Pogadaj z nami :D

czwartek, 20 marca 2014

"Wiesz co to jest bycie miłym?"

Weszłam powoli przez uchylone drzwi do środka. Chciałam sprawdzić co jest z nową dziewczyną i zaprosić ją do bitwy na śnieżki, może dzięki temu mogłaby jakoś przełamać barierę i zaprzyjaźnić się z innymi. Nie łatwo być nowym. Tylko dlaczego kryłam się pod postacią czarnego kotka? Sama nie wiem. Czułam się wtedy bezpieczniej.
Kto tam jest? - powtórzyłam pytanie, ale znów odpowiedziała mi tylko cisza
Spokojnie Koroshio. Musiałaś się przesłyszeć. Jesteś po prostu przewrażliwiona. Przecież nie ma czego się bać. Nikt tu nie będzie Cię gonił. Nikt nie będzie na Ciebie polował... Ale mogą mnie szpiegować...
Rozpaczliwie rozglądałam się po dachu w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki przed podglądaczem, kiedy nagle mój wzrok przykuł niewielki kot idący w moją stronę. Miał lśniące czarne futerko, które wyraźnie odznaczało się na białym śniegu i niespotykany u kota, niebieski odcień oczu.
To tylko kot ty przewrażliwiona idiotko. Powinnaś się zacząć leczyć.
-Cześć Mały! Przyszedłeś na przyjęcie urodzinowe? - szepnęłam łagodnie do zwierzęcia - Im nas więcej, tym lepiej, co nie Ai? – zwróciłam się do koliberka, który na widok kota schował się w moich włosach. - Dasz się pogłaskać? - wyciągnęłam rękę w jego stronę.
Dotknęłam nosem jej ręki i w końcu dałam się pogłaskać, jednak trochę zżerało mnie sumienie, że się ukrywałam i musiałam tym samym wszystko komplikować.
Zamruczałam i odsunęłam się od niej. Miałam nadzieje, że się nie przerazi, choć z drugiej strony jest czarodziejką i jest świadoma tego, że inni przemieniają się w zwierzęta. Skarciłam samą siebie myśląc o tym, że się mnie będzie bała. Błysnęło białe światło i po chwili stanęłam przed nią w ludzkiej postaci ze spuszczona głową.
-Hej...
W miejscu, gdzie przed chwilą siedział kot, stanęła młoda dziewczyna. Miała czarne, długie włosy, które lśniły w słońcu jak futro owego kota i niebieskie oczy, identyczne jak u zwierzęcia. Chyba była z mojej nowej klasy. Otworzyłam szeroko ze zdziwienia swoje czarne jak smoła oczy i odruchowo odsunęłam się od przybyszki.
Ona... Ona była... KOTEM! Kot zmienił się w dziewczynę... Czy to... Czy to w ogóle możliwe? Czyżbym nie była wcale takim odmieńcem, jak sądziłam?
-Ty...?! Ty byłaś kotem?! - wyjąkałam, odsuwając się jeszcze trochę do tyłu.
-Ja... Przepraszam... Zaraz.... Czy to aż takie dziwne? - nagle zdałam sobie sprawę, że dziewczyna chyba nie wiedziała wszystkiego. Ale skoro tak to jak się dostała do tej szkoły?! Dziwne...Ale chyba i tak trzeba to wszystko jakoś wytłumaczyć.
-Tak, przemieniam się w kota. Nie chciałam Ciebie przestraszyć... po prostu... czasem lepiej się czuje w skórze kota. Tak w ogóle jestem Rima. - wyciągnęłam rękę ku niej.
Spojrzałam na wyciągniętą w moją stronę dłoń dziewczyny, kątem oka spoglądając na skraj dachu, próbując wymyślić jakąś drogę ucieczki.
A jednak miałam rację. Śledzą mnie. Nie ufają mi. I dobrze
Jeszcze raz spojrzałam na dziewczynę, próbując ocenić ile zajmie jej dogonienie mnie, gdybym zaczęła uciekać. Nie wyglądała na zbyt wysportowaną, choć pod postacią kota, pewnie jest dużo szybsza.
Widziałam w jej oczach strach. Spoglądała ukradkiem na skraj dachu. Czyżbym aż tak się mnie bała?
- Przyszłam zapytać czy zechciałabyś z nami zagrać w bitwie na śnieżki, ale widzę, że bardziej patrzysz jak uciec. Boisz sie mnie. To smutne. Nie sądziłam ze Ciebie tak przestraszę. Po co miałabym Ci coś robić? Widzę że... ty prawie nic nie wiesz o tym miejscu. Chciałam dobrze. Przepraszam. - juz chciałam zmienić się w kota, ale coś mnie powstrzymało. Skoro ona nic nie wie, to może warto by było ją o tym poinformować? Usiadłam powoli na śniegu po turecku i odwróciłam głowę. Koty zazwyczaj tak robią, gdy chcą wyrazić "Nie bój sie mnie. Jestem do Ciebie dobrze nastawiony".
- Nie uciekaj. Pozwól mi z Tobą porozmawiać. Tylko chwilkę. Czy wiesz co to za miejsce?
Miałam ochotę zeskoczyć z dachu. Uciec stąd jak najdalej, nie zważając na konsekwencje. Ale jak zwykle moja ciekawość wzięła górę nad strachem. Może warto było dowiedzieć się czegoś o tym miejscu. Skoro sama chce mi powiedzieć.
-Ona kazała Ci mnie szpiegować, prawda? Nie ufa mi. Nie dziwię jej się. Ja też bym sobie nie ufała. - zaczęłam hardo, nie dając jej dłużej satysfakcji z mojego strachu - Choć chyba nie jesteś w tym zbyt dobra. Zbyt szybko Cię odkryłam i rozpracowałam. - dodałam nie dając jej dość do słowa.
Całkowicie zbiła mnie z tropu.
-Kto i po co miałby Ciebie szpiegować?- umiałam spostrzegawczo łapać za słówka - Wszyscy jesteśmy tu tacy sami...wyjątkowi. Zresztą ja się Ciebie nie boję. -powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej.
-Co byś mogła mi zrobić? Ucieczkę już przerobiłyśmy, ale jeśli uciekasz, to znaczy ze to ty się bo
isz, nie ja. W sumie to nawet nie wiem o co ci chodzi, ale jedno jest pewne. Ja się nie boję.
-NIE BOJĘ SIĘ CIEBIE! NIKOGO ANI NICZEGO SIĘ NIE BOJĘ! - krzyknęłam na dziewczynę - To ludzie się mnie boją! Mają się bać! Ja nie jestem taka jak „wszyscy”. Dlatego miałaś mnie szpiegować. Żebym nie zrobiła nikomu krzywdy. - zamilkłam na chwilę – Ale… skoro nikt nie kazał Ci mnie pilnować, to co tutaj robisz? - dodałam już spokojniej, ale wciąż z nutą jadu w głosie.
Wstałam i spojrzałam jej prosto w oczy. Nie umiała nikomu zaufać, pytanie: dlaczego?
- Wiesz co to jest bycie miłym? -zapytałam prosto z mostu, jednak nie czekałam na odpowiedź. - To coś co powoduje ze dwie osoby są szczęśliwe. Ja chciałam być miła. Mówiłam już po co przyszłam. Chciałam Ciebie zapytać, czy zagrasz z nami w śnieżki. Szykuje się tam mała bitwa dziewczyny na chłopaków bez używania magii. - wskazałam ręką na zbierające się osoby.
Spojrzałam w stronę, którą pokazała ręką. Na dziedzińcu rzeczywiście zebrała się dojść duża grupka ludzi. Zwróciłam swój wzrok z powrotem na dziewczynę.
Brawo Koroshio. Masz talent do zrażania do siebie ludzi. Jak ty się zachowujesz?! Co by Eren powiedział?
-Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajona do "miłych" ludzi. To coś dla mnie nowego. - powiedziałam starając się mówić najmilej jak tylko potrafiłam, choć przychodziło mi to z trudem - Mam na imię Koroshio - wstałam i podałam dziewczynie rękę.
Uścisnęłam jej rękę.
-Tak już lepiej - uśmiechnęłam się do niej. -To jak dołączysz do nas? Jestem kapitanką drużyny dziewczyn i ...zależy mi na tym by pokonać chłopaków. Zresztą to będzie świetna zabawa!
 Chwilę myślałam nad słowami dziewczyny.
-W sumie czemu nie. Może być fajnie. Jakie są zasady? - zapytałam zainteresowana propozycją.
-To proste. Rzucamy śnieżkami w chłopaków, aż tamci się zmęczą. No i rzecz jasna nie używamy magii, bo byłoby to oszustwo. Wtedy przeważałyby siły magów wody...No wiesz o co mi chodzi.
 "...nie używamy magii..." zadźwięczały mi w głowie jej słowa.
-Co masz na myśli mówiąc "nie używamy magii"?
-No normalnie...Nikt z uczestników w bitwie nie będzie używać swoich mocy...Co tu jest nie jasne...?
To niemożliwe. Nie jestem jedyna. Mało tego. Jest ich wiele. Takich jak ja. Tak samo nienormalnych, choć pewnie trochę mniej.
-Oni mają magię?! Potrafią panować nad wodą, ogniem, światłą i cieniem?! Naprawdę?! - zapytałam pełna ekscytacji i nadzieją.
-No tak...Czekaj...ty serio nic a nic nie wiesz?! Dlaczego nic nie wiesz...to...dziwne...- nie wiedziałam co o tym myśleć -Tak oni maja magie, tak samo jak ty. Wszyscy tutaj ją mają. A co myślałaś ze jesteś jedyna na świecie? Popatrz. -powiedziałam i po chwili wokół mnie unosiły się sople lodu, a następnie zmieniły się w małe, kryształowe motylki.
To prawda. Jest dużo więcej osób takich jak ja. O podobnych dziwactwach lub umiejętnościach, jak kto woli to nazwać. Ona też miała moc. I to taką jak ja.
-Długa historia. Zresztą... Wiesz... Całe moje życie jest troszkę dziwne. - powiedziałam nie odrywając oczu od sztuczki dziewczyny - I może nie jedyna, ale jedna z niewielu - Dwóch mianowicie. Dodałam w myślach, próbując dotknąć lodowych motylków, które zniknęły.
-Rozumiem, nie będę naciskać, ale jeśli będziesz chciała kiedyś mi coś opowiedzieć, mów śmiało. To jak, pomożesz nam? Każda para rąk się przyda. Wchodzisz w to? -wyciągnęłam do niej rękę.
-Pewnie pani kapitan. Kto jest dowódcą sił chłopaków?
-...Eghem...Jack...mój chłopak. - dodałam po chwili. - Tamten brązowowłosy w granatowej bluzie. – wskazałam.
-Ach tak... - popatrzyłam z góry na roześmianego chłopaka z rozczochranymi włosami, biegającego wśród innych ze śnieżkami - Przystojnego masz chłopaka. Pilnuj go lepiej - dodałam odwracając się w jej stronę i zmierzając w stronę drzwi - Idziemy?
-...Nie lepiej skoczyć? Będzie szybciej. Zresztą muszę na niego jeszcze nakrzyczeć za rozpoczęcie bitwy beze mnie. Choć! -złapałam ją za rękę.
Spojrzałam na dziewczynę. Odważna z niej osóbka. Żywiołowa, tak jak ja. Podoba mi się.
-Pewnie. - podbiegłam z nią do krawędzi dachu, lecz wtedy ból ramienia mnie zatrzymał.
-Co ci jest? - zapytałam, ale gdy ujrzałam jak chwyta się za ramię wszystko było jasne. Widziałam jak wtedy ciekła z niego krew.
 -Nie jestem pewna, czy dam radę się przemienić. Nie robiłam tego od... - wielkiego pościgu, kiedy to uciekałam z Erenem przed policją i zostałam postrzelona - ...od wypadku.
-...Rozumiem, ale jest inny szybki sposób. - Za pomocą magii wody stworzyłam wygiętą tafle, coś w stylu ślizgawki. Część osób na dole spojrzała w naszym kierunku. Alisa pomachała do nas, zaś Keyli była zajęta lepieniem śnieżek -Złap mnie za rękę.
 Popatrzyłam ze zdziwieniem najpierw na wyciągniętą w moją stronę dłoń dziewczyny, a potem na ślizgawkę.
Robiłam gorsze rzeczy. Jakiś zjazd z dachu nie zrobi mi krzywdy.
-Do zobaczenia na dole - zawołałam do dziewczyny i skoczyłam na zjeżdżalnię, szybko się z niej ześlizgując i miękko wylądowałam na puszystym śniegu.
-Hej! -krzyknęłam i również skoczyłam na zjeżdżalnie. Wylądowałam centralnie po środku bitwy, obok Koroshio. Szybko zaciągnęłam ją na stronę dziewczyn. 
-Hej, dzięki ze przyszłyście. Poznajcie Koroshio. Pomoże nam. Amunicja gotowa?
-Aj, aj kapitanie! - zakrzyknęły Amika i Keyli jednocześnie. Było tu około 15 dziewczyn, chłopaków na oko również tyle samo.
-A więc do ataku! Wygramy te bitwę! -zakrzyknęłam i rzuciłam pierwszą śnieżką, fartem trafiając w Jacka.

Usłyszałam sygnał do ataku i rzuciłam się w wir walki. W moich rękach szybko znalazł się śnieg, który uformowałam w kulkę i rzuciłam w pierwszego lepszego chłopaka.
-Au... Co do... Koroshio? - czarnowłosy chłopak odwrócił się w moją stronę. - A jednak się nie wykrwawiłaś? - zawołał i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Hej Kas. - zawołałam do chłopaka, wysyłając w jego stronę kolejną śnieżną kulę.
-No hej Białowłosa. - odpowiedział i cisnął śniegiem w moją stronę.
Zrobiłam unik i rzuciłam kolejną. Ruszyłam do dalszych podbojów, celując w przypadkowo napotkanych chłopaków. Szłam jak burza, bezlitośnie ciskając śniegiem w zaskoczonych chłopaków. Byłam jak jednoosobowa armia.
Chwyciłam do ręki kolejną garść śniegu i już miałam ją rzucić w niczego niespodziewającego się bruneta, kiedy z wielkim impetem wpadłam na kogoś
-Uważaj jak leziesz - odburknął nieznajomy.
-Auuuuuuuu... - zawyłam z bólu, próbując pozbierać się z ziemi.
-Ooo... Przepraszam. To moja wina. Nic Ci nie jest? - zapytał troskliwie, a nieprzyjemny ton natychmiast zniknął
-Oprócz obitego tyłka, złamanego nosa, uszkodzonego kręgosłupa i wstrząsu mózgu jestem cała i zdrowa. - warknęłam do chłopaka, próbując się podnieść.
-Może pomogę...
-SAMA sobie poradzę. - zaczęłam, ale natychmiast tego pożałowałam, bo poślizgnęłam się na lodzie i znów leciała na tyłek. - Nie potrzebuję żadnej... - Zamiast jednak znów spotkać się z ziemią poczułam łapiące mnie w pasie silne ramiona. - ...pomocy
Podniosłam głowę do góry. Zobaczyłam jasną twarz, z opadającymi na nią kosmykami gęstych, kruczoczarnych włosów. Ale to nie one przykuły moją uwagę, tylko te cudowne oczy, o niespotykanym ubarwieniu, uważnie na mnie patrzące. Jedno z nich było niebieskie, a drugie złote.
-Może jednak pomogę?
Nie mogłam nic z siebie wydusić, więc pokiwałam tylko twierdząco głową.
-Mam na imię Naoki. Naoki Blade. Przepraszam, za to… zderzenie. – powiedział i uśmiechnął się. – Jak masz na imię?
Wciąż nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Jak idiotka gapiłam się na jego wyjątkowe oczy i piękny uśmiech.
-Jestem… Jestem… Koroshio… Tenshi… - wydukałam.
-Miło mi Cię poznać Koroshio. Z tych Tenshi? – zapytał, ale nie usłyszawszy odpowiedzi zaczął się trochę martwić – Na pewno nic Ci nie jest?
Kiwnęłam twierdząco głową.
-W takim razie… – pochylił się i wziął do ręki garść śniegu – Liczę to trzech… - Co? – …1… - O co mu chodzi? - …2… - Biegnij… - …3 – zawołał i rzucił we mnie śnieżką. Dopiero wtedy się ocknęłam i zaczęłam uciekać, a moje głowie rozbrzmiewały dwa słowa: Naoki… Naoki Blade…
***
Notka pisana w wspólnie z Rimą. Wielkie dzięki za pomoc.
Dzięki wszystkim za przeczytanie notki i bardzo proszę o komentarze.

~Koroshio

piątek, 14 marca 2014

Porwanie

Weszła do pokoju i opadała na łóżku. W końcu był weekend! Mogła sobie leżeć do woli i nie przejmować się kartkówką czy sprawdzianem...No może dziś nie. Była w domu sama.  Fajnie być czasem sam na sam. Tym bardziej, że ani mamy, ani babci nie miało być dziś w domu. Można się oderwać od nudnej rzeczywistości. Nagle usłyszała pukanie w szybę drzwi od balkonu. Usiadła na łóżku i... zobaczyła Jacka! Od kiedy to wchodzi przez balkon?!

Zaśmiał się z jej boskiej miny. Złapał się za brzuch.
- T-ty... miałaś niezłą minę... - wysapał po paru sekundach śmiechu.

Otworzyła mu drzwi.
-Wybacz nie zawsze widzi się swojego chłopaka wchodzącego do domu przez balkon. Tak w ogóle to co ty tu robisz? - zapytała

- Hm... co ja tu robię? Odwiedzam moją dziewczynę! - odparł wesoło.

-...I dlatego wchodzisz przez balkon? Wiesz, jesteś tu mile widziany, a babci i mamy ,i tak nie ma w domu. -Rima była trochę podejrzliwa.

- A tak jakoś chciałem zobaczyć twoją reakcję... - Objął ją w pasie.

- No i koniec mojej samotności, jednak cieszę się że wpadłeś. - uśmiechnęła się

Zamruczał niczym kociak, całując ją lekko.

-Ale nie myśl sobie, że odpuściłam z bitwą na śnieżki!- zaśmiała się. - Masz jakieś plany na dzisiaj?

- Nawet nie myślałem. - Zmierzwił jej włosy z złośliwym uśmiechem. - Hm... nie mam żadnych konkretnych planów, bo nigdy nic nie planuję...

-Więc może pójdziemy na spacer? Szkoda marnować taki ładny dzień. -powiedziała wyrywając się z jego uścisku

 -Bardzo chętnie... bo śnieg wszędzie.

-To jak, idziemy?

- I mnie się pytasz? - Spojrzał na siebie. Miał tylko granatową bluzę i zwykłe brązowe spodnie. Wziął ją za rękę i zaprowadził na dół.

-Nie będzie ci...zimno? -zapytała, choć dobrze znała odpowiedź. Jej w sumie też nigdy nie było zimno ale chyba dziwne by było gdyby wyszła na dwór bez żadnej kurtki. To było takie wymuszone przyzwyczajenie. Może warto było je zmienić? Niech ludzie myślą co chcą. Zamiast kurtki założyła jednak białą bluzę z kapturem, która wisiała przy drzwiach na wieszaku.

- Nie... Władcy Zimy ma być zimno? Koniec świata byłby.

Pokręciła głową. -Powiedzmy, że tego pytania nie było o Wielki Władco Zimy!- zaśmiała się
- To gdzie idziemy?- zapytała zakładając kaptur.

Wziął ją za rękę i wyprowadził dziewczynę z domu. Zaprowadził Rimę do lasu.

- Chcesz mnie zostawić w głębi lasu?- zażartowała - Umarłabym z samotności.

- Nie o to mi chodzi... - Sypnął w jej twarz odrobinę śniegu. Ten śnieg usypiał każdego.


- Jack...!?Aaaa-ziewnęła i po chwili nogi się pod nią ugięły.

Złapał ją, zanim spadła na ziemię. Wziął ją na ramiona i ruszył w kierunku miejsca, gdzie miała być imprezka.

Rima nie miała żadnego snu, lecz w ramionach Jacka wyglądała na małą, delikatną dziewczynkę, którą trzeba chronić. Śnieg, którym sypnął jej Jack, był dość rzadko spotykany. Błyszczał jasno lawendowymi drobinkami. Swoją właściwość uzyskał przez magiczne kwiaty, które mają nieco mocniejsze właściwości od lawendy. Po uschnięciu zostawiały usypiający pył. To właśnie były jasno lawendowe drobinki, którymi pokryty był śnieg.

Byli już poza lasem, niedaleko domu Keyli, gdy pojawiły się pewne komplikacje...
-...Jack...-dziewczyna wymówiła jego imię i po chwili otworzyła oczy. -Jack...Jack! - najwidoczniej środek nasenny, którym był śnieg, przestał działać. -Co..ty...Wytłumacz mi to wszystko!
-Nie sądziłem, że się przebudzisz. - odpowiedział tylko. Rima była nadal trochę śpiąca, jednak dochodziło już do niej co się stało.
-Masz mi to wyjaśnić! Czemu mnie uśpiłeś?! - próbowała się wyrwać z jego uścisku, ale była zbyt słaba i ospała.
-Spokojnie, bądź grzeczna i nie utrudniaj mi tego.
-Czego?!
-Eh...A miałem nadzieję, że do tego niedojdzie. -powiedział
-Do cze...-już chciała zapytać, lecz nagle postawił ja szybko, a raczej oparł o drzewo i ...związał jej przepaską oczy, i znów ją niósł. Nie chciał jej związywać rąk.
-Jack masz mi natychmiast to wszystko wytłumaczyć!
-Wiesz, że wcale mi nie ułatwiasz? -powiedział, gdy ta zaczęła się wyrywać. -Po prostu mi zaufaj.
- Ta...już to słyszałam.
- Oh, Rima już niedaleko...Błagam i przestań się wyrywać, przecież nic ci nie zrobię.
-Jack! Wytlumacz mi to! Czemu jestem zwiazana, przed chwila niosles mnie zapewne przez pol miasta, teraz nie wiem gdzie jestem i co sie dzieje ! Mam zwiazane oczy i rece i czuje sie jak w kiepskim filmie dramatycznym!
- Sadzilem ze zwiazki opieraja sie na zaufaniu. -powiedzial cichszym glosem
-...Widocznie nie przewidziano tej sytacji!
- Jestes urocza gdy sie zloscisz.
-...A ty jestes czasem bardzo wkurzajacy!
- Jeszcze mi podziekujesz! - zasmial sie. - Wiec prosze Cie badz grzecz -powiedzial i odstawil ja.
- Dlaczego mam ci ufac? - zapytala szeptem i nagle poczula jak przyciaga ja mocno do siebie.
- Bo mnie kochasz. - mruknal cicho pieszczac jej szyje swoim cieplym oddechem, a nastepnie pocalowal. Po jej ciele przeszly dreszcze. Oddala sie krotkiemu pocalunku. Objal ja ramieniem i poprowadzil przed siebie, uwazajac na schodki. Doszlo do niej skrzypniecie drzwi.
-Rima spokojnie...-rzekl nadal rozbawiony - Mozesz juz zdjac opaske.
Brunetka odwiazala czarny material. Oslepilo ja jasne swiatlo i ogluszyl dzwiek.
-NIESPODZIANKA!!!
Dziewczyna pisnela i natychmiast schowala sie za Jackiem. Rozejrzala sie niepewnie po calym domu.
-Co sie...dzieje?
- To jest SUPER-HIBER-UBER NIESPODZIANKA NA TWOJE URODZINY! CIESZYSZ SIE, WIEM ZE SIE CIESZYSZ! - doskoczyla do niej Keyli.
-Czekaj...czekaj...-uspokoila ja Rima, probujac jakos to wszystko przemyslec i poukladac w tak krotkim czasie.
-To przyjecie jest dla mnie? - spytala niedowierzajac. wszystkie kiwnely glowami usmiechajac sie do niej szeroko. Musiala przyznac ze wszyscy sie bardzo postarali, wzruszyla sie. Uscisnela wszystkie przyjaciolki po kolei, a na koniec tez Jacka.
-Dziekuje! nigdy nie spodziewalam sie czegos takiego...i takiej niespodzianki.
- Od czego ma sie przyjaciol?
- Mowilem ze mi jeszcze podziekujesz. -poczochral jej wlosy, jak to mial w zwyczaju.
- Hm...Dobrze ze nie wymysliliscie porwania mnie w worku! - zasmiala sie, jednak spojrzenia dziewczyn ja zaniepokoily.
-Hm? Cos nie tak? -uniosla jedna brew.
- Niee! Wszystko okej! Moze zacznijmy przyjecie! Jack, zostaniesz prawda? W koncu tez nam pomogles.
-Racja, gdyby nie ty, to nasz akt porwania, nie wyszedl by tak naturalnie! -dodala Amika, na co wszyscy parskneli smiechem.
Przyjecie bylo naprawde udane. Niestety nie obeszlo sie bez gry w butelke "pytanie czy wyzwanie" . Wiekszosc wybierala wyzwanie o ile bylo mozliwe do zrobienia. Rima musiala zaglowac butelkami, a przynajmniej probowala. Alissa miala zatanczyc makarene, a Amika przeturlac sie po dywanie. Rebekha skakac na jednej nodze, zas Keyli udawac mima. Jack zostal zmuszony do stania na rekach. Co dziwne udalo mu sie to bez trudu i przeszedl pare "krokow". Pozniej gralysmy w gre Twister, w ktorej trzeba bylo stawiac rece i nogi na odpowiednim miejscu. Po dwoch minutach wszyscy runeli na ziemie. Bylo naprawde zabawnie! :D
***
Notka pisana trochu z Jackiem i trochu bez weny. 
Teraz czas zabrac sie do bitwy na sniezki :)
:* Dzieki wam wszystkim ^^

niedziela, 9 marca 2014

"Słońce zachodzi, a wtedy wszyscy umrzemy"....


[link]
Proszę czytać podczas słuchania tego o to zacnego podkładu ;>
Dziękuje za uwagę, przepraszam dziewczyny xD


Wybiła godzina dokładnie dwunasta w nocy. Razem z dziewczynami siedziałyśmy na puchatym dywanie w moim pokoju, dyskutując zawzięcie na wszystkie możliwe tematy. W tym momencie żadnej z nas nie chciało się spać, ani żadna z nas nie narzekała na brak snu. Naszym jedynym jak na razie pożywieniem były chipsy, żelki, pianki, cukierki, ciastka, oraz przeróżne napoje. Tort poszedł szybciej niż myślałam, a część mojej porcji wylądowała w moich włosach wtedy, gdy sama z własnej głupoty wpadłam w talerz... Zdążyłam jednak szybko umyć głowę, a następnie wszystkie przebrałyśmy się w piżamy. Jack poszedł do domu dużo wcześniej, gdyż jak sądził - "dziewczyńskie plotki to nie jego sprawy". Zostałyśmy więc same, ciesząc się każdą chwilą udanej imprezy.
- Okej, więc o czym teraz gadamy? - spytałam, siedząc po turecku i huśtając się to w przód to w tył.
- Nie wiem - przyznała Rima, wzdychając cicho. - Skończyły mi się propozycje. A wy?
Dziewczyny pokręciły ze zrezygnowaniem głowami, wzruszając ramionami. Nagle nad moją głową zawisła niewidzialna, jaskrawa żaróweczka, która zapowiadała mój genialny, złowieszczy plan. Bo dlaczego by nie rozmawiać o horrorach na piżama party?
- Słyszałyście o kasecie, która zabija?..
- Kasecie, która zabija? - powtórzyły wszystkie razem, spoglądając na mnie ze zdziwieniem. Kiwnęłam tylko głową, uśmiechając się pod nosem.
- Znajdujesz kasetę... Myślisz, że jest to jakiś ciekawy film, który na pewno sprawi, że choć na chwilę zapomnisz o ogarniającej cię nudzie... Włączasz ją, jednak ku twojemu zdziwieniu - nic tam nie ma... No, nie do końca... Nagle dzwoni telefon, a mrożący krew w żyłach głos oznajmia, że pozostało ci siedem dni życia...
- Tydzień życia? - powtórzyły znów razem.
- Dokładnie. A potem umierasz... - uśmiechnęłam się słodko.
- Keyli, za dużo horrorów... - stwierdziła Alisa.
- Załatwię ci egzorcystę! - dodała Amika.
- Ej, no! - zaśmiałam się, rzucając w nie poduszkami. Wszystkie zaczęłyśmy się śmiać wniebogłosy, okładając wzajemnie podusiami.
        Nagle naszą zabawę przerwał głośny dźwięk telefonu, który rozległ się echem po całym domu. Przerwałyśmy bitwę, cichnąc, a na naszych twarzach malowało się coraz większe przerażenie. Przełknęłam głośno ślinę, przeskakując wzrokiem po każdej z nich. Żadna jednak nie miała odwagi się odezwać.
- Nonsens - prychnęłam pod nosem, gwałtownie wstając. Poczułam jednak na swojej ręce silny ucisk czyjejś dłoni, która powstrzymywała mnie przed zrobieniem kroku. Spojrzałam się za siebie, a mój wzrok natrafił na przerażone spojrzenie Reb.
- Keyli, nie idź tam... - szepnęła, ściskają coraz mocniej moją rękę.
- Ale to tylko telefon! Pewnie operator. Oni ciągle napastują.
- Tak, to mogłoby wszystko wyjaśniać.. Tylko nie o północy... - wtrąciła się Rima.
Westchnęłam ciężko, przewracając oczami.
- Operator nigdy nie śpi. Jeśli chcecie, możecie iść ze mną - zaproponowałam. Wszystkie zgodnie kiwnęły głowami, wstając z podłogi i zabierając ze sobą podusie, w razie, gdyby coś na nie napadło.
         Wyszłyśmy na korytarz, powoli i po cichu schodząc po drewnianych schodach na dół. W tym czasie telefon nie ustawał i dzwonił, jakby osobie po drugiej stronie bardzo zależało na tym, aby ktoś w końcu podniósł słuchawkę. Dziewczyny szły krok w krok za mną, nie odzywając się ani słowem. Rozglądały się uważnie na boki, oraz za siebie, trzymając za rękawy koszul. Nikłe światło dochodzące z zawieszonych na ścianach lamp rzucało na podłogę błąkający się cień, który przyglądał nam się z zaciekawieniem. Podłoga pod naszymi stopami, mimo, iż stąpałyśmy najciszej jak się dało - skrzypiała niemiłosiernie. Przy każdym więc głośniejszym stąpnięciu, jedna z nas podskakiwała nerwowo, powstrzymując w sobie pisk.
        W końcu po mogło by się wydawać, długiej drodze męki dotarłyśmy do telefonu. Zatrzymałam się przed etażerką na której stał, a następnie bez większego wahania podniosłam słuchawkę mimo głośnego protestu reszty. Nagle zamarłam. Powolnie przeniosłam swój wzrok na dziewczyny, nie odrywając słuchawki od ucha. Moje lekko rozchylone usta drżały, a w oczach widać było narastający strach. Dziewczyny cofnęły się o krok, gotowe w każdej chwili do ucieczki. W tym momencie jednak ja uśmiechnęłam się rozbrajająco od ucha do ucha, powstrzymując w sobie śmiech.
- Hej, ciociu - powiedziałam do słuchawki. Moje przyjaciółki odetchnęły głęboko, pokazując jednak do mnie gest typu "już jesteś martwa" i udając, że podcinają sobie gardło ręką. Alisa nawet pokazała mi przed nosem zaciśniętą pięść, na co uniosłam jedną rękę w geście obronnym.
        Wszystkie udając obrażone wspięły się szybko po schodach, znikając ponownie w moim pokoju. Pokręciłam ze śmiechem głową i podreptałam do kuchni.
- Tak, siedzimy... Mhm... - dalej rozmawiałam. Przycisnęłam ramieniem telefon do ucha, otwierając jedno skrzydło lodówki i wyjmując z niej sok pomarańczowy. - Nieźle je wystraszyłam. Opowiem ci wszystko jak wrócisz... Okej, do zobaczenia jutro... Też cię kocham... Pa... - rozłączyłam się, zostawiając telefon na blacie kuchennym. Wzięłam z szafki szklankę i nalałam do niej napoju, po czym ponownie go schowałam.
        Gdy miałam wracać z powrotem do rozbrykanego towarzystwa, telewizor w salonie zaczął śnieżyć, a wszystkie światła pogasły. Przez chwilę przestraszyłam się nie na żarty, jednak wytłumaczyłam sobie wszystko mówiąc, że pewnie korki wysiadły.
- Cholera... - przeklęłam pod nosem, szukając po omacku zapałek i jakiejś świecy, którą ciocia często stawia na korytarzu dla ozdoby. Na moje szczęście dobrze jednak jest mieć wilczy wzrok, gdyż już po chwili trzymałam w dłoni zapaloną świecę, która zaczęła szybko ociekać woskiem.
- Dziewczyny? Nic wam nie jest? - krzyknęłam. - To tylko korki, ale zaraz je naprawię.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że moje korki znajdują się nie gdzie indziej jak... w piwnicy. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, gdzie będę musiała iść sama. Nie to, że się bałam, jednak cała to sytuacja aż prosiła się o mroczny dreszczyk.
        Westchnęłam głęboko, odgarniając niesforny kosmyk włosów za ucho. Nagle jednak coś dziwnego w kącie salonu przykuło moją uwagę. Zmrużyłam oczy, cicho podchodząc do tego... czegoś. Nie widziałam kto to, jednak pierwszą myślą było to, że może to być któraś z dziewczyn, chcąca zrobić mi kawał. Szybko jednak wygoniłam to przypuszczenie z mojej głowy, gdyż jak na którąś z nich, ta postać była stanowczo za mała.
- Halo? - odezwałam się niepewnie, podchodząc bliżej. Postać jednak jak stała, tak stała nie odzywając się ani słowem. Warknęłam cicho pod nosem ze złości, przyświecając świecą na mroczny cień stojący w kącie salonu. W tym momencie jednak cofnęłam się szybko, chcąc piszczeć. Na samym początku nie mogłam tego zrobić, gdyż głos ugrzązł mi w gardle, a ja nie mogłam go uwolnić. Dopiero po chwili po całym domu rozległ się głośny, mrożący krew w żyłach pisk, a ja sama upadłam na podłogę, odpychając się nogami jak najdalej od tego...czegoś. Jak się okazało, tajemniczą postacią była mała, na oko ośmioletnia dziewczynka. Miała długie, czarne włosy, oraz tego samego koloru oczy. Ubrana była w białą piżamkę sięgającą jej do samych stóp. Uśmiechnęła się ona (jak na mój gust psychicznie) i wyciągnęła w moim kierunku rączkę. W tym samym momencie na dół zbiegły dziewczyny, zaniepokojone moim piskiem. Widząc to całe zajście, same zaczęły krzyczeć, wyć, piszczeć w jednym, chcąc znaleźć się jak najdalej od małego upiora.
        Nagle Rima w napływie emocji i strachu, stworzyła lodowy sopel, rzucając w stronę dziewczynki. Nikt nie zdążył zareagować, jednak sopel zamiast uderzyć w cel, strącił wiszące na ścianie lustro, które zderzyło się z podłogą i rozpadło w drobny mak. W tym samym  czasie telewizor przestał śnieżyć, a wszystkie światła w domu zostały przywrócone do życia. Popatrzyłyśmy się po sobie zdziwione, a następnie swój wzrok przeniosłyśmy na postać, która cały czas stała w kącie, trzymając rączki na uszach i przyglądając nam się przestraszona chyba bardziej niż teraz byłyśmy my.
-... Molly?! - wykrzyknęłam niedowierzająco. - Co ty tu robisz!?
-...Tak przyszłam... - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Chcesz nasz wystraszyć na amen? Śmiertelnie się wystraszyłyśmy! - wypuściłam głośno powietrze, odgarniając lecące mi włosy do tyłu.
- Keyli, kto to jest? - spytała Alisa.
- Molly, moja sąsiadka... - odparłam, spoglądając na Rime. - W porządku? - spytałam. Brunetka stała w miejscu, trzymając się za gardło i oddychając nierówno.
- My pójdziemy do pokoju, damy jej wody... - wtrąciła się Amika. - Ty lepiej odprowadź tą... Molly do domu. Jej rodzice pewnie się martwią.
Kiwnęłam głową, podając dziewczynce rękę i wyprowadzając z domu. Sama nie wiedziałam, jakim ona cudem znalazła się u mnie w domu i lepiej nie chciałabym wiedzieć... Tak dla mojego dobra. Pewnie nie wystraszyłybyśmy się jej aż tak bardzo, gdyby nie AŻ TAK BARDZO przypominała Samare Morgan z "The Ring". To właśnie o tym opowiadałam dziewczynom. Po siedmiu dniach z telewizora wychodzi Samara i cię zabija. Taki not happy end...
        Po zaprowadzeniu Molly do domu, sama wróciłam do swojego. Byłam naprawdę padnięta i ostatkami sił wdrapałam się po schodach do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi, osuwając się o nie i siadając na podłodze.
- Hej, Rimcia... Jak się czujesz? - spytałam.
- Lepiej... - odparła, siląc się na uśmiech. - Po prostu się wystraszyłam, zaraz mi przejdzie...
Kiwnęłam głową, łykając trochę zimnej wody ze szklanki. Po chwili wstałam i wskoczyłam do łóżka, nakrywając się kołdrą aż po sam nos.
- Więc kto dzisiaj ze mną śpi?
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź, gdyż wszystkie jak jedna żona i jeden mąż wepchnęły się pod pierzynkę, tuląc wzajemnie. Na pewno wszystkim nam było trochę ciasno, mimo, iż łóżko było duże. Wiedziałyśmy jednak, że teraz żadna Samara nas nie porwie....


~Keyli

Możecie mnie bić, nie umiem pisać "horrorów" XD Miałam napisać o czym innym. O plotkach, normalnych rozmowach, bitwie na poduchy, jedzeniu słodyczy, malowaniu pazurków itp... Nie mogłam się jednak powstrzymać przed zrobieniem takiego kawału xD Wybaczcie :D Mam nadzieję, że mi wybaczycie :3 Ale pamiętajcie, nasza Molly - Samara mieszka niedaleko ;>

sobota, 8 marca 2014

Kolejny dzień - Atak egzorcystów i wojenna wojna

Westchnąłem głęboko, wypuszczając z cichym jękiem powietrze z płuc. Kasene siedział na krzesełku w naszej kuchni z rozłożonymi nogami i spuszczoną głową, która co parę sekund podnosiła się lekko, wbijając we mnie skruszone spojrzenie szkarłatnych oczu. Wyglądał niczym paralityk, który stracił władzę w nogach, bądź pijak po libacji alkoholowej. W każdym bądź razie obie tezy mogłyby być słuszne, gdyby tylko móc znaleźć potwierdzenie tego, że pije i złamał kark. Odwróciłem się do niego przodem, opierając o kuchenny blat i zakładając ręce na klatce.
- Wiesz co ty do jasnej cholery narobiłeś? - syknąłem, mrużąc ze złości oczy. Chłopak gwałtownie poprawił swoją pozycję siedzącą i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Widząc jednak wyraz mojej twarzy równie szybko zamilkł, gładząc wymownie Wieszczadło po czarnych, lśniących łuskach.
- No ale to nie moja wina! No dobra, moja, ale cóż mam poradzić! Idiotą trzeba zostać, a czymś tam się urodzić... Chyba tak to szło... - zastanowił się przez chwilę, wykrzywiając usta. - Nie ważne! Po prostu byłem zajęty szukaniem Wiesia, a nawet nie zauważyłem kiedy ta kobra... Dyrka mi wlazła pod gumiaki i walnęła grzecznie, czy może do nas wpaść na małe party... Znaczy na rozmowę z rodzicami...
- Których nie mamy! - warknąłem. - I co teraz zrobimy? Powiemy jej, że bardzo przepraszamy, ale musieliśmy ją oszukać, żeby dostać się do szkoły?!
- Ale no Nekuś, spokojnie! Nie krzycz na mnie, bo się zamknę w sobie... - wydął śmiesznie wargi, robiąc maślane oczy psa.
- Nie prowokuj mnie...
- Okej! - dodał szybko, unosząc ręce w geście poddania typu "co złego to nie ja". Westchnąłem ciężko, zaliczając mega facepalma.
- Boże, dlaczego skarałeś mnie takim bratem, dlacze... - nagle zamilkłem w połowie zdania, jakbym co najmniej dostał złoty bilet bez kolejki do...piekła. Wyminąłem nieco zdziwionego moim zachowaniem Kasene i dwoma skokami wdrapałem się na górę po schodach. Zrobiłem przysłowiowe "z buta wjeżdżam" bratu do pokoju i schyliwszy się, wyjąłem spod łóżka tak zwane: "zakazane pisemka". Teraz dopiero doszło do mnie to, co ukrywa przede mną Kas. Mogłem zrozumieć wszystko. Nawet to, że ma klaustrofobie, jest zboczony i ma zboczonego węża. Ale nie mogłem ogarnąć jednego... Czemu on czyta czasopisma dla dziewczyn? Może jego alter ego jest kobietą, choć w to nie wątpię. Przynajmniej może dzięki jego dziwnemu upodobaniu wyjdziemy z tej sytuacji cało...
        Szybko zbiegłem na dół, łapiąc przy okazji Kuro i sadzając go sobie na ramieniu. Kotek zamiauczał cicho i przyczepił się pazurkami do mojej bluzy, żeby przypadkiem nie spaść. Po chwili dopadłem do już przerażonego moim zachowaniem Kasene i usiadłem na przeciwko niego, rozkładając na stole kolorowe czasopisma. Chłopak przez dłuższą chwilę wyglądał, jakby zabrakło mu powietrza. To otwierał usta, to je zamykał, a jego twarz przybrała ładny, różowy odcień.
- SKĄDTYTOMASZ! - wywrzeszczał w końcu, wskazując na gazetki drżącą ręką.
- Może i jestem głupi, ale nie ślepy. Poza tym wiem już jak odpłacisz mi się za swoją głupotę - uśmiechnąłem się podle, opierając łokcie na blacie i stykając palce obu dłoni.
-... Nie podoba mi się ten uśmiech! Bardzo mi się nie podoba! - załkał żałośnie.
- To tylko początek... Prawdziwe piekło kryje się za tamtymi drzwiami - wstałem z krzesełka i łapiąc (again) Kasene za szmaty, pociągnąłem za sobą. Szczerze to już mu współczułem...
     
                                                        ~• TWO HOUR LATER •~

- Możesz wyjść! - krzyknąłem, rozsiadając się wygodnie na kanapie w salonie. Ułożyłem Kuro na moich kolanach, głaszcząc po miękkim futerku. Kotek zmrużył lekko ślepka, również jak ja oczekując rozrywki.
- Ale ja wyglądam jak ostatni idiota! - usłyszałem lament z drugiego pokoju.
- Nie marudź, bo sam cię wyciągnę! - odkrzyknąłem. Nie musiałem czekać na szczęście długo, gdyż po chwili zza framugi wyłoniła się zwiewna, smukła postać Kasene... w roli naszej kochanej i troskliwej mamusi. Ubrany był w długą, czerwoną sukienkę z falbanami (skąd on to wytrzasnął?) i czarne buty, które na szczęście zakrywała suknia. Na głowie spoczywała peruka brązowych włosów do ramion, a na głowie koronkowa chusteczka. Niestety makijaż musiał sobie zrobić sam, gdyż ja się do tego nie nadaję (za kogo on mnie w ogóle ma?) Podsumowując: Kasene stał się piękną księżniczką z bagiennego jeziora, która była transwestytą i miała czarodziejskiego węża i wrodzoną wadę męskiego głosu.
        Przez dłuższą chwilę siedziałem, wpatrując się w niego i próbując zachować kamienny wyraz twarzy. Marnie mi to jednak wychodziło i w końcu wybuchnąłem głośnym i niepohamowanym śmiechem, spadając z kanapy.
- Śmiej się śmiej! Zobaczymy jeszcze jak spotkam Pudziana to się odwdzięczę! - prychnął pod nosem, zakładając ręce na klatce.
- Może te miejsca gdzie powinny być wypukłości wypchaj sobie poduszkami? - znów zachłysnąłem się powietrzem, nie mogąc powstrzymać napadu śmiechu.
- Ale przyznaj, że śliczna ze mnie mamusia! - okręcił się wokół własnej osi, prezentując swe kobiece wdzięki.
- Piękna wprost... Wszyscy są twoi, tłumy szaleją! Paparazzi robią zdjęcia, a dziewczyny rzucają stanikami...
Nagle naszą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Popatrzyliśmy się po sobie z lekkim przestrachem i szybko postawiliśmy nasze postacie do pionu. Dałem Kasowi znak, że czas rozpocząć misję, a sam podczołgałem się do wyjścia. Przybrałem znów obojętny wyraz twarzy i otworzyłem drzwi, za którymi ukazała mi się wysoka, kobieca postać o samym spojrzeniu budzącym strach, że aż krew w żyłach zmieniała kierunek.
- Witaj, Naoki - uśmiechnęła się delikatnie. Wspominałem już kiedyś, że za tym uśmiechem może kryć się wiele, prawda?..
- Dzień dobry. Niech pani wejdzie - przywitałem się grzecznie, odsuwając w bok i zapraszając dyrkę do środka. Kobieta skinęła delikatnie głową, przechodząc przez próg. Nie chcąc być wścibska, darowała sobie lustrowania wzrokiem całego mieszkania. Zaprowadziłem ją do salonu, gdzie czekała na nas "mamusia" ze swoim pedofilskim uśmieszkiem na ustach.
        Kasene wstał z kanapy i podszedł do dyrektorki nieco chwiejnym krokiem. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, podając dłoń "mamie" i lekko nią potrząsając.
- Witam panią, pani Blade. Miło mi panią wreszcie poznać.
- Oh! No witam, witam! - zapiszczał na wysokich decybelach. - Proszę, niech pani siada, a nie stoi! Nogi trzeba oszczędzać!
- Dziękuję - kiwnęła głową, spoczywając na skórzanej kanapie. Ja wraz z Kasene "mamą" usiedliśmy na przeciwko, uważnie przyglądając się dyrektorce.
- Przepraszam, że spytam, jednak w rodzinie nie ma żadnych poważnych problemów?
- Ależ oczywiście, że nie! - mamusia zaśmiała się dźwięcznie, zasłaniając dłonią usta. - Przecież Naoki to taki grzeczny, miły chłopiec! - odwrócił się do mnie i potargał za policzek, a następnie poczochrał po włosach. Spiorunowałem go wzrokiem, a on w odpowiedzi uśmiechnął się szatańsko pod nosem w taki sposób, aby dyrektorka tego nie zauważyła.
- Miło widzieć, jak dogaduje się pani z synem. A Kasene?
- No, no... Kasene jest chory i...
- Siedzi w kiblu... - dodałem szybko, ledwie powstrzymując śmiech. Kasene zacisnął usta, spoglądając na mnie kątem oka i zabijając w myślach. Po chwili odchrząknął głośno, prostując się i układając ręce na kolanach.
- Właśnie, Kasene jest chory. Ale za to Naoki pomaga mu w pracach domowych i przepisuje za niego wszystkie zeszyty. Taki dobry z niego braciszek <3
- Ou, ale to chyba nic poważnego? Ta choroba?
- Oh, oczywiście, że nie! To tylko taka przejściowa gruźlica! - machnął lekceważąco ręką, a ja po raz kolejny dzisiaj zaliczyłem mega facepalma. Dyrektorka ledwo widocznie drgnęła, nie za bardzo wiedząc co powiedzieć. Poprawiła odruchowo włosy, uśmiechając się nerwowo.
- Ekhem... Więc proszę życzyć Kasene dużo zdrowia... Przyda mu się....
- Oczywiście! Przekaże! A bo mój mąż to w Rosji pracuje i zimnioki kopie na polach. Mówię pani, ja tak samo ciężką pracę mam. Teraz akurat zawijam cukierki w papierki, a człowiek nawet nie czuję, jak mu się rymuje! Ohoho <3 Poza tym uwieeelbiam szyć! Naokiemu nawet kiedyś taki cudny, wełniany sweterek w owieczki wyszyłam, ale syn marnotrawny chodzić w nim nie chcę...
- Ja również swego czasu lubiłam takie robótki ręczne, jednak teraz sama pani wie, że nie ma na to czasu.
- Ależ ja wszystko rozumiem! Może jeszcze herbatki?
- Nie, dziękuje. Ja już chyba będę się zbierać. Widzę, że dobrze sobie państwo radzicie i  nie mam powodu martwić się o pani synów.
- No jak sama pani dyrektor widzi, toż to mój synek ukochany! - nagle Kasene złapał mnie za kaptur i pociągając do siebie, zacząć dusić. - Po prostu on to trochę nieśmiały jest.
- Rozumiem, rozumiem - pokręciła głową, wstając i poprawiając spódnicę. - Dziękuje za gościnę i za herbatę. Była naprawdę pyszna. Do zobaczenia pani Blade. Może kiedyś będę miała okazję poznać pani męża.
- Z przyjemnością! Zapraszam ponownie! - Kasene wstał i pomachał kobiecie. Uśmiechnęła się ona delikatnie, a ja odprowadziłem dyrektorkę do drzwi, w tym czasie ograniczając dialog z nią do zera. Jedynie na pożegnanie skinęła głową, życząc mi udanego dnia i szybkiego powrotu do zdrowia Kasene, po czym opuściła mieszkanie.
        Odetchnąłem głęboko, gdy doszedł do mnie sam fakt, że już po wszystkim. Oparłem czoło o szybę w drzwiach, spoglądając bez sensu w podłogę. Do rzeczywistości przywrócił mnie dopiero głos mojego brata, który domagał się pomocy w zmyciu makijażu z twarzy. Odepchnąłem się lekko opuszkami palców od powierzchni drewna, leniwym krokiem przemierzając obszerny korytarz, aż w końcu znalazłem się w salonie, gdzie po turecku na skórzanej, ciemnej kanapie siedział Kas, szorując sobie twarz ostrą gąbką.
- Kas mogę zadać ci jedno pytanie? - oparłem się o framugę drzwi, spoglądając na niego uważnie spod lekko przymrużonych powiek.
- No, czego? - mruknął, krzywiąc się w wyrazie irytacji, gdy ostra powierzchnia gąbki za mocno przejechała po jego policzku.
-... Wiesz w ogóle co to jest gruźlica? - spytałem podejrzliwie.
Kasene nie odrywając się od swojej czynności, spojrzał się na mnie kątem oka i niewzruszony odparł:
- Nie, a bo co?
- Bo to, że teraz dyrcia myśli, żeś jest chory na nieuleczalną chorobę... - pacnąłem się ręką w czoło.
- Ah, no niestety taki peszek... Możemy powiedzieć, że odnalazłeś smocze kule i uleczyłeś braciszka, co?
- Taaaaak... Chyba najpierw powinienem wyleczyć cię z głupoty - mruknąłem sarkastycznie, przechodząc obok niego i siadając po drugiej stronie kanapy.
- Ej no nie zwalaj całej winy na mnie! Przecież odegrałem super uber rolę matki polki, więc dyrkę na jakiś czas mamy z głowy.
- W sumie racja - przyznałem, głaszcząc Kuro, który ułożył się na moim brzuchu. - Więc co dzisiaj oglądamy? - złapałem w dłoń pilota od telewizora, manewrując nim i podrzucając do góry.
Kas uśmiechnął się zadowolony, że udało zmyć mu się makijaż z twarzy, po czym pozwolił Wieszczadłu okręcić się wokół jego szyi.
- Może perfekcyjną panią domu? - zaproponował.
-.... W sumie, czemu nie - wzruszyłem ramionami, włączając telewizor.




   Następnego dnia, chcąc nie chcąc i tak musieliśmy do placówki dla choro... znaczy się wyjątkowo uzdolnionych magicznie istot zawitać, gdyż wizyta dyrektorki i poznanie naszej "mamusi" nie dawało nam immunitetu, który zwalniałby z zajęć lekcyjnych następnego dnia. Maszerowaliśmy więc żwawo, aby tylko nie spóźnić się na zajęcia. W sumie i tak byliśmy spóźnieni. Po wczorajszym wieczornym wydarzeniu z dyrektorką, oboje padnięci zasnęliśmy przed telewizorem, zapominając o szkole i w ogóle o wszystkim co dotyczy życia i nie życia. Oczywiście w szkole bylibyśmy punktualnie, jednak przez fobię Kasene, musimy co dzień pokonywać odcinek dzielący nas od szkoły - piechotą. Najchętniej co dzień rano zaczynałbym dzień od wyzywania go jaki to jest dziwny i dlaczego boi się jeździć czymkolwiek. Nie robię tego z wielu ważnych powodów. Po pierwsze jest moim bratem, a po drugie, mimo, że mam taki a nie inny charakter, potrafię być jednak tolerancyjny i nie wytykać nikomu jego wad. Wiem, że sam lepszy nie jestem...
- A mówiłem ci wczoraj: nie puszczaj jakiś mydlanych badziew, bo obaj uśniemy! - warknął Kas, przyśpieszając.
- Ja tego nie puściłem, już ci mówiłem... Nasz telewizor jest genialny i sam przełącza kanały.
- Ta, jasne!
- No tak... Poza tym, uważaj, bo pocałujesz słupa - powiedziałem i w porę szarpnąłem Kasa za rękaw kurtki, ratując przed miłym spotkaniem. Chłopak zachwiał się lekko, prawie wpadając na mnie. Udało mu się jednak w porę utrzymać równowagę.
- Słup też potrzebuje trochę ciepła i miłości człowieka!
- Taaak.... A w szczególności twojego ciepła... - westchnąłem ciężko. - Ciekaw jestem, jak wrażenia dyrektorki po spotkaniu z twoim drugim wcieleniem...
- Ha! Zobaczymy, zobaczymy... I to już niedługo, bo właśnie idzie w naszą stronę.... Uwaga, atak kobry... - szepnął Kas, poprawiając kurtkę. Uśmiechnąłem się ukradkiem pod nosem, spoglądając w stronę człapiącej po śniegu dyrektorki. Kobieta miał surowy wyraz twarzy, jednak zdołał przemknąć po niej delikatny uśmiech, którym nas przywitała.
- A wy moi drodzy czemu nie na lekcjach? hm? - uniosła lekko jedną brew z dezaprobatą, zakładając ręce na piersi. - O, widzę, że Kasene już wyzdrowiałeś... Dziwne... Tak szybko...
- Haha! Bo pani dyrektor widzi, uratowałem mojego już umierającego brata, odnajdując... em... - zawiesiłem się, szukając w głowie odpowiedniego słowa, które jak na złość nie chciało wlepić się w zdanie i pomóc mi wymigać się z tej niezręcznej sytuacji. Gestykulowałem rękami, robiąc nimi magiczne kółka w powietrzu i błądziłem bez sensu wzrokiem po otoczeniu. Na szczęście Kas w samą porę wtrącił się w tę ciszę swoim genialnym monologiem:
- Naoki znalazł tajemne przejście w naszym kiblu do zaginionej Atlantydy, gdzie odnalazł magicznie źródełko, które mnie uleczyło!
Oboje spojrzeliśmy się na uradowanego swoją wszechstronną mądrością i talentem Kasene, który z wesołym uśmiechem pedofila przyglądał się to mi, to dyrektorce, a na jego twarzy zaczęło się malować coraz większe zdziwienie i niezrozumienie.
- No co? - palnął głupio.
- Em, pani dyrektor to może my już pójdziemy na te lekcje... - zaśmiałem się nerwowo, łapiąc Kasa za kaptur i pociągając za sobą.
- D-dobrze... Miłego dnia, chłopcy!
- Nawzajem! - odkrzyknął mój brat, gdy byliśmy dostatecznie daleko. Pewnie bał się, że dyrektorka nie dosłyszy. Ona jednak pokręciła z politowaniem głową i odeszła w swoją stronę.
        Pchnąłem drzwi i przekroczyłem prób szkoły z charakterystycznym "z buta wjeżdżam". Puściłem biednego Kasa, który runął na ziemię, otrzepując się ze śniegu. Ja sam poprawiłem kaptur i torbę, lustrując dokładnie cały korytarz. Wszystko dookoła ogarniała pustka, a w powietrzu unosiła się gęsta cisza, którą można by było ciąć nożyczkami. Gdzie nie gdzie latały pojedyncze kartki papieru, unoszone przez podmuch wiatru, który wpadł przez otwarte drzwi.
- Co mamy następne? - spytałem, próbując ignorować chłód przenikający przez moje ciało. Otuliłem się szczelniej bluzą, chowając ręce do kieszeni. Mimo, iż w szkole było ciepło, ja nadal czułem zimno, które przywlokłem ze sobą z zewnątrz.
- Co mamy? A no, nie wiem... - uśmiechnął się głupkowato, wstając z podłogi.
Westchnąłem ciężko, spoglądając na plan. Zapowiadał się kolejny, ciekawy dzień...
        Lekcje mijały mi dość szybko, gdyż... połowę z nich przesypiałem. To nie tak, że nie byłem nimi zainteresowany. Po prostu ta pogoda, a drzemanie na kanapie zgiętym w pół też jest niezbyt wygodne. Chcąc nie chcąc, musiałem  opuścić Kasene i ewakuować się na tył, gdzie nie sięgał nauczycielski wzrok. Na szczęście.. Tylko nie wiem dla kogo... Koło mojego brata przysiadła się jakaś białogłowa, którą do klasy wprowadziła w czasie lekcji dyrektorka. Na pierwszy rzut oka wyglądała na zagubioną. Sam jednak nie wiedziałem, co mam myśleć. W jej oczach czaiło się coś mrocznego i tajemniczego, którego nie umiałem rozgryźć, bądź się nad tym nie zastanawiałem. Na chwilę obecną  podziwiałem fakturę ławki, dając Kasowi swoje pięć minut na popis. Niech się chłopak wykaże swoimi manierami i tą otwartością wobec innych, której ja nie odziedziczyłem.
        Nagle białowłosa dziewczyna wstała z ławki, kierując się w stronę drzwi. Tak bez pytania? Rozumiem, że w jej wcześniejszej szkole były inne maniery, jednak wątpię, aby nauczyciel nie zwrócił jej uwagi.
- A panna Tenshi dokąd się wybiera? - spytał nauczyciel, przerywając arcy ważny i ciekawy wykład, spoglądając na dziewczynę spod okularów.
- Do łazienki - odparła zdziwiona. - Zabronione, czy coś?
- Nie wolno ci o tak wychodzić poza klasę, bez zgody nauczyciela.
- W takim razie wybacz. Czy mogę wyjść do łazienki? - ponowiła pytanie, starając się, aby w jej głosie nie dało się wyczuć zdenerwowania całą tą sytuacją.
- W jakim celu?
- To nie wiesz, po co się chodzi do łazienki?
Po całej klasie przeszedł szmer i dało się słyszeć stłumione chichoty. Ja również uśmiechnąłem się pod nosem, obserwując z zaciekawieniem całe to wydarzenie. Przynajmniej nie wiało aż taką nudą...
- Wiem - powiedział wyraźnie zirytowany nauczyciel. - Ale jak już powiedziałem, nie wolno ci wychodzić bez mojej zgody.
- Dlatego czekam, aż wyrazisz zgodę.
Uparte dziewczę...
-
Nie. Wracaj do ławki - powiedział, powracając do swojego wykładu. Dalszy rozwój wydarzeń już mniej mnie interesował. Dziewczyna imieniem Koroshio naciskała i w końcu dopięła swego, pokazując nauczycielowi ramię. Nie zbyt widziałem, co jej się w nie stało i szczerze powiedziawszy jakoś mało się tym interesowałem. Wyszła z klasy, a ja ponownie zająłem się śledzeniem krzywych lin na blacie ławki. I tak minęła lekcja... Potem przerwa... I kolejna lekcja... W tym całym czasie Kas latał jakby dostał zbyt dużo kofeiny i zaczepiał wszystko co żyje, oczekując odpowiedzi na często dziwne pytania. Ja sam chodziłem po korytarzach, oglądając jakże ciekawe ściany i często nienormalne zachowania innych. Wszystko tutaj było jakieś inne. Pełne życia. Wcześniej nie chodziliśmy do szkoły. To szkoła przychodziła do nas. Rodzice woleli płacić korepetytorom, niż dać synom możliwość poznania świata. Cóż... Wyszło to na ich niekorzyść... Chociaż z drugiej strony bardziej na naszą. Czasami jednak życie potrafi zaskoczyć. Raz mniej mile, a raz bardziej. O reszcie decydujemy my...
        Gdy rozbrzmiał ostatni dzwonek, wszyscy jak na gwałt rzucili się w kierunku drzwi. Ja nie chcąc zostać skatowanym, stratowanym, spalonym i rozgniecionym żywcem, stanąłem z boku, cierpliwie czekając, aż młodzi - gniewni opuszczą szkołę. Po chwili i ja sam mogłem to uczynić. Założyłem na głowę kaptur i schowałem ręce do kieszeni. Przeskoczyłem dwa schodki w dół, znajdując się na skrzypiącym śniegu. Nie czekałem na Kasene. Znając życie włóczy się gdzieś teraz, gdzie i tak bym go nie znalazł. Potem wróci do domu z guzem i płaczem.
        Nagle poczułem, jak coś zimnego i twardego trafia mnie w tył głowy. Odwróciłem się zaskoczony, jednak niczego, co chciałoby mnie napastować, zgwałcić, czy porwać - nie zauważyłem. Zmrużyłem lekko oczy, rozglądając się uważnie i wtedy właśnie dostałem kolejną śnieżką... tym razem prosto w twarz. Szybko strzepnąłem zimny puch z twarzy, mierząc wściekłym wzrokiem w rozradowaną twarz Kasene.
- Co ty robisz, idioto... - warknąłem.
- Bitwę na śnieżki! - zaśmiał się, rzucając w moją stronę kolejną kulką. Myliłem się jednak co do kierunku jej lotu, gdyż zamiast mnie, trafiła stojącą za mną czarnowłosą dziewczynę. Odwróciłem się w jej stronę, jednak w tym momencie Kas złapał mnie za ramię, przeciągając na stronę, gdzie stali sami chłopacy.
- Przyłączysz się? Każdy się przyda. W końcu musimy pokonać dziewczyny - do rozmowy wtrącił się wysoki szatyn o piwnych oczach, który dzierżył w dłoni nowo ulepioną kulkę. - Jestem Jack. - uśmiechnął się na powitanie.
- Naoki - kiwnąłem lekko głową, spoglądając niepewnie na Kasa, który tylko przegonił mnie gestem rąk, zachęcając do zabawy.
- Więc jak będzie? Przyłączysz się? - domagał się odpowiedzi Jack.
-....Czemu nie... - odparłem po chwili, mimo braku rękawiczek lepiąc kulkę ze śniegu.
- Panie i panowie, wojna! - krzyknął Kasene, rzucając się w wir walki.


~Naoki

       

Krew i śnieg - czyli witaj na lekcji

"...I'm telling you that
It's never that bad
Take it from someone who's been where you're at
Lay down on the floor
And you're not sure
You can take this anymore"

Pozwoliłam ostatnim łzom popłynąć po moich zimnych od mrozu policzkach. Otarłam ręką oczy i jeszcze raz rzuciłam okiem na pusty dziedziniec.
-Chcesz się przelecieć maleńka? - zwróciłam się do ptaszka, który sfrunął z mojej dłoni i usiadł na szafie.
-Chyba nie lubisz zimy, co?
Zamknęłam okno i usiadłam na łóżku, które przeraźliwie zatrzeszczało. Hej! Nie jestem wcale taka ciężka! Oburzyłam się, obserwując wzbijające się w powietrze kłęby kurzu. Zakaszlałam, dusząc się. Co ja mam teraz zrobić? Zaczęłam zastanawiać się nad planem ucieczki z tego więzienia. Może wyfrunę... Spojrzałam z nadzieją na zamknięte przeze mnie przed chwilą okno. Nie. Jestem zbyt słaba, żeby się przemienić. A innego wyjścia nie ma. Drzwi są zamknięte. Westchnęłam. Chcą nie chcą, chyba muszę posłuchać rad Nick'a.Ślamazarnie wstałam z łóżka i poczłapałam w stronę łazienki. Nacisnęłam włącznik światła. Żarówka zabuczała, a następnie pękła w drobny mak. Świetnie. Jeszcze każą mi się myć po ciemku. O nie! Napiwku im nie zostawię. Zaczęłam się głośno śmiać. Skąd u mnie taki dobry humor i chęć do żartów?! Może tak moja "Ja" próbuje odreagować? Albo zaczynam po prostu tracić rozum. W każdym bądź razie i tak nie będę myła się po ciemku.
Wyciągnęłam przed siebie rękę i skupiłam się na niej, myśląc o jasnych promieniach słońca. Moja dłoń zaczęłam świecić, a następnie pojawiła się na niej kula światła. Machnęłam ręką, a nienamacalny byt podleciał pod sufit i zawisł w powietrzu, rozświetlając ciemne pomieszczenie.
Podeszłam do lustra wiszącego nad umywalką. Chorobliwie blada twarz, mokra od łez i umazana krwią. Pełne usta, nieznacznie wygięte w dół. I wciąż te same, czarne jak noc oczy. Muszę wziąć prysznic. Odwróciłam wzrok od tak znanej, a zarazem obcej mi postaci.
Nagle zorientowałam się, że wciąż mam na sobie kurtkę Nick'a. Wyszedł bez kurtki. Mam nadzieję, że nie zmarzł... Dlaczego ja się w ogóle o niego martwię?! Przecież ani trochę nie znam człowieka. Nie ważna. Będę mu ją musiała oddać. Zsunęłam z ramion kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku obok nieprzyjemnie wyglądającego, żółtego ręcznika.
Zdjęłam ze stóp budy, rzucając je pod umywalkę. Ten sam los spotkał skarpetki i resztę bielizny. Tylko sukienku, już tak bardzo zniszczoną rozłożyłam delikatnie na podłodze. Zajęłam się bandażem, zdejmując go syknęłam z bólu. Ramię wyglądało okropnie, ale lepiej niż ubiegłej nocy. Wepchnęłam zużyty bandaż do kubła na śmieci. Następnie weszłam pod prysznic i odkręciłam ciepłą wodę pozwalając, żeby ukoiła ona moje ciało i umysł. Mogłabym spędzić pod prysznicem całą wieczność. Niestety nie mogłam. Kochałam wodę, tak samo jak światło, a może nawet bardziej.
Po pół godziny, cudownego otępienia wyszłam z kabiny, ostrożnie stawiając stopy na kafelkach, żeby przypadkiem się nie poślizgnąć i nie zarobić nowego bólu. Złapałam ręcznik wiszący obok skórzanej kurtki policjanta i wytarłam nim ciało, wcześniej dokładnie go wytrzepawszy. I tak miałam już ohydniejsze i gorsze rzeczy na sobie.
Rzuciłam ręcznik, który wylądował obok butów i brudnej bielizny, a następnie wyszłam z łazienki do pokoju. Pierwsze co zobaczyłam, to Ai, która ujrzawszy mnie zakryła skrzydełkami oczy.
-O co Ci chodzi? Ty w ogóle nie nosisz ubrań. - ofuknęłam ptaszka wyjmując z plecaka świeżą bieliznę i zakładając ją na siebie.
-Lepiej? - zapytałam podchodząc do szafy.
Podobno mają tu być jakieś mundurki. Oby nie coś typu biała bluzeczka z krawacikiem i granatowa minispódniczka. Pomyślałam otwierając szafę. I to mi się podoba. Szybko wybrałam jedną z kreacji i włożyłam ją na siebie. Białą, krótką sukienkę z krótkimi rękawkami i falbankami. Na nogi wciągnęłam moje własne, długie, niebieskie podkolanówki z koronkami, trochę dziurawe, ale nic lepszego nie posiadałam. Stopy włożyłam w wysokie, biało-niebieskie kozaczki, które również posiadałam na własność. Przynajmniej one są w trochę lepszym stanie.


-I jak wyglądam. - zwróciłam się do koliberka.
Ptaszek sfrunął z szafy siadając na mojej głowie i desperacko zaczął ciągnąć moje mokre kosmyki włosów.
-Masz rację. Lepiej wyglądają, jak są suche. - Pogładziłam ręką włosy, zbierając z nich całą wodę. Musiałam się bardzo skupić, aby nie zabrać jej zbyt dużo, bo wysuszyłabym sobie włosy na wiór.
-Co teraz zrobić z tą całą wodą. Może Cię wykąpię Ai. Co ty na to?
Koliber pędem zeskoczył z mojej głowy, chowając się w plecaku.
-Nie to nie. - zawołałam i wylałam wodę przez okno. Może ktoś inny potrzebuje kąpieli. Zachichotałam.
Odeszłam od okna i wzięłam do ręki plecak, wysypując całą jego zawartość na łóżko. Butelka wody, niedojedzone ciastko, bielizna, dwie wymięte koszulki, sprane jeans'y, szalik, czapka, rękawiczki, kilka ołówków, gumka do mazania, wypchana po brzegi teczka, szczotka do czesania, kilka wstążek, naszyjnik, nitka z igłą i moja ulubiona książka "Intruz", autorstwa Stephenie Meyer. To właśnie cały mój dobytek. Pomyślałam.Teraz już trochę mniejszy, bo ten gruby idiota zabrał mój łuk i strzały. Jeżeli mi ich nie odda, to osobiście go uduszę tymi rękoma.
Wzięłam do ręki szczotkę i zaczęłam rozczesywać skołtunione, białe pasma włosów. Nienawidzę sama rozczesywać włosów. Zawsze Eren mi pomagał... Stęknęłam próbując rozczesać kołtuna. "Chcesz być piękna, musisz cierpieć, Wagabundo" Zawsze mi to mówił, kiedy podczas rozczesywania ich pisnęłam z bólu. 
Wreszcie rozczesałam włosy i odłożyłam szczotkę na biurko. Wzięłam jedną ze wstążek o błękitnym odcieniu i złapałam nią włosy, które w końcu jako tako się ułożyły. Podniosłam z łóżka srebrny naszyjnik, na którym widniał mój prawdopodobny herb. Nie wiedziałam skąd go miałam, ale był w moim posiadaniu od zawsze. W środku były cztery zdjęcia. Prawdopodobnie mojego ojca, matki, brata i mnie samej jako niemowlę. Otworzyłam naszyjnik, żeby jeszcze raz na nie spojrzeć. Czy to była moja rodzina? Może kiedyś. Ale już nie.
Nagle usłyszałam zgrzyt klucza w zamku i ciche pukanie do drzwi, które zaraz się otworzyły. W wejściu stała dyrektorka. Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Szybko zamknęłam naszyjnik i założyłam go na szyję, chowając tak, żeby nikt go nie zobaczył. Ai wleciała w moje włosy i schowała się wśród, przed przybyszem.
-Widzę, że już jesteś gotowa. Dobrze, że coś Ci się udało znaleźć. Bardzo ładnie wyglądasz.
-Dziękuję - odwzajemniłam uśmiech.
-Jesteś może głodna? - zapytała stawiając na biurku talerz z kanapkami.
Mój brzuch zaburczał głośno, wyprzedzając moją odpowiedź. Przez to wszystko zapomniała o jedzeniu i o tym, że umieram z głodu. Byłam głodna jak wilk. Mogłam zjeść konia z kopytami.
-Słyszę, że tak. Proszę poczęstuj się. - podała mi talerz.
Niepewnie wzięłam jedną z kanapek i ugryzłam ją. Była przepyszna, już dawno nie jadłam czegoś tak dobrego. W sumie to już dawno nie jadłam niczego. Szybko ją zjadłam i wzięłam do ręki następna, którą spotkał taki sam ponury los. Trzecia i czwarta również wylądowała w moim żołądku, ale dopiero po piątej poczułam, że jestem już pełna.
-Widzę, że byłaś bardzo głodna. Może chcesz jeszcze?
-Nie, dziękuję. Już więcej nie zmieszczę. - powiedziałam masując się po brzuchu. - Bardzo dziękuję za kanapki. Były przepyszne.
-Nic specjalnego zwykłe kanapki z jajkiem. Ale cieszę się, że Ci smakowały. - spojrzała na mnie, jeszcze raz dokładnie oglądając mój strój - Jeżeli jesteś już gotowa, to chciałabym Cię przedstawić klasie.
-Ja... - zaczęłam próbując coś z siebie wydukać
-Rozumiem, że nie jesteś jeszcze do końca pewna, ale uwierz mi. Im szybciej tym lepiej.
-Dobrze. Jeżeli tak mówisz. - wstałam z łóżka i wygładziłam sukienkę, otrzepując z niej przy okazji resztki dopiero co spożytego posiłku - Więc chodźmy.
Kobieta odstawiła talerz z powrotem na biurko i otworzyła drzwi, gestem nakazując mi wyjść. Posłusznie wyszłam i stanęłam na korytarzu czekając, aż dyrektorka zamknie drzwi na klucz. Kiedy tylko to zrobiła, włożyła je do kieszeni i ruszyła w stronę schodów.
-No chodź. - zachęciła mnie i zaczęła schodzić schodami w dół, a ja podążyłam za nią.

Kiedy znalazłyśmy się już na samym dole po raz trzeci zostałam poprowadzona plątaniną korytarzy i schodów.
-Nie martw się, że opuściłaś większość pierwszego semestru. Na pewno szybko nadrobisz materiał, prawda? - rozpoczęła konwersację. Chyba nie lubiła ciszy. A może cisza krępowała ją tylko w mojej obecności?
-Skoro tak twierdzisz, ale jeżeli mogę, to co to semestr?
-No semestr to półrocze nauki szkolnej. Taki jakby półmetek. Trwa trwa pięć miesięcy i... - nagle umilkła - Powinnaś widzieć co to semestr. Są przecież w każdej zwykłej szkole. Nawet w Twojej musiały być. - Zwykłej? A ta jest jakaś inna niż wszystkie?
-Tylko jest jeden problem.
-A jaki, Koroshio?
-Ja nigdy nie chodziłam do szkoły?
-...- Madeline nagle stanęła jak wryta.
-To mój pierwszy raz. - uśmiechnęłam się nieśmiało. Dyrektorka wlepiła we mnie swoje oczy.
-W takim razie to wszystko komplikuje sprawę. - powiedziała i poszła dalej szerokim korytarzem. - Oprócz sprawdzenia Twoich umiejętności magicznych trzeba będzie przetestować również Twoją wiedzę.
W końcu zatrzymała się przed drzwiami jakieś sali lekcyjnej i zapukała w nie.

Yeeey… Bawmy się w Sezamku! Dzisiaj doświadczymy zaszczytu dowiedzenia się, z jakiej waty został stworzony Elmo i dlaczego piszczy jak… Znaczy się mamy biologię. Następną zacepistą i arcyciekawą lekcje, na której sam belfer kiwa się to w lewo, to prawo, powstrzymując się, żeby nie rypnąć w objęcia Morfeusza. W sali panował harmider na tyle cichy, że nauczyciel nie objawiał grama zdenerwowania, jednak sam fakt jego bycia pokazywał jak mamy w poważaniu, biosferę. Tylko Wieszczadło wykazywało jakieś zainteresowaniem otoczeniem, a najbardziej przekrojem myszy, wystawionej na pokaz w przeszklonej komodzie. Smyrał mnie w obojczyk dając znak, że dzisiaj na kolacje ma być taki gryzoń, i że go nie obchodzi skąd go wytrzasnę.
A co w tym wszystkim porabia mój braciszek? Menda parszywa mnie wystawiła i polazła gdzieś na tyły, by móc w spokoju bawić się w pogodynkę i obserwować obłoki płynące po niebie. I tym sposobem wylądowałem na przodach i zostałem zmuszony udawać, że słucham, co ktoś tam gada o gadach czy czymś podobnym.
Wiem! No, wiem, że trzeba było nie spóźniać się na lekcje, to by się koło niego siedziało... Ale co ja na to poradzę! Czego wy oczekujecie od przygłupa zagranicy?! Nie łatwo się, nie zgubić w tym Mini Disneylandzie! Przepraszam bardzo, ale nie zamontowaliście punktu informacyjnego, ani nie rozdaliście mini mapek.
Nagle moje jakże inteligentne rozmyślanie nad wyższością masła nad margaryną, przerwało pukanie do drzwi. Do klasy wpadła dyrektorka, ze swoją charakterystyczną dla siebie gracją; po co jest klamka, jak są glany?
- Dzień dobry!- zawołała radośnie i podeszła do belfra. Przez chwile dyskutowali o czymś, a następnie zwróciła się do nas:- Przywitajcie nową uczennicę, Koroshio Tenshi!- powiedziała wesoło, reprezentując rozpiętość skrzydeł, znaczy się rąk, wskazując na uchylone drzwi…. Za którymi nikogo, ani niczego nie było. Albo było tylko, ja w ciągu sekundy oślepłem i po prostu niedowidzę.
Szmer przesunął się po klasie, wybijając mnie z twierdzenia, że jako jedyny nikogo tam nie widzę. Dyrcia skrzywiła się lekko i ponowiła wołanie; - Nie wstydź się! Chodź!- dopiero wtedy za framugi wyłoniła się dziewczyna o białych, można powiedzieć śnieżnych włosach. Najprawdopodobniej speszona całym tym rozgardiaszem, spuściła głowę tak, że kłaki przysłoniły jej twarz i z wielkim zainteresowaniem podziwiała buty.
- Proszę, usiądź na wolnym miejscu.- ciało pedagogiczne, nawet na nią nie patrząc wydało rozkaz i powrócił do przekazywania nam jakże ważnych interesujących wiadomości o…. Właśnie, o czym?
Dopiero wtedy dane było mi zobaczyć jej twarz i oczy, ciemne jak taka czarna dziura z marnych, sztampowych amerykańskich produkcji, gdzie bohater zostaje wepchnięty właśnie w taką czeluść, z tłem zawodzących w dramacie skrzypcowej kompozycji. Z wrażenia włosy na karku wyprostowały się jak Azjatycki maszt. Za niedługo będzie można z piwnicy wyciągnąć flagę i powiesić.
Dziewczę klapnęło obok.
No Kase! Pokarz, jaki z ciebie dżentelmen! Wyrwij na swój hollywoodzki smile! - Cześć! Jestem Kasene!- zawołałem radośnie, szczerząc kły.
Dziewczę spojrzało na mnie z byka jakbym jej rodzinę zabił pilniczkiem.- A skąd cię przywiało?- ruszyłem dalej z zabawą w przesłuchanie, jednak białowłosa całkowicie olała moje próby utrzymania, a raczej rozpoczęcia rozmowy. Prychnęła coś pod nosem i wlepiła oczy w swoje dłonie.
Taaak! Zapytaj się jeszcze, idioto o jej rozmiar stanika i majtek! Nie masz za grosz kultury zboku!
- Nie boisz się mnie?- nagle usłyszałem ciche, stłumione pytanie. Koroshio z wielkim zawzięciem ilustrowała mnie, wyczekując na odpowiedź na to dość dziwne pytanie.
Szczerze to mnie znokautowała. Niezbyt wiedziałem, co odpowiedzieć, a najgorsze zgubiłem gdzieś puzzla odpowiedzialnego za logiczne myślenie.- Przenosisz syfilis!? – palnąłem jak łysy o beton.
Na twarzy Koroshio pojawiła się szpachla przerażenia i skrajnego oburzenia moją osobą.- Nie!- odpowiedziała, a raczej wykrzyczała na tyle ile pozwalała jej sytuacja.
- Nie, no sorry. To było głupie.- zarechotałem speszony.- Po prostu to pytanie mnie trochę zaskoczyło…


Dziwny jest ten chłopak, tak jak większość ludzi, których dotychczas spotkałam, ale on nad wyraz. Chociaż nie powiem, zaintrygował mnie. Ta jego otwartość w stosunku do mnie i przyjacielskie nastawienie. A ja co? Nic nie odpowiadam, albo niezrozumiale bełkocze coś pod nosem. Nie wiem jak rozmawiać z ludźmi. Po prostu nie umiem. Jestem aspołeczna. 
Jeszcze raz rzuciłam okiem na całą klasę. Brunetki, blondyni, zwykłe dzieciaki. Norma. Ale jest tu kilka osób o podobnym odcieniu włosów, co moje, choć nie aż takie jasne. Pewnie farbowane. Wszyscy wyglądają tak normalnie i zwyczajnie, ale oni nie są tacy jak "inni". Jest w nich coś. Coś przez co nie czuję się odmieniec, choć wciąż obco.
-Koroshio - odezwałam się nie spuszczając wzroku z klasy.
-Co?! - zapytał Kasene, jakby wyrwany z transu.
-Nazywam się Koroshio Tenshi - powtórzyłam odwracając się w stronę chłopaka.
-Z tych Tenshi? - zapytał, a ja tylko wzruszyłam ramionami. -...Hej! To Twój ptak?
-Ai... Schowaj się ty mała idiotko - syknęłam do kolibra, która oczywiście jak na złość nie chciała słuchać.
-O ile wiem nie można trzymać ptaków w szkole... - zarechotał chłopak.
-O ile wiem nie można trzymać jadowitych węży gdziekolwiek... - odcięłam mu się widząc długiego gada na jego szyi, który ze zbyt dużym zainteresowaniem patrzył na Ai.
-Wiesiu, skarbie ile razy ci powtarzałem, że pierze ci szkodzi.
-CO-OO-OO?! - krzyknęłam na tyle głośno, żeby nie usłyszał mnie nauczyciel i złapałam Ai w ręce odruchowo odsuwając się od Kasene
- Nie, nie spokojnie. Wieszczadło chodź nie szczepione, to jest tresowane. Nie je niczego co się rusza. Jeszcze rusza...
-Jeszcze... - mruknęłam niewyraźnie wypuszczają Ai, które natychmiast schowała się w moich włosach. - Jakoś mnie nie przekonałeś
-Oj, ale Wiesiu to przecież bardzo miła i przyjacielska gadzina! Popatrz, aż wypełzł z kaptura by się przywitać. Przeważnie ogranicza się do syczenia na wszystko i wszystkich.
Popatrzyłam na Kasene, a potem na węża. Po chwili niepewnie wyciągnęłam rękę - Mogę?
-Możesz! Tylko jak cie uchla to nie piszcz, nie krzycz, tylko szybko zwiewaj jak najszybciej na pogotowie. Mówią, że jad kobry może zabić człowieka w kilka minut.

-Robiłam bardziej niebezpieczne rzeczy. - powiedziałam hardo i uśmiechnęłam się do chłopaka - Zresztą, nie ugryziesz mnie. Prawda Wieszczadło. - dodałam do węża delikatnie głaszcząc jego łuski. - Ale on jest przyjemny w dotyku.
-Prawda? Tysiąc razy lepszy od torebeczek, bucików czy różnych paseczków ze skóry węży od Armadiego czy innych. Ten przynajmniej grzeje, problem z gryzoniami też załatwiony. No dobra torebka cię nie udusi przez przypadek, ale to tylko jedna zaleta.
-Ktoś robi ubrania ze zwierząt?! To chore. Jakim potworem trzeba być, żeby to robić? Jak spotkam kiedyś tego Armadiego to mu to wytknę. - oburzyłam się.
-Jak ci się uda na lipnych papierach dostać do Stanów, to przylutuj też ode mnie.

-Hahahahahahahah... Nie ma sprawy.
-Eee... Koroshio, chyba coś przeciekasz? Chwila, to chyba z nie tej strony powinno się przeciekać? Matko, nic ci nie jest! Lekarza, grabarza.... Egzorcyste!
-Co? - spojrzałam na swoje ramię. Fuck! Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Bandaż idiotko. - Uspokój się, Kasene. Nic mi nie będzie. - podwinęłam rękaw sukienki. Nie wygląda to dobrze.-Tobie może nic nie będzie, ale za to mi to nie koniecznie. Poranne kanapeczki głośno informują, że zaraz spóźnią się na samolot do Honolulu. Grzecznie, skarby mi tam leżeć. Idioto! Przestań gadać o pieczywie. Lepiej, żeby to pielęgniarka czy ktoś inny, kto nie mdleje na widok krwi, zobaczył to.
-Dobra. Niech Ci będzie. - Wstałam i ruszyłam w stronę wyjścia z klasy.
-A panna Tenshi dokąd się wybiera? - zapytał nauczyciel przerywając swoje jakże fascynujące ględzenie.

-Do łazienki - odpowiedziałam zdziwiona - Zabronione, czy coś?
-Nie wolno Ci o tak wychodzić poza klasę, bez zgody nauczyciela.
-W takim razie wybacz. Czy mogę wyjść do łazienki?
-W jakim celu?
-To nie wiesz po co chodzi się do łazienki? - usłyszałam stłumione śmiechy uczniów.
-Wiem. - powiedział wyraźnie zirytowany. - Ale jak już powiedziałem, nie wolno Ci wychodzić bez mojej zgody.
-Dlatego czekam aż wyrazisz zgodę.
-Nie. Wracaj do ławki. - powiedział i powrócił do przerwanego tematu.
-Wolałabym pójść do łazienki, żeby się tym zająć - naciskałam pokazując mu dyskretnie zakrwawiony rękaw.
-A ja wolałbym, żebyś... - przerwał spostrzegłszy moje ramie. - Idź do pielęgniarki! Natychmiast!
-Myślę, że to nie będzie konieczne.
-A ja Ci każe iść do pielęgniarki i bez dyskusji!
-Rima. Idź z nią, żeby nie zemdlała po drodze. - Jeszcze czego. Nie potrzebuję niańki. Za nim czarnowłosa dziewczyna zdążyła wstać, wyszłam z klasy i ruszyłam korytarzem nie zważając na wołania nauczyciela.
Oczywiście, że nie mam zamiaru iść do pielęgniarki. Nie chcę, żebyś ktoś z tej szkoły wiedział o pochodzeniu mojej rany. Zresztą, nawet gdybym chciała nie mam pojęcia, gdzie jest jej gabinet. Weszłam do łazienki. Sama sobie poradzę. Odkręciłam kran i podwinęłam rękaw, sukienki. Wzięłam trochę wody i używając magii próbowałam zasklepić ranę. I znowu. Jestem zbyt słaba, żeby się uleczyć. Ale przynajmniej zatamuję krwawienie. No...na jakiś czas.
Ciszę przerwał ogłuszający dźwięk dzwonka, ogłaszającego przerwę. Świetnie. I tak nie zamierzałam tam wracać. Teraz przynajmniej mam wymówkę.
Szybko wyszłam z łazienki i wmieszałam się w tłum uczniów, chcąc schować się przed resztą świata. Następną lekcją była historia magii. Usiadłam na niej w najdalszym kącie klasy wyraźnie pokazując, że nie chcę towarzystwa. I mimo, że myślami byłam gdzieś daleko doszło do mnie każde słowo nauczyciela. Całkiem ciekawa ta historia. Nie myślałam, nigdy o tym, że moje "dziwactwo" ma jakąś historię.
Tak minęły mi lekcje. Siedząc samotnie i udając, że kompletnie olewam temat i jego wykładowcę. Przerwy spędzała w jakiś zakamarkach, nie chcą napotykać się na innych uczniów. Może to dziwne, ale chyba po prostu jeszcze nie jestem gotowa na zawieranie nowych znajomości. Kasene i Wieszczadło jak na jeden dzień wystarczy mi. Po co się tak śpieszyć?
Po astronomii miałam mieć trening magi wody, ale Madeline, uznała, że woli, żeby najpierw sprawdzono moje umiejętności, nim wezmę udział w wspólnym treningu. Wspólnym treningu?! O co w tym chodzi?! Czyżby było więcej takich odmieńców jak ja, czy Eren?Zamiast więc uczestniczyć w zajęciach, szwendałam się po szkole, poznając jej tajemnice, starając się zapamiętać większość plątanin długich korytarzy. Podczas mojej odkrywczej wędrówce, moje zainteresowanie przykuły znajdujące się na uboczu schody. Nie będę kłamać, Jestem bardzo ciekawską osobą. Ruszyłam nimi na górę. Schody prowadziły do najzwyklejszych na pierwszy rzut oka drzwi. Różniły się one jednak od pozostałych. Były o wiele grubsze i masywniejsze. Zbliżyłam się do nich i poczułam lekki powiew mroźnego wiatru na skórze. Drzwi na zewnątrz. Nacisnęłam klamkę, która bez przeszkód pozwoliła mi otworzyć drzwi. Czyżby to było aż tak łatwe? Czy tak po prostu teraz stąd wyjdę, ucieknę i już nigdy nie wrócę? Pchnęłam drzwi, a zimowy wiatr zabawił się moimi włosami. Pod butami zachrzęścił mi śnieg. Wolność. Wybiegłam z entuzjazmem, który natychmiast zgasł, kiedy zatrzymałam się przy krawędzi. Oczywiście.To byłoby zbyt łatwe. Zresztą szłam na górę. Nie mogłam w magiczny sposób nagle zjawić się na dole. Mogłam się domyślić, że to tylko drzwi na dach. Oparłam się o barierkę, a z moich włosów wyleciał mały ptaszek.
-I co powiesz, Ai? - koliber tylko popatrzył na mnie krzywo.
-Jasne. Nic nie powiesz. Przecież ty nie mówisz. - westchnęłam - Co myślisz o Kasene? Jak dla mnie trochę zbyt dziwny, ale wydaje się być miły. W końcu ja nie jestem lepsza. - Ai pokręciła dziwnie łepkiem. - O tak. Nie lubisz Wieszczadła, wiem. Ale to nie o niego się pytałam, tylko o jego właściciela.
Ai zrobiłam kółko nad moją głową i wylądowała na barierce obok mojej ręki.
-Wisz, chyba go lubię. Co nie znaczy oczywiście, że mu ufam. Na zaufanie trzeba zasłużyć. - spojrzałam w dół na wychodzących ze szkoły uczniów. Pewnie trening magi wody; cokolwiek to jest; się skończył. Wszyscy wracali do swoich domów, w których czekała na nich kochająca rodzina. Poczułam coś mokrego na policzku. Szybko przetarłam do wierzchem dłoni.
-Skoro już tu jestem, muszę to wykorzystać. Nie wiadomo kiedy następnym razem będę miała szansę wyjść na zewnątrz. - powiedziałam bardziej do siebie samej niż do Ai.
Usiadłam na barierce i zaczęłam zsuwać z nóg białe kozaczki, które cicho wylądowały na zimowym puchu. Następnie zdjęłam skarpetki i wepchałam je do środka butów. Ostrożnie zsunęłam się z barierki i zanurzyłam stopy w śniegu. Hmmm... To może nie rzeka latem, ale wciąż woda, tylko, że pod inną postacią. Zrobiłam kilka niepewnych kroków po białej kołderce. Chwilę później zaczęłam biegać i tańczyć wśród śnieżnych zasp, nucąc melodię jakiejś piosenki. W końcu zatrzymałam się, żeby trochę odpocząć i zaczerpnąć powietrza. Rzuciłam się do tyłu ma wydeptany śnieg.
-Hahahahahahahahah... - zaczęłam się głośno śmiać. Po chwili na moim czole wylądowała Ai. - Nie patrz tak na mnie. To że ty nie lubisz zimy, nie znaczy, że wszyscy też muszą. Hahahahah... - znów zaczęłam się śmiać.
Podniosłam rękę wysoko do słońca, jakbym chciała je dotknąć. Po chwili opuściłam ją niżej i wpatrując się w swoją dłoń, wyobraziłam sobie jasne światło w kształcie liczby 16.
-Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! Jeszcze raz, jeszcze raz, niech żyje, żyje nam! Niech żyje nam! A kto, Koroshio! No już skarbie. Zdmuchnij świeczkę i pomyśl życzenie. - śpiewałam wciąż leżąc w śniegu. Żeby szczęście się do mnie uśmiechnęło. Pomyślałam i mocno dmuchnęłam w świetlne 16, które zniknęło. - Wszystkiego najlepszego, szesnastolatko! Jesteś już o rok starsza.
Nagle z własnej wyimaginowanej ekstazy wyrwał mnie cichy, ledwo słyszalny dźwięk. Natychmiast usiadłam, wracając do rzeczywistości.
-Kto tam jest? - krzyknęłam, ale odpowiedziała mi tylko cisza.

***

OMG... Godzina 00.35. Wreszcie skończyłam ta notkę. Wybaczcie, że trochę taka niedopracowana, ale brakło mi weny, a późna pora wcale nie pomaga. Chciałam ją jak najszybciej skończyć, żeby niektóre osoby przestały mnie napastować. Bez wymieniania (ehemRimaehemKaseneehem). Ale bardzo dziękuję tym osobą. Byliście moją motywacją do ukończenia tego. Wielkie dzięki dla Was.
Chcę również podziękować za pomoc Kasene, który jest również współtwórcą tej notki. Bez Twoich znakomitych tekstów nie byłoby to już takie świetne. Dzięki, za ubarwienie tego :*
Podziękowania również wędrują do Rimy, która chętni odpowiadał na moje napastliwe pytania i wyprowadzała mnie z błędów. Gdyby nie ty, to chyba naprawdę zgubiłabym się w tej plątaninie.
Ogólnie to strasznie się rozpisałam, więc jeżeli już tu doszedłeś/aś to gratulacje dla Ciebie i proszę nie przestawaj czytać, gdyż mam coś ważnego do zakomunikowania. Moja notka kończy się jak kończy i mam pytanie do wszystkich członków bloga. Czy chciałby ktoś zostać tajemniczym podsłuchiwaczem, który wyrwał mnie z tej wspaniałej ekstazy. Kontakt ze mną: GG49895022.
Dzięki wielkie za uwagę i teraz bardzo proszę o szczere komentarze, bo nie chcę, żeby EGO mi znowu urosło. (Tylko bez przesady, bo się załamię i zamknę twórczo.)

Dobra już Was nie będę męczyć tą notką.

Wasza kochana kobieta śnieg:
Koroshio

Ps. Wybaczcie za wszystkie błędy. Jak się pisze w środku nocy to tak jest.

poniedziałek, 3 marca 2014

Wiązanki wszelakie i Krwawa miazga czyli Tango Milonga ze Śmiercią.

 Tu ałers lejter…
 Wskazówki na złość powoli przesuwały się po tarczy zegarka, defitywnie drwiąc ze mnie i przejawiając swoją sadystyczną naturę. Belfer smętnie czytał jakieś opasłe knigi czarno-magiczne, które raczej na instrukcje obsługi prysznicu nie wyglądały. Chodź zapewnię byłoby to dla mnie, jak i dla innych bardziej zbawienne i z pewnością bardziej interesujące. Jestem pewien, że ¾  społeczeństwa klasy, wyłączyło się całkowicie, przechodząc w tryb uśpienia, a nad ich głowami pojawiło się arcyzajefajne „zzz…”. Aczkolwiek mogą to tylko przywidzenia, spowodowane przez wypicie przeze mnie za dużo zdradzieckiej oranżady Heleny…  
 W tym wszystkim kątem oka zerknąłem na Naokiego, który wszedł w stan agonalny i powoli zaczął tu śmierdzieć osobą skrajnie znudzoną, gdyż zaczął badać fakturę ławki, swoim nosem. Nawet całą ta atmosfera udzieliła się Wieszczadłu, gdyż jakoś przestał mnie przyduszać. Wsunąłem dłoń do środka bluzy, by pogłaskać gadzinę, jednak zamiast łusek, poczułem tylko swoją szyję.
 OH SHIT. O w pupę kochane, matka prostytutka, ojciec alfons, dzieci ulicy… Uciekł mi! Wiesiu mi uciekł!
 Miażdżyca żył nadeszła za szybko, a cukier podskoczył mi do trzystu. Serce zaczęło podrygiwać w rytm techno, a rozchachana Milej Cytrus na kuli od demolki, zaczęła powoli i nieelegancko rozwalając zdrowy rozsądek. Pobladłem jak nowy listek srajtaśmy.
 Spojrzałem na czarnowłosego, który na szczęście nie zorientował się, że mu braciszek kona tylko słodko drzemał, obśliniając ławkę. On mnie zaćwiczy…. Pierwszy dzień, a już grozi nam wywalenie. Po prostu pięknie! Musze szybko odnaleźć Wiesia, nim dyrcia się skapnie, że jeden z najbardziej jadowitych węży świata pełzła po korytarzach jej placówki. Muszę to uczynić jak najszybciej, bo nie uśmiecha mi się opcja zdrapywania szpachelką z podłogi i zmiatania kawałków mózgu, nóg i innego mięsa z kątów, gdy Naoki zabawi się ze mną w rzeźnika jak nas wywalą.    
 Nagle zbawienny dzwonek rozbrzmiał przełamując lakonicznie dyktowany tekst przez nauczyciela. Nim ten zdążył nabąknąć, że to już koniec i możemy iść w pokoju, gwałtownie chwyciłem Nekusia, za chabety i z impetem stada wściekłych wiewiórek wyleciałem z klasy i popędziłem korytarzem w odległe miejsce. Zatrzymałem się dopiero w jakimś opuszczonym przez żywą dusze korytarzu.
- Co ci?- zapytał z nieca zaniepokojony moim zdrowiem fizycznym( i psychicznym), gdyż dyszałem jak napalony pedofil do słuchawki, nie mogąc odzyskać władzy w płucach.
 Pyknąłem histerycznie fale dłońmi i rozsunąłem bluzę.
- Co mi za striptiz urządzasz?- warknął nadal nie pojmując, o co chodzi.
- Nie!- wywarczałęm jak roztrojona koza, wskazując dłońmi na szyję, gdzie powinien siedzieć Wieszczadło.
 Naoki chwile przyglądał się mi, wymownie mrużąc oczy i szukając rozwiązania zagadki, aż nagle jego twarz przybrała odcień świeżego buraczka, zmieszanego z zielenią al.’a szambo.- T-ty.- wywarczał cicho jednak na tyle głośno, że mój żołądek to usłyszał i zwinął się w ciasny rulonik.
CHLAST!
 Dłoń czarnowłosego chlasnęła mnie w prosto w łeb. Zachwiałem się niebezpiecznie w posadach, łapiąc się za pulsującą twarz.
- Idiota! Masz go znaleźć, zanim się zorientują! Jak nas wywalą, to obiecuję; wyśle cię do szkoły wojskowej! Raz!- Naoki chciał dokończyć dzieła solidnym kopniakiem, jednak udało mi się uciec od jego gniewu i pobiec przed siebie byle tylko zejść mu z oczu.
 Nawet nie mam zamiaru się oglądać. Potwarz piekła mnie niesamowicie. Skubany, łapsko ma twarde jak stopa żelazka z powierzchnią teflonową. A kij mu, odwdzięczę się kiedyś. Za parę lat, jak przypakuję na siłce, nażrę się sterydów i podnajmę Pudziana w roli osobistego trenera w waleniu na oślep.
  Wpadłem w czeluść lochów, tej placówki i natknąłem się na interesujący monolog.
- Mówię ci! Tam na pewno coś było! W łazience na drugim piętrze! Naprawdę widziałam jak coś wielkiego się tam wślizguje.- na korytarzu stały dwie dziewczyny. Jedna z nich żwawo gestykulowała, wymachując pentagramy i koła olimpijskie w powietrzu, próbując przekonać drugą do swojej partii wyborczej.
 Bingo! To z pewnością był Wieszczadło! Tylko łazienka damska? No na prawdę? A żem wyhodował zboczusia…
 Pędem rzuciłem się w stronne schodów, gdyż nagle poczułem czyjś uścisk na ramieniu.
- O! Kasene, dobrze, że cię spotkałam. Możemy pomówić?- osobą tą była dyrektorka.
- Tak.- bąknąłem pod nosem. Sorry psze pani, niech się pani spręża, nim mój gad uchla kogoś w rzyć…
- Chodzi mi o waszych rodziców. Musze się z nimi spotkać. Przyjdę do was jutro, dobrze?
- Tak, tak. Niech pani wpada. A teraz przepraszam, ale musze coś arcyważnego załatwić.- wywinąłem się zręcznie z uścisku kobry i ruszyłem z galopa dalej. Dopiero parę schodków i kilka zakrętów dalej zorientowałem się, na co się zgodziłem. Przywaliłem w sobie twarz tak, że echo głośno zawtórowało potęgę mojej wtopy. Nie ma bata, zabije mnie, jutro serdecznie zapraszam na pogrzeb…. Jeśli będzie, co grzebać.
No Kasene, przynajmniej uratuj się w połowie!
 Zbliżyłem się do opisanych przez dziołche wcześniej, łazienki. Zbadałem otoczenie, coby żaden gapa nie przyłapał mnie na buszowaniu w damskim kiblu i czy żadna dziewczyna nie załatwia swoich potrzeb. Zacząłem rewizje wnętrza szaletu w poszukiwaniu zaginionego. 
- Oż! Parszywy! Wiesz jak się tatko przestraszył.- odnalazłem go w ostatniej kabinie ja zadowolony siedział na desce.- Zboczuchu mały, by tak podglądać dziewczyny. Masz szczęście, że cie nie złapali.- delikatnie wziąłem go na ręce i pozwoliłem mu opleś się wokół szyi.- Dobrze, a teraz zabierajmy się...- nagle, gwałtownie drzwi się otworzyły i zgraja wpadła do łazienki. W akcje samoratunku chwyciłem za klamkę i zamknąłem się na zasuwkę.
 Boże, Buddo, Allahu, Latający Potworze Spaghetti, czy kto tam jest teraz na portierni... Help mi! Help! 
 W pewnym momencie omal nie zeszłem na zawał, gdy jedna z dziewczyn załomotała w drzwi.
- Zajęte!- pisnąłem, próbując zmienić głos na bardziej "kobiecy", czyli zapiszałem jak przygnieciona przez psa piszczałka.
- Przepraszam! Nic ci nie jest? 
- Nie! Skąże!
 Umieram, umarłem, zdechłem, nie żyje, pogrzebcie mnie. Wszystkie rzeczy spalcie, a brudne skarpetki przepisuje w testamencie bratu! 
 Wybawczo, po chwili zadzwonił dzwonek, zwoływając bydło do klas. Wypełzłem ze sracza, poprzednio upewniawszy, że nikogo nie ma w okolicy. 
 Pierś do przodu i idziesz! Zapamiętaj; cie tu nie było! 
- No, no. Ckm, które trzymasz pod łóżkiem ci już nie wystarczają? Musisz podglądać dziewczyny w kiblu?- nagle usłyszałem lakoniczny głos Nekusia i gwałtownie zakręciłem się uskutecznając dupotango o podłogę.- Znalazłeś go?
 Kiwnąłen potwierdzająco głową.- Nekuś, bo jest taki problem...


~Kasene





Nowe więzienie

"Well I know the feeling
Of finding yourself stuck out on the ledge
And there ain't no healing
From cutting yourself with the jagged edge..."

Z szaroburego nieba padał lekki, biały śnieg, okrywając miasto Nevermind puchową kołderką. Drogi były puste, a podwórka wyludnione. Wszyscy mieszkańcy zajęci byli swoimi sprawami, rozpoczynając pracę lub zajęcia w szkole. Tylko jeden, samotny radiowóz mknął ulicami miasta w stronę jednej z najwspanialszych szkół dla "uzdolnionej" młodzieży, Szkoły im. Feniksa.
Za kierownicą pojazdu siedział szczupły policjant w średnim wieku o blond włosach i szmaragdowych oczach.Obok niego, jego pulchny partner o brązowych włosach i małych, świńskich oczkach, uważnie obserwował mijane domy. Na tylnym siedzeniu radiowozu siedziała młoda dziewczyna o śnieżnobiałych włosach i smutnych, czarnych oczach jeszcze mokrych od łez, które uparcie wypatrywały czegoś za oknem. Jej delikatna twarzyczka brudna jest zaschniętą, rdzawoczerwoną krwią Ubrana była w piękną, białą sukienkę, w którą uszycie ktoś włożył wiele pracy. Na jasnym materiale stroju rażąco odznaczały się brązowe i szkarłatne plamy z błota i krwi, niszczące arcydzieło. Prawe ramię dziewczyny było ciasno owinięte powoli przesiąkającym na czerwono bandażem.

-Mamy piękny, zimowy poranek, 1 marca. Minęła właśnie godzina 8.00 rano w Radiu24, a przed nami najświeższe wydarzenia z miasta Nevermind. - powiedział speaker radiowy, rozpoczynając poranną audycję - Wczoraj w nocy z 28 lutego na 1 marca policja natrafiła na ślady poszukiwanych w całym kraju przestępców, Shi no Tenshi i Yoru no Akuma. Doszło do strzelaniny. Pięć osób zostało rannych, w tym trzech policjantów i... - zdążył przekazać mężczyzna, nim pulchny brunet wyłączył radio.
-Ci dziennikarze są coraz lepsi. Myślałem, że dłużej uda nam się utrzymać wczorajsze wydarzenia w tajemnicy. - przerwał ciszę wysoki blondyn.
-Czego się spodziewałeś Nick. Te hieny zrobią wszystko, żeby tylko być na bieżąco. Nic ich nie powstrzyma.
-To w końcu ich praca. Nie można ich za to winić. - dodał zielonooki, kończąc krótką wymianę zdań. Spojrzał na odbijającą się w tylnym lusterku dziewczynę. Co się teraz z Tobą stanie? Pomyślał i zwrócił swój wzrok z powrotem na jezdnię.

Jestem taka zmęczona i senna. Wszystko mnie boli. Napuchnięte nogi od uciekania. Głowa przez nieprzespaną noc. I prawe ramię, szczególnie w miejscu, gdzie drasnęła mnie kula. Odruchowo dotknęłam lewą ręką ramienia. Ale to nie ból fizyczny jest najgorszy. To nie moje ciało najbardziej ucierpiało poprzedniej nocy, ale moje serce. Straciłam go... Prawdopodobnie na zawsze. Wciąż słyszę  policyjną syrenę i wystrzały broni. Przed oczami wciąż mam ludzi w mundurach i jego... Po moim policzku spłynęła samotna łza, zostawiając co sobie mokry ślad. NIE! Nie mogę płakać. Zacisnęłam zęby, powstrzymują potok łez. Nie dam im tej satysfakcji. Szybko otarłam twarz rękawem, na którym został krwawy ślad. To byłby piękny prezent urodzinowy... westchnęła w duchu ...gdyby nie wspomnienia ubiegłej nocy. I dlaczego?! Bo zachciało mi się świętować moje nieistniejące nawet urodziny.
Samochód zatrzymał się przed masywną, misternie rzeźbioną bramą.  Po obu jej stronach rozciągał się wysoki na kilka metrów mur, przy której stali strażnicy z mieczami, czuwając nad wejściem.
-Jesteś pewien, że się nas spodziewają, Nick? - zapytał niepewnie pulchny mężczyzna.
-Na 100%. Osobiście rozmawiałem z Madeline.
W tym momencie brama zaczęła się otwierać, a brukowaną ścieżką szła elegancko ubrana kobieta, w okularach, z czarnymi rozpuszczonymi włosami.
Radiowóz zajechał na dziedziniec przed szkołą i zatrzymał się w cieniu wspaniałego budynku. Szkoła bardziej przypominała starożytny zamek z legend o smokach i rycerzach. Zbudowana została z jasnożółtej cegły i przykryta niebieskim dachem.
Z auta wysiadł brunet z głośnym hukiem trzaskając drzwiami.
-Witam panią Dyrektor Potter - powiedział podchodzą do kobiety.
-Witam pana, panie Wood.
-Idź przodem, Tom. -zawołał z blondyn - Ja się nią zajmę. - dodał po czym wyszedł z samochodu i otworzył mi drzwi.
-Jesteś pewien?
-Tak oczywiście. - odpowiedział patrząc na odchodzącego kolegę i dyrektorkę, którzy zniknęli za drzwiami szkoły.
-Gotowa na pierwszy dzień szkoły? - zapytał, uśmiechając się przyjacielsko.
O czym on mówi?! Nie byłam gotowa na nic! A już na pewno nie na spotkanie z rozpuszczonymi uczniami i ich nadętymi nauczycielami. - spojrzałam na mężczyznę - Dlaczego to robią? W jakim celu mnie tu zabrali? W przeciwieństwie do Eren'a, jestem nieletnia, więc nie podlegam jeszcze karze więzienia, ale oczekiwałam jakiegoś poprawczaka. Ale na pewno nie tego! Wysiadłam z auta, stawiając stopy na śniegu, który przyjemni pod nimi zaskrzypiał.
-Weź ją. - powiedział policjant podając mi swoją kurtkę. - Włóż ją. Jest dość zimno. Nie chcę, żebyś zmarzła.
Nie widząc żadnej reakcji, sam okrył moje gołe ramiona.
Dlaczego jest dla mnie taki dobry i miły? Popatrzyłam na swoje nagie nadgarstki. Nie zamierza założyć mi kajdanek czy coś...
-
Och.. Myślę, że to nie będzie konieczne - powiedział i lekko pchnął mnie w kierunku drzwi - Chodźmy już. Czekają na nas.

Szliśmy długim, szerokim korytarzem z dużymi oknami, przez które wpadały promienie zimowego słońca. Wszędzie panowała absolutna cisza. Na ścianach wisiały starannie wykonane obrazy z podobiznami, prawdopodobnie jakiś ważnych osobistości. Szliśmy bardzo długo, trudnym do zapamiętania labiryntem korytarzy. Było ich całe mnóstwo, a każdy prowadził do rozmaitych pomieszczeń. Ta szkoła musi być jeszcze większa, niż się wydawała na zewnątrz. W końcu zatrzymaliśmy się przed drzwiami ze złoconą tabliczką "Dyrektorka". Mężczyzna zapukał, a następnie otworzył je przede mną słysząc stanowcze "Proszę".Uderzył mnie mocny zapach kawy i czegoś jeszcze. Zielonooki lekkim skinieniem ręki nakazał mi wejść do środka.
-Dzień dobry Madeline.
-Witaj Nickolasie! Czekaliśmy na was.
Gabinet był dość sporych rozmiarów. Bardzo elegancki i gustownie urządzony. Wszędzie panował absolutny porządek. Na obładowanych regałach stały alfabetycznie poukładane książki i segregatory. Kawałek dalej stało ciemne biurku, na którym leżały jakieś papiery i teczki. Przy blacie siedziała ta sama kobieta, która wyszła nam na spotkanie. Po drugiej stronie siedział znany mi już aż nadto pyzaty policjant.
-A więc to jest TA dziewczyna? - zapytała, kładąc wyraźni nacisk na słowo "TA".
-Jak masz na imię? - zwróciła się do mnie, nie czekając na odpowiedź policjantów.
-Musi pani wiedzieć, że bardzo trudno z nią nawiązać jakikolwiek kontakt. - powiedział blondyn, gdy nie udzieliłam odpowiedzi. - Niechętnie odpowiada na pytania, jeżeli w ogóle.
-Ta... Przez cały czas żyła jak dzikie zwierzę. Nie wiemy nawet, czy umie mówić, a o czytaniu i pisaniu, to już nie wspomnę - dodał grubas.
Jak ta tłusta świnia śmie tak o mnie mówić. Mogę się założyć, że jestem o wiele inteligentniejsza od tego gbura.
-
Umiesz pisać i czytać, prawda? - zapytała kobieta.
-Czy umiesz mówić? - dodała nie usłyszawszy ode mnie  żadnej odpowiedzi.
Czy oni mnie mają, za jakąś idiotkę?! Może po prostu nie mam ochoty rozmawiać z zupełnie obcymi mi ludźmi!
-
Czy ty w ogóle rozumiesz, co mówię? - zapytała zrezygnowana.
-Chikame - odpowiedziałam w końcu, żeby się ode mnie odwalili.
-Co ona powiedziała? - spytała zaskoczona.
-Nie wiem. Cud, że i tak się odezwała - Ten grubas zaczyna mi działać na nerwy. Zaraz mu coś zrobię!
-Jest jeszcze jedna sprawa. Czy nie miałabyś dla niej jakiegoś miejsca, dopóki nie nie znajdziemy dla niej rodziny zastępczej? - zaczął niepewnie wysoki policjant
-Czy to na pewno dobry pomysł? Nie ma innego wyjścia?
-Nie. Uznano, że to za najlepsze z możliwych rozwiązań. To szkoła dla "uzdolnionej" młodzieży, jak wszyscy wiemy. A ona właśnie taka jest. - Co miał namyśli mówiąc uzdolnionej, i to jeszcze w taki dziwny sposób. I skąd niby wie, że mam jakiś talent? Przecież dopiero dzisiaj mnie spotkał. Dorośli są dziwni.
-Jednak mam spory obawy, dotyczące TEJ dziewczyny. Czy ona nie jest niebezpieczna? - spojrzała na mnie znacząco - Nie mogę narażać moich uczniów na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Ich bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze.
-Proszę się o to nie martwić. Bez chłopaka nie stanowi problemu. - roześmiał się brunet.

Nie bądź tego, taki pewny, bo pokaże Ci, jak bardzo się mylisz. Uśmiechnęłam się do bruneta, z którego twarzy odpłynęła cała krew.
-Wciąż nie jestem przekonana.
-Jeżeli to panią przekona, to przyślemy kogoś do "opieki" nad nią. - Dlaczego on tak bardzo się stara?
-No dobrze. Może zostać, ale jeżeli choć przez chwilę będę miała jakiekolwiek podejrzenia, że może stanowić zagrożenie, to natychmiast ją zabierzecie. I pośpieszcie się z poszukiwaniem lokum dla niej. To w końcu szkoła, a nie przytułek dla sierot
-Oczywiście. - odpowiedzieli chórem.
-Czy ma jakieś rzeczy? - zapytała. Wtedy z przerażeniem zorientowałam się, że nie mam swojego plecaka.
-Nie. Tylko ten stary szmaciak - powiedział brunet wyjmując plecak z torby.
Natychmiast się na niego rzuciła, wyrywając mu przedmiot z tłustych łap. Rzuciłam plecak na ziemię, sprawdzając czy niczego nie brakuje. Wszyscy byli wyraźnie zaskoczeni moją nagłą zmianą w zachowaniu
-Jitezikiku zukuarichi rinmozu tadome?
-Co ty bełkoczesz? - spytał wciąż zszokowany policjant.
-JITEZIKIKU ZUKUARICHI RINMOZU TADOME, JISHIDOZUKAARIKIKU?! - krzyknęłam łapiąc pulchnego za kołnierzyk koszuli, z trudem powstrzymując się od zaciśnięcia rąk na jego gardle.
-USPOKÓJ SIĘ! - wrzasnął przerażony, próbując oderwać moje dłonie od ubrania.
-Spokojnie. Nic się nie stało. Wszystko będzie dobrze. Nikt Ci nie zrobi krzywdy. - szeptał mi do ucha drugi policjant, delikatnie łapiąc mnie w pasie i odrywając od kolegi.
Nie wiedzieć dlaczego, jego delikatność mnie uspokoiła. Zrezygnowana puściłam koszulę grubasa.
Wtedy blondyn złapał mnie za rękę i wyprowadził z pokoju.
-Tokikutetadojimo zikikurinkika tokaarikikajitokiku chimeimozuka meshimeikika.... - szepnęłam do bruneta za nim opuściłam gabinet.
Blondyn zamknął za nami drzwi i zatrzymał się na korytarzu. Obrócił mnie twarzą do siebie i spojrzał na mnie.
-Wiem, że mnie rozumiesz, więc spójrz na mnie. - zaczął łagodnie.
Po raz pierwszy od kilkunastu godzin podniosłam wzrok, tak, że można było w końcu zobaczyć moje oczy. Byłam pewna, że kiedy je zobaczy, od razu odwróci wzrok ze strachem w oczach. Nigdy się tak nie pomyliłam. Nawet nie drgnął.
-A teraz mnie posłuchaj. Wiem, że dużo przeżyłaś, ale proszę Cię przestań. Musisz się uspokoić i tu zostać. Domyślam się, że tego nie chcesz, ale błagam, zrób to. Nie dla mnie, nie dla tych wszystkich ludzi. Nawet nie dla samej siebie. Ale dla niego. - przerwał na chwilę widząc moją reakcję na wspomnieni o nim. - Nie wiem czy wiesz, ale jeżeli zostaniesz stąd wyrzucona, to Cię zabiorą. Nie wiem gdzie, ale jestem pewien jednego. Będzie to bardzo daleko stąd. I już nigdy nie będziesz miała szansy się z nim spotkać. Więc zrób choć tyle dla niego i postaraj się nie wylecieć. Dobrze?
Dlaczego to robisz? Czemu się tak o mnie troszczysz? Co ukrywasz?
Z gabinetu wyszedł drugi policjant i dyrektorka, trzymając w rękach mój plecak z rzeczami.
-Do widzenia pani Potter. - powiedział grubas i odszedł w stronę wyjścia.
-Teraz Cię zostawię, ale niedługo wrócę i mam nadzieje, że będę miał dla Ciebie dobre wieści. - pogłaskał mnie po głowie i ruszył za oddalającym się brunetem.
-Do zobaczenia Madeline.
-Chodź - zaczęła dyrektorka - Pokażę Ci, gdzie na razie zamieszkasz.
-Do zobaczenia Memoshimoaririmo - dodał blondyn i zniknął za drzwiami.

Dyrektorka poprowadziła mnie kolejną plątaniną korytarzy. Ruszyłyśmy po schodach. Bardzo długo wspinałyśmy się na górę, aż w końcu doszłyśmy na najwyższe piętro. To chyba poddasze, lub coś w tym stylu. Szłam dalej za nią, wąskim korytarzem.
-To powiesz mi w końcu jak się nazywasz? - zapytała przerywając ciszę.
-Memoshimoaririmo Chikutoaririki. - odpowiedziała. w końcu i tak kiedyś musiałam.
-...- zatrzymała się patrząc na mnie dziwnym wzrokiem. O co jej chodzi? Czyżby... Nie rozumiała mnie! Teraz wiem w czym jest problem. Za bardzo przyzwyczaiłam się do tego języka, że nie widziałam nawet, że go używam.
-Koroshio Tenshi. - poprawiłam się.
-No teraz lepiej. Z tych Tenshi?
-Ja... Nie nie wiem...
-Ach tak... Rozumiem. Więc skąd jesteś?
-Też nie wiem.
-A wiesz jakie moce posiadasz? - Skąd ta kobieta wiedziała o mojej nienormalności?!
-Światło i wodę.
-Interesujące. -powiedziała. W końcu zatrzymała się przed drzwiami i wyjęła z kieszeni klucze.
-Przepraszam... Ale skąd wiesz o mojej... Inności?
-Inności? Tak to się teraz nazywa? No cóż, inaczej by Cię tu nie było, moja droga.
Odszukawszy właściwy klucz, otworzyła drzwi i skinieniem ręki zaprosiła mnie do środka.
Pokój okazał się dosyć mały, o niskim suficie i dużym oknie. Śmierdział stęchlizną i pleśnią. W pomieszczeniu stało łóżko ze starą, czerwoną narzutą w zielone prążki, biurko z stojącą na nim lampką i całą stertą książek, szafa oraz mała komódka zawalona papierami. W rogu pokoju leżało pełno pudeł o nieznanej mi zawartości. Wszystko pokrywała duża warstwa kurzu.
-Wybacza za bałagan, ale od dawna nikt nie korzystał z tego pomieszczenia. Musisz się na razie tym zadowolić. - podeszła do jakiś drzwi i uchyliła je. - Tu jest łazienka. Doprowadź się do porządku. Jeżeli nie masz żadnych innych ubrań na przebranie to w szafie powinny być stare mundurki szkolne. Za jakąś godzinę przyjdę po Ciebie. Chcę, żebyś poznała dzisiaj swoją nową klasę. - powiedziała i opuściła pomieszczenia zamykając za sobą drzwi na klucz.
Rzuciłam na łóżko plecak, a w powietrze wzbiły się kłęby kurzu. Podeszłam do okno i otworzyłam je na oścież. Do pokoju wpadło mroźne zimowe powietrze. Odetchnęła nim głęboko, patrząc przez okno. Delikatne promienie zimowego słońca ogrzewały mi twarz. Upajałam się tym ciepłem. Jestem chyba w jednej z wież, które widziałam na dole. Przypomniała mi się bajka o Roszpunce, którą opowiadała mi wychowawczyni w sierocińcu, kiedy byłam mała. Królewna zamknięta w wieży, tylko, gdzie jest mój książę na białym koniu? Siedzi w więzieniu, albo jest już martwy. I to z mojej winy. Zaczęłam płakać.
Nagle, mój wzrok przykuła mała turkusowa plamka, które rosła w moich oczach. Otarłam oczy. Nie. Ona wcale nie rosła. Zbliżała się. Mały ptak leciał w moją stronę.
-Ai! - krzyknęłam rozpoznając ukochanego ptaszka.
Koliberek podleciał i usiadł mi na dłoni. Pogładziłam ją po skrzydłach.
-Och Ai, gdybyś wiedziała co się dzisiaj działo. A dzień się dopiero zaczął.
Ptaszek wpatrywał się we mnie słuchając z uwagą.
-Poznałam dzisiaj nowych ludzi. Dwóch policjantów i nauczycielkę. Nienawidzę Tom'a. Jest okropny. Wygląda i zachowuje się jak tłusta świnia. - spojrzałam na nią - Trudno mi powiedzieć coś o Madeline. Wydaje się być sympatyczna, ale zamknęła mnie tu na klucz... Widać , że się mnie bai, tak samo jak tamten tłuścioch. - westchnęłam cicho - Ale Nick jest inny. On naprawdę się o mnie martwił. Starał mi się pomóc. Miałam nawet wrażenie, że... zależy mu na mnie?! Mówił do mnie spokojnie i delikatnie, nawet, kiedy zaatakowałam Tom'a. I.... kiedy popatrzyłam w jego oczy... Nie widziałam w nich ani cienia strachu. Zastanawiam się dlaczego? Dlaczego to robi? - popatrzyłam na Ai, która wciąż wpatrywała się we mnie - Dorośli są dziwni. - odwróciłam się od okna.
-Tęsknię za Eren'em. Mam tylko nadzieję, że nic mu nie jest. Kiedy go ostatni raz widziałam, to on... - z moich oczu znów popłynęły łzy. Nie powstrzymywałam ich. Już nie musiałam.
-Rozglądnij się Ai. Od dziś to nasze nowe więzienie. - załkałam, sama ponownie badając pomieszczenie -Tylko ty mi zostałaś maleńka. Ale nie zostawimy go tak. Wrócimy po niego, prawda? Nie ważne co mówi Nick. Ja nie mogę tu zostać. Czuję się jak dzikie zwierzę w klatce. Ja po prostu tu nie pasuję. Wydostaniemy się stąd, a następnie uratujemy Eren'a!
Ptaszek przekrzywił łepek.
-Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobimy. A tymczasem - podeszłam do okna i oparła się o parapet - Wszystkiego najlepszego Koroshio! Oby następny rok był lepszy...

***

Uff... Nareszcie skończyłam. Pierwsza notka gotowa. Trochę to trwało. Mam nadzieję, że Wam się spodobała ^^
To dopiero pierwsze część. Już niedługo następne ;) (oby)
Bardzo proszę o komentarze :*
Ps. Wybaczcie, że data publikacji i data w notce się nie zgadza, ale po prostu się nie wyrobiłam x_x


~Koroshio


SŁOWNICZEK
  • Chikame - Tak
  • Jitezikiku zukuarichi rinmozu tadome, Jishidozukaarikiku? - Gdzie jest mój łuk, grubasie?
  • Tokikutetadojimo zikikurinkika tokaarikikajitokiku chimeimozuka meshimeikika - Niedługo ziemia nasiąknie twoją krwią.
  • Memoshimoaririmo Chikutoaririki - Koroshio Tenshi