Pogadaj z nami :D

środa, 30 sierpnia 2000

Przykazanie pierwsze.


Jak cień tym dłuższy, gdy padnie z daleka,
Tym szerzej koło żałobne roztoczy, -
Tak moja postać, im dalej ucieka,
Tym grubszym kirem twą pamięć pomroczy.



 Rodzicielki nie pamięta. Pojęcia nie ma, czy była to kobieta wspaniała, czy zapracowana, po zmroku w bocznych uliczkach zabawiając klientele. Tej wiedzy posiadać nie może. Zdobyć jej też szans nie ma, bo dla wszystkich pochodzenie jej jest jedną wielką tajemnicą. Odnaleziona została praktycznie tak, jak w tych cnotliwych obyczajówkach. U drzwi placówki sierocińca pod patronatem, jakiś tam sióstr, których mimo spędzonych wśród nich lat nazwy nie zapamiętała. Została podrzucona, od tak. Bez żałosnego liściku "Zajmijcie się nią.", "Obdarzcie ją miłością." czy czymś podobnym. Nawet najmniejszej karteczki informujacej, jakie dziecko uzyskało imię. Nic, kompletnie nic. Mienie zmuszone były nadać siostry. Nancy. Jak ta piosenkarka. Przyszło im to do głowy, gdyż zabawy los sprawił, że stało się to akurat wtedy, gdy były pochłonięte oglądaniem Kill Billa. Wybór jej dnia urodzin, był całkowicie losowy, bez głębszego znaczenia.
 Swoją karierę w domu dziecka rozpoczęła dość dobrze, niekoniecznie tak wspaniale zakończyła. Jak szkrabem była cudownym, tak gdy im dłużej udawało jej się równowagę utrzymać, stojąc na nogach, a smoczek zamienić, na cięty język, tym bardziej znieść jej się nie dawało. I vice versa. Nie cieszyła się opinią idealnej koleżanki, nie plotła warkoczy kucykom, nie umawiała się na popołudniowe herbatki i nikt na takiej ją nie zapraszał. Jakby inni niechęcią do niej pałali, nie mogąc znaleźć wspólnych zainteresowań, jak i jej się obawiając. Czemu też zawsze preferowała towarzystwo dorosłych. Oh, no ale to dorośli. Wiecznie zabiegani, wiecznie zajęci, wiecznie nie mający czasu dla małej Nancy. Prócz jednego. Pewnego mężczyzny, którego praca nie przeszkadzała mu w wysłuchiwaniu rozterek małej dziewczynki. Odnalazła z nim wspólny język, a jako że nigdy nie zdarzyło się, by nie miał dla niej czasu, ona śmiało to wykorzystywała. Wychodziła wcześniej rano, gdy robotę zaczynał, a wracała dopiero gdy ją kończył. Paplać potrafiła mu o wszystkim, a on sam zaczął jej się zwierzać. Jak przyjaciele.
 I właśnie w tym momencie pozwolę sobie urwać opowieść, nie wdrażając się głębiej w szczegóły, gdyż pewnie przewidujecie zakończenie tej historii. Owszem. Adoptował ją. I zamieszkali we dwoje - przepraszam, we troje - w starym domu na obrzeżach Nevermind, a sama dziewczyna odkrywając w sobie zdolności magiczne wstąpiła do lokalnej akademii.
 Tak, o to poznajcie Nancy Pate.
 Córkę grabarza.

-Wracając-

Przykazanie drugie.


Chciałem ją zatrzymać
cała wieś się śmiała
- nie wiesz że w końcu maja odlatuje czajka
chciałem świerszcza posłuchać
chciałem niebo przygarnąć


 Ucząc się na błędach, że w tym świecie polegać nie można nawet na własnym kocie, który odwróci ogon, gdy tylko ośmielisz zapomnieć wyczyścić kuwetę, osiągnęła samowystarczalność absolutną. Podąża według własnych wyznaczonych ścieżek, niczym ulubione czworonożne zwierzę, nie słuchając, nie trwożąc się, mając w najgłębszym poważaniu słowo innych, a na ich opinie plując przez ramię. Niepokorna. Nie przejmuje się wcale, że czasem jej działania dla innych bywają krzywdzące. Ona po prostu nie pozostaje dłużna za dawne czasy. Lata spędzone w domu dziecka pozwoliły wykształcić jej niebywale silny instynkt przetrwania. Ostrożność przed każdym niepojącym gestem, krzywym spojrzeniem. Nauczono, że w każdej chwili złośliwe jędze z pokoju obok mogą zakraść się do niej i ściąć jej włosy w dość paskudnym żarcie. Musiała być silna. Pewna w swych działaniach. Na przykład wtedy, gdy pięknym rzutem kamieniem, głowę starszemu od siebie chłopakowi rozbiła. Krwi i płaczu było co nie miara, ale Nancy dumą po dzień dzisiejszy to wspomina, zarzekając, że to był jedyny sposób by uratować katowanego kota. Zawsze miała coś na punkcje równości. Na przykrości spadające na innych spoglądało obojętnie, czasem z złośliwym uśmieszkiem, jednak krzywdy wyrządzanej, niesłusznie, zwłaszcza istocie słabszej znieść nigdy nie potrafiła. I chyba pozostało jej to po dzień dzisiejszy. Nawet pan Pate żartuje, że gdy dorośnie oglądać ją tylko będzie w telewizorze, jako walczy o prawa mniejszości, albo łańcuchem do drzewa przywiązuje się. No cóż, ona po prostu pomocy drugiej osobie odmówić nie potrafi, chodź jaką to by niechęcią do niej pałała. Owszem, jej stosunki z innymi są dość specyficzne. Nikt o jej obecność nie zabiega, a ona tego nie wyczekuje. Z przyzwyczajenia już, jest typem samotnika. Nie uświadczysz przy niej zgranej grupki przyjaciół, nie zobaczysz by było wciągnięta w dyskusję. Ba! Szczęście masz, że w ogóle miałeś ja okazję dziś zobaczyć. Zawsze snuje się gdzieś z boku, niekoniecznie chcąc być niezauważona. 
 Uwielbiła leśne tereny Nevermind. Najprawdopodobniej w ciągu jej mimo krótkiego pobytu zdążyła przetrząsnąć wszystkie zakamarki i poznać każdą skrywaną tajemnice tego miejsca. A jakoś, że chyba nikt tej pasji z nią nie podziela, może tam w spokoju pomyśleć, czy oddać się lekturze. Tak, książki to jedna z rzeczy, którą ją pociąga. Historyczne, kryminały, groza, fantasy, wszystko zdążyła już odkryć i przeczytać, a jeśli czegoś jeszcze nie zna, to nie na długo.
 Do lasu nie wybiera się tylko, by odpocząć. Zauroczona bogatą florą, przemierza las to szukając nowych okazów roślin. To następna jej pasja. Zielarstwo "użyteczne", jak to tajemniczo lubi mówić, nie chcąc w pełni zdradzić, po co tak dokładniej jej te zielska. Czemu też, najwspanialszym prezentem okazało się być, gdy pan Pate pozwolił jej "odżywić" starą szklarnie w ogrodzie i przekazał jej ja do osobistego użytku.

Przykazanie trzecie.


Hańba to służyć przeokropnej wiedźmie,
lecz służyć kotek jednak musi. 
Skąd ów żyć dziewięć niby w świecie weźmie, 
Gdy łobuz wiejski, sznurkiem go wciąż dusi?

 Mimo, że pod patronatem światła zrodzona, opiewa ja jakiś mrok. Zimne oczy, jak słońce padające na gruby lód paraliżujący jezioro, spod gęstej obwódki, długich rzęs, błyszczą obojętnością. Pustką, jakby jak ta meduza z mitów, wzrokiem w kamień zamienić chciała. A z delikatnych ust, podkreślonych czerwienią szminki, miała paść jakaś klątwa w wzór tych rzucanych, jako ostatnia wola wiedźm na stosie palonych. Niewiadome skąd przyczepiła się do niej taka zła opinia. Nie wygląda wcale  tak groźnie. Szczupła, niziutka dziewczynka, a żeby śmieszniej w życiu było, mierząca zaledwie metr pięćdziesiąt pięć, a trochę więcej, gdy ubierze ulubione oficerki na koturnach. Przykład typowej "dech", to i z tyłu, nie wspominając już o przodzie. Fanka push - up, który i tak, jak mnożenie z zerem, daje całkowicie nic, a na każdy, chodź dyskretny żarcik z jej figury kończy się sprowadzeniem kataklizmu, przy którym siła wyższa ze swymi plagami egipskimi w zazdrości sczeźnie. A następnie chaos uczynniając, uśmiechnie się tylko, jakby przypominając, "że co złego to nie ona", niewinnie przy tym na palcu kręcąc kosmyk swych włosów. Czarnych i długich, aż za pas sięgających, co mimo wszystkiemu wcale dla niej nie jest upierdliwie. Zawsze ma je rozpuszczone, osobiście lękając się gumek. Naoglądając się kiedyś programów, w którym kobieta straciła większość włosów, właśnie przez takie związywanie ich, co dla niej scenariuszem jest makabrycznym, ceniąc je ponad wszystko.
 Do preferowanych rzeczy, które już charakterystyczne dla niej są, należy jej umiłowanie do kapeluszy. Im większych, tym lepszych. Koniecznie w czarnych barwach, tak by kolorystycznie pasowało do reszta ubioru. Tylko czasem od schematu odchodząc, sięga po krwawą czerwień lub brudny brąz. A to humor musi być i odpowiedni, i okazja.
 Czyżby coraz bardziej wiedźmę zaczęła ci przypominać? To uśmiechniesz się, gdy wspomnimy o jej zamiłowaniu, wręcz paranoicznym i chorym do kotów. Czy tych dużych, czy małych. Wszystkie uwielbi i najchętniej by przygarnęła, co niestety uczynić nie może, ze względu na pana Pate. Cudem jest, że pozwolił jej uchować jednego. Chodź teraz przyznać trzeba, że osobiście mężczyzna żałuje tego, pragnieniem utopienia go w kropielnicy paląc. Kot z niewiadomych powodów zyskał imię Pumpkin. Jest to zwykły - niezwykły dachowiec, o białym futrze, sporej tuszy i dużych, przenikliwych szkarłatnych ślepiach. Pan Pate uważa go za wcielenie biesa, podpisując mu spokrewnienie z El - Brooshem. No ale co ludzie potrafią wymyślić, nie tolerując drugiej istoty.
 Pytasz się o jej przemianę? O dziwo nie jest wcale powiązana z kotami, chodź niebywale to do niej pasowałoby. Przybierając wcielenie te zwierzęce staje się dużym ptakiem tkniętym melanizmem. Jest to postać czapli, ironicznie tej z gatunku białej.
 A jaka jest, gdy przejdzie transformacje według magii? I tu ponownie jej moc gryzie się z prezencją. Nie odnajdziesz w niej ani krzty światła. Staje się wtedy humanidalnym ptakiem, harpią tak zwaną. Ręce zanikają na rzecz potężnych, czarnych skrzydeł, a stopy poczynają wyglądać, jak u drapieżnego ptaka z ostro zakończymy i chwytliwymi szponami. Sylwetka się z lekka wydłuża. Z cała pewnością w tej postaci jest wyższa, jednak rozczarowując nawet podczas przemiany nacieszyć się biustem nie może. Chodź tak kiedyś na to liczyła.
 Oczy także ulegają zmianie. Źrenice i tęczówka zanikają. Pozostaje tylko puste bielmo.