Pogadaj z nami :D

sobota, 30 stycznia 2016

Kot w pułapce.

 Uprzednio pozwolę wspomnieć, a zarazem przeprosić za możliwe błędy. Lenistwo zobowiązuje. *poprawie, kiedyś tam*


 Staram się nie narzekać. Choćbym jak bardzo się z tym nie zgadzał. Gardził narzucanymi tezami. Wykazywał potrzeby, których spełnienie odkładam na rzecz TEGO. Uwierzcie. Naprawdę staram się wytrwać.  Jednak za to ile to kosztuje mnie wysiłku, by w dalszym ciągu utrzymać moje samozaparcie, które gdyby tylko mogło splunęło mi na trzewiczki i z przytupem wydreptało z pomieszczenia. A ja za pewnie chwilę po nim z racji, że bez niego sięgnąłbym kresu wszystkiego.
 Matma, proszę państwa!
 Oh, królowa nauk! Jakże wspaniała, bez której człowiek trwałby jeszcze w prehistorii i zamiast myśleć nad całkami latałby za mamutem. Jednak jak to kobieta, kapryśna jest okropnie i robi wszystko, co w jej mocy by zrobić z ciebie kompletnego debila, którego przyszłość jest o tam, za oknem, właśnie na tym rusztowaniu.
 Przesadzam?
 Osobiście uważam, że nie, ale nie będę walczyć o swoje poglądy, jeśli ktoś zaprzeczyłby. Przecież każdą kobietę, o ile się ją lepiej pozna, można zrozumieć. Niestety mi to raczej nie jest pisane.
 Odwróciłem się tylko na chwilę. Na krótki moment, by pożyczyć długopis, odwracam się z powrotem i co? A w sumie nic. Tylko tyle, że mam wrażenie, że klasa przeskoczyła z tematem kilka lekcji w przód.
 Pozwoliłem sobie oddać długopis koledze i ograniczyć się do tego, w czym jestem naprawdę dobry; tępego wpatrywania się w przestrzeń.  
Jeśli mogę, to chciałbym również i od siebie dodać parę groszy na temat matematyki i nauk ścisłych. Otóż jak narodzili się matematycy? Rzecz prosta i banalna, raz w życiu bywa, raz pęka łeb - raz prezerwatywa, dziękuje bardzo. To wcale nie tak, że z matematyką nie za bardzo dogadywaliśmy się, ponieważ nasze stosunki były całkiem dobre. Rzadko, kiedy dochodziło do jakichkolwiek sprzeczek, a jeśli już, to całe zło szło w zapomnienie dosłownie po paru minutach. Niestety nie mogłem tego powiedzieć o naszej cudownej i przeuroczej matematyczce, która na każdym kroku starała się zrobić z nas jak największych idiotów, choć z niektórych większych po prostu się nie da.
– Naoki, widzę, że bardzo się nudzisz. Zapraszam do następnego zadania – usłyszałem gdzieś z drugiego końca sali chłodny ton głosu smoczycy, by podnosząc wzrok znad zeszytu móc ujrzeć jak teatralnym gestem zaprasza mnie pod tablicę.
– Pędzę... – mruknąłem pod nosem, wolnym krokiem sunąc w stronę miejsca męki i udręki, by - najprawdopodobniej - pięć minut później wylądować w ławce z dwóją, bo według niej nigdy nic nie umiem.
W klasie podczas mojej pisemnej odpowiedzi panowała nienaganna cisza, przerywana jedynie chwilami przez nauczycielkę chcącą wytknąć mi błędy. Nikt nie spodziewałby się, iż krótką chwilę potem drzwi od klasy otworzą się, a w ich progu stanie sama dyrektorka z jakimś dzieciakiem z obitą gębą.
– To on – wskazał na mnie palcem od razu po napotkaniu wzrokiem, a dyrektorka piorunując mnie wzrokiem dodała:
– Blade, do gabinetu.
 Z udręk i męki własnego ja, wyrwał mnie - o dziwo nie jak myślałem uprzednio, sam Zeus rzucający złą nowiną, jak gromem z jasnego nieba - tylko bojowy okrzyk per pani psor. Z chrztu uczniowskiego nosząca miano smoczycy. I to nie tylko z racji charakteru.
 Osobiście, gdyby takie CIA spytało mnie, czy nie podejrzewam kogoś o bycie reptilianem, bez zawahania wskazałbym właśnie naszą matematyczkę.
 Odprowadziłem brata uśmiechem, średnio zdruzgotany, że to właśnie bliźnia krew idzie na ścięcie, a nie ja, bo przecież tak blisko było.
– Bierz ją tygrysie. – parsknąłem pod nosem na pożegnanie. Miałem zamiar jeszcze rzucić, że miło go było znać i obiecuje, że w niedziele zamówię msze za jego intencje. Nieszczęśliwie umknął zbyt prędko, widocznie nie mogąc doczekać się randez vous. Uśmiechnąłem się szerzej i przywaliłem czołem w blat, wiedząc, że w tym momencie nauczycielka będzie bardziej skupiona na odpowiadającym uczniu, niż takim, który postanowił zregenerować swoje siły witalne.
 Gdy odpowiedź trwała w najlepsze, a zdrowie psychiczne nauczycielki wisiało już na włosku, drzwi rozwarły się z łoskotem. W progu stanęła nie, kto inny, a jakże szanowna dyrektora. Osobiście uważam, że powinna zainwestować w mroczne, zielonkawe opary, które kłębiłby się za jej spódnicą. Sępim wzrokiem przebiegła po wystraszonych, niewinnych duszyczkach, a takie zdeformowane coś po mordoplastyce, które przywlekło się za nią, zakrzyknęło, że to on.
 I wtedy rozpoczął się ten cyrk.
 Dyrektorka huknęła, że na ścięcie idzie... Blade. Delikatnie mówiąc w tamtym momencie popadłem w popłoch. Czyżby dowiedzieli się o moim wypadzie z Selką? Ale jakim cudem! Skołowany, krążyłem wzrokiem po klasie, ale nikt nawet na mnie nie zwrócił uwagi. Wszyscy patrzyli na Naokiego. To właśnie on został wywołany. Nie ja! Czujecie irracjonalność sytuacji?
 Po chwili grupka winna zamieszania opuściła pomieszczenie wraz z Naokim. Dopiero wtedy ciężkość ludzkich, ciekawskich spojrzeń spoczęła na mnie. A ja mogłem tylko bezradnie rozłożyć ręce, wiedząc mniej niż oni.
Od samego początku miałem zamiar głośno zaprotestować - przecież halo, niczego nie zrobiłem? - ale mina dyrektorki jasno dała mi do zrozumienia, iż lepiej, abym tym razem milczał, jeśli w ogóle chcę przeżyć tę wizytę. Kobra zaprowadziła, więc mnie i nieznanego mi dotąd chłopaka do swojej twierdzy a'la gabinetu, po czym zamykając za nami drzwi nakazała usiąść. Sama zaś z kamiennym wyrazem twarzy zasiadła za swoim biurkiem, opierając łokcie na jego blacie i wlepiła w nas pełne uwagi spojrzenie kogoś, kto tylko z zewnątrz wydaje się być spokojny i opanowany.
– Blade – odezwała się w końcu, przez chwile milknąc i wzdychając ciężko. – Wiele razy tolerowałam twoje wybryki, lecz jeśli dobrze pamiętasz rozmawialiśmy już kiedyś na temat agresji w naszej szkole.
– I co w związku z tym? – spytałem głupio, w chwile potem tego żałując.
– Naskoczyłeś na chłopaka z pięściami i jeszcze śmiesz się pytać? – syknęła, gestem wskazując na chłopaka siedzącego obok mnie. Zapewne odpysknąłbym coś na poczekaniu, jednakże w tym momencie zgłupiałem. Niby ja go pobiłem? Jeśli ktoś mi wmówi, że lunatykowałem, bądź byłem pod wpływem jakiś prochów - może byłbym skłonny uwierzyć, ale w tej sytuacji zacząłem zastanawiać się nawet czy nie jest to jakiś chory żart. Nim jednak zdążyłem powiedzieć cokolwiek, dyrektorka postanowiła dokończyć swoją myśl:
– Na razie jedyne, co mogę zrobić to poczarować w twoim zachowaniu, ale ostrzegam cię Naoki, będę mieć cię na oku.
 Do dzwonka nie wrócił, a to z jego rozmownością i nastawieniem do Kobry, jest lekko podejrzane. W normalnych okolicznościach wróciłby po paru minutach, zapewne będąc tak pogrążony w własnym ego, że nie pamiętałby nawet, po co dyrektorka się po niego pofatygowała. A w tym wypadku czas dłużył się i dłużył, a po nim ani śladu. Musiało się stać. Może z natury jestem paranoikiem, ale mam jakieś złe przeczucia. A szepczące za mną papugi wcale nie przynoszą mi ukojenia na sercu.
 Z mozołem opuściłem klasę wraz z resztka społeczeństwa i skierowałem się w stronę dyrekcji. Tak mając nadzieje, że trafię na Naokiego po drodze.
– Nie uwierzysz, kto pobił naszego Hiro! – blondyn z równoległej klasy, podparty o ścianę, tyłem do mnie, zdychał wewnętrznie ze śmiechu nie mogąc się uzewnętrznić ze szokującą wiadomością. Jego funfel też miał niezły ubaw, ale chyba tylko i wyłącznie z niego. – Ano Blade! Nie żartuje, naprawdę!
 Kolega nie zdążył się zaśmiać, gdy oberwał dużą porcją szoku wprost w trzewioczaszkę. Tuż za rozchichotanym blondynem, stałem ja. I uwierzcie mi, ale w tamtym momencie nie było wcale do śmiechu.
– Ej, co ci..?
 Jasnowłosy nie uzyskując poparcia, podniósł wzrok na kolegę, a gdy zobaczył jego minę, odwrócił się gwałtownie. Widząc mnie z wrażenia aż wleciał na ścianę.
– Oh, Kas to ty…
– Kto, że niby kogo pobił? – z moich ust padło pytanie, wybitnie chłodne, a zarazem aż nadto spokojne.
Chłopaki popatrzyli po sobie.
– To ty nic nie wiesz?
 Pokiwałem przecząco głową.
– Co niby mam wiedzieć?
– Twój brat pobił chłopaka z naszej klasy! Ponoć tak go przetrzepał, że wygląda, jak wiśnie z ogrodu babuni.
– Musiało go nieźle poobijać, że poszedł z tym do dyrektorki. – skitował drugi. Ale to już mnie wtedy średnio interesowało. Rzuciłem się pędem przed korytarz. Oh, żeby tylko Naoki miał dobre wytłumaczenie.
 Po dobrych czterdziestu minutach dyrektorka stwierdziła wreszcie, że w końcu wypuści mnie ze swojej pieczary na te ostatnie pięć minut przerwy, choć nawet ten sam fakt nie zdołał pocieszyć mnie po tym, co usłyszałem. W pewnym momencie zacząłem nawet głupio zastanawiać się, czy aby czegoś nie przeoczyłem w swoim życiu w ciągu ostatnich paru dni, może o czymś zapomniałem - ale do cholery - po co miałbym okładać po mordzie nic mi winnego Hiro, z którym podczas swojej przygody w tej placówce zamieniłem ledwo parę zdań i do tego tych najbardziej banalnych. Mogłem zrozumieć jeszcze to, iż pierwszą osobą, o jakiej pomyśleli w takiej sytuacji byłem ja - zważywszy na mój charakter - lecz z tego, co usłyszałem od Kobry i od samego Hiro, chłopak dokładnie opisał przebieg całej sytuacji, skąd się tam wziąłem i, że na sto procent byłem to ja, w końcu wzrok go jeszcze nie myli, a przynajmniej on tak relacjonował.
   Idąc korytarzem w dość szybkim tempie zdołałem wychwycić już to charakterystyczne "Blade pobił Hiro", choć sam Blade nie miał z tym tak naprawdę nic wspólnego i zapewne dalej słuchałbym tego gwaru szumiącego dookoła mnie i rozmyślał nad tym wszystkim, gdybym nagle i niespodziewanie nie wpadł na Kasa.
 W chwili, gdy dojrzałem ciemna czuprynę mojego brata, bujającą się w rytm chodu człowieka zmęczonego życiem, miałem jeden plan. Doskoczyć do niego z klasyczną dźwignią i wysyczeć mu do ucha, co on do urwy nędzy odwala. Nieszczęśliwie, rzeczywiście wpadłem, ale nie tak zamierzałem uprzednio, tylko poślizgnąłem się na posadzce, robiąc drift al.’a bmw na parkingu Biedronki. Chyba tylko cudem nie pocałowałem butów Naokiego.
– Nie chcesz mi coś powiedzieć? – burknąłem, stając w końcu stabilnie. Krzyżując ręce na piersi, świdrowałem spojrzeniem chłopaka. Przy okazji starając się uspokoić oddech, jakbym wcale nie przebiegł maratonu i wcale nikogo po drodze nie zmasakrował glanami. Całkiem przypadkiem, oczywiście. – Co ty do cholery odwalasz?
– Sam chciałbym wiedzieć – westchnąłem ciężko, przewracając oczami. – Wiem, że każdy mówi co mówi, a dowody też na to wskazują, ale ja go nie pobiłem – warknąłem. – Nawet nie tknąłem, bo niby co mi zrobił taki Hiro, z którym rozmawiałem normalnie zaledwie raz? Gdybym miał powód już dawno bym mu przypieprzył, nie fatygując się – prychnąłem, sam krzyżując ramiona na piersi. Irytowało mnie, że jakimś nie fair magicznym sposobem wszyscy myślą teraz, że to ja jestem temu wszystkiemu winny, no i tak na marginesie nie mam pojęcia jak to wszystko odkręcić.
- To dlaczego wszyscy mówią, że to ty? – westchnąłem, kręcąc głową. Nie żebym nie wierzył Naokiemu. Przecież każdy, kto nas zna, wie dobrze, że stanę za nim murem, choćby nie wiadomo, jakie głupoty wyprawiał. Jednak, coś za coś. A jeśli nawet mi nie chce wytłumaczyć, co między nimi zaszło, to tak niestety bawić się nie będę.  – Nie wiem, z kim czy z czym ty tam na bokach. Tak samo nie mam pojęcia, dlaczego właśnie Hiro miałby ciebie wrobić. Niby, za co? Mówi, że pobił go ktoś, kto wygląda jak ty, więc w innej sytuacji mogłem to być tylko ja. A osobiście nic takiego sobie nie przypominam. – prychnąłem pod nosem.
– Tym bardziej nie ja – warknąłem. – Może ktoś mnie wrabia? – zagadnąłem, sam postanawiając zastanowić się nad tym trochę głębiej. Z jednej strony nikogo na tę chwilę nie podejrzewałem, a z drugiej, komu by się niby chciało i dlaczego?
   Westchnąwszy ciężko przeczesałem palcami włosy, mierzwiąc je jeszcze bardziej, po czym wzruszyłem ramionami.
– Nie mam pojęcia jak to wyjaśnić, ale to nie byłem ja. Nawet nie było mnie wtedy w tym miejscu i o tej porze, kiedy Hiro został pobity.
– Ale kto mógłby chcieć cię wrobić? Aha, no tak. Czyli mamy widocznie w mieście, trzeciego Blade, bo innej możliwości nie widzę. – przewróciłem oczami, nie szczędząc sobie chamskiego sarkazmu. Może trudno w to uwierzyć, ale z początku byłem pewny o jego niewinności, ale im dłużej nad tym debatuje, to tym bardziej chłopak traci na klarowności.
– Naoki, jak chciałeś zabłysnąć, to kochanie, ale teraz przesadziłeś. Ta lampeczka się już spaliła. Nie ciągnij tego dłużej, bo cię prąd kopnie. Po prostu przyznaj się przede mną.
– Nie mam zamiaru – zmroziłem go spojrzeniem. Zabłysnąć? Niby kiedy, jak i gdzie? Miałem nadzieje, że przynajmniej on mi uwierzy. Zawsze ufaliśmy sobie w stu procentach, i zawsze jeden za drugim stawał murem nie ważne, co by się stało. Na początku wątpiłem, że taka "głupia" sytuacja może przerodzić się w coś tak poważnego, jednak cóż - przeliczyłem się.
– Jeśli chciałeś teraz zabłysnąć to gratulacje. Niby bracia, ale widocznie różni pod każdym względem –syknąłem, obrzucając go ostatni raz spojrzeniem spod lekko przymrużonych powiek, po czym odwracając się na pięcie zniknąłem za rogiem korytarza.
 Oblał mnie zimny pot, który chodź zawzięcie miałem, nie mogłem powstrzymać. Nie cierpię się z nim kłócić. Uwierzcie nie ma bardziej bolesnej sytuacji, ale jeśli per pan „mam ego większe niż dupę” nie chce mi wytłumaczyć, dlaczego to zrobił, tylko wciąż mataczyć, to nie będę cicho siedzieć. Oczywiście, bo Kas to Kas i mu można wszystko wmówić, a on wierny kundel tylko ogonem potulnie machnie. Niedoczekanie.
 Odprowadziłem go wzrokiem, aż zniknął za ścianą i wtedy przekląłem srogo, nie szczędząc przepony. A potem po prostu poszedłem w przeciwną stronę.

CDN...

sobota, 2 stycznia 2016

Zawsze i na zawsze.


1 września

Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu tego poranka obudziłem się sam, bez jakiejkolwiek ingerencji budzika, Kasa czy Kuro, który to zazwyczaj by zwlec mnie z łóżka wbijał pazury w twarz, bądź w inne części ciała, co już nie było aż takie przyjemne.
   Rozglądając się po własnym pokoju ogarniętym wszechobecną ciemnością za sprawą granatowych żaluzji, po omacku z resztkami snu wyszukałem pod poduszką telefon, który po wcześniejszym oślepieniu mnie wyświetlaczem wskazał godzinę równo szóstą. Jeszcze parę dni temu z ironią stwierdziłbym, że chyba mnie powaliło i z powrotem poszedł spać w najlepsze, jednakże słodkie wspomnienie wakacji niestety musiało zostać zastąpione gorzkim powrotem do szkoły.
   Na myśl o samym przymusie siedzenia w tym więzieniu i bezinteresownym słuchaniu wykładów z jękiem przywaliłem twarzą w poduszkę, o mało co nie zgniatając czarnej kulki śpiącej obok, która teraz w ramach zemsty ułożyła mi się na głowie.
– Dobra, Naoki. Mamy pierwszy września, zaszalejmy - pomyślałem, uśmiechając się w duchu.
– Spadaj. – fuknąłem niezbyt będąc zadowolony z faktu, że Wieszczadło postanowił mnie obudzić sycząc pieśń swojego ludu wprost do mojego ucha. Wprawdzie sam o to go prosiłem, będąc zagorzałym przeciwnikiem budzików, a wiedząc, że z własnej nieprzymuszonej woli to o tej godzinie nie wstanę, choćby się paliło, waliło i nie wiem, jak bardzo chciałoby mi się lać. Zwłaszcza po dwóch miesiącach słodkiej wolności od przymusu szkolnego i zjechanego zegara naturalnego.
– Mówiłem. Idź sobie. Ja nie chcę. – odepchnąłem gada, który z coraz większym uparciem, chciał mnie zmusić do powrotu do żywych. – Wale to, zostanę dżdżownicą. – jako, że nie rzucam słów na wiatr, opatuliłem się szczelnie kołdrą, tym samym zrzucając węża z łóżka.
 Wieszczadło zafurczał, czy wydał inny tym dziwniejszy odgłos. I zapanowała błoga cisza. Ukochana, utęskniona, upragniona i inne przymiotniki na „u-”
 No przynajmniej na chwilę, gdyż cwana bestia, niepilnowana  i wielce urażona, że ją olałem wspięła się na półkę nad łóżko. Na mój osobisty ołtarzyk, gdzie wrzucam wszystko, co jest mi nieprzydatne, ale istnieje możliwość, że kiedyś się to zmieni. I Wiesiu, będąc takim niewłaściwym klockiem w układance, takim zbyt ciężkim klockiem, zachwiał budowle syfu i rozpusty. A ja tylko mogłem zawyć, gdy książki odbiły mi grzbiet na twarzoczaszce.
– Zabiję i zrobię sobie eleganckie buciki. – pomachałem palcem przed uchachanym gadem, zadowolonym ze swojego czynu. No cóż. Obudzić mu się mnie udało tylko, czemu nie mógł wymyśleć innego sposobu?
 Zbierałem się już z łóżka, gdy ręką zahaczyłem o czarne, skórzane pudełeczko, które spadło z resztą pierduł.  Podniosłem je, niezbyt pamiętając, jakie tam syfilis, czy inne paskudztwo schowałem. Jednak gdy tylko zawartość zadzwoniła, od razu rozjaśniło mi się tego przeznaczenie.
 Uśmiechnąłem się do węża.  – I co Wiesiu, może trochę zaszokujemy?
Ubrany w - uwaga - wyprasowaną, czarną koszulkę, na którą nałożyłem - uwaga, również wyprasowaną - niebiesko czarną koszule w kratę, do tego zwykle czarne spodnie i trampki stwierdziłem, że jestem gotowy podbijać świat, kiedy tylko jeszcze zjem porządne śniadanie i chociaż spróbuje zrobić coś z włosami, choć przyszłościowe perspektywy były kiepskie.. I to bardziej niż kiepskie, gdyż wszystkie krucze kosmyki niczym Indiana Jones podróżowały we wszystkie cztery strony, nie dając się poskromić, do czego w sumie zdążyłem się przyzwyczaić.
   Zgarniając Kuro, który zdążył już wdrapać się na moją głowę i ułożyć na niej niczym pokemon zszedłem na dół, zeskakując po dwa schodki i od razu ruszyłem do kuchni, chcąc zabrać się za przygotowanie śniadania. Nie miałem pojęcia, czy Kas postanowił ruszyć już swoją dupę i raczyć wstać, jednakże nie przejmowałem się tym wiedząc, iż jest jeszcze Wieszczadło, zawsze świetnie sprawdzający się w roli budzika. Nie mając, więc zamiaru fatygować się z powrotem na górę, ani również nie mając zamiaru pytać się brata co chcę na śniadanie, wziąłem się za robienie naleśników.
– No dobra top szpadel polibudy nie będę nigdy, ale jest umiarkowanie zajebiście, co nie? – cmoknąłem do swojego odbicia, przeczesując siano na głowie, od tak dopracować perfekcyjność prezentacji przeciętego ucznia przed wypiciem dużej czarnej i przekonania własnego ja, że będzie dobrze, bo pierwszy września jest tylko raz w roku. Nawet na tą okazje pod bluzę założyłem koszulę i wyprasowałem spodnie. Uhu, Kas szalejesz.
 Jednak koniec tego paradowania przed lustrem, nie jesteś Kasene, modelką facebookową. Porwałem Wieszczadło z etażerki i zarzuciłem na ramie, a ten już sam ułożył się według własnych preferencji i razem skierowaliśmy się do kuchni, którą z całą pewnością okopuje już Naoki.
– Bry, kotku! Co dzisiaj na śniadanie? Naleśniki, czy... naleśniki? – zaświergotałem, zastając wyżej zainteresowanego przy garach. Głębokie warknięcie czarnowłosego, potwierdziło moje przeczucia, że na żadne "nie, bo ja", ani jajecznice nie mam, co liczyć. Usadowiłem się przy stole i dopiero wtedy zauważyłem, coś niespotykanego. Coś tak bardzo rzadkiego, że z wrażenia buchnąłem śmiechem. - Nekuś, czy ty też założyłeś...?
Stojąc tak przy garach niczym uczestnik jednego ze znanych, kulinarnych programów czułem się dokładnie jak... Uczestnik pewnego znanego programu kulinarnego? W tym momencie jednym z moich najskrytszych marzeń było szybkie zjedzenie czegoś, gdyż żołądek już od dłuższego czasu definitywnie domagał się mojego zainteresowania, co powoli zaczynało mnie irytować. Co z tego, że naleśniki stały się jedną z najczęściej przygotowywanych potraw na śniadanie, nie obchodziło mnie również, iż Kas może zrzędzić już od rana na nasze bardzo urozmaicone menu. Powinien cieszyć się, że w ogóle robię też dla niego.
Widząc kątem oka jak przez kuchenny próg przemyka zadowolona postać brata jedynie warknąłem pod nosem, że jeśli chce jeść, co innego niech lezie na miasto, po czym dalej w skupieniu pogrążyłem się w swym zajęciu. I trwałbym zapewne tak dalej, gdyby słowa Kasa nie zmusiły mnie jak i mojej ciekawości do odwrócenia się.
Mając już spytać się, o co mu dokładnie chodzi i czym znowu truje dupe, nagle zauważyłem dość spory, charakterystyczny szczegół w jego wyglądzie, albowiem w jego uszach widniały jak dotąd niezakładane kolczyki, których - szczerze mówiąc - myślałem, że się pozbył, bądź zgubił. Stałem tak jeszcze przez dłuższą chwile z mało, co zdradzającym wyrazem twarzy, tępo wpatrując się w brata, po czym sam wybuchnąłem śmiechem.
– Nie wierze – parsknąłem, wykładając przy tym naleśnika na talerz, aby nie spalił się bardziej niż było już to możliwe. – Kiedy to ostatnio było? Nawet nie pamiętam.
Wziąłem haust powietrza, starając się nie rżeć jak kobyła. Kiwałem głową w tą i w tamtą, od z samego durnego zbiegu okoliczności, że oboje wpadliśmy na pomysł, by przyodziać nasze pozostałości po grzeszkach z przeszłości.- Rzeczywiście trochę minęło.- zgodziłem się, wystawiając język w jego stronę, pokazując, że jak szalejemy to szalejemy w pełnym rynsztunku.- Najpierw myślałem, że dziury dawno mi zarosły, ale o dziwo udało mi się, je założyć. A jak już założyłem, to tak zostałem, a co! Kiedyś po coś, je przecież zrobiłem.- uśmiechnąłem się pod nosem, zabierając Naokiem talerz i wgryzając się w przypalone ciasto naleśnikowe. Aż zapomniałem, jakie to dziwne uczucie jeść z kolczykiem w języku.
– A ciebie, co zaś naszło? Myślałem, żeś zgubił swoje "całkiem przypadkiem."
– Skoro kiedyś na to moje "całkiem przypadkiem" się zdecydowałem, to głupio by było zgubić. – wzruszyłem ramionami, odchylając lekko głowę na lewo i ukazując w pełni okazałości czarny kolczyk zdobiący prawe ucho. - Poza tym, mamy pierwszy września, czemu by nie zrobić czegoś szalonego? - dodałem, po czym znów parsknąłem śmiechem, nie mogąc już dłużej powstrzymać się przed tym.
Nałożyłem na swój talerz trzy naleśniki, zgarnąłem z lodówki słoik z nutellą i w takiej obstawie zasiadłem przy stole, jedząc i przyglądając się bratu. Szczerze powiedziawszy teraz dopiero zauważyłem jak Kas w swoich ozdobach wygląda poważnie. Może nie aż tak, ale zawsze coś.
– Bo wszyscy zdążyli się już do nas przyzwyczaić? –puściłem oczko do brata, w pełni się z nim zgadzając. Przyznać trzeba, że dawno nie było od nas żadnego wkładu w urozmaicenie pożycia innych, ani żadnego dramatu wśród szanownych osób belferskich. Ba! Nawet filiżanka dyrci stoi pusta od dłuższego czasu.- A niedawno, jeszcze wszyscy gapili się na nas, jak na nowy gatunek małp w zoo. Pamiętasz? Bo ja pamiętam, a zwłaszcza, to jak mój drogi zmusiłeś mnie bym w kiece paradował, przed dyrektorką.
Jedząc tak i słuchając Kasa jedynie kiwałem potakująco głową, żując naleśnika w buzi, lecz gdy nagle zebrało mu się na szkolne wspominki, a zwłaszcza tą, kiedy musiał udawać naszą matkę przed samą dyrektorką omal nie udusiłem się ze śmiechu, rechocząc jak głupi.
– Przyznaj, do twarzy ci było w falbanach. – otarłem łezkę z kącika oka, posyłając mu zgryźliwy uśmieszek. Po chwili jednak udało mi się w miarę uspokoić, by ponownie siąść na tyłku i zabrać się za jedzenie. – Taa, pamiętam. Wszystko było dziwne, inne, a teraz to standard. Musimy to zmienić, od dawna czegoś nie zrobiliśmy. Nie mogą zapomnieć, kto czyni cuda w tej szkole.
 Gdyby, siedział odrobinę bliżej wpakowałbym mu łokieć między żebra, oh z radością. - O mój drogi braciszku, musisz wiedzieć, że ja we wszystkim wyglądam zajebiście.  – przed pokazaniem języka powstrzymywał mnie tylko następny naleśnik. Ograniczyłem się tylko do pokazania, serdecznego, przepełnionego miłością środkowego palca.
– Następnym razem to ty robisz za tatuśka. – posłałem mu zgryźliwy uśmiech, nagle sobie o czymś przypominając.  – O, jeśli o nim mówiąc, to jeśli dowiedział się, ba, zaczął interesować się, co wyrabiamy, to byśmy już dawno pazurami grób nawzajem kopali. Pod jego dyktaturą, byliśmy takimi ułożonymi dziećmi. Znaczy ja, bo ty to niekoniecznie.
– Było, minęło. – skwitowałem krótko słowa brata, krzywiąc się przy tym nieznacznie na samo wspomnienie dzieciństwa. Mimo, iż nigdy nie mówiłem tego na głos nie życzyłbym żadnemu dzieciakowi takich szczeniackich lat, jakie przeżyliśmy wraz z Kasene. I ktoś mógłby pomyśleć, że przesadzam, przecież jako synowie arystokracji pławiłyśmy się w luksusach, a służba skakała koło nas będąc na każde, najmniejsze skinienie palcem. Z jednej strony prawda, lecz ta druga kryła za sobą zupełnie inną rzeczywistość.
– Poza tym fakt – wróciłem nagle do tematu. – Patrząc z perspektywy czasu to ty byłeś tym grzecznym bliźniakiem, którego "nigdy nie było" - zamyśliłem się, w duchu parskając śmiechem.
– Tak. – przytaknąłem. –  Za to, ty byłeś wszędzie. – nie przesadzając rzeczywiście tak było. Naoki ma racje określając mnie za dzieciaka mianem tego, „którego nigdy nie było.” Byłem chorowity, co wykreśliło mnie z większości możliwości pobycia z innymi. I nie tylko to. Można powiedzieć, że byłem dzieckiem zamknięty na drugą osobę. Z mało, kim mogłem złapać kontakt. Nie to, co Naoki. Chodź trudno uwierzyć, nie zawsze agresor miał włączony tryb „napawajcie się mą światłością, plebsy.” Jako dziecko naprawdę dał się lubić.
– Ale nie czas na wspominki – wyrwałem się nagle z zadumy, pochłaniając ostatni kęs naleśnika, a talerz wrzucając niedbale do zmywarki. - Za dwadzieścia minut mamy rozpoczęcie, powinniśmy już wychodzić - wstałem z miejsca, rozglądając się ostatni raz, czy aby nie zapomniałem niczego zrobić, zostawić, wziąć. Tak bardzo miałem ochotę iść do szkoły, że z tej całej przepełniającej mnie radości miałem ochotę kogoś zabić.

Parę godzin później.

– Ogarniasz to!? – nie mam pewności, czy Nekuś słyszał mój ryk, ale najbliższa okolica z pewnością. Wpadłem do domu z impetem, bo, po co klamka, jak są glany, gestykulując przy tym, jakbym naparzał się ze własną imaginacją. – Wystałem się tam, jak pobożny baranek przed sądem ostatecznym, słuchając wywodu najwyższego trybunału, będąc pewny, że jeśli nie skończy za chwilę to zacznę tam śmierdzieć trupem. I już myśląc, że namarszczenie na nas spłynie, ta Kobra nie tyle, co owocem nas zaczęła kusić, to wepchnęła nam go w gardło, uniemożliwiając życie szczęśliwe. Mundurki! Co za chory pomysł! Wsadzą nas w jakieś śmierdzące nieprzystosowane do pory roku kamizelki, a dziewczyny będą chodzić w kieckach, które ledwo będą zakrywać ich majtki. Jeszcze jakieś sznurki, kołnierzyki i plakietki. Litości!
 Zakończyłem wywód, tylko, dlatego, ze powoli zaczęło mi brakować powietrza. W między czasie latałem od salonu do kuchni, po kolei pozbywając się zbędnej odzieży, aż w końcu lądują bez koszuli, pragnąc tylko założyć moje ukochane wygodne ciuchy, które w niedługim czasie będą mi zakazane.
– Gdzie mój zmaltretowana bluzka? Byłem pewny, ze zostawiłem ją tu z majtkami. – machnąłem grabią, nakreślając horyzont salonu.
Ale, że mundurki?
Szczerze mówiąc mnie samego zdziwiło to i w pewnym momencie miałem nawet wrażenie, że decyzja ta została podjęta pod wpływem zbawczej chwili, jakiegoś impulsu, po czemu nie. Nie mniej jednak, gdy zostało to oficjalnie obwieszczone jęknęła męczeńsko cała sala zgromadzonych uczniów, zadając sobie ciągłe pytania "dlaczego" "za co" "po co". Kas również nie mógł zaakceptować decyzji najwyższej władzy - czyt. Kobry - i już od samego początku drogi do domu żywo wyrażał swoją opinię na ten temat, klnąc na lewo i prawo aż do przekroczenia progu mieszkania. Ja natomiast będąc żywym przykładem ostoi spokoju z milczeniem przetrawiłem wiadomość o mundurkach i zasiadłem wygodnie na kanapie, śledząc wzrokiem latającego po domu Kasa.
   W pewnym momencie tuż po tym, kiedy koszula brata wylądowała gdzieś na ścianie, a ona sam został w samych spodniach moją uwagę przykuła pewna charakterystyczna rzecz zdobiąca jego ciało. Mrużąc lekko oczy i wyłączając się na moment ze świata rzeczywistego zacząłem przyglądać się mu, przestając tym samym słuchać.
 Miotając się po wszelkich kątach, najciemniejszych zakamarkach, czy dziurach w poszukiwaniu bluzki, zdążyłem poprzewracać wszystko, przy okazji głośno pikietując równouprawnienia i inne bzdety, znajdując na panujący ustrój różnorakie porównania, że sam byłem pod wrażeniem mojego bogactwa językowego. I to wszystko nie korzystając z żadnego znaku przystankowego.
– No gdzie to jest? – fuknąłem, odwracając się w końcu, racząc nie rozmawiać z Naokim od dupy strony. Sam zainteresowany nawet nie zareagował. Wpatrywał się we mnie tym obojętnym spojrzeniem, który dla tych, co go nie znają mogą pomyśleć, że mają do czynienia z trupem.
– Co? – żachnąłem głupio.
– Nic – odparłem po dłuższej chwili, wracając w końcu do żywych. – Po prostu w pewnym momencie zapomniałem nawet, że masz tatuaż - dodałem, kładąc się wygodnie na plecach, a nogi rozkładając na oparciu kanapy.
– No tak. – mruknąłem, spoglądając na wystające znad spodni skrzydło jednego z motyli, które za sprawą mojej głupoty i pijańskiego „żyje się raz” zagnieździły się na lewej stronie podbrzusza. Dlaczego, po co, w myśl, jakiej idei, nawet nie pytajcie, bo sam nie znam na to odpowiedzi. Po prostu, bo taki był mój kaprys. – A co?
Wzruszyłem ramionami, podkładając je sobie pod głowę, a przy tym udając, że ani trochę mnie to nie interesuje, ani nie obchodzi. Nie byłem osobą, która otwarcie mówiła o tym, co czuje i wolałem, aby tak pozostało.
– Nic – odparłem, sięgając po pilota od tv.
– Aha. – odwarknąłem, przewracając oczami. Wewnętrznie miałem ochotę rzucić w niego czymś, bucząc, żeby do jasnej, nieprzymuszonej powiedział, o co mu z tym chodziło. Ale nie, bo to Naoki, który słynie z tego, że jest gorszy niż kobiety i ich „domyśl się.”
– Mam go w sumie od dawna, ale nie pytałem się, co o nim sądzisz? – stanąłem tuż przed nim, zasłaniając mu telewizje. Nie ma oglądania, gdy jestem tu ja.
Westchnąłem ciężko, widząc, że nie mam wyboru wykręcenia się przed odpowiedzią, więc przewróciłem się na prawy bok i podparłem głowę na dłoni, spoglądając na tatuaż zdobiący jego podbrzusze.
– Nawet trafiłeś, bo pasuje do ciebie – powiedziałem po chwili, zastanawiając się, jak bardzo musiał jęczeć z bólu podczas robienia go... albo może w ogóle nic nie czuł? Nie wiem, nigdy w życiu nie miałem z tym styczności.
– A dziękuje. – klapnąłem zębiskami, upajając się komplementem płynącym dobrowolnie z ust Naokiego i wcale nie przysłodzony nutką sarkazmu czy ironii. A to się bardzo rzadko zdarza.
 W między czasie zdołałem odnaleźć bluzkę, upchniętą w szparze kanapy. Wyciągnąłem ją, trzepnąłem, aby poprawić jej reprezentacje i założyłem na grzbiet, kończąc to osobiste striptiz dla ubogi.
– A wiesz, co Nekuś… – mruknąłem, wywijając dziób w pewnego rodzaju specyficzny uśmieszek – Jestem przekonany, że tobie pasowałaby taka mała dziara, jak nikomu innemu. Nie myślałeś nad tym nigdy?
Oho.
– Nie – skwitowałem to krótko, wstając z kanapy. Mam zbyt atrakcyjne ciało, nie potrzeba mi go jeszcze upiększać tatuażami - dodałem z ironicznym uśmieszkiem, wyciągając się przy tym jak kot. Nigdy nad tym nie myślałem i nie będę myślał, a tym zdaniem definitywnie zakończę ten temat nie chcąc, aby zszedł na złą ścieżkę.
 Szkoda, że jeszcze nie zasyczał i nie machnął mi ogonem przed nosem. Mrau.
 Przewróciłem oczami, mrucząc coś mało istotnego pod nosem. – Oczywiścieee. Sam Apollo z zazdrości sczeznąłby ujrzawszy cię. Zwłaszcza pod prysznicem. – pojechałem po sarkazmie, nie szczędząc sobie pośmiechujek pod nosem.
– No Nekuś! Słoneczko moje przyciemnione! Naprawdę? Nigdy? – prychnąłem, wykładając się na kanapie.  Łokcie oparłem na boku mebla i na rękach wsparłem swą zbereźną głowę, by mieć lepsze oglądy i poglądy na chłopaka. – Ej! A może ty się po prostu igieł boisz?
- Ja i strach przed igłami? Błagam - prychnąłem, przewracając oczami, choć w duchu wyglądało to całkiem inaczej, gdyż me wewnętrzne, kocie "ja" skrzywiło się znacznie i schowało w kącie na sam dźwięk słowa "igła". - Po prostu nigdy mnie to nie jarało i nie mam zamiaru tego robić. Piękny jestem już z kolczykiem w uchu, to mi jak najbardziej wystarczy, choinko - specjalnie posłałem mu zgryźliwy uśmieszek w nadziei, że zakończy ten temat.
– Nekuś na takie teksty to mogłeś w przedszkolu wyrywać. – prychnąłem, kręcąc z politowaniem głową. W innych okolicznościach dałbym spokój, machnąłem na to ręką i poszedłbym w swoją stronę, jednak to mój brat. I zarzekam, że nie ma drugiej osoby, która znałaby go lepiej. Naprawdę, sam nawet czasem nie wie, co chce. – No weź, to nie boli. Tak bardzo. Znaczy no wiesz. – odchrząknąłem, zmieniając pozycję, że teraz siedziałem na oparciu. – Ogólnie sam tak ostatnio zastanawiałem się, czy nie zrobić sobie nowego.
– I przy okazji pomyślałeś sobie, żeby zabrać mnie ze sobą – dokończyłem jego myśl, krzyżując ręce na torsie. Po przebiciu sobie ucha - tak na marginesie pierwszym i ostatnim - uroczyście zarzekłem i orzekłem, iż nigdy w życiu nie oddam się w ręce kogoś, kto gdziekolwiek bądź w rękach trzyma igłę. Nigdy w życiu. To jest okropne, ostre i ostre.
– Chcesz to się dziaraj – uniosłem ręce w poddańczym geście: - Ale sam.
– Mówiłem, że się boi. – mruknąłem pod nosem, przeturlają tyłek z oparcia na poduszkę. Markocząc, skrzyżowałem ręce na piersi i jawnym typowym fochem wbiłem wzrok w telewizor, udając, że mam cały świat w najgłębszym poważaniu. Proszę bardzo, jeśli ma chłopaczyna zejść na widok igiełki, to ja go tam o zawały przyprawiać nie będę, a ja sobie zrobię, o. Tak dla pokazu. Tylko jeszcze nie wiem co.
 Starałem się skupić myśl na treści płynącej z telewizji, ale wiecie co? Gówniano mi to szło, że tak się wyrażę.
Na znak głębokiego focha Kasa jedyne co zrobiłem to przewróciłem oczami, kierując swoje kroki w stronę łazienki, gdzie zamknąłem się na cztery spusty. Niech się obraża, bądź udaje - jak kto woli - pare minut i mu przejdzie, jak to zwykle bywa.
   Prostując się, wzrokiem automatycznie wychwyciłem swoją postać odbijającą się w lustrze. Myśląc tak i zastanawiając się nad tym trochę to bezsensowne, że ze wszystkich rzeczy boje się akurat igieł. I może nie jest to strach paniczny, jednak do tego ostrego czegoś nigdy mnie nie ciągnęło.
   Wychodząc już z kibla miałem ryknąć do brata, że zaraz powinniśmy wychodzić, kiedy niespodziewanie w głowie błysnęła mi pewna myśl.

 Parę godzin później. Znowu.

– Jak się cieszę, że się zgodziłeś! Nawet muszę jestem pod wrażeniem, że sam to zaproponowałeś. – przystrojony w firmowy uśmieszek, objąłem ramieniem brata, co by nagle nie zmienił swoich postanowień. – Wspólny tatuaż, jako znak przeżytych razem chwil. Czyżby serce twe jednak nie skamienia?
 Teatralnie otarłem nieistniejącą łezkę z kącika oka. Oczywiście, że ja sobie w tej chwil robię sobie podśmiechujki typowe dla mnie, ale przyznać się muszę, że tak tępej miny nigdy jeszcze nie miałem, gdy Naoki odważył się to zaproponować. Tak, on! Nawet się nie zastanawiałem, tylko wykrzyczałem tak, niczym jakby przed kobietą ktoś się oświadczał. A ona bardzo dobrze wiedziała, jaka jest cena diamentu w pierścionku.
– Masz pomysł, co sobie zrobimy?
 Westchnąłem ciężko, przewracając teatralnie oczami. Kas na wieść, że zgadzam się na dziare omal nie kicnął ze szczęścia, a przecież była to zwykła wizyta u tatuażysty, pomijając fakt, że sam to zaproponowałem, co można nazwać już świętem. Stwierdziłem jednak, że odkąd wprowadziliśmy się do Nevermind czas płynął jakoś zupełnie inaczej. Wydarzyło się więcej rzeczy, wiele rzeczy zmieniło się można powiedzieć, że nawet na lepsze. Dlaczego by, więc z tej okazji nie przypieczętować tego wspólnym "braterskim" tatuażem? Wątpiłem, aby zdarzyła się podobna okazja do tej, jaka podsunęła nam się teraz jeszcze w momencie, gdy nie rozmyśliłem się.
– Triadę – odpaliłem po chwili. – Co myślisz?
– Świetny pomysł. – popisałem się zębiskami. Subtelny, nierzucający się zbytnio w oczy, żeby ogólnego zgorszenia nie budzić. I też nieprzesadzony, jak na pierwszy raz u niektórych. Nawet chyba wiem, gdzie by najlepiej się wpasował. – A co powiesz, żeby zrobić to na nadgarstkach?
- Jestem za - odparłem, nie zastanawiając się nad tym dłużej. szczerze mówiąc sam nawet myślałem o tym miejscu i gdyby Kas nie zaproponował tego pierwszy, powiedziałbym to za niego. - Jeśli tam umrę to będzie twoja wina - mruknąłem pod nosem, lecz pomimo tego gdzieś bardzo głęboko cieszyłem się na myśl o wspólnym tatuażu, ale żeby nie było, że mam jakieś uczucia to nie powiem przecież tego Kasowi.