszy tydzień w szkole...
-Na jakiej zasadzie będzie przeprowadzane losowanie?-tym razem wtrącił się jakiś chłopak o białych włosach i srebrnych oczach.
-Księga magiczna wyznaczy sama wszystkich zawodników na podstawie podobnych umiejętności. Uczniowie będą brali udział tylko w jednym pojedynku z tym w którym mają przemianę. Świadkami pojedynku będą tylko nauczyciele. Losowanie będzie w ostatniej chwili aby nikt nie wiedział kim jest jego przeciwnik. Reszta losowań odbędzie się o 13.35 . We wtorek starcie magów ognia, w środę magów ziemi, w czwartek magów światła, a w piątek magów wiatru. Czyli tak jak macie treningi. - powiedział i po chwili zabrzmiał dzwonek.
-Dzisiaj wyjątkowo nie zadam wam pracy domowej...możecie iść.
Wszyscy szybko wyszli z klasy, a głównym tematem rozmów na przerwie był sprawdzian umiejętności. Gdy już byłam na korytarzu odetchnęłam z ulgą. Miałam dziś farta i o mnie zapomniał. Muszę przestać się tak zamyślać...
-Rima! -Jack mną potrząsnął. -Idziesz czy nie?!
No pięknie...nawet gdy myślę aby się nie zamyślać to i tak bujam w obłokach!

Później był w-f, biologia i astronomia. Na astronomii pan Yagari T. mówił o spadających gwiazdach- północne piscydy , które będzie można obserwować w tym tygodniu, przy odrobinie szczęścia. Osiągają prędkość do 26km/s.

Gdy wróciłam do domu, cały czas rozmyślałam o sprawdzianie umiejętności. Po zjedzeniu obiadu szybko zabrałam się do treningu. W końcu jakoś trzeba się przygotować. Ćwiczyłam od podstaw, do technik zaawansowanych, ale i tak postanowiłam że nie będę pokazywać wszystkich swoich asów. Próbowałam też opanować lodowego węża, lecz jak zwykle nie mogłam się skupić, a może byłam za bardzo spięta? Sama nie wiem. Tak jakby coś przeszkadzało mi nauczyć się tej techniki, a przecież tyle razy już próbowałam ją opanować... Czyżbym...nie miała w sobie potrzebnej równowagi ducha, by móc uczyć się coraz doskonalszych technik? Ale...to przecież nie możliwe... I nagle w moich myślach pojawiły się najróżniejsze wspomnienia z ostatnich dni. Wspomnienia uczuć.
Samotność, złość, gniew, rozpacz, radość, strach,  ekscytacja, miłość...
Co się ze mną dzieje?!

Przerwałam trening. Założyłam na siebie bluzę i poszłam na spacer. Musiałam przemyśleć parę spraw. Dotarłam do parku. Szybko wskoczyłam na pierwsze, lepsze drzewo. Był stąd całkiem ładny widok. Nagle usłyszałam głos jakiegoś chłopaka.
-To nie ma sensu...
-Ale...- odezwała się jakaś dziewczyna
-Nie widzisz tego?
-To był tylko...
-Mam dość twoich tłumaczeń! Z nami koniec!
-...Masz rację! Choć raz się zgadzamy!- ktoś zaśmiał się histerycznie- Z nami koniec. Nigdy nie brałeś tego na poważnie! Wiedziałam, że prędzej czy później to tak się skończy!- krzyknęła za oddalającym się chłopakiem, którego mogłam zobaczyć, dzięki temu, że siedziałam dość wysoko. Czy własnie tak kończą wszystkie związki?-ta myśl mnie przeraziła. Wystarczająco przeraziła abym spadła z drzewa.
-Au...-rozmasowałam sobie ramię. Czy to, co właśnie zobaczyłam przed chwilą było moją największą obawą? Samotność, strach, rozpacz i gniew...
Wstałam i poszłam w stronę domu.
***
Notka napisana na szybko więc mi wybaczcie. Mam nadzieję, że ten sprawdzian umiejętności da wam troszkę weny do pisania ;)

" Człowiek nie rodzi się zły, zmienia go ścieżka którą sobie wyznaczył "

  Bezbronna, mała dziewczynka o oczach koloru lazuru i zaszklonych niczym kryształ siedziała wśród zakrwawionych i rozczłonkowanych zwłok. Jej blada twarzyczka ubrudzona była krwią, a biała sukienka podarta. Wpatrywała się w ciebie, wyginając małe usteczka w lekkim uśmiechu. Wyciągnęła ku tobie brudną rączkę. " Pobawisz się ze mną? " w ciszy rozbrzmiał jej słodki głosik przepełniony radością.


Każda historia, jak wszystkie inne, musi mieć swój początek. W przypadku Rii, początek ten ma miejsce w małej irlandzkiej wiosce, położonej nad brzegiem morza.
Dziewczynka nigdy nie była pewna siebie. Zawsze bezbronna, delikatna, najsłodszy cukiereczek swojego papy oraz ukochana siostrzyczka brata. Niczego jej nie brakowało, od zawsze była rozpieszczana i stawiana na pierwszym miejscu. Nigdy jednak nie zasmakowała przyjaźni, ani dobroci innych dzieci z wioski. Zawsze była...tą dziwną.
Jej matka Livianna, popełniła samobójstwo, gdy Ria miała 2 latka. Nie pamiętała swojej rodzicielki, a ojciec nie lubił jej wspominać. Osoba na zdjęciach z nią w pieluszkach była dla niej zupełnie obca.
Ian również nie wspominał o matce. Ria nieraz widziała, jak jej braciszek ukrywa łzy, patrząc na zdjęcia. Podchodziła wtedy do niego i swoimi małymi, pulchnymi rączkami tuliła się do niego chcąc mu pokazać, że jest przy nim.
Tak minęło kilka lat w spokoju i ciszy. Ria wolno wyrastała z nieporadnego brzdąca na pewne siebie dziecko. Nadal była odtrącana przez rówieśników, lecz to jej nie przeszkadzało...Odnajdywała znajomych w innym kręgu. Godzinami potrafiła siedzieć w swoim pokoju, wpatrując się w ścianę niczym po zażyciu LSD. Słyszała głosy... Dużo głosów. Szeptały cicho o każdej porze dnia i nocy. Z biegiem czasu było ich na tyle dużo, że nie sposób było zrozumieć napierający bełkot. W końcu...doszło do tragedii.
W ciemną, burzową noc, gdy Ria miała 12 lat została sama w domu z ojcem. Jak zwykle siedziała w kącie pokoju i bujając się rytmicznie w przód i w tył rozmawiała ze swoimi "przyjaciółmi". Ojciec wpatrywał się w nią swoimi bladoniebieskimi oczami, niebywale przerażony. Nie wiedział, że jego ukochana córeczka popada w schizofrenię. Nie mógł wytrzymać tej myśli i podszedł do córki.
"Ria. Ria, słonko, z kim rozmawiasz?" zapytał cicho, rozglądając się.
 "Z przyjaciółmi" odpowiedziała, uśmiechając się. " Nawet mamusia tutaj jest...." dodała, wpatrując się w kąt pokoju.
Stary ojczulek szarpnął dziewczynkę za ramie. " Twoja matka nie żyje! Ria, dziecko co się z tobą dzieje?! "
Nigdy wcześniej ojciec nie podnosił głosu. Z oczu Rii pociekły łzy. Mężczyzna westchnął i przygarnął ją do siebie.
"Przepraszam córeczko..." wyszeptał cicho.
Dziewczynka łkała przez chwilę. " Mamusia żyje... Powiedziała, że...że nas nie kochasz..." zrobiła krótką przerwę. Ojciec nie widział, że trzyma w rączkach scyzoryk brata. " I kazała mi cie zabić" dokończyła i wbiła małe ostrze w tętnicę ojczulka.
Krew obryzgała jej twarz oraz sukienkę. Zdezorientowany mężczyzna krztusił się, bezradnie tamując krwawienie, aż w końcu umarł w kałuży własnej posoki. Dziewczynka uśmiechnęła się rozradowana i w podskokach wyszła z pokoju. Wolno umyła rączki oraz scyzoryk. Wróciła do pokoju i siedząc w kałuży krwi, czekała na braciszka.
Gdy w końcu Ian wrócił, poderwała się z ziemi i przytuliła do niego.
"Zobacz, zobacz co zrobiłam!" wykrzyczała i pociągnęła go za rękę do salonu.
Gdy chłopak zobaczył martwego ojca, upadł przy nim na kolana, nie hamując łez, spojrzał na swoją siostrę z niemym pytaniem w oczach.
" Mamusia mi kazała" oświadczyła dumnie.
Tak oto Ria dokonała swojego pierwszego morderstwa. Ian nie oddał jej do zakładu psychiatrycznego, za bardzo ją kochał. Sam podjął się wyleczenia jej... w lekkim stopniu. Gdy tylko pochowali ojca, wyprowadzili się tego samego dnia. Jeździli z miasta do miasta, przeprowadzając się, by znaleźć odpowiednie miejsce. Ria zmieniała się z każdym dniem. Nie popadała coraz bardziej w chorobę, stawała się za to...tajemnicza. Nikt nie był w stanie poznać jej dokładnie, nawet brat. Był on jedynie zadowolono z tego, że jego siostrzyczka wychodzi do ludzi i nie zabija.
W końcu dotarli tutaj, osiedlili się tuż przed rozpoczęciem roku. Oboje zaczynają od nowa z czystą kartą i zapomnianą przeszłością. Chcą żyć normalnie, jakby dzień morderstwa nigdy nie nastał.

|| Krótka historia na "odwal się", by Rima nie miała pretensji, że nie napisałam. Brak weny i czasu na pisanie opowiadań, dlatego trochę wyrozumiałości, nie mam tej twórczości co kiedyś.
Chciałabym również poruszyć tematu chatu, otóż jak każdy wie, chat jest pomocnikiem bloga, gdyż można zdobyć nowych członków i poznać lepiej postaci z bloga.  
Niestety (!) jak widać wszyscy mają to w dupie i piszą opowiadania sami ze sobą lub z wymyślonymi postaciami. Nie po to do jasnej, kurwa wasza mać, cholery wykłócałam się z Shiro o chat, by nikt na niego nie wchodził i nic do naszego bloga nie wnosił.  
Upraszam się zatem grzecznie o to, by zaczęto wchodzić na naszego kochanego chata i rozpoczęto grę, dzięki które może uzyskamy nowych członków i lepsze opowiadania.
Czekam na wasze opinie i chętnie przyjmę krytykę na klatę jak mężczyzna (co?).  
Dziękuję, do widzenia.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Karteczka -tyle złego, co dobrego;)

Podeszłam do biurka i oddałam karty pracy. Nauczycielka była właśnie na zapleczu i układała słowniki na miejsce. Gdy się odwróciłam klasa była już pusta. Wszyscy już poszli?...No trudno.- pomyślałam i zabrałam swoje rzeczy, gdy nagle ujrzałam małą białą, na wpół zgiętą karteczkę. Hm? Otworzyłam karteczkę. Była to krótka wiadomość.
Przyjdź po lekcjach na dach,
 tam gdzie urządziliśmy małą powódź.
Będę czekał.
                                     - Jack
Jakie ma ładne pismo...Na dach?Hm...-zamyśliłam się. Szybko schowałam karteczkę do torby i poszłam na następne zajęcia. Kolejną lekcją była historia. Na moje szczęście od wczoraj już wiedziałam gdzie iść. Zeszłam schodami na parter i usiadłam na ławce wyczekując dzwonka, a raczej końca lekcji. Po chwili przyszła jakaś uczennica i wpuściła wszystkich do klasy przed dzwonkiem. Usiadłam pod ścianą na trzeciej ławce. Jak ja nienawidzę historii... Hm...Gdzie jest Jack?-zapytałam siebie w myślach. Wczoraj w sumie siedziałam sama, ale co prawda lubiłam pobyć czasami w samotności...Z rozmyślań wyrwała mnie pewna dziewczyna...
-Cześć! Jestem Keyli. Mogę się przysiąść?- zapytała radosnym tonem. I koniec mojej samotności...
-Em...Jasne...czemu nie...
-Dzięki. Widzisz weszłam ostatnia i moje miejsce zostało już zajęte...Wczoraj siedziałam gdzieś indziej...-zaczęła opowiadać wyciągając rzeczy z plecaka. Wyglądała na całkiem miłą i rozgadaną osobę, a jej aura była równie pogodna co ona.
-Jesteś Rima, prawda? -zapytała.
-Tak...Miło mi.-odpowiedziałam i wyciągnęłam swoje rzeczy. 
Równo z dzwonkiem do klasy wszedł nauczyciel o ciemnych włosach. Był już dobrze znany.
Nazywał się Armin Clark.
-Witajcie...Dziś zajmiemy się kolejnym rozdziałem ze starożytności...

Rozejrzałam się ukradkiem po klasie. Nigdzie nie było Jacka.
Później był jeszcze angielski i geografia. Na nich również go nie było. Czyżby postanowił sobie skrócić "odrobinę" lekcje?Na ostatniej nie było również Analisy... Gdy nastał dzwonek nauczyciel zatrzymał nas na chwilę, by dopisać pracę domową. W końcu po 5 minutach powędrowałam na górę zastanawiając się co tym razem takiego wymyślił Jack.
Tu gdzieś musi być winda... To nie możliwe by chodzić z trzeciego piętra na dół i z powrotem...- pomyślałam słysząc koniec przerwy. W końcu dotarłam na trzecie piętro, gdzie były schodki na dach. Otworzyłam drzwi i weszłam powoli do środka. Nikogo nie było z uczniów. No tak...przecież dzwonił już dzwonek...
-W końcu przyszłaś...-usłyszałam czyjś głos, a drzwi za mną się zatrzasnęły. Odwróciłam się i ujrzałam...
-Analise...?!  Co ty tu robisz...
-Jeszcze się nie domyśliłaś?- zapytała z kpiną w głosie. Czyli...to od niej była ta wiadomość....
-Czego chcesz?!- zapytałam ze zgrozą. Co ona sobie takiego myślała?!
-Zaczęłaś ze mną wojnę...należałoby ją dokończyć...- na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
-O co ci chodzi?!
-Jeszcze nie wiesz?! Naprawdę nie wiem jak Jack może lubić takiego kogoś jak ty...
Jack?! To o to jej chodzi?! 
-Co tobie do tego?!
-Uwierz mi, że bardzo dużo...Gdyby nie ty...
-To co?!
-To byłabym ważna dla niego tylko ja! Rozumiesz?! Nie masz do niego żadnego prawa!
-Nie jest twoją własnością!
-Może i nie...ale to nie znaczy że chcę konkurencji...-po tych słowach szybko się przemieniła.
Miała na sobie czerwoną suknię za kolana z mieniącymi się pomarańczowo-złotymi symbolami. Szybko wyczarowała wielką kulę ognia.
-Może się trochę zabawimy...hm?
Ogień... Gdy zobaczyłam blask ognia zaczęłam się cofać. Ogień...Nienawidziłam ognia...Za dużo było z nim powiązanej mojej przeszłości. Nie...Ja po prostu się go bałam...
-Co jest? Nie chcesz się pobawić?  Jesteś ponoć magiem wody...Czyżbyś się bała?- zapytała z drwiną w głosie. -A więc jednak się boisz...Heh. Jakie to śmieszne. Mag wody który boi się ognia! Chociaż nie zdziwiłabym się gdybyś bała się mnie...
-Nie boję się ciebie...-szepnęłam cicho, jednak ona to usłyszała. Moje oczy nadal widziały tylko rażący błysk płomieni.
-Doprawdy? Wiedz, że powinnaś... - powiedziała. Dzieliło nas jakieś 6 m. Zamachnęła się z całej siły, a kula ognia poleciała w moim kierunku. Zaczęłam coraz szybciej cofać się do tyłu. Tylko to mogłam zrobić. Moje ciało było niemal całkowicie sparaliżowane przez strach. Nagle poczułam mocne uderzenie o mur, który otaczał cały dach. Upadłam na podłogę.  Szybko doznałam kolejnego bólu. Odruchowo złapałam się za kostkę. Była trochę stłuczona, lecz szybko napuchła. Wstrzymałam oddech. Od kuli ognia dzieliło mnie już kilka metrów.
Nagle przede mną pojawiła się jakaś postać. Miał białe włosy, jakby ze śniegu, bluzę z kapturem (który miał właśnie zdjęty) i brązowe spodnie. Wyciągnął przed siebie duży, drewniany kij i stworzył wodną, mocną, okrągłą barierę.
Znów poczułam tę dziwną energię...Tak jakby moja moc łączyła się z mocą osoby która stała przede mną.
-JACK?!- krzyknęła zaskoczona Analise. Jack odpierał atak ogniowej kuli. Więc jednak to prawda...
-Czemu...czemu to robisz?!- wyglądała na zdezorientowaną.
-Jeszcze pytasz czemu?! TEMU! Wiesz co mogło się stać?! Co ty sobie myślałaś?!- po jego głosie od razu można było poznać, że jest wściekły do granic możliwości.
-Jack...ale...ja...-próbowała to jakoś wytłumaczyć.
-Zawiodłaś mnie.-rzekł tylko. Odwrócił się do mnie.
-Dasz radę iść?-wyciągnął rękę do mnie. Pomógł mi wstać, lecz gdy tylko wstałam jęknęłam z bólu. Lewa kostka dawała mocno o sobie znać.
-Zarzuć mi rękę na szyję.-powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. Posłusznie zarzuciłam prawą rękę na jego szyję, a on wziął mnie na ręce i wyskoczył z dachu.
Mocno mnie przytrzymał. Był taki zimny...i przyjemny. Moje serce zabiło mocniej. Czułam jak na moich policzkach pojawiają się rumieńce. Przytuliłam się do niego....- już nic nie miało znaczenia. Był tylko on i ja. Po chwili byliśmy obok mojego domu. Odstawił mnie obok drzwi i zapukał w tej samej chwili przerywając przemianę.
-Sądzę, że twoja mama i babcia powinny wiedzieć o twojej kostce.
-Nie ma ich w domu, a po za tym co mam im powiedzieć? Uderzyłam się o mur i mam stłuczoną kostkę.
-Rima...
-Zresztą...wystarczy tylko trochę bandażu...jutro ból raczej się zmniejszy.-powiedziałam wyjmując klucze. Otworzyłam drzwi.
-Muszę się tylko dostać do mojego pokoju...- pokuśtykałam na jednej nodze do schodów. Jednak może czasem lepiej by było mieć pokój na dole...Albo przynajmniej windę...
-Chyba nie myślisz że dam ci kuśtykać na jednej nodze przez całe te schody!-odparł z oburzeniem i zanim zdążyłam zaprotestować zaniósł mnie na samą górę do mojego pokoju.
Szybko otworzyłam małą szufladkę z bandażami. Usiadłam na łóżku i zdjęłam lewą podkolanówkę, po czym szybko zabandażowałam kostkę.
-Powinno być dobrze...-szepnęłam. Spojrzałam na Jacka. Dopiero teraz przypomniałam sobie o jego przemianie. Tak bardzo chciałam mu wytłumaczyć, że nie musi się z tym chować.
-Jack...twoja...przemiana...
-Zapomnij...
-Ale...
-Przez przemianę miałem dużo kłopotów- mruknął. Widać było, że nie chciał poruszać tego tematu.Już miał wychodzić gdy szybko wstałam i pociągnęłam go za rękę. W tym samym czasie postawiłam lewą nogę  na ziemi przez co przewróciłam się do przodu, prosto na niego. Jack szybko mnie złapał.
-Jack...Dziękuję...-wyszeptałam, lecz byłam pewna że mnie usłyszał. Spojrzałam mu w oczy. Miał takie miłe, czyste, brązowe oczy. Moje serce znów zaczęło szybciej bić. Jack przytrzymał mnie mocniej. Stanęłam na palcach. Nasze usta dzieliło już tylko parę milimetrów. Lecz i ta odległość została pokonana...
~~THE END~~