Pogadaj z nami :D

czwartek, 27 lutego 2014

Czas, aby wcielić plan w życie...

Doczepiłam ostatnią ozdobę na lampie, po czym stanęłam w drzwiach, oglądając dzieło przy którym pomogła mi Amika. Uśmiechnęłam się wesoło, stając za brunetką i kładąc ręce na jej ramionach.
- Wielkie dzięki, że pomogłaś - powiedziałam, rozglądając się po udekorowanym pokoju. Pełno kolorowych balonów, oraz mnóstwo tęczowych serpentyn porozrzucanych po całym pomieszczeniu, ścianach, suficie, oraz lampie. Nieco trudu zajęło mi zmienienie żarówek w lampie na kolorowe, aby efekt był jeszcze lepszy jeśli chodzi o wieczór. Jednak żeby nie zmylić nikogo, nie tylko pokój był udekorowany... Wspominałam, że w tę imprezkę zamieszany był cały dom? Wyglądał bardziej kolorowo, niż kucyki w krainie słodkości. Może to i jednak lepiej. W końcu te szarości zastąpione zostały jakimiś żywszymi, ciepłymi kolorami. A! Zapomniałabym. Tuż przy drzwiach wejściowych zawiesiłam napis "Wszystkiego Najlepszego Rimie!". Mam nadzieję, że wszyscy tego wieczoru będą się dobrze bawić. Najbardziej chyba  na tym mi zależy, oraz aby urodziny były udane. To pierwszy raz, kiedy komuś urządzam przyjęcie. We wcześniejszej szkole, zanim się tu przeprowadziłam nie miałam takiego zwyczaju, aby zaskakiwać kogoś przyjęciem niespodziankom. Wszyscy bardziej zwracaliśmy się do siebie bardziej gdy czegoś potrzebowaliśmy, a bliższe relacje nie były nikomu potrzebne. Tutaj wszystko się zmieniło i sama nawet nie przypuszczałam, że będę mieć tak wspaniałych przyjaciół.
- A tort? - odezwała się po dłuższej chwili zamyśleń Amika, wyrwana z drugiego świata.
- Stoi w lodówce.
- A dzwoniłaś do Jacka?
Kiwnęłam tylko głową, a na moje usta wpłynął szatański uśmieszek.
- No pewnie. Wszystko już gotowe, do dziewczyn też dzwoniłam.
- Okej, okej. Jeju, nie mogę się już doczekać! - pisnęła radośnie, a mi również udzielił się ten wesoły nastrój, gdyż obie złapałyśmy się za ręce i zaczęły skakać w kółko. Nie powiem, że komicznie musiało to wyglądać z czyjejś perspektywy, jednak w tym momencie nas to nie obchodziło. Pewnie skakałybyśmy tak dopóki nasze nogi nie zaczęłyby odmawiać posłuszeństwa, a gardła zdarły się od pisku, jednak to nie był jeszcze na to czas. Jak na zawołanie w mojej kieszeni rozbrzmiał dzwonek telefonu. Wyciągnęłam pośpiesznie komórkę i nacisnęłam zielony przycisk łączenia:
- Halo? Jack? No, wreszcie! I jak tam?... Mhm... Wiesz co robić? Okej... Musi być naturalnie... Rima o niczym nie może się dowiedzieć... No wiem, wiem... Wiem, że jesteś mistrzem w swoim fachu! No okej! Więc do zobaczenia! - powiedziałam i rozłączyłam się szybko
- I jak? - spytała zaciekawiona Amika, ciskając z oczu gwiazdki.
- Idzie po Rime. Wiesz, taki niegroźny spacerek... Okej, ja się muszę słodki Jezu przebrać, bo wyglądam jak ostatnie nieszczęście! - złapałam się za głowę, parskając pod nosem ze złości.
- Mam ci jeszcze w czymś pomóc?
- Nie, nie. Na razie wystarczy. Leć do domu się przygotować i widzimy się dokładnie za godzinę.
- Ajaj kapitanie! - zasalutowała śmiejąc się wesoło. Odwzajemniłam gest, po czym odprowadziłam ją do drzwi zamykając je na klucz. Tak na wszelki wypadek. Nie chciałam, aby ktoś mnie porwał, czy okradł, albo coś gorszego. Z drugiej strony byłam wdzięczna cioci i pani Spetto, że zostawiły mi wolny dom na cały wieczór i całą noc. Czułam, że szykowała się niezła impreza...
        Migiem wdrapałam się po schodach i rzuciłam na szafę niczym drapieżnik na swą ofiarę. Nerwowo zaczęłam wygrzebywać z niej ubrania spoglądając kątem oka na zegarek. Wiedziałam, że mam jeszcze wystarczająco dużo czasu, jednak wolałam być tego stu procentowo pewna.
        Po dłuższej chwili wyciągnęłam z odmętów morza ciuchów ciemno fioletową sukienkę do kolan z falbanami. Wzdłuż talii opasana była cieniutkim paskiem z czarnych diamencików, tak samo jak i końce krótkich rękawów.
- W sumie dawno w niej nie chodziłam - stwierdziłam bez sprzecznie, kładąc sukienkę na łóżku. Sama podreptałam do łazienki, aby wziąć krótki, szybki prysznic. W końcu musiałam zmyć z siebie resztki kleju, taśmy i waniliowego kremu do ciasta, którym ubrudzone były moje włosy.
        Gdy byłam już czysta stwierdziłam, że nie będę się obijać wydzierając się pod prysznicem i w końcu wyjdę. Miałam jeszcze trochę pracy, a coraz mniej czasu.
- Keys nie rób znowu striptizu...
W ten tuż obok mojego ucha usłyszałam zażenowany głos pewnego niebieskiego upierzeńca, który teraz perfidnie mnie podglądał w łazience.
- Nie będzie striptizu. Ręcznik mnie chroni przed zboczonym tobą, więc przykro mi Daisy - wzruszyłam bezinteresownie ramionami, przemieszczając się na palcach z powrotem do pokoju.
- Kiedy ta kucykowa hałastra ma tu zawitać?
- To nie żadna "kucykowa hałastra" panie niebieski, tylko moje przyjaciółki! Mam więc do ciebie prośbę, abyś uciszył na dziś swój dziób, okej? - zlustrowałam uważnie jego profil, unosząc lekko jedną brew.
-...No niech ci będzie... - odparł po chwili, siadając mi na ramieniu. Uśmiechnęłam się wdzięczna i posmyrałam Daisy'ego po piórkach, na co wydał z siebie cichy, wesoły świergot.
- Okej, a teraz wyłaź, bo muszę się przebrać.
Daisy kiwnął łebkiem, wylatując przez uchylone okno. Westchnęłam głęboko, siadając na łóżku i susząc włosy. Postanowiłam trochę zaszaleć i zrobić sobie delikatne fale. W końcu "yolo".
        Gdy skończyłam z włosami, włożyłam sukienkę i sprawdziłam, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik i czy aby o niczym nie zapomniałam. Tego bym nie chciała... Chodząc po domu z długą listą wykreślałam rzeczy, które udało mi się zrobić. Na szczęście nie ominęłam niczego i mogłam z radością stwierdzić,że imprezę czas zacząć! Tylko gdzie goście...
- Keyli?
Nagle jak na zawołanie rozległo się pukanie do drzwi. Niczym błyskawica znalazłam się przy nich i otworzyłam gwałtownie. Moim oczom ukazały się trzy dziewczęce postacie: Amika, Alisa i Reb. Wszystkie wyglądały równie super i ślicznie. Uśmiechnęłam się do niech wesoło, zapraszając do środka.
- Wow, czuję się jakbym była w innym świecie - powiedziała cicho Reb, rozglądając się po dekoracjach.
- Oj tam, takie tam. Amika mi pomagała. Super wyglądacie! I dzięki, że poszłyście po Reb. Trochę się martwiłam, że nie przyjdzie, a ja sama miałam urwanie głowy i same wiecie... - podrapałam się nerwowo po głowie.
- Spoko, nie ma sprawy - odparła Alisa i machnęła ręką, lekko uśmiechając się. - My z Reb zdążyłyśmy się już wszystkie poznać.
Kiwnęłam głową, sięgając po komórkę. Na ekraniku widniała informacja o nowej wiadomości. Szybko otworzyłam ją i przeczytałam na głos. Była ona od Jacka, więc dotyczyła na pewno tajnej operacji "porwać i nie zabijać"
- Idziemy do was... - odczytałam. Spojrzałyśmy się po sobie, a na naszych twarzach zawitały szatańskie uśmieszki. Zgasiłam światło i wszystkie cztery schowałyśmy się w cieniu. Po chwili usłyszałyśmy dźwięk otwieranych drzwi i głośną rozmowę...albo krzyki...
- Jack?! Wytłumacz mi to! Czemu jestem związana, przed chwilą niosłeś mnie przez zapewne pół miasta, teraz nie wiem, gdzie jestem i co się dzieje! Mam związane oczy i ręce i czuję się jak w jakimś kiepskim filmie dramatycznym!
- Rima, spokojnie... - rzekł wyraźnie rozbawiony, dając nam znak. - Możesz już zdjąć opaskę.
W chwili, gdy brunetka odwiązywała czarny materiał, zaświeciłam światło, a wszystkie wyskoczyłyśmy z głośnym okrzykiem "NIESPODZIANKA!". Rima pisnęła przestraszona, przytulając się do ramienia Jacka. Po chwili jednak spojrzała się na nas niepewnie i zlustrowała wzrokiem cały dom.
- Co się... dzieje?
- TO JEST SUPER-HIPER-UBER NIESPODZIANKA NA TWOJE URODZINY! CIESZYSZ SIĘ, WIEM, ŻE SIĘ CIESZYSZ! - doskoczyłam do niej i wypowiadając szybko zdania niczym karabin maszynowy co chwilę wyskakiwałam w górę i wybuchałam śmiechem.
- Czekaj, czekaj... - brunetka uspokoiła mnie, mrużąc czoło w zamyśleniu. - To przyjęcie jest dla mnie? - spytała, niedowierzając. Kiwnęłyśmy wszystkie głowami, a na nasze twarze wstąpił wesoły uśmiech. Rima jeszcze przez chwilę stała w miejscu wpatrując się w nas tempo, a następnie rzuciła się i zaczęła przytulać każdą z osobna.
- Dziękuje! Nigdy nie spodziewałam się czegoś takiego i... takiej niespodzianki.
- Od czego ma się przyjaciół, prawda?
- Hm... Dobrze, że jeszcze nie wymyśliłyście porwania mnie w worku! - zaśmiała się. Wszystkie cztery popatrzyłyśmy się po sobie porozumiewawczo i uśmiechnęłyśmy krzywo. Rima przyjrzała nam się zdziwiona, unosząc lekko jedną brew.
- Hm? Coś nie tak?
- N-nie! Wszystko okej! - zaprotestowałam szybko. - Może zacznijmy przyjęcie! Jack, zostaniesz? W końcu też nam pomogłeś.
- Racja, gdyby nie ty, nasz akt porwania nie wyszedł by tak naturalnie - dodała Amika, na co wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Teraz tylko mogło stać się jedno... Zaczynamy imprezę!


~Keyli~

Hah, jak obiecałam, tak o urodzinach napisałam :D Wybaczcie, że tak krótko i z możliwymi błędami. Chciałam notkę napisać dłuższą, jednak przez jakiś czas ze względu na szkołę nie będę mogła długo przesiadywać, a limit weny się czerpie powoli. Może ktoś chciałby napisać swoją relację z imprezy? :)

wtorek, 25 lutego 2014

Informacje- WAŻNE!

Ostatnio niestety mało osób się odzywa, lecz jednak cieszę się, że przynajmniej niektórzy piszą. Mam przynajmniej pewność, że paru osobom jeszcze zależy na tym blogu i dołączyli tu by pisać, a nie się obijać. 
Jednak może rzeczywiście niektórzy nie mają weny, lecz odwiedzają bloga i czytają wszystkie notki, mimo, że nie zostawiają komentarzy? Może, ale lepiej to sprawdzić. Tak więc ogłaszam listę obecności, którą znajdziecie w podstronie bloga : http://tajemnicemagi.blogspot.com/p/lista-obecnosci.html
Wszyscy którzy się nie podpiszą do 11 marca 2014 do północy, zostaną usunięci z bloga bez wcześniejszego uprzedzenia. Postacie osób będą pozostawione same sobie na razie , gdyby ktoś chciał wrócić, gdyż tego oczywiście nie zabraniam. W wypadku dłuższego nieodzywania się postać może np.: wyprowadzić się z miasta (skąd również może wrócić, lecz nie będzie niepotrzebnie wadziła innym osobom).

Nie wiem czy ktoś zwraca uwagę na podstronę "Zasłużeni" , jednak co ok. miesiąc tabela pisarzy zostaje aktualizowana. Jest to pewne uwiecznienie waszych starań, a także porażek co do niektórych. Rozumiem, że "jest dużo nauki", " to już trzecia klasa, a może nawet i liceum" itp. , ale chyba przemyśleliście to i wiedzieliście, że nie zawsze możecie znaleźć na wszystko czas, dołączając do bloga. Pisanie to jest przyjemność i obowiązek, który trzeba spełniać min. 1 raz w miesiącu. Dzięki temu od razu widać komu zależy na blogu, a kto dołączył bez większego celu. Nie mówię tu oczywiście o wszystkich, bo zauważyłam, że część osób pisze, przynajmniej tyle ile może, lecz pisze. Owszem wena nie zawsze wszystkim dopisuje, ale te minimum uważam, że da się spełnić. Ktoś wyjeżdża i nie może pisać? Żaden problem! Jeśli jest to nieobecność ponad 2 tyg. wystarczy zgłosić, a później nadrobić zaległości. 


Dzięki za uwagę. 
Rima Dream- gł. administratorka bloga

poniedziałek, 24 lutego 2014

Kolejna niespodzianka

Tata wrócił do domu około dwóch godzin po incydencie. Nie zdarzyły się na szczęście żadne, więcej pożary. Trochę się cieszyłam, że Pav ma moc. Cisza trwała puki tatusiek nie wszedł do kuchni.
-Cześć tatulku.. Mam dla ciebie wiadomość.- powiedziałam, a do kuchni przyszedł Pavel.
-Dobra czy zła?-spytał.
-A sam ocenisz.. Więc.. Pavel...
-Do rzeczy.- powiedział tata nieco zdenerwowany.
-TATO!! Spaliłem poduszkę, bo machnąłem ręką!- krzyknął Pav.
No, a teraz opisz wyraz twarzy mojego taty. Na początku jedno wielkie ,, Że jak?! ''. Potem doszło do tego trochę czerwieni, ale na pewno nie rumieńca. Zmieniło się na inne formy, których nie chcę nazywać. Mina Pavle przedstawiała jedno tylko zadowolenie. Taki mega zaciesz. Moje na początku przy wypowiedzi braciszka ,, Palmface'',a na koniec chęć śmiania się z miny taty.
- Amika wyjdź!- powiedział tatuś.
-Ale...
-To nie twoja sprawa.
-Ale...
-JUŻ!!- krzyknął, a ja trybem TURBO wypadłam z kuchni i pognałam do swojego pokoju.
W drodze usłyszałam trzask drzwi. Zatrzymałam się przy drzwiach własnego pokoju. Dobra kazał mi iść...  pokoju zajęłam się czytaniem i rysowaniem, ale nie mogłam się skupić. Wyszłam z pokoju w chęci podsłuchiwania. Jednak znów się zatrzymałam. Weszłam do pokoju i chwyciłam dwie poduchy. I sznurek. Przywiązałam sobie poduchy do stóp. Będę się ciszej skradać. Wyszłam z pokoju i ostrożnie zaczęłam chodzić po schodach. Już zostało mi kilka stopni do podłogi na parterze. Nagle poślizgnęłam się. Te poduszki to jednak zły pomysł. Sturlałam się po schodach robiąc hałasu za piętnastu. Ałaaa. Zatrzymałam się tuż przy drzwiach. Drzwi otworzyły się szybko. Wyjrzał zza nich tata. No i pięknie zauważył mnie.
-AMIKAA!!- wrzasnął, a jego twarz wyrażała przerażenie.
Aż tak źle wyglądam?? Wypadł z kuchni i wziął mnie na ręce. Zdziwiło mnie to, bo nic sobie nie złamałam.. Chyba.... Położył mnie w salonie na kanapie. Dopadł do telefonu.
-Tato nic mnie nie jest!!- krzyknęłam.
Ufff.. Odłożył telefon.
-Na pewno..
-Tak. Tylko się poobijałam.
-Co cię podkusiło do latania po domu w poduszkach na stopach zamiast kapci. Jakaś nowa moda??- zapytał.
-...- zamilkłam.
-Czyli podsłuchiwałaś.
-...- dalej milczałam.
-Dobra już wiem. Ale masz nauczkę.
-No.. mam..
-Więc do pokoju.
Ze spuszczoną głową ruszyłam na górę. Wszystko mnie bolało. W pokoju padłam na łóżko. Takie mięciusie. Poczułam jak na mym ramieniu kładzie się Shizen.
-Szkoda mały, że nie umiesz mówić.-wyszeptałam i pogłaskałam go po głowie, zamknęłam oczy.
-Twój pomysł był niezbyt dobry..- usłyszałam nagle w głowie.
Zerwałam się z łóżka. Patrzyłam na Shi'ego leżącego na pościeli.
-Czemu tak szybko wstałaś?- usłyszałam znowu.
-Ty.. ty mówisz?- spytałam.
- Hmmm... Tak.. Twoje spostrzeżenie jest trafne. Ale ja bym to nazwał telepatią.
Dotknęłam ręką głowy, chyba za mocno się poturbowałam. Zdaje mi się..
-Nie nie zdaje ci się. Przy okazji, tak słyszę twoje myśli. 
-Jaak?
-Później ci opowiem jestem zmęczony, a ty poobijana.
-Okeeej.- powiedziałam i wróciłam na łóżko, a on z powrotem ułożył się na moim ramieniu. Patrzyłam w sufit. Za dużo tego na jeden dzień. W końcu odpłynęłam do krainy Morfeusza.

Amika
Znów krótko.. -.- Mam nadzieję, że nie obrazicie się na mnie za to.. Ale nie wyszło mi jak chciałam.

niedziela, 23 lutego 2014

Wyzwanie

Wyszlam ze szkoly tym razem sama. Jack oczywiscie gdzies sie zapodzial i w tlumie w szatni nijak bylo go znalezc. Trudno, spotkamy sie pozniej. -pomyslalam. Tak naprawde to w sumie bylam teraz bardzo szczesliwa. Dlaczego? To proste! Kluczem do odpowiedzi jest: snieg! Drogi obsypane byly gruba warstwa puchu i do tego caly czas padal pieknymi sniezynkami. Miliony rozniacych sie od siebie cudownych sniezynek, ktore w wielkich zaspach lsnia drobniutkimi krzysztalkami. Tak, moje wlosy byly juz cale w tych pieknych drobiazgach. Tym razem poszlam dluzsza droga przez park. Teraz zciemnialo sie o wiele szybciej wiec lampy w parku jasno oswietlaly droge przechodniom. Spojrzalam na zaspe...i chcac nie chcac nie moglam sie powstrzymac o polozeniu sie na tej grubej, miekiej, zimnej warstwie puchu. Wpatrywalam sie teraz w tysiace sniezynek ktore obsypywaly mnie coraz to mocniej. Nie czulam zimna. Bylo mi...przyjemnie. Do czasu gdy ktos nie uderzyl mnie sniezka centralnie w twarz. Szybko otrzepalam jednym ruchem reki ze sniegu i spojrzalam w gore. Nade mna oczywiscie krolowal Jack z wymierzona we mnie rozga. Zmruzylam oczy. 
-Gdzie byles?
-Sledzilem Ciebie.- odparl z lobuzerskim usmieszkiem
-Sledziles mnie przez caly czas aby walnac we mnie sniezka?
-Dokladnie.-odpowiedzial nie przestajac sie usmiechac, a ja jeszcze bardziej zmruzylam oczy.
-Wiesz, nieladnie jest rzucac w kogos sniezka, kto nie jest uzbrojony...-napomknelam mu
-Ale ty wiesz, ze Ciebie ta zasada nie dotyczy.
-Doigrales sie Jacku Froscie!-Wstalam z trudem z zaspy i oczywiscie ponownie w nia runelam
-Czy to ma byc wyzwanie na pojedynek?
-Tak...Tylko najpierw pomoz mi wstac.- powiedzialam i oboje zaczelismy sie smiac. Uklonil sie i podal mi swoja dlon. W koncu gdy juz stanelam, a moja rownowaga nie podlegala watpliwosci ulepilam sniezke, jednak nie rzucilam jej w niego. 
-Planowany zamach?- zakpil z malej kulki w moich dloniach
-Raczej obrona "na wszelki wypadek".- wytluamczylam.
-To nie wiem czy Ci wystarczy.
-Nie martw sie w okol jest tyle sniegu ze jakos sobie poradze...-powiedzialam i potarmosilam mu nagle wlosy razem ze sniezka, co wygladalo-moim zdaniem- uroczo.
-Osz ty!
-Osz ja!- odkrzyknelam i mialam juz uciekac, lecz nie chcial mi pozostac dluzny wiec zamiast odwdzieczyc sie sniezka, chwycil mnie kijem i po chwili lezalam w sniegu.
-To nie fair...-mruknelam. Pewnie wygladalam jak balwan.
-Owszem to jest bardzo fair.- zrobil ten szatanski usmieszek i podal mi reke. Oczywiste bylo, ze zamiast skorzystac z jego pomocy, pociagne go w zaspe.
-Ej! A pozniej narzekaja ze nie ma w tym swiecie gentelmenow. -mruknal
-Wielki mi gentelmen!- zasmialam sie, ale zrobil skruszona mine wiec pocalowalam go w nos. -Chodz juz bo inaczej przez ciebie sie przeziebie. Tak w ogole to po co mnie sledziles?- zapytalam
-Jak to po co? Dla frajdy, juz mowilem.- odpowiedzial, a ja pokrecilam tylko glowa. Wstalam, otrzepalam sie ze sniegu (po raz kolejny zreszta) i szlam juz chodnikiem w drodze do domu. Jack oczywiscie szybko mnie dogonil. 
-Wiesz mam pewien pomysl...-zaczelam
-Jaki? 
-Troche...szalony?- usmiechnelam sie kacikiem ust. - Mysle ze skoro jest tyle siegu, a raczej sie nie roztopi, a nawet jesli to troszke dorobimy- mrugnelam do niego porozumiewawczo- Moznaby zrobic klasowa bitwe po szkole, tutaj. Zebralibysmy grupke osob. Moja druzyna kontra Twoja. -dodalam po chwili
-Na pewno tego chcesz? A co dostane jesli wygram?
-Zapytaj co bedziesz musial jesli przegrasz.- zasmialam sie.- Tak serio to nie wiem, ale to bedzie mozna wymyslec pozniej...
-Wole wiedziec o co sie zakladam.
-Od kiedy?- zakpilam
-Od wtedy gdy Ciebie poznalem. Jestes niebezpieczna!- zasmial sie
-To ty masz na mnie zly wplyw.- odpowiedzialam pieknym za nadobne. -Aaaapsik!- kichnelam. 
-Ojojoj ktos mi tu sie przeziebil.
-Wcale nie.
-Masz mi nie chorowac, juz ja sie Toba zajme.- objal mnie ramieniem
-Szybciej sam sie zarazisz.
-A kto mowil przed chwila ze nie jest chory?
-...To tylko jedno kichniecie...
-Ktore nie wrozy nic dobrego.
-Jutro po szkole i tak moja druzyna Ciebie pokona.- powiedzialam
-Heh jeszcze zobaczymy. Dziewczyny na chlopakow?
-Mnie to bez roznicy.
-...Wiesz, wole by niewspierali was inni chlopacy...
-No nie mow mi ze jestes zazdrosny!
-O Ciebie? Zawsze i o wszystkich. Niech tylko ktos Cie dotknie. 
-Chyba przesadzasz...-zaczelam jednak gdy spojrzalam mu w oczy widac bylo ze mowil calkiem powaznie. 
-Nie zartuje...
-Zamknij mnie jeszcze w wiezy na klodke...
-Uwierz z checia bym tak zrobil, ale raczej nie dasz sie w niej zamknac.- na szczescie tym razem sie zasmial
-Nie bylo by latwo.- ostrzeglam i rowniez sie zasmialam.
-A moze jednak zrobimy mieszane druzyny...-zaczelam, jednak Jack zmruzyl tylko oczy.- Okej okej przeciez zartuje. Przeciez kazdy wie, ze dziewczyny i tak wygraja.
-Jeszcze zobaczymy, a jak moja druzyna wygra to spelnisz jakas moja zachcianke.
-Zalezy jaka ona bedzie...
-Mila dla obu stron. - powiedzial tajemniczo
-Mam sie bac?
-Po prostu mi zaufaj.
-...Zgoda. -powiedzialam w koncu.- Nie mysl jednak ze dam ci wygrac.
-O to nie musze sie martwic. Ah i jeszcze jedno. Z magia czy bez?
-Bez. Bedzie o wiele ciekawej. 
-A wiec zwyciestwo jak w banku.- szatanski usmieszek znow krolowal na jego twarzy.
-Naprawde nie wiem czy to dobrze sie zgodzilam...-gdy Jack cos planowal lepiej bylo wiedziec co to takiego.
-Heh, niepozalujesz. Juz nie moge sie doczekac bitwy.
Czasem zaluje ze nie umiem czytac w jego myslach lecz moze tak jest jednak lepiej...
***
Weszlam do swojego pokoju z ciepla herbata w rece, jak poradzil mi Jack i usiadlam na lozku. Myslalam wlasnie o tym jak to wszystko sie zaczelo...Gdy w mojej glowie odezwal sie niespodziewanie glos.
Zakochana para...Jakie slodkie wspomnienia...
-Co ty...-no tak zupelnie zapomnialam ze nadal glupi cien siedzi w mojej glowie. Omal nie wylalam herbaty.
Przykro mi ze tak szybko o mnie zapomnialas, oj nieladnie, nieladnie.
Wiesz ostatnio cos sie nie odzywales.
Czyzbys tesknila?
Nie. Dosc mi piosenki "amory, amory"
Jak milo ze mi ja przypomnialas, teraz bede mogl spiewac ja w nieskonczonosc...nawet wtedy gdy milosc prysnie, bede ci o niej przypominal...
O co ci znowu chodzi?
Zobaczysz, zobaczysz...Amory, amory wszedzie amory...Masz fajne mysli tak apro po.
Nie cierpie cie.
Wiec nie trzeba bylo sie pchac w nie swoje sprawy, teraz juz za pozno.
Nie zaluje. 
Doprawdy? Twoje mysli mowia co innego.
Przymknij sie!
Bylem cicho wsytarczajaco dlugo, nie uwazasz?
Dluzszy urlop bylby o wiele fajniejszy.
Alez ja dopeiro wrocilem, nie cieszysz sie? 
Nie.
Nawet nie wiesz jak mi przykro...ale ostatnio zdalem sobie sprawe ze Ciebie zaniedbalem.
O czym ty...
Nie zdazylam mu odpowiedziec bo w mojej glowie rozlegl sie mocny bol. Herbata wylala sie na lozko, a ja odruchowo zaczelam masowac skronie.
Moze nauczysz sie do mnie troszke szacunku.
Skulilam sie na lozku. Glowa bolala niemilosiernie, na szczescie po jakims czasie przestala, jednak nie bylam zdolna do racjonalnego myslenia. Zasnelam, nic mi sie nie snilo, ale to dobrze, bo jesli bym miala sen, to z pewnoscia bylby to koszmar.
**********************************************************************
Wybaczcie mi ze bez polskich znakow. Jak widzicie szykuje sie bitwa na sniezki dziewczyny na chlopakow! Kto chetny? ;D

sobota, 15 lutego 2014

Paczuszka.

Piękne jasnobłękitne oczy koloru oceanu. Mogłabym wpatrywać się w nie bez końca. Czułam jakbym tonęła w ich głębi. Ich kolor był tak niesamowity że aż nierealny. Zalśniły się lekko odbijając złote refleksy. Nie mogłam dostrzec twarzy. Była jakby zakryta w czerwonej mgle. Zobaczyłam jeszcze długie rzęsy i kasztanowe włosy niezwykłej istoty gdy nagle wszystko zniknęło. Niechętnie przewróciłam się na drugi bok i walnęłam przycisk by wyłączyć wkurzający budzik. Próbowałam jeszcze zasnąć by przywołać sen z którego mnie wyrwano ale nic z tego. Promienie słońca wesoło tańczyły po całym pokoju oznajmiając że pora wstawać. Wypełzłam z łóżka i powlokłam się do okna. Przetarłam zaspane oczy i spojrzałam przez okno na nasz zaniedbany ogród.
-Śnieg!- wrzasnęłam i otworzyłam szeroko okno. Zagarnęłam z parapetu trochę białego puchu i zrobiłam z niego śnieżkę po czym rzuciłam w najbliższe drzewo.
-Luna chcesz iść na spacerek?- spytałam leżącą na dywanie suczkę na co podniosła z zainteresowaniem łebek i zamerdała ogonem- to chodź- powiedziałam i zamknęłam szybko okno, wyciągnęłam jakieś ciuchy z szafy i ubierając się naprędce zeszłam na dół. Założyłam byle jak buty i kurtkę i wybiegłam do ogrodu na tyłach domu.
Wróciłyśmy całe mokre. Zajrzałam do kuchni i nastawiłam wodę na herbatę. Odruchowo spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie na którym widniała godzina 8:45.
-Znowu się spóźnię- pomyślałam i pognałam na górę. Przebrałam się z mokrych ciuchów, wzięłam torbę z książkami i już chciałam wychodzić gdy moją uwagę przykuło małe zawiniątko leżące na poduszce. Podeszłam do łóżka i wzięłam paczuszkę owiniętą jasnobrązowym papierem i zwykłym sznurkiem. Dobrze wiedziałam co tam jest. A przynajmniej się domyślałam. Dostałam już kilka takich paczuszek. Pojawiały się zawsze w okolicach stycznia nie wiadomo od kogo i jakim sposobem. W tamtym domu myślałam że to może do kogoś z poprzednich lokatorów albo ktoś pomylił adresy ale skoro dotarła aż tutaj. Schowałam szybko pakunek do torby i zbiegłam na dół. Wzięłam szybko łyk herbaty, zabrałam ze stołu kanapkę i wybiegłam z domu. Do szkoły dotarłam pięć minut po dzwonku.
-Przepraszam za spóźnienie- powiedziałam zdyszana i usiadłam szybko na swoje miejsce.
Po niezwykle nudnej lekcji (jeszcze chwila a nauczyciel sam by siebie uśpił) znudzona klasa wylała się na korytarz sunąc ku odpowiednim drzwiom na kolejne zajęcia. Korytarz przed salą był jednak tak zaludniony że zrezygnowałam z daremnego szukania wolnego miejsca i od razu poszłam na korytarz na samej górze. Ten natomiast był opustoszały. Nie było tu nikogo oprócz jednej osoby.
-Hej- zagadnęłam zaczytaną Rimę siadając obok na ławce przy oknie.
-Cześć- odpowiedziała odkładając na chwilę książkę- co tam?
-A nic- westchnęłam spoglądając na biały krajobraz za oknem- ach zapomniałabym- chwyciłam szybko plecak i zaczęłam przewracać jego zawartość w poszukiwaniu potrzebnej rzeczy. Wreszcie wyjęłam z głębi plecaka małe brązowe zawiniątko.
-Co to?- spytała zaciekawiona Rima.
Rozwinęłam delikatnie sznurek i odpakowałam tajemniczą rzecz z papieru. No tak. Tak jak się spodziewałam. Ostrożnie wzięłam w dłoń dosyć ciężki mosiężny klucz. Jak zawsze z wizerunkiem słońca i księżyca.
-Jej- szepnęła Rima biorąc ostrożnie rzecz do ręki- uwielbiam takie starodawne, tajemnicze klucze- uśmiechnęła się delikatnie.
-Ja też.
-Co otwiera?
-Jeszcze nie wiem- odparłam i zerknęłam na trzymany przez siebie rozwinięty papier. W środku znajdowała się jeszcze niewielka, jedwabna chusteczka, w której owinięty był klucz.
-Hej a to?- zapytała Rima wskazując na chustkę.
Koniuszkami palców wyciągnęłam jedwabnie miękki niewielki skrawek materiału. Tym razem kwiat wyszyty na chusteczce był złoty z białymi koniuszkami a tło jasnoniebieskie.
-Pokaż- powiedziała zafascynowana Rima odkładając klucz i biorąc ostrożnie chusteczkę w dłonie- skąd to masz?
-Znalazłam.
-Cudo- orzekła po chwili.
-Wiesz może od czego to jest? Co może znaczyć?- spytałam z nadzieją na jakąkolwiek podpowiedź dzięki której mogłabym się dowiedzieć po co i od kogo mógł pochodzić upominek.
-Niestety nie. Wiesz to wygląda na najzwyklejszy kwiat wyszyty na kawałku materiału. A klucz to nie wiem. Ale coś musi otwierać- odparła z uśmiechem- a gdzie go znalazłaś?
-Hej co tak same siedzicie?- zawołał ktoś wesoło. Przez pusty korytarz szli w naszą stronę Jack, Amika i autorka pytania Keyli.
-Mamy dość hałasu- wyjaśniła Rima  kiedy Jack przysiadł się obok i objął ją za ramię.
-Ta ja też. A co wy tu macie?- spytał zaciekawiony biorąc od Rimy chusteczkę i oglądając ją pod światło.
-I klucz do kompletu.
-Ładne- skwitował- czyje?
-Moje- odparłam- wiesz co to jest?
-No klucz- wzruszył ze zdziwieniem ramionami.
-Śliczny- zawołała Keyli wyrwawszy Jackowi przedmiot.
Amika w tym czasie bez słowa przyglądała się chusteczce.
-Co tam?- spytałam zaciekawiona jej milczeniem.
-Nic. Wydaje mi się że już kiedyś widziałam taki kwiat, pewnie w jakiejś książce czy coś- odparła.
-Mogłabyś dla mnie sprawdzić? Proszę.
-Jasne ale to najzwyklejszy kwiatek. Nic szczególnego- odparła ze zdziwieniem- ale jak chcesz to dobrze.
-Dzięki.
W tej chwili przyjemną ciszę rozdarł przeraźliwie głośny dźwięk dzwonka.
-Idziemy?- spytał Jack wstając.
Szybko owinęłam klucz i chusteczkę z powrotem w papier po czym schowałam ostrożnie do plecaka. Szkoda... W sumie to nie wiem czemu myślałam że inni będą coś wiedzieć. No cóż... Będę musiała sama się dowiedzieć do czego służy.
Aż dziwne jak szybko mogą zlecieć lekcje kiedy człowiek całą uwagę skupia na krajobrazie za oknem. Zresztą chyba nikt dziś nie kwapił się zbytnio z zapamiętywaniem historycznych dat czy wzorów matematycznych a i nauczyciele zapewne woleliby popijać gorącą herbatę w domowym zaciszu niż wpychać  na siłę wiedzę w nasze rozkojarzone umysły.
Po lekcjach wybiegłam ze szkoły i znalazłam się w samym centrum bitwy na śnieżki. Szybko uformowałam niewielką kulę śniegu i wbiegłam w plac boju próbując jak najszybciej dotrzeć do bezpiecznej strefy za rogiem ulicy. W sumie poszło nie najgorzej. Tylko trzy razy dostałam śnieżką z czego przed czwartą obroniłam się na czas rzucając w przeciwnika własną.
Wreszcie dotarłam za róg ulicy i opierając się o ścianę odetchnęłam z ulgą po czym ruszyłam przez przejście w stronę parku. Świeży śnieg i zalany słońcem park był tak malowniczy że pewnie z godzinę przemierzałam jedną alejkę. Gdy w końcu dotarłam do wyjścia z parku przy bramie rozpoznałam pewną charakterystyczną zgarbioną sylwetkę z brązową czupryną.
-Will!- zawołałam płosząc okoliczne ptaki ale zatopiony we własnych myślach chłopak nie zareagował. Wobec tego uformowałam szybko śnieżkę, podbiegłam nieco bliżej i rzuciłam. Z moim niesamowitym celem zamiast trafić w plecy trafiłam centralnie w głowę. Will powoli się odwrócił i zauważywszy mnie szybko zebrał fakty.
-Osz ty! Pożałujesz!- zakrzyknął i wybuchnąwszy złowieszczym śmiechem rzucił się w moją stronę po drodze zgarniając trochę śniegu. Obroniłam się przed uderzeniem śnieżką w nos i rzuciłam się do ucieczki ale było już za późno. Szybko mnie dogonił i ukucnąwszy po trochę śniegu rzucił mi w czapkę białym puchem. Zrobiłam to samo po czym zwiększając trochę dystans trafiłam go śnieżką. I tak rozgorzała krótka bitwa na śnieżki po czym Will niespodziewanie w kilku susach znalazł się blisko mnie z zamiarem ponownego zapoznania mojej czapki ze śniegiem. Pchnęłam go szybko w zaspę ale niestety zdążył złapać mnie za rękaw kurtki i razem przewróciliśmy się na śnieg. Will wykorzystał okazję i sypnął mi jeszcze raz w twarz trochę śniegu który niestety dostał się też za kołnierz kurtki.
-Dość! Dość!- zawołałam śmiejąc się i jednocześnie próbując wyłowić śnieg zza kurtki.
-Poddajesz się?- zapytał zwycięskim głosem Will.
-Nie- odparłam i nasypałam mu na twarz trochę śniegu.
-Dobra to remis- odparł.
Chwilę leżeliśmy sobie na śniegu powoli uspokajając się. Zamknęłam na chwilę oczy ale szybko je otworzyłam czując na sobie czyiś wzrok. Obok mnie leżał Will i oparłszy głowę na ramieniu spoglądał na mnie zamyślony.
-Coś nie tak?
-Niee. Po prostu patrzę na twoje włosy. Są białe jak śnieg. Zobacz- powiedział i przyłożył jedno pasmo. Spojrzałam na moje włosy. Rzeczywiście były tak samo białe.
-Nawet trochę błyszczą- zawołał ze śmiechem- jak śnieg! Ale nie są farbowane?
-Nie no co ty. Raz próbowałam je pofarbować ale farba od razu zlazła.
-Po co farbowałaś?
-No nie wiem. Żeby mieć normalny kolor włosów?
-E tam. Ładnie ci w białych. Zresztą nie wyobrażam sobie ciebie w innych. No i na serio błyszczą na słońcu.
-Tak wiem- powiedziałam wstając i otrzepując się- może już lepiej chodźmy.
Wyciągnęłam porzucony plecak z zaspy, sprawdziłam czy paczuszce nic się nie stało i ruszyłam do domu ogrzewać się herbatą.
                                                              ***
Już mam dość tej notki. Trzymałam ją bardzo długo mając nadzieję że jakiś nagły napływ weny pozwoli mi ją skończyć albo chociaż poprawić ale nic z tego. Szkoda. Ale napisać coś wreszcie trzeba było.

wtorek, 11 lutego 2014

Ktoś tu oberwie dzisiaj...

- Daisy, ty cholero stój bo zrobię z ciebie rosół!
Wrzasnęłam za niebieskim upierzeńcem, wybiegając niczym burza ze szkoły. Daisy zaświergotał wesoło, ściskając w dzióbku kartkę na której widniała ocena z ostatniego sprawdzianu. O niebiosa, dzieci ulicy i opętańce szatana! Jeśli ciotka to zobaczy to wyrwie mi wszystkie włosy i da szlaban do dwudziestki! Albo gorzej...
- Ktoś tu oberwie dzisiaj...
W mojej głowie rozbrzmiał kpiący głos, który przemienił się w świergotanie. Daisy odwrócił na chwilę łebek w moją stronę, aby po chwili zniknąć w gęstych zaroślach przy drodze. Zatrzymałam się gwałtownie i rozejrzałam uważnie wokoło. Uczniowie, którzy jeszcze opuszczali szkołę, lub ci, którzy czekali na przystanku na autobus, który zabierze ich do domciu. Więcej nikt nie rzucił mi się w oczy podejrzany. Jednak musiałam zadać sobie kluczowe pytanie: Where is Daisy?
        Z siłą moich tenisówek wykonałam długiego susa w krzaki, gdzie parę minut wcześniej zniknął upierzeniec. Jak Boga kocham, powyrywam mu pióra, jeśli dowiem się, że ten liścik zobaczyła ciocia...
- Daisyy... Skarbie mój kochany, najukochańszy przyjacielu... - zawołałam słodkim, przyjemnym głosem. W głowie jednak szykowałam już plan co zrobię, gdy go znajdę. Dlaczego on mi to robi?! Przecież jestem dla niego dobra! Każe mu odrabiać moje prace domowe, podpowiadać na sprawdzianach, sprzątać papierki, zrzucam z łóż..ka...Shiet... No nie ważne! Niech przypomni sobie dzień, gdy moja dobroć została przelana na jego skromną osóbkę i przygarnęłam go pod swój dach. Wtedy może się zlituje nade mną i odda ten papierek, a ja go schowam gdzieś bardzo głęboko...gdzie nikt go nie znajdzie...
- Daisy! Daisy!! Gdzie jesteś, proszę, pokaż się... Nie chcę mi się już ciebie szukać. Poza tym w domu czeka obiad! - wrzasnęłam. Gdy jednak nie otrzymałam odpowiedzi, westchnęłam ciężko klepiąc się rękami po policzkach.
        Po chwili moją uwagę przykuł cichy, ledwo słyszalny szelest. Zmrużyłam lekko oczy, przyczajając się w krzakach. Jeśli to ten niebieski upierzeniec, to mam go w garści. Tak, to na pewno on. Teraz tylko wymierzyć odległość, wykonać skok i go złapać.. Uśmiechnęłam się chytrze w głowie odliczając do momentu, w którym zaatakuję.
- Jeden, dwa... trzy!
W tym momencie odbiłam się mocno od ziemi i wyskoczyłam z krzaków wprost na moją ofiarę. Chwila!? Coś nie halo! Daisy jest dziewczyną? Nie, stop, to nie on! W ostatniej chwili dziewczyna, na którą miałam naskoczyć uchyliła się, a ja z powrotem wylądowałam w krzakach. Jęknęłam cicho, rozmasowując obolałe kości. Kątem oka spojrzałam na wesołego Daisy'ego, który usiadł sobie na gałęzi przede mną. Warknęłam cicho pod nosem, wygrzebując się z zarośli. Wiedziałam, że we włosach miałam pełno gałęzi i liści, jednak jak na razie zignorowałam to, a skupiłam się na dziewczynie siedzącej na ziemi. Miała długie, brązowe włosy, oraz wpatrzone we mnie z przestrachem szmaragdowe oczy. Była drobna i miała bladą cerę, która nigdy chyba nie chciała łapać słońca.
- Przestraszyłam cię? Aj, wybacz. Po prostu myślałam, że to mój ptaszek, a jednak moją ofiarą okazałaś się być ty - zaśmiałam się. - Jak ci na imię? Czemu się tak na mnie paczasz? Zapomniałaś języka w buzi?
Mimo moich starań dogadania się, szło mi jakoś marnie. Dopiero teraz jednak spostrzegłam, że ów dziewczyna jest ozdobiona licznymi ranami i zadrapaniami. Matko, co ona robiła. W każdym bądź razie, nie wyglądało to za dobrze.
- Um.. Wybacz, trochę się zagalopowałam - uśmiechnęłam się przepraszająco, kucając na przeciwko niej: - Więc jeszcze raz. Jak ci na imię? Ja jestem Keyli Takei. Co ci się stało? Wyglądasz, jakby cię ktoś bynajmniej pobił...
- Ja... Jestem Rebekah... - odparła po chwili niepewnie.
- Ooo! Jak ładnie! ♥ Mogę mówić do ciebie Rebi? Brzmi tak słodko! Zupełnie jak ty - zaśmiałam się wesoło, pomagając jej wstać.
- Dzięki za pomoc, ale ja chyba muszę już iść...
- Czekaj, gdzie! Dopiero co się poznałyśmy, a poza tym nie wiem, czy by się ciebie nie wystraszyli na ulicy... Mam pomysł! Zapraszam cię do mnie na obiad! Co ty na to? Opowiesz mi coś więcej o sobie. Widziałam cię w szkole. Jesteś nowa? Ja w sumie też, śmiesznie się składa! Bo wiesz...
I tak właśnie zaczęła się nasza droga do mojego domu. Mimo, iż Reb nie była na początku zachwycona moim pomysłem, została zmuszona, aby przekroczyć moje skromne progi. Była strasznie skryta w sobie, tajemnicza i cicha. Mi jednak to nie przeszkadzało ani trochę. Poza tym czułam, że jest naprawdę sympatyczną osobą...
        Czas upłynął nam naprawdę szybko i nim zdążyłam się zorientować, znajdowałyśmy się pod moim domem. Magicznym sposobem zdołałam zdobyć od Daisy'ego karteczkę z oceną, więc istniało dużo prawdopodobieństwo, że przeżyję do osiemnastki.
- Wow, to tu mieszkasz?
- Mhm. Z moją ciocią. Znaczy... To w sumie nie jest moja ciocia, tylko opiekunka. Zostałam przez nią adoptowana. Tak naprawdę nie znam swoich prawdziwych rodziców. Gdy byłam mała zajmował się mną pewien naukowiec, a gdy on zmarł, przeniosłam się tu... No, ale dość o mnie! - machnęłam ręką, otwierając drzwi przed szmaragdowooką i wpuszczając ją do środka. Daisy usiadł sobie wygodnie na moim ramieniu i zakrył swoją obecność w moich włosach.
- Ciociu, jestem! I przyprowadziłam gościa! - krzyknęłam. Po chwili zza drzwi do bocznego, małego pokoiku wyłoniła się postać rudowłosej kobiety. Uśmiechnęła się wesoło i podeszła do nas.
- Witaj z powrotem. Widzę, że przyprowadziłaś koleżankę. Jak ma na imię?
- Jestem Rebekah, miło mi panią poznać - przedstawiła się.
- Mi również - odparła ciocia.
- A no i ciociu Reb zje z nami dzisiaj obiad, dobrze?
- Nie ma sprawy, pójdę powiedzieć pani Spetto, żeby przygotowała zastawę do jeszcze jednej osoby - oznajmiła, po czym skinęła głową i zniknęła w kuchni.
- Chodź na górę, pokażę ci mój pokój - uśmiechnęłam się i pociągnęłam szmaragdowooką za sobą. Weszłyśmy po schodach na górę, gdzie wpuściłam ją do swojej wilczej jamy. Wprawdzie było w niej posprzątane, jednak gdzie nie gdzie i tak walały się ciuchy i papierki. Czyli jak zawsze...
- Rozgość się - dodałam, odgarniając ciuchy w kąt pokoju. Rebekah kiwnęła głową, siadają na fotelu. Sama podreptałam do łazienki i sięgnęłam do apteczki, wyciągając bandaże i inne opatrunki. Następnie wróciłam do Reb i usiadłam na łóżku po turecku.
- Chodź, opatrzę cię.
- Opatrzyć? Ale mi naprawdę nic nie jest...
- Pewnie, a jeśli ludzie wezmą cię za chodzące zombie, to nie będzie wtedy moja wina - westchnęłam. - Kto cię tak urządził? Biłaś się z kimś? Choć moim zdaniem nie wyglądasz na osobę, która wszczyna bójki...
- To...
- Ohh, no dobra, po prostu siądź sobie tu wygodnie - machnęłam ręką, kręcąc ze śmiechem głową. Chwilę poczekałam, aż Rebekah zmieni swoje miejsce siedzenia, a dopiero po chwili zaczęłam bawić się w "Keyli pielęgniarkę". Szczerze powiedziawszy byłam zbyt nerwowa i gwałtowna, więc samo naklejanie plasterków wychodziło mi marnie, gdy przy każdym razie wybuchałam gromkim śmiechem. Wtedy Reb przyglądała mi się w głowie pewnie zadając sobie pytanie "Gdzie ja w ogóle trafiłam".
        Po chwili według mego gustu szmaragdowooka wyglądała jak mumia, jednak można było ją wypuścić do ludzi. Uśmiechnęłam się szeroko, chowając z powrotem opatrunku do apteczki. Nagle jednak jakby mnie olśniło.
- Wiem! - dopadłam do niej, ściskając za ramiona. - Chciałabyś przyjść w piątek na pidżama party? Wiem, że chcesz! Na pewno, prawda! Robimy niespodziankę naszej przyjaciółce, Rimie, więc ciiii... Im nas więcej tym weselej, prawda?
- Sama nie wiem... - powiedziała po chwili niepewnie. Nagle jednak w mojej kieszeni rozbrzmiał wesoły dzwonek telefonu.
- Sorki na chwilę - rzuciłam szybko, klikając przycisk łączenia na komórce. - Słucham? Amika? A no hej...Nie, jeszcze nie... Możemy.... A nie lepiej zrobić mega niespodziankę? Jaką? Myślałam nad "porwaniem", ale to chyba będzie lekkie przegięcie... Pomyślimy jutro... Mhm... Okej, to do jutra...
Pożegnałam się i schowałam telefon do kieszeni. Następnie przeniosłam swój wzrok na milczącą Reb, która przyglądała mi się z zaciekawieniem.
- No to zapowiada się ciekawa impreza... - uśmiechnęłam się szatańsko.


~Keyli~

poniedziałek, 3 lutego 2014

Wyścig.

   Wkroczyłam do budynku szkoły. Można by było powiedzieć, że przekraczając próg mój humor z wesołego (tzw. "normalnego") na smutny, a nawet zgorzkniały. Nic na  to nie poradziłam. Jeszcze nigdy nie byłam w szkole taka sama jak w domu. Pewnie gdybym tak się zachowywała, ni stąd ni zowąd,dla wszystkich to by się okazało komiczne, a dla mnie niczym samobójstwem. Może i przesadzam. Ale kiedyś wyobraziłam sobie tą scenę w myślach. Miny wszystkich zaskoczonych. Tylko na nie patrząc, to byłoby, jak ktoś  wbijał mi ostrza. Zabiłby wesołą mnie i zostałaby tylko "stara" ja, może i nawet w gorszym stanie. 
  Jedno wiem na pewno. Nie dałabym rady pójść następnego dnia do szkoły.  
  Mając dużo czasu poszłam na piętro na które mieliśmy mieć. Pojawiła się u mnie nikła nadzieja, że kogoś ujrzę ze swojej klasy. Lecz jak się pojawiła tak też i znikła, wchodząc na ostatni schodek. Jedyną osobę, jaką ujrzałam, była pani sprzątająca. Nikogo poza nią i mnie.
  W sumie po co się łudziłam. Nawet gdyby ktoś się znalazł kogo znałam i tak nasza rozmowa ograniczała się do "cześć". A po za tym kogo można się spodziewać o 7.15...

   Siadłam na ławce i wyjęłam książkę "[Delirium]" autorki Lauren Olivier. Główna bohaterka żyje w świecie, w którym miłość uznawana jest za bardzo groźną chorobę. "Na szczęście" znalazła się na to szczepionka. Każdy w wieku osiemnastu lat musi się poddać zabiegowi. Główna bohaterka nie może się doczekać tego dnia. Ale w jej życiu pojawia się pewien mężczyzna i cóż, zachorowała na miłość. 
   Jeszcze przez dłuższy czas oglądałam okładkę, zastanawiając się czy nie darować sobie czytania. W sumie nie miałam nic innego do roboty. Otworzyłam na zaznaczonej stronie. 
  Gdyby coś takiego u nas było, może na prawdę byłoby lepiej? Przynajmniej dla mnie i co po niektórych. I nikt by nie cierpiał z powodu złamanego serca-pomyślałam. 
  "Pff"-odezwał się inny głos w mojej głowie-"Ciebie i tak by nikt nie chciał. Jesteś brzydka i głupiutka. I nikt by z tobą nie wytrzymał na długo. A raczej z  n a m i" -odparł, a ostatnie słowa zabrzmiały echem.
  Potrząsnęłam głową, jakby to miało sprawić, że owy natarczywy głos umilknie. Zaczęłam czytać pierwsze akapity, ale Ono (z tonu nie było szans rozpoznać płci, zmieniało co chwilę barwę) ciągle przeszkadzało. W uporczywej walce w końcu udało mi się zwyciężyć. Nawet nie zauważyłam kiedy przestało mówić swoje uwagi. Byłam zagłębiona w czytaniu. 
  Po  45 minutach  zadzwonił dzwonek na lekcję. Wszyscy zbierają się pod klasą i czekają na nauczyciela.   Jak za każdym razem lekcja ciągnęła się niemiłosiernie. Wyczekiwałam przerwy. Gdy już zadzwonił to szybko szłam do następnej sali, a gdy  zostało mi jeszcze trochę czasu wyciągnęłam książkę i pogłębiłam się w lekturze.
Niestety i wówczas natarczywe Ono zaczęło atakować. Gdy czytałam scenę o spotkaniu głównej bohaterki i jej przyjaciółki z tajemniczym strażnikiem laboratorium, Głos znów zaczął:
  "Ta, nie zauważył jej... Tak tylko mówi przy tej całej Hanie. No i tylko z nią gada. Jeszce niech powie gdzie mieszka a jutro obudzi się z jedną nerką mniej. A tamta myśli, że on jej nie pamięta. No trudno tu pamiętać o niej, jak przed nim stoi taka laska..."
   Ciicho być!-przerwałam, mając już dość jego(jej?) paplaniny.
  "O nie skarbie, to dopiero początek."
   Na szczęście zadzwonił dzwonek na lekcje. To niewiele takich chwil, gdy cieszę się usłyszawszy brzdęk kluczy w ręce nauczyciela. Niestety, Ono, kiedy nie krytykowało książki-teraz komentuje nauczyciela, bądź osoby w moim otoczeniu. Byłam istną bombą co za niedługo ma wybuchnąć. Na dodatek na samym końcu nauczyciel poprosił abym powtórzyła wypowiedź. Jak się spodziewałam, prowadzący lekcje załamał się, a po klasie słychać było szmery, chichoty, śmiechy.

 Tak mi minęła prawie każda lekcja i przerwa. Tylko na ostatniej mój wzrok przykuła dziewczyna z mojej klasy. Rozdawała coś każdej ze swoich przyjaciółek. Chwile gadały. Nawet ta, co rozdawała tajemnicze kartki w trakcie rozmowy zaśmiała się.   
  Przez chwilę poczułam się źle, samotnie. Ona przecież doszła w tym roku i już znalazła sobie grono koleżanek, z którymi może pogadać. A ja...    

  "Bo ty jesteś głupia menda i nikt cię nie chce. Ale nie martw się, ja cię nie opuszczę!"
    Super, po prostu kipię radością. -pomyślałam. Teraz na poważnie zastanawiałam się nad skoczeniem z mostu.
   Wstałam i schowałam książkę. Szedł nauczyciel i trzymał w ręku klucz. Ostatnia lekcja. Nareszcie. Niestety czterdziesto pięciu minutowa tułaczka jak reszta innych krótka nie była. Gdy w końcu rozbrzmiewał znajoma melodyja dzwonka, radość zapadła nieogarnięta.
   Wybiegłam szybo na parter. Już miałam stanąć na pierwszym schodku jak najdalej bram szkoły, gdy poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu. Obróciłam się gwałtownie.  Za mną stał chłopak o kasztanowych włosach i głębokich brązowych oczach. Był  z mojego rocznika, może o rok starszy. 
 -Perry? Co chcesz ode mnie?-odparłam bez zastanowienia.
-Cii. Coś słyszałem, że to chyba należy do ciebie.-powiedziawszy to, wyciągnął z kieszonki złoty naszyjnik. Za raptem go pokazał, w ułamku sekundy schował.
-Skąd ty to..-brakowało mi słów. To mój naszyjnik od taty, który musiałam sprzedać, by mieć za co kupić coś do jedzenia. Zima w tych czasach była ciężka. Ale zastanawiała mnie inna rzecz. Skąd od wiedział o jego istnieniu? Nigdy nie mówiłam o nim w szkole. Nie było z kim.
  "Ale teraz masz. Możemy gadać ze sobą caały czas!"
   Cicho!
-Wyścig. -odparł bez namysłu. Jakby mojego wcześniejszego pytania nie było.
-Co?- Nie mogłam za nim nadążyć.
-W parku. Na przemianie. Będziemy się ścigać w powietrzu. A nagrodą będzie naszyjnik.-powiedział. Nie czekając moją odpowiedź, poszedł, jakbyśmy ze sobą nie gadali. Ręce schował do kieszeni spodni. 
   Poszłam za jego przykładem. Jednak nie mogłam iść tak swobodnie jak on. Cała byłam spięta. W mojej głowie pojawiła się jedna myśl: muszę to wygrać choćby nie wiem co.
   "Nie uuda Ci się! Bo jesteś słabiuteńka i głupiutka!"- usłyszałam w mojej głowie radosny głos.
   W pięć minut doszłam do wyznaczonego miejsca. Brązowooki już na mnie czekał. Skinięciem głowy wskazał, by iść jeszcze w głąb. 
 -A tak w ogóle to po co ci on jest?-zapytałam, gdy dotarliśmy.
-Proste. Żeby cię zwabić. Niby cicha jesteś, ale jakoś w to nie wierzę. A po za tym nudzi mi się. Ponoć umiesz się przemieniać w ptaka. Czemu się nie pościgać?
-Fajnie, że mnie ktoś pytał o zdanie.-wymamrotałam.
  "Osiołków się nikt nie pyta o zdaanie!"- zaśpiewało Ono.
-Wybór jest prosty. Albo się ścigamy, albo pa pa naszyjniczku.-odparł patrząc na mnie figlarnym wzrokiem.
    "Pa pa-a!"-zawtórowało.
  Nic nie odparłam. Tylko zacisnęłam pięści. Nie miałam szans, ale z drugiej strony nie mogłam się wycofać.
-Ścigamy się do Krańca lasu. Jak ci się nie uda, to tam na samym końcu jest przepaść i możesz się pożegnać ze swojej wygranej.-odparł, uśmiechając się tryumfalnie.
-Jak śmiesz... czemu mi to robisz?-wycedziłam.  -Nic ci przecież nie zrobiłam!
   "Bo chce twoje organy jak ten Aleks z twojej książki" 
    Co Ty masz do Aleksa? Po co pracownikowi laboratorium wnętrzności ludzkie? I co ma Aleks do Perry'ego?
   "Spotkanie w parku, gdzie nie ma ludzi. Żadnego ratunku. Pa pa nereczko!"-zaśpiewało Ono.
     Pf, a wyścig to tylko dla zmęczenia, tak? A po co gimnazjaliście jakieś wnętrzności? Proszę cię... 
-Bo mi się nudzi. -powiedział, przerywając moją dyskusję w głowie.  Potem zamienił się w zwierze. Ujrzawszy go teraz, przegryzłam wargę. Jak mam wygrać z jastrzębiem? 
-No, twoja kolej!
  Nie miałam wyboru. Przyjęłam postać kruka. Na jego twarzy pojawił się grymas. Potem zaczął się chichotać.
-Skroka? Tego się w ogóle nie spodziewałem!
-Kruk, tępaku.-mruknęłam.
  "Daltoniista!"-melodyjnie powiedziało Ono. 
  Oho, teraz stajesz po mojej stronie? 
  "Nie, kochaniutka."-odparło wesoło.
   Wzbiliśmy się w powietrzu.  Jak się spodziewałam, przelecenie paru metrów nie sprawiała mu kłopotów. Jeden ruch skrzydłem i już był z 3 metry ode mnie. Ja jednak się nie poddawałam.  
   Widok, jak swobodnie leci na niebie,a ja muszę się męczyć z ruchami moich skrzydeł sprawiał, że czułam się beznadziejnie. To nie jest fair! Ma mnie w garści i nic na to nie poradzę..
  Właśnie!-wpadłam na pomysł.
  "I tak ci się nie uuda!"
   Cicho, kosmito.-powiedziałam w myślach.
   Wzleciałam najwyżej jak mogłam, by mieć pewność, że mnie zobaczył. Potem, wykorzystując wysokość skierowałam swój lot ku ziemi.  Jastrząb chwycił moją pułapkę. Widząc, że "spadam" poleciał w moim kierunku.
   Leciałam pomiędzy drzewami, skręcałam najgwałtowniej i jak najszybciej, jak tylko potrafiłam, by jak najwięcej razy stracił mnie z wzroku. W nieoczekiwanym momencie się pojawiałam, by mu się pokazać, po czum znowu zniknąć mu z oczu. 
-Oho, gramy w kotka i myszkę? Raczej jastrzębia i srokę!
-Kruka! Kiedy Ty się w końcu nauczysz?-odparłam poirytowana.
  "Daltoniista!"-zawtórowało. 
    Nagle jakieś rośliny chwyciły moje szpony. Nie mogłam lecieć dalej. Domyślałam się co jest grane.
-Ej, to nie fair!-krzyknęłam.
-Do zobaczenia na mecie!-odpowiedział i poleciał dalej. 
   Czyli tak gramy? Dobra...
   Wykorzystując magię powietrza, zmieniłam kierunek wiania i siłę żywiołu. Jastrząb próbował walczyć, ale jego wysiłek był daremny. Uwolniłam się z objęć zarośli i poleciałam naprzód. 
    Po paru minutach zorientowałam się, że przeciwnika nie widać na tle nieba. Zdziwiłam się. Miał wiele czasu na wyrównanie odległości. Widoczność też nie była zbyt dobra. Na dodatek moje pióra wypadały znacznie bardziej niż kiedykolwiek.
  "Jakie ładne piórka masz. Komu je dasz? Takie ładne pióórka, takie ładne pióórka!" -zawtórowało Ono.
  Czy Ty na prawdę nie wiesz co to znaczy być cicho?-zapytałam wściekła.
   A później to się stało. Poczułam nagłą siłę, pchającą mnie do przodu, ogromny ból zatapiających się we mnie szpon i siłę ciągnącą mnie na dół. Na samym końcu rozluźnienie się chwytu, po czym gwałtowne spotkanie z ziemią. Ostatkami sił stworzyłam małą trąbę powietrzną i nakierowałam go na przeciwnika. Opuściły mnie wszystkie siły. Byłam tak słaba, że nie mogłam dłużej utrzymać przemiany. Znów byłam człowiekiem. Słabą zakrwawioną, przegraną dziewczynką. Ostatkami sił skierowałam swój wzrok na stojącego na gałęzi chłopca. Triumfalnym wzrokiem wpatrywał się we mnie.
  "Weźmie ci organy, weźmie ci organy..."- zaśpiewało na wcześniejszej melodii Ono.
   Wypowiedź głosu w głowie minimalnie dodała mi sił, na tyle, by nie spuścić wzroku i być jeszcze przytomnym.
-A jednak ten wyścig to jakaś dziecinada była-odparł brązowooki. -Ale niech ci będzie, weź sobie.-powiedziawszy to, rzucił naszyjnik.
   Wylądował on w mej otwartej dłoni. Przez chwilę nie wierzyłam. Potem nabrała mnie fala radości. Nawet na mojej twarzy pojawił się uśmiech.  Ale nagle to wszystko ustąpiło, gdy tylko moje oko zlokalizowało czarne pęknięcie, przecinając niemalże naszyjnik na pół. Wówczas pojawił się strach. Przez  parę chwil wpatrywałam się w rzecz. Potem moje objawy potwierdziły się. Nabrała mnie fala wściekłości. Zgniotłam rękę. Usłyszałam gruchnięcie wisiorka. Teraz wszystko było jasne.
  To nie był mój naszyjnik. To jakiś plastik. Zabawka dla dzieci dodawany jako dodatek do jakiś gazet.
Byłam na skraju złości i wyczerpania. Jak  mógł mi to zrobić? Czy on zdaje sobie sprawę, jak ważny dla mnie jest ten przedmiot?  
  Ostatnimi siłami, dając rozładować się gniewu, krzyknęłam i zacisnęłam mocniej pięść. Poczułam jak kawałki plastiku wżynają się mi w rękę. Jednak nie rozluźniłam uścisku. Poczułam, jak po ręce spływa jakaś gęsta ciecz. 
  A potem nastała ciemność.
 ***
Paręnaście chwil później; w czeluściach mojej głowy:
Otworzyłam oczy. Byłam w czarnym pomieszczeniu. Jedynie, co się w nim znajdowało, to mała pochodnia na środku pokoju. Moje nogi same poszły w stronę światła. Nie wiedziałam co dalej robić. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, to naszyjnik. Podniosłam rękę, w której ostatnio trzymałam przedmiot. Całą była we krwi. Jednak nie czułam żadnego bólu. Rubinowa ciecz spływała na ziemię. W takich chwilach wzięłabym jakikolwiek materiał, by zatamować krwotok. Ale nie wiedząc czemu, w tej chwili wydawało mi się to niepotrzebne.   Nagle znikąd pojawił się silny wiatr, prawie zdmuchując pochodnie. Wtem pojawiła się jakaś postać. Nie było widać twarzy, gdyż na głowie owa osoba miała kaptur. Spodziewam się, że nawet gdyby go nie było, i tak bym nie ujrzała oblicza. 
-Kim jesteś?-odezwałam się. -Co tutaj robię?
-Nie poznajesz mnie?-odparła osoba. -To ja, twój nowy przyjaciel. Dzisiaj się poznaliśmy we wnętrznościach twojej czaszki. Zemdlałaś i dlatego mogę z tobą pogadać tzw. "twarzą w twarz".
"Fajnie, że wiem, jak wyglądasz"-mruknęłam w duchu. Przestraszyłam się, słysząc swoją myśl jak roznosi się echem.
-No dobra. Tutaj ja tu rządzę.-odezwał się Ono. -A pierwsze co zrobimy, to zagramy w moją grę. Co powiesz na "A la Aleks, łowca organów"?-zapytał. Zauważyłam na jego twarzy uśmiech.
-Co?
-Ach, no tak. Przecież Ty tutaj nie masz nic do gadania.-teraz wyraźniej było widać jego zęby. Echem poniósł się jego śmiech. Następnie z boku wyjął coś. Metaliczny przedmiot zabłysł w świetle pochodnia. Nóż. Ciarki przeszły mi po plecach. Jedynie co czułam to panika. Rzuciłam się pędem w przeciwnym kierunku.
-Na pomoc, ratunku!-krzyczałam, ile miałam powietrza w płucach i gnałam. Znów usłyszałam nikczemny śmiech.
-Pięć, cztery... Trzy, dwa...jeden...start!
-Ratuunku, pomoocy! Heelp! Hiilfe!- krzyczałam za sobą, przemawiając w 3 językach.
Biegłam ile mi nogi pozwalały. Potem potknęłam się o coś. Zamiast zaliczyć kontakt z ziemią... spadłam w przepaść. Leciałam w dół długo. A po pewnym czasie pojawiła się u mnie jedna obawa: a jeżeli ta przepaść nie ma końca?
Nie dowiedziałam się. Ciągle spadam.
 
 _________________
 Uhm, nie wyszło tak ciekawie jak planowałam, ale raczej aż tak źle nie jest. Biedny Ono, nie dałam mu się zbytnio wyszaleć... Ale to dlatego, że spodziewam się jak to by się mogło skończyć. Wybaczcie, wcześniej dokończyć nie mogłam. No to teraz nie wiem, kiedy następna część. Ono ograniczył mi wenę do wykorzystania. Na razie raczej nic nie napiszę. ;/