Pogadaj z nami :D

piątek, 20 lutego 2015

Legenda o pewnej samotniej śnieżynce część II

Chłopak o kruczych, nieco przydługich włosach w głębokim zamyśleniu i pewnej niewyjaśnionej nostalgii wpatrywał się różnokolorowymi tęczówkami w budzący się za lodowym oknem krajobraz. Pierwsze promyki słońca niewinnie padały na połyskujące, małe białe drobinki otulające zmarzniętą na kość ziemię. Gęsty śnieg wciąż uparcie utrzymywał się na powierzchni jak puchowa kołderka, nie mając zamiaru odejść i oddać kolej wiośnie. Od momentu w którym Naoki zawitał do pałacu Królowej Koroshio minął równy tydzień. Chłopak zdążył przyzwyczaić się już do panujących tu warunków, jak i do samego lodowego pałacu w którym mówiąc szczerze nigdy nie miał szansy zamieszkać.
Podróżnik oparł nadgarstki o zimną krawędź okna i wyjrzał lekko na zewnątrz, rozglądając się ciekawie po okolicy, gdzie nie dziwiąc się nie było widać ani jednej żywej duszy. Z zamyślenia ocknął się dopiero wtedy, gdy poczuł jak koło jego nóg łasi się czarne, kocie zwierzę domagające zainteresowania od strony swojego pana. Uśmiechnął się on delikatnie i pogładził Kuro po łbie, zastanawiając się, gdzie podziewa się Królowa.
Chłopak jakby wezwał dziewczynę swoimi myślami. Chwilę później drzwi do sali gwałtownie się otworzyły,  a w progu pojawiła drobna postać dziewczyny o długich, nieco rozczochranych, białych niczym śnieg włosach i lekko zaspanych, czarnych jak noc oczach. Wyglądała dość niechlujnie, szczególnie jak na królową. Poza wiecznie goszczącym na jej twarzy znudzonym grymasem twarzy, co nie zdziwiło zbytnio Naokiego,  widać było również wyraźne sińce z niewyspania. Bledsza niż zwykle, niemal całkowicie zlewała się z lodowym otoczeniem. Dziewczyna niczym jakaś zjawa, cicho i bezszelestnie przeszła obok niego, nie zwracając na niego żadnej uwagi.
Gdy do jego uszu dotarł odgłos otwieranych lodowych drzwi instynktownie odwrócił wzrok w tamtą stronę, spoglądając na zaspaną postać zimowej dziewczyny. Nie zwróciło by to dla niego szczególnej uwagi gdyby nie to, że Koroshio wyglądała nieco gorzej niż zwykle. Blada delikatna cera niemalże zlewała się z otoczeniem lodowego zamku i gdyby nie widoczne sińce pod oczami można by pomylić ją ze śniegiem chociażby nawet ze względu na jej długie, białe, teraz trochę rozczochrane włosy, które mimo tego, że sprawiały sam wygląd nieco niechlujnego dodawały dziewczynie jedynie pozornej niewinności.
 - Dzień dobry - przywitał się, nie przejmując zbytnio tym, że kompletnie zignorowała go. Chłopak dalej głaskał za uchem swojego kociego przyjaciela, spoglądając katem oka na wciąż budzący się poza pałacem świat.
Dziewczyna z zaskoczeniem odwróciła się w jego kierunku, że zdziwieniem patrząc na niego jak na ducha. Wyglądało na to, że nie tyle co go zignorowała, co po prostu najzwyczajniej w świecie nie zauważyła, będąc tak nieprzytomnie zmęczona. - Chciałabym, żeby taki był. - odparła cicho i znów zaczęła sunąć przez lodową komnaty.
- Dlaczego myślisz Królowo, że od razu będzie zły? - uniósł subtelnie delikatnie prawą brew ku górze, odwracając się przodem do białowłosej. Musiał przyznać, że patrząc na jej postać sam wątpił w to, czy dzień dla niej, tak zmęczonej może być dobry. Nie miał pojęcia co było powodem jej niewyspania, czy zwykła bezsenność, czy senne koszmary, a może inne, własne problemy. Na tę chwilę nie chciał jednak o to wypytywać.
- Bo miałam koszmary. - odparł cicho - Zawsze kiedy mam koszmary pojawia się kolejny głupi bohater, który myśli, ze zbawienie świat. Jakie to smutne, nie sądzisz? Białowłosa ku zaskoczeniu podróżnika, zatrzymała się przy jednym z wyżej umieszczonych okien i zaczęła się wspinać na parapet. Jednak przez swój niezbyt imponujący wzrost i za długą suknię, która przez cały czas plątała jej się między nogami, wychodziło jej to dość nieudolnie. Z perspektywy chłopaka wyglądała jak małe dziecko, które zapragnąwszy ukrytych na półce przez rodziców ciastek, nie bało się zaryzykować by je zdobyć.               
A więc jednak koszmary - przeszło mu przez myśl, przez krótką chwilę zatrzymując swój wzrok na nieznanym sobie punkcie przed siebie, sam przypominając sobie noce kiedy to on był męczony przez senne koszmary. Najczęściej pojawiały się w nim osoby, które w jakiś sposób straciły przez niego życie najczęściej w feralnych wypadkach. Rzadko kiedy potwory, czy zjawy o szkaradnych obliczach.
Uwagę chłopaka zwróciła dopiero swoim niecodziennym zachowaniem dziewczyna, która podchodząc do jednego z okien zaczęła wspinać się na parapet. Musiał przyznać przed samym sobą, że wyglądała przy tym nieco śmiesznie, zwłaszcza przy swoim niewielkim wzroście.
- Co czynisz Królowo? - spytał w końcu, krzyżując ramiona na torsie.
- Nic... Uhm... Nic... Ahgrrr... Nic ważnego. - odparła, stękając ze zmęczenia - Chcę tylko patrzeć... Grrr... Zobaczyć kto przyjdzie. Tak! Sale przeszył radosny krzyk triumfu, kiedy Koroshio w końcu jakimś cudem udało się osiągnąć cel. Radość ta nie trwała jednak zbyt długo. Dziewczyna robiąc nieważny krok, poślizgnęła się i wracać na ziemię w trybie natychmiastowym.​ To był rzeczywiście zły dzień dla niej.
Twarz Naokiego przeszył niemrawy grymas współczucia, gdy dziewczyna pomimo swoich szczerych starań wspięcia się na parapet wylądowała z powrotem na lodowej posadzce. Chłopak przestał sprawiać przyjemność swojemu kociemu towarzyszowi głaskając go po miękkim futrze, a podszedł do białowłosej i wyciągnął w jej stronę dłoń w geście pomocy.
- Auuu... - jęknęła cicho po nosem, masując obity tyłek i obolałe plecy. Od niechcenia spojrzała na wyciągniętą w jej stronę pomocną dłoń. Odetchnęła chłopaka od siebie, patrząc na niego środę łba. - Troszeczkę za późno. Powinieneś był mnie złapać, a nie udawać gentlemana. - odburknęła i sama zaczęła się zbierać z podłogi.
- Nie udaję - odparł, cofając swoją wyciągniętą dłoń, natomiast w zamian biorąc białowłosa na ręce i sadzając na lodowym parapecie, który jeszcze parę minut temu postanowił ją zrzucić. - Mam nadzieję, że widom teraz będzie lepszy - dodał po chwili, oddalając się krok w tył do "swojego" okna za które wyglądał od samego rana.
Na twarzy dziewczyny pojawiły się delikatny, ledwo widoczny rumieniec, kiedy poczuła łapiące ją silne ramiona czarnowłosego. Nie mogąc dopuścić do tego, by ktokolwiek je zauważył szybko odwróciła twarz w stronę okna, chowając ja za kotarą gęstych włosów. - Głupek. - prychnęła na tyle głośno, by ją usłyszał. Nie było to dla niego nic nowego. Królowa nazywała go tak przynajmniej dziesięć razy dziennie, przez cały tydzień. Zaczęło się odliczanie na kolejny dzień.
To nie było dla niego nic nowego, gdy usłyszał swoje najnowsze przezwisko z ust dziewczyny. Już na początku nie robiło ono na nim zbyt dużego wrażenia, a teraz po prostu przyzwyczaił się do niego, uważając bardziej za śmieszne, niż obraźliwe.
- Ależ nie ma za co - odparł z lekkim uśmiechem i opierając się łokciami o parapet wychylił głowę na zewnątrz.
Przez śnieżne zaspy na dziedzińcu przed zamkiem przedzierała się jakaś postać. Był to dość marnej postury mężczyzna w średnim wieku, który nie śpiesznie zbliżał się do wrót pałacu. - A nie mówiłam? Idź go przyjmij podróżnika. - rozkazał mu, sama zsuwając się z parapetu i biegnąc w stronę swojego lodowego tronu, próbując po drodze doprowadzić się do jako takiego porządku.
Jeszcze przez niedługą chwilę wpatrywał się we wciąż rosnącą na śniegu postać, aż w końcu słysząc słowa dziewczyny skinął delikatnie głową i dając gestem znak swojemu kociemu towarzyszowi wyszli z sali, aby powitać przybyłego. Nie chciał tego przyznawać nawet przed samym sobą, jednak miał złe przeczucia.
Po chwili do sali tronowej wszedł zupełnie obcy im obojgu mężczyzna, eskortowany przez Naokiego i jego kociego przyjaciela. Koroshio uśmiechnęła się na ich widok, by swoją urodą zdekoncentrować gościa. Był to uśmiech zimniejszy niż szalejąca na zewnątrz śnieżyca, jednak wciąż piękny niczym zachód słońca.
- Kim jesteś? Jak śmiesz zakłócać spokój Królowej Lodu? Jakież to pragnienie zaprowadziło cię aż do mego pałacu?
W drodze do sali tronowej prowadzony przez niego mężczyzna nie wypowiedział ani słowa. Gdy ujrzał Naokiego jedyne co zrobił to skinął delikatnie głową na znak powitania, samym zachowaniem, wyrazem oczu dając do zrozumienia, iż chcę, aby zaprowadzono go do Królowej. Czarnowłosy również milczał, lecz wciąż spoglądał nieufnie w stronę przybyłego jakby z nadzieją, że z jego twarzy wyczyta ukryte zamiary.
- Wybacz Królowo - ukłonił się nisko przed białowłosą pięknością. - My, wiejski lud chcielibyśmy prosić o litość i jednocześnie zaprosić na coroczną uroczystość obchodzoną w wiosce. Mamy nadzieję, że choć trochę lepiej poznamy Królową, skoro ma rządzić naszą krainą - rzekł w końcu, unosząc delikatnie wzrok z nad lodowej podłogi i zawiesił go wyczekująco na Koroshio. Naoki zaś wciąż milczał.
Dziewczyna prychnęła tylko niezadowolona. Miała nadzieję na kolejne głupie życzenie czy wyzwanie jej. Miałaby z tego chociaż jakąś pamiątkę, a w najgorszym wypadku, jedynie trochę zabawy. A ten człowiek chciał bawić się z nią w 'pokój'? Bezsensowne, ale równocześnie naprawdę interesujące. Nikt jeszcze nie proponował jej czegoś takiego. Mogłoby być całkiem zabawnie.
- Całkiem ciekawa propozycja. Obawiam się jednak, że muszę odmówić. Niestety nie jesteście zbyt godni mojego zaufania.
- Racz wybaczyć, Królowo, lecz jesteśmy tylko prostymi wieśniakami z prostymi planami na życie. Nasze żony przyszykowały wspaniałą ucztę, chcąc cię ugościć i teraz aż żal byłoby tego wszystkiego zmarnować - rozłożył bezwładnie ręce, wpatrując się z nadzieją w białowłosą. - Jednak cóż... Jeśli Królowa odmówi, zrozumiemy też i to - westchnął cicho.
  Kuro przysłuchując się całej rozmowie machnął nerwowo ogonem, kładąc uszy po sobie i dość nieprzyjemnym wzrokiem wpatrując się w przybyłego mężczyznę. Nie musiał nawet spoglądać na swojego człowieczego przyjaciela, gdyż ten czuł podobną niechęć.
- Naoki... - odezwała się białowłosa, spoglądając na niego pytającym wzrokiem - Co o tym sądzisz? Chciałbyś wyjść do ludzi? - zapytała, oczekując jego opinii ku zaskoczeniu chłopaka.
Nieco zaskoczony jej pytaniami oderwał się od swoich własnych myśli, obdarowując spojrzeniem Królową.
- Według twej woli, Wasza Wysokość - odparł po krótkiej chwili, nie ruszając się z miejsca. - Jeśli wyraziłabyś swoją chęć mógłbym pójść wraz z tobą do wioski - dodał, czując jak ogon czarnego kota uderza o jego kostki, lecz zignorował to, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
- Dzięki za pomoc, głupku. - mruknęła niezadowolona, piorunując go spojrzeniem. Po chwili swój wzrok przeniosła na wciąż oczekującego odpowiedzi mężczyznę. Westchnęła cicho, biorąc głęboki oddech. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało, jednak nie widziała powodu, aby bać się tych słabych ludzi.
- Niech będzie. - odparła w końcu - Jednak jeżeli choć przez chwilę nabiorę jakiś podejrzeć w stosunku do waszych intencji... Powiedzmy, że będzie tobie i twoim ludziom już wszystko, kto rządzi waszą krainą.
- Ależ naturalnie - odparł, widocznie uradowany odpowiedzią Królowej. Gdy jednak ukłonił się jeszcze niżej mógłby przysiąc, że dostrzegł cień pewnego uśmiechu na ustach mężczyzny. Choć nie był do końca pewien czy był to tylko cień, czy też prawda.
- Chodźmy, Królowo. Wszyscy czekają - dodał, cofając się tyłem i obrzucając ostatnim spojrzeniem czarnowłosego i jego kociego towarzysza.
- Co? - spytała zdezorientowana - Ale, że teraz? W tej chwili...
Królowa lekko się przeraziła tą informacją. Nie sądziła, że uczta ta była zaplanowana na dzisiaj. W najgorszym wypadku miała nadzieję, że odbędzie się ona juro, kiedy już chociaż trochę dojdzie do siebie. Mimo iż byli to tylko ludzie, czyli bezwartościowe dla niej istoty, znajdujące się na równi ze śmieciami, to ona pragnęła wyglądać pięknie nawet w ich oczach.
- No dobra. - dodała po chwili i ruszyła za mężczyzną, poprawiając po drodze włosy.
Chłopak ruszył za nimi, Kuro za nim. Przez całą drogę nikt nie odzywał się ani jednym słowem. Jedyne co dochodziło do ich uszu to echo stukotu butów, odbijające się od lodowych, połyskujących ścian i powracające do nich. Naoki co chwilę rozglądał się nerwowo na boki jakby w obawie, iż za chwilę coś wyłoni się z sufitu, bądź podłogi i zaatakuje ich. Cóż... W tym momencie akurat nie mylił się.
 Nagle tuż zza ogromnych kolumn wypadła chmara mężczyzn uzbrojonych w prymitywne narzędzia, którzy sprytnie oddzielili czarnowłosego od Królowej, otaczając go w zupełnie innym miejscu, z dala od dziewczyny. Mimo tego, iż chłopak posiadał przy sobie broń w starciu z tyloma przeciwnikami jego szanse były dość marne. Nie rezygnował jednak, chcąc na siłę dostać się do białowłosej.
Białowłosa zatrzymała się gwałtownie, rozglądając się dookoła zaskoczonym i niczego nie rozumiejącym spojrzeniem. Długą chwilę zajęło jej zorientowanie się w sytuacji, zdecydowanie za długą.
Żądza zemsty i zniszczenia zapłonęła w jej pustych, czarnych oczach, kiedy zrozumiała jak bardzo została oszukana. Ich zdrada była ostatnim błędem, jaki popełnili ci przeklęci ludzie. Ona już się nimi zajmie i dopilnuje, by żaden z tych mężczyzn nie ujrzał już więcej światła słonecznego. Niczego nie zobaczą. Wszyscy bez wyjątku będą wąchać kwiatki od spodu.
- Koroshio! - krzyknął, lecz było już za późno, by zrobić cokolwiek. Grupa mężczyzn całkowicie zasłoniła widok czarnowłosemu, uniemożliwiając tym samym w jakikolwiek sposób dostanie się do dziewczyny. Mimo tego chłopak nadal próbował, atakując ludzi, w czym pomagał mu jego koci towarzysz. Nie mógł jednak dostrzec tego, jak białowłosa zostaje zabrana z lodowego pałacu.
Dziewczyna nieśmiało otworzyła czarne jak noc oczy, przez chwilę otępiałym wzrokiem spoglądając w rozciągającą się przed nią ciemność. Ból szybko ją jednak z tego wyrwał, gwałtownie i brutalnie sprowadzając na ziemię. Białowłosa jęknęła głośno i wzdrygnęła się z bólu. Ruch ten jednak przyniósł jej jednak jedynie więcej cierpienia, gdyż krępujące ją ostre więzy raniły gołe nadgarstki oraz kostki i utrudniając oddychanie. Koroshio zaczęła rozglądać się dookoła, błądząc przerażonym wzrokiem po kamiennych ścianach.
Nie wiedziała gdzie jest, ani jak tu trafiła. Czułą ostry zapach wilgoci i kurzu, a ze wszystkich stron otaczała ją ciemność. Po raz pierwszy w życiu naprawdę się bała, czego dowodem były płynące po jej bladych policzkach łzy, które ledwo dotknąwszy jej zimnej skóry, zmieniały się w lodowe kryształki.
Był wściekły. Na siebie, na nich. Na wszystko dookoła. Najbardziej jednak z tego powodu, iż przez jego bezsilność i niemoc w tamtej sytuacji ona została porwana. Sam sobie dziwił się, że ogarnął go taki gniew przez który nie zwracał nawet uwagi na Kuro, próbującego uspokoić go i zwrócić uwagę, iż czarnowłosy zdążył już wydeptać w śniegu widoczną ścieżkę.
- Wiem, wiem - westchnął w końcu, stając w miejscu. - Muszę coś zrobić - dodał, spoglądając wyczekująco na kota, który kiwnął jedynie lekko łbem na znak, że rozumie zamiary chłopaka. Nie musieli mówić sobie wiele, rozumieli się bez słów.
Koroshio po raz kolejny próbowała zamrozić krępujące jej ciało więzy, by móc swobodnie się ruszać. Jednak wszystkie jej starania kończyły się niestety na niczym. Była zbyt słaba by samej się uwolnić. Zbyt zmęczona i przerażona tym wszystkim. Nawet gdyby udało jej się zniszczyć liny, nic więcej nie byłaby w stanie zrobić. Zamknięta w obcym i nieprzyjaznym miejscu, nie wiadomo jak daleko od pałacu. Była na siebie wściekła. Jak mogła tak dać się oszukać. Nie powinna im była ufać. Nikomu, ani tym ludziom, ani temu głupkowi, który na pewno jest już daleko stąd, ciesząc się z rozwoju wydarzeń i odzyskanej wolności.
- Niech ich wszystkich szlak trafi!
Skrył się w cieniu jednej z uliczek, uważnie przyglądając rozweselonemu ludowi biesiadującemu przy ogromnym stole ustawionym na środku placu znajdującego się w samym centrum wioski. Zapewne gdyby nawet przeszedł koło nich niewzruszony, oni nawet nie zwrócili by na to uwagi, bowiem większość była kompletnie pijana. Wciąż jednak pozostawali strażnicy, którzy zapewne pilnowali wejścia do więzienia Królowej. Więzienia... Tylko gdzie go szukać.
- Kuro, powęsz trochę - szepnął w stronę kota, sam natomiast przysłuchując się rozmowy ludzi.
- No, zamknęliśmy ją - zaśmiał się jeden z mężczyzn, siadając na wolnym krześle.
- Teraz już nie będzie sprawiać nam problemów. W końcu zdana jest na naszą łaskę - dodał, upijając łyk trunku. 
- Niech zgadnę. Siedzi w piwnicach? - wtrącił się drugi, na co pierwszy tylko przytaknął. Naoki uśmiechnął się pod nosem sam zdziwiony tym, że pierwszy etap jego misji poszedł tak łatwo. Ciekaw był, czy dalej też tak będzie.
Ogłuszający ciszę przerwał główny trzask pękających lin. Udało jej się, choć sama naprawdę w to nie wierzyła. Oswobodzona z więzów spojrzała na swoje poranione nadgarstki i nogi, z których wciąż płynęła krew plamiąc jej, i tak już do niczego nie nadającą się sukienkę, która nie dość ze brudna, to podarta niemal na strzępy.
Przetarła dłonią czerwone oczy, w których wciąż pojawiały się kolejne łzy i rozglądnęła się jeszcze raz po pomieszczeniu. Nie miała żadnych szans by stąd uciec. Nie wiedziała nawet gdzie są drzwi. Dziewczyna osunęła się na brudną podłogę, wciskając się w kąt. Zostanie już tutaj na zawsze, sama w ciemnościach. A dlaczego? Bo chciała tylko, aby ją zaakceptowano. Była już w wielu miejscach i poznała różnych ludzi, jednak wszyscy ją zawsze wypędzali. Nie chcieli mieć z nią nic do czynienia. Woleli trzymać się z daleka od takiego potwora jak ona, kto nie potrafi dać nic poza cierpieniem i chłodem swojego serca.
Załkał a cicho, przyciągając nogi do klatki piersiowej i chowając twarz w dłoniach. Może tak będzie dla wszystkich lepiej.
Naciągnął nieco bardziej kaptur na krucze włosy, spokojnie czekając, aż koci towarzysz odwróci uwagę dwóch strażników pilnujących wejścia do podziemnych piwnic gdzie rzekomo znajdowała się białowłosa. Miał jedynie cichą nadzieję, że wieśniacy nie zrobili jej krzywdy. Sam nie był pewien czy powiedziałby to na głos, lecz martwił się o nią.
- I jak? - zwrócił się do kota wyskakującego zza puchowej górki, na co ten tylko wydał z siebie gardłowy pomruk. - A więc pilnuj - dodał, biegiem puszczając się do wejścia, które czym prędzej zatrzasnął za sobą.
Białowłosa drgnęła lekko, słysząc dziwny hałas, dobiegający gdzieś za drzwi. Nie potrafiła go zidentyfikować, jednak natychmiast włączył się u niej system ostrzegawczy, nakazujący jej znaleźć coś do obrony. Szybko zaczęła macać podłożę w poszukiwaniu czegokolwiek do obrony, aż w końcu jej dłoń natrafiły na ostry kawałek drewna. Chwyciła go do ręki i wyciągnęła przed siebie, jeszcze bardziej wciskając się w ciemny kąt. Nie zwojuje tym zbyt wiele, jednak nie da się bez walki.
Chłopak wolał nie ryzykować, biorąc ze sobą pochodnie. Nie był do końca pewien, czy gdzieś w głębi podziemi nie kryją się kolejni strażnicy, tylko czyhający aż ktoś obcy tu wtargnie. Dlatego też po omacku, śledząc dłonią fakturę ściany poruszał się przed siebie, stąpając cicho. Gdzie jesteś, gdzie jesteś... - powtarzał sobie w myślach, rozglądając się w ciemnościach po celach, lecz z marnymi skutkami, gdyż widział mało co.
- Koroshio? - odezwał się w końcu cicho.
Wyraźnie usłyszała w ciemności swoje imię, choć nieco zniekształcone przez echo. Ktoś ją wołał. Przyszedł tutaj, by ją uwolnić i uratować. Ktoś kogo doskonale znała. Jedyna osoba na świecie, która znała jej prawdziwe imię.
- Naoki... - próbowała krzyknąć, wołać go, ale jej gardło odmówiło posłuszeństwa.
Rozejrzał się jeszcze uważniej, stając na chwilę w miejscu i dotykiem śledząc ściany, a przy okazji kraty szukając ten jedynej celi. Mimo jego głośniejszych wołań do jego uszu nie dotarł dobrze znany mu głos. Zaczął zastanawiać się nawet, czy aby dobrze trafił i nie został bezmyślnie oszukany. W ten jednak jego dotyk natrafił na jedyną chyba, zamkniętą celę i zatrzaśnięta kłódkę. Chłopak z niemałym poruszeniem stanął przy niej, próbując dostrzec coś więcej w ciemności.
- Królowo? Jesteś tu?
- Naoki... - spróbowała znowu, jednak na nic. Musiała jednak coś zrobić, dać mu znać o swojej obecności tutaj. Był tak blisko niej, czekając jedynie na jej odpowiedz, która miała nigdy nie nadejść. Jeżeli szybko nie poinformuje go o swoim położeniu, niechybnie odejdzie, a ona zostanie bez żadnych szans na ratunek.
Spojrzała na trzymany przez siebie patyk. Mocniej zacisnęła palce na nim i pchnęła nim z całych sił w ścianę, robiąc przy tym mnóstwo hałasu.
- Hm? - wydał z siebie cichy okrzyk zdziwienia, gdy do jego uszu dotarł nieznany dotąd odgłos. Jednak ku jego zadowoleniu dochodził właśnie z jednej z cel. Chłopak odetchnął z ulgą, przeklinając właśnie wszechobecną ciemność, oraz to, jak ograniczone jest widzenie w tej chwili.
- Zaraz będziesz wolna - rzekł, chcąc dać jej pewność, że nadal tu jest i sam zajął się rozbrajaniem zamka w kłódce.
Nie wiedziała co dalej robić. Co na o tym wszystkim myśleć. Jak zareagować na zaistniałą sytuację. Wciąż nie mogła w to po prostu uwierzyć. On tutaj był. Przyszedł po nią. Ale po co? Dlaczego? Jaki miał w tym cel? Miała istny mętlik w głowie. Wiedziała tylko jedno. Ten głupek naraził własne życie, żeby ją ocalić. Nie... Nie głupek. Naoki. Jej podróżnik, Naoki.
- Cholera - przeklął pod nosem, gdy kolejna jego próba uwolnienia dziewczyny poszła na marne. Westchnął cicho, podnosząc się do pionu i przez chwilę chodząc w kółko jakby mając nadzieję, że dzięki temu do jego głowy wpadnie jakiś genialny wręcz pomysł. W ten jednak poczuł jak ciężkie, kocie cielsko skacze na jego plecy, o mało co nie przyprawiając o zawał i nie przewracając na ziemię.
- Kuro, co ty robisz? - warknął zły, próbując dostrzec zwierze, lecz jego futro doskonale maskujące się w ciemności nie pozwalało na to. Zwierze ku zaskoczeniu chłopaka zachowywało się nerwowo, co chwilę skakało na niego i wydawało z siebie groźne syki.
- Chwila, spokojnie - kucnął przy zwierzęciu, próbując dotknąć dłonią jego futra, lecz kot na to nie pozwolił. Zamiast tego uciszył się, dając dojść do uszu Naokiego nowym dźwiękom dochodzącym z wejścia do podziemi.
- ...Są tu... - stwierdził sucho, kucając gwałtownie przy kracie i śpiesząc się z otwieraniem celi.
Zamarła słysząc nowy hałas dobiegający gdzieś w ciemności. Domyśliła się, że jej oprawcy zdążyli już zauważyć intruza i biegną tu by się go jak najszybciej pozbyć. Ta myśl wstrząsnęła nią do reszty. Widząc w głowie obraz martwego chłopaka, dostała nagle nowych sił. Natychmiast podniosła się na równe nogi i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę drzwi.
- Uciekaj. - powiedziała na tyle głośno, na ile tylko mogła, uderzając w nie pięścią. - Uciekaj, słyszysz? To jest rozkaz twojej królowej. Jak śmiesz mi się sprzeciwiać?
- Przykro mi, lecz nie mogę go spełnić - odparł spokojnie, nadal w skupieniu zajmując się cholerną kłódką. - Potem mnie ukarzesz - dodał, na tę chwilę nie przejmując się zapewne wściekłymi wieśniakami zmierzającymi w ich stronę. Wiedział, że prędzej czy później i tak odkryliby, że coś jest nie tak i nakryli go tu. Cóż, mógł jedynie rzec, iż nie mają oni wyczucia czasu.
Czarny kot widząc nieprzerwane zmagania swojego człowieczego towarzysza wykonał gwałtowny zwrot w tył, biegnąc prosto na głośno oznajmiający swoją obecność lud. Naoki wierzył, a przynajmniej miał nadzieję, że nie zrobią mu krzywdy, że będzie szybszy i sprytniejszy od nich. 
- Przestań udawać bohatera, głupku. - Starała się mówić ostrym, najbardziej nieprzyjemnym tonem na jaki było ją stać, choć równocześnie nie mogła przestać płakać. Chciała go zniechęcić do bezsensowne próby otworzenia drzwi. Bała się, ale już nie o siebie, ale o niego. Jeszcze kilka chwil wcześniej miała go gdzieś, pragnąć jedynie zostać uwolniona. Teraz jednak, nie wiedząc czemu, była gotowa spędzić w tym miejscu całe życie, byle tylko on był bezpieczny. - Nie jesteś nim, ani nigdy nie będziesz. Jesteś tylko głupim człowiekiem, takim samym jak wszyscy. Odejdź stąd. Nie potrzebuje nikogo takiego. 
- Nie chcę być niemiły, lecz czy Królowa raczy się choć na chwilę uciszyć? - syknął przez zaciśnięte zęby, wciąż uważnie nadsłuchując. - Nie wiem co musiałabyś zrobić, abym odszedł i cię zostawił. Może i nie jestem bohaterem, nigdy nim nie byłem i nie będę, ale nie zostawię cię samej, zrozum to w końcu. Nikt dzisiaj nie zginie - zmrużył delikatnie oczy, odwracając głowę w stronę nadchodzącego do nich światła.
Umilkła jak jej kazał. Nie miała już żadnych pomysłów, aby go zmusić do ucieczki. Nie mogła jednak pozwolić, aby stała mu się krzywda. Przyłożyła dłoń do drzwi, gdziem miała nadzieję, znajdowała się kłódka. Może teraz jej się uda. Mocno skupiła się, próbując wytworzyć choć odrobinę lodu. Jednak i tym razem jej się to nie udało. Wieśniak byli coraz bliżej. Mogła z łatwością wyraźnie usłyszeć każde wypowiedziane przez nich słowo. Musiała spróbować jeszcze raz. Teraz musi się udać, inaczej Naoki zginie.
Przeklął pod nosem, słysząc z oddali coraz to dobitniej dające o sobie znać głosy, kroki kilkunastu par butów, oraz zawodzenia psów, które nawet nie wiadomo skąd nagle wzięły się w podziemiach.
- Będzie dobrze - powiedział, po chwili podnosząc się do pionu. Nie był jednak pewien czy mówił on do Koroshio, czy może do siebie. Lecz musiał mieć pewność, że jej nic się nie stanie, że wyjdzie stąd cała.
- Wiedziałem, że to ty! - krzyknął oskarżycielsko jeden z wieśniaków, wskazując palcem w stronę Naokiego. Chłopak jakby nigdy nic wzruszył bezradnie ramionami, tym samym okazując swoją bezinteresowność pojawieniem się ich, chcąc ich zdenerwować jeszcze bardziej. Teraz tylko pokierować jednego z nich na kłódkę... Kogoś z ostrym narzędziem.
Koroshio była na skraju histerii. Nie miała już żadnych pomysłów w jaki sposób mogłaby pomoc Naokiemu. Jej bezsilność doprowadziła ja do szału. Nie była w stanie niczego zrobi by uratować ich oboje, a czas skończył im się już dawno. Mogła tylko cicho liczyć w duchu i modlić się do wszystkich bóstw jakie są na tym świecie, by chłopakowi nie stała się żadna krzywda.
- Nie bawcie się z nim, po prostu zabijcie... - prychnął jeden z nich, przewracając oczami. - Jego, a potem ją. Sprawiają za dużo kłopotów - dodał. Naoki właśnie na coś takiego czekał. Nie odzywając się ani jednym słowem cofnął parę kroków w tył aż do krat, dając im tym samym złudne wrażenie, iż obawia się ich i szuka drogi ucieczki. Więc w momencie w którym jeden z wieśniaków rzucił się na niego z ostrym narzędziem, on wykonał gwałtowny odskok w bok, a narzędzie wbiło się w kłódkę przy okazji łamiąc ją.
Na to właśnie czekała. Kiedy tylko usłyszała trzask niszczone go zamka, złapała do ręki najbliżej znajdujący się, bliżej nieokreślony kawałek drewna. Chyba musieli zamknąć ja w jakimś schowku na opał czy coś takiego. Mocno zacisnęła palce na swojej prowizorycznej broni i jednym kopnięciem gwałtownie otworzyła drzwi, przy okazji nokautując jednego z wieśniaków. Chwiejnym krokiem wyszła z celi, lustrując znajdujących się w korytarzu mężczyzn lodowym wzrokiem.
- To który chce dostać od Królowej Lodu? - jęknęła, zamachu jąć się na jednego z napastników.
Od razu podniósł się do pionu, aby w razie potrzeby móc odepchnąć atak wieśniaków, którzy w chwili uwolnienia się białowłosej z celi zamilkli. Widocznie żaden z nich nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Zwłaszcza, iż dziewczyna władała mocą zimy, lodu, a oni? Jako swoją broń mieli jedynie zardzewiałe widły, bądź inne ostre narzędzia, które w małym stopniu przypominały broń.
- Któryś dotknie mojego głupka i zabiję! - krzyknęła, siląc się na stworzenie mroźne go wiatru, chcąc udowodnić swoje słowa. Na nic jednak więcej nie miała siły. Już po kolejnym ataku na najbliżej stojącego wieśniakami z widłami, zakręcie o jej się w głowie i tracąc równowagę ciężko oparła się o ścianę.
Zdziwiony spojrzał się na dziewczynę, na chwilę zupełnie zapominając gdzie tak naprawdę się znajduje. Nigdy nie pomyślałby, że usłyszy takie słowa z ust Koroshio i nie skłamie, iż zrobiło mu się... po prostu miło.
Kiwnął on głową w stronę kociego towarzysza, który rozumiejąc prośbę pana spiął wszystkie mięśnie i skoczył w grupę niczego nie spodziewających się ludzi. Naoki wykorzystując okazję wziął dziewczynę na ręce i wbiegł między nich, przepychając się w głąb korytarza.
- Kuro! - krzyknął do kota, który widząc, że zostaje w tyle popchnął mężczyznę z pochodnią, która po chwili wylądowała na ziemi zapalając wszystko drewno dookoła. Sam Kuro zaś czmychnął zgrabnie między płomieniami, doganiając dziewczynę i chłopaka.
Świat zawirował stając się z każdą chwilą coraz bardziej rozmazany i niewyraźny dla dziewczyny. Straciła całkowicie orientację w terenie, a nawet czasie, który jakoś nagle dziwnie przyśpieszył. Nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Gdy jasne promienie słońca oślepiły ją, chwilowo odbierając zmysł wzroku, z zaskoczeniem zorientowała się, że znajduje się na zewnątrz, niesiona na rękach przez Naokiego. Wciąż niczego nie rozumiała. To wszystko było dla niej za dużo.
- Dziękuje. - szepnęła po chwili, kurczowo zaciskając palce na ubraniu chłopaka.
- To była przyjemność uratować cię - odparł, uśmiechając się delikatnie. Upewniwszy się, że dziki kot dotarł do nich on sam wbiegł za śnieżne zaspy niknąc w oczach tych, którzy mieli zamiar ich ścigać. Teraz dla niego najważniejsze było to, aby dotrzeć z powrotem do zamku, aby białowłosa doszła do siebie, aby nic jej nie było.
Po dłuższej chwili wreszcie mógł nieco odetchnąć, zwalniając bieg i krocząc powoli wśród białego puchu. Czarnowłosy uniósł wzrok znad kaptura okrywającego jego głowę. Lodowy pałac już niedaleko. Jeszcze trochę.
Poczuła dziwne ciepło, które powoli ogarniało całe jej ciało. Nie wiedziała co to za dziwne uczucie, ale naprawdę jej się ono podobało. Mało tego, mimo tego wszystkiego co ja spotkało, upokorzenia, zniewagi, gniewu i bólu, który doznała ze strony wieśniaków, była naprawdę, pierwszy raz w życiu, prawdziwie szczęśliwa.
 - Nie chcę tam wracać. - mruknęła po chwili, patrząc na zbliżający się zamek - Zabierz mnie stąd.
- Huh? - spojrzał się na nią zdziwiony, nie wiedząc w pierwszej chwili co odpowiedzieć. W swoim pałacu spędziła zapewne większość swojego czasu.. większość swojego czasu prawie, że całkiem sama. Z drugiej strony nie powinien dziwić się, dlaczego nie chcę tak teraz wracać. Po tym wszystkim co się stało sam miałby pewne obawy co do ponownym stanięciu w progach zamku.
- Więc czeka nas wędrówka - odparł w końcu, na chwilę stawiając ją na ziemi i okrywając swoim płaszczem.
- Daleko. - odparła patrząc gdzieś w dal, jakby wzrokiem chciała przejrzeć widoczne w oddali szczyty górskie - Pokaż mi... - zaczęła podchodząc do niego bliżej i szukając jego dłoni - Chcę zobaczyć wszystkie miejsca, w których byłeś. Pokaż mi świat. - dodała, splatając swoje palce z jego. Jej skóra nie była już taka zimna jak na początku ich znajomości, kiedy to jednym dotknięciem zmieniała wszystko w lód. Jej dłoń, chodź wciąż chłodna, stała się cieplejsze i bardziej przyjazna, bardziej ludzka. Tak jakby panująca w jej sercu zima powoli ustępowała, wraz z topniejącym wokół nich śniegiem. - Dlaczego wróciłeś?
Nie spodziewał się. Kolejny raz nie mógł spodziewać się tego gestu ze strony dziewczyny, lecz sam nie potrafił wyjaśnić tego jak instynktownie ścisnął jej dłoń pozwalając, aby ich palce splotły się razem ze sobą.
- Nie mogłem zostawić cię samej - odparł, spoglądając na nią. - W końcu Królowej nie można zostawić samej w potrzebie - uśmiechnął się lekko. - Świat jest ogromny, nieznany, groźny, szykujący co dzień wiele pułapek. Lecz zrobię wszystko, aby ci go pokazać. Wszystkie najpiękniejsze miejsca które widziały moje oczy, teraz i zobaczą je twoje oczy.
Uśmiechnęła się słysząc te słowa, szybko jednak gasić ten nagły przejaw radości.
- Nie jestem już królową. - odparła, a widząc, że Naoki chce już coś na ten temat powiedzieć, szybko zaczęła kontynuować, nie pozwalając mu dojść do głosu - Dlatego nie jesteś już moim sługą. Nie musisz już mnie słuchać, a ja nie będę ci już więcej rozkazywać. Jesteś wolny.
- Dlatego też nie mogę kazać ci mnie pocałować. - westchnęła cicho, mówiąc to tak cicho, aby chłopak, czego miała nadzieję, nie usłyszał.
Choć miał już wydobyć słowa z ust - zamilkł, bowiem dziewczyna nie dała mu dojść do głosu. Postanowił więc wysłuchać jej do końca, nie chcąc przerywać czy niepotrzebnie wtrącać się.
- Może i masz rację - rzekł po chwili, dając białowłosej złudną nadzieję, iż nie usłyszał jej ostatnich słów. - Skoro tak mówisz nie jestem już twoim sługą, nie muszę cię słuchać, a ty nie możesz mi rozkazywać. Ale skoro jestem wolny mogę zrobić to, co podsuną mi własne pomysły - powiedziawszy to złapał dziewczynę za nadgarstek i obracając przodem do siebie złożył na jej ustach czuły pocałunek.
Zamurowało ją, kiedy poczuła na swoich zimnych wargach jego ciepłe usta. Cała zesztywniała, nie mogąc zrobić najmniejszego ruchu. Nie przypuszczała, że chłopak ją usłyszał, a na pewno już nie, że zrobi coś takiego. Mimo wszystko była szczęśliwa z takiego obrotu spraw. Wtedy zrozumiała, że właśnie tego pragnęła. O tym od zawsze marzyła. Nie o władzy. Nie o pięknym zamku. Tylko o kimś kto ją zaakceptuje i pokocha za to kim jest. Serce zabiło jej szybciej, pozbywając się tkwiących w nim ostatnich odłamków lodu. Gwałtownie rzuciła mu się na szyję i mocno przytuliła, sama zaczynając napierać na jego usta.
Od podróżnika, przez sługę, aż do jej księcia. Ona, potężna Królowa Lodu, Pani Zimy i Mrozu, całuje się ze swoim wybawicielem, którego kilka dni wcześniej pragnęła ujrzeć bez życia u stóp swojego tronu. Kto by pomyślał, że to tak się skończy. A może właśnie zacznie? W końcu kto powiedział, że to koniec? Może to początek nowej legendy. Ich wspólnej bajki.

KONIEC :)

Walentynki czy Walę tynki? #specialna notka

Powinnam była to napisać już tydzień temu, jednak Pan Czas bawi się ze mną w wyścigi i cały czas przegrywam ;c

No więc, do roboty kochani, czas by się wziąć w garść!!!
1) Po pierwsze, cos mało osób komentuje *w tym ona*  Mam nadzieję, że się poprawicie, bo ten blog usycha, a chyba nie chcecie by usechł do końca prawda? Komentarze to szczególne podziękowanie za notki i nadanie tym samym satysfakcji autorowi, że ktoś docenia te parę godzin, na których przesiedział by napisać post i podzielić się z nim na tym blogu, oraz umilić czas czytaniem go.

A więc co trzeba zrobić? Musimy wszyscy ( oczywiście mówię też tu o sobie) wziąć się w garść, poskładać do kupy i zacząć doceniać czyjeś prace. A później się dziwią, że notek ich nikt nie komentuje, jak i oni nie komentują.

+ Uroczyście składam obietnicę, że do końca następnego tygodnia (01.02.2015 - do godz. 23.59 ) skomentuje WSZYSTKIE notki do których nie dałam komentarza, a powinnam była. Czyli WSZYSTKIE od samego POCZĄTKU BLOGA. (oczywiście notki tych osób, które nadal są na tym blogu) 

2) Ostatnio Nemi Zearis (nasza Keyli i Naoki w jednym ;3 a teraz też jeśli się nie mylę to bliźniacy) zauważyła, że muzyka (szczególnie ta pierwsza) jest nieco hm....wkurzająca. Jednym słowem, znudziła się :D To zrozumiałe, w koncu nie dodawałam nowych kawałków, więc może wy macie jakieś ulubione kawałki? Najlepiej by było, by była to wersja instrumentalna, choć parę z wokalem nie zaszkodzi. Przesłucham wszystkie wasze propozycje i wraz z adminami wybierzemy te wyjątkowe, które będą miały ten zaszczyt zagoszczenia na liscie piosenek na blogu ;3

3) Trzecie i ostatnie.                    Walentynki czy też Walę tynki?

Miałam to napisać tydzień temu, ale - wytłumaczenie macie na poczatku.
No więc, jeśli chcecie możecie napisać specjalna notkę LoVe StOrY.
Czas macie do 27.02.2015. W marcu ruszy ponownie nasz letni biwak. - tak, nadal siedzimy w porze roku - lato. Jednak nie martwcie się. Notka "Walętynki"jest tak jakby poza czasem obecnym na blogu. Tak samo jak w przypadku notki świątecznej->. świąteczne porządki

Na początku marca postaramy się zakończyć biwak, który bedzie w zastępstwie za lato. I przejdziemy do nowego roku szkolnego ;) A takie przynajmniej są plany. 

No to tyle. Każdy kto to wszystko przeczytał ma koniecznie zostawić po sobie ślad w komentarzu, bo nie ręczę za siebie ;3

Wasza Rimcia się żegna i zasiada do czytania notek - do zobaczenia, napisania wkrótce ;)





A tu chcę widzieć mnóstwo podpisów
       ↓                                                             

sobota, 14 lutego 2015

♥ Walentynki ♥


Witam wszystkich zakochanych
Singli i te skryte dusze,

co uczucia w sekrecie trzymają
nikomu nic nie wyjawiają. 
Jak wiadomo, przecież wiecie,
św. Walenty króluje dziś wielce.

Serca Amor porozwieszał,
tak czerwone, kują w oczy.
Nikt ich dzisiaj nie przeoczy. 
Nie zapomnij! Walentynki! 
Na kwiaciarni wiszą szyldy.
Dziś promocja! Zapraszamy!
Czekoladki zaraz damy!

Piękne panie i panowie, 
czas by zacząć ucztowanie,
jednak za nim to się stanie,
parę słów wypada wiedzieć
ups, a raczej chce powiedzieć :)

Walentynki - są cudowne, 
dzień miłości wielki bardzo,
jednak czy zdajecie sobie,
że to jeden dzionek w roku?

Walentynki są od tego, 
by szczególnie wypowiedzieć, 
słowa Kocham,
 I - love - you.
Lecz czy tylko teraz, tu? 

Kochasz raz,
 czy cały czas?
To różnica zasadnicza.
Kochasz szczerze?
Czy to gra?
Pomyśl dobrze, 
Później powiedz. 

Ja Was kocham szczerze,
mocno i prawdziwie. 
TM- całe dziś i wczoraj,
 jutro i za rok zapewne. 

I dziękuję Wam za wszystko,
lecz spokojnie, się nie żegnam. 
To początek jest dopiero. 
Nasz początek, oczywiście. 

Ile potrwa? Zapytacie. 
Ja odpowiem na to tylko.
Tyle ile sami chcecie 
i tu ze mną pobędziecie.

Bo to od was tak naprawdę,
życie tutaj jest zależne. 

Tak więc podsumowując,
Życzę Wam Kochani,
byście mieli kogo kochać.
I by pani Wena miła,
waszą wyobraźnię spełniła.

Pan Czas również niech Wam sprzyja.
Byście na miłość się nie spóźnili. 
Zaś na blogu TM-owym,
Mieli kiedy się pojawić. 
Notki skomentować,
 coś napisać lub poprawić.

Choć w tym wierszu rymowanym,
Nie zamieszczę tu wszystkiego. 
Chcę po prostu, krótko w słowach,
podziękować. 

Za te wszystkie opowiastki,
Za te wszystkie komentarze,
Za te bajki i nie bajki,
za postacie, czas i wenę,
oraz głównie - poświęcenie.

Bo to ważne jest i będzie,
Aby robić, co się lubi. 
Jednak aby wytrwać w pasji,
Trzeba nieźle się natrudzić. 

Arigato i Merci.
[Gracje Mille,
i Spasiba]
Danke,
Gracias, 
Kiss for you, 
because,
I love you! 

;*


~ Rima Dream

Zabić coś, co nie żyje?

Wydałem z siebie ciężkie westchnięcie człowieka skrajnie zmordowanego życiem, po raz setny już spoglądając na wyświetlacz telefonu, gdzie zgrabne cyferki wskazywały dokładnie godzinę piętnastą dziesięć. Zirytowany do granic możliwości zeskoczyłem z murku na którym przesiadywałem, po czym nieśpiesznie skierowałem swe kroki w stronę domu. Fakt, obiecywałem, że zaczekam na Kasa, lecz w tej sytuacji nie mam zamiaru siedzieć tu dłużej i myśleć kiedy łaskawie znajdzie swojego kochanego węża, który stwierdził, że kolejny raz zwiedzi szkołę i okoliczne kible.
    Wyjąłem z kieszeni spodni słuchawki, które podłączyłem do telefonu puszczając pierwszą lepszą piosenkę, mając jedynie nadzieję, że pomoże mi szybciej znaleźć się w domu. Mimo tego, że od rozpoczęcia roku szkolnego minęło trochę czasu ja nadal nie mogę przyzwyczaić się do porannego wstawania i teraz jedyną rzeczą o której marze po powrocie do domu jest przytulenie poduszki aż do wieczora. Wtedy też nie muszę robić obiadu, więc Kas albo czyni to sam dla siebie, albo po prostu chodzi głodny. Bynajmniej mnie śpiącego wtedy mało to interesuje.
      A w tym samym czasie w pewnym drewnianym domku pośrodku gęstego i ciemnego lasu ktoś postanowił znaleźć swoje tymczasowe schronienie przed światem zewnętrznym. A kim była ta osoba o dość specyficznych nawykach? Mną, a dokładniej tym, który zawsze zbacza z wyznaczonych ścieżek niefortunnie narażając się na gniew bliźniaczej siostry.
   Westchnąwszy ciężko oparłem swoje plecy o zimną fakturę ściany, opuszczając bezwładnie ręce wzdłuż ciała. Poczułem jak do moich palców zaczyna napływać krew, a ich koniuszki w irytujący dość sposób coraz to mocniej pulsowały. Zaciskając dłonie w pięść, a następnie rozluźniając je - nadsłuchiwałem, mając wrażenie, że dochodzą do mnie każde, nawet najdrobniejsze szmery. W momencie w którym do mojej świadomości zaczęły dochodzić przerażające fakty, iż nie mam w sumie pojęcia do kogo należy domostwo w którym się znalazłem, ani gdzie są jego właściciele moje serce coraz szalenie obijało się o żebra. Chociaż... Skoro nie miałem pewności do kogo należy dom, nie miałem też pewności, czy w ogóle do kogoś należy. Może jest pusty? Może właściciele już dawno się wyprowadzili? Domyślałem się, że zdążyłem jedynie przejść przez jeden pokój, nawet dokładnie nie badając faktury przedmiotów. Teraz zupełnie nie miałem pojęcia, gdzie się znajduje. W jednej chwili zacząłem nawet żałować tego, że odłączyłem się od Alex. Znając życie nie będzie czekało mnie miłe powitanie z jej strony, gdy wreszcie raczy mnie znaleźć. O ile będzie miała na to nerwy.
      Zdjąłem z uszu słuchawki i pozwijane schowałem do torby, nie mając na uwadze to, że ich kolejne rozplątywanie może nie skończyć się happy endem i wyjąłem z kieszeni klucze, które włożyłem w zamek. Lecz ku mojemu zdziwieniu drzwi... były otwarte.
- Co do cholery? - mruknąłem pod nosem, krzywiąc się nieznacznie. Wychodziliśmy z domu do szkoły razem, drzwi zamykałem ja. Musiałbym chyba być idiotą, żeby nie pamiętać tego, co robiłem dosłownie parę godzin temu. Dałbym sobie uciąć rękę swoją i Kasa, że zamykałem dom.
    Wziąłem dwa głębokie, uspokajające wdechy i ostrożnie postawiłem nogę za próg, coraz to bardziej zagłębiając się w odmęty domostwa. Jeśli jakiś włamywacz postanowił zrobić popołudniowy obchód miałem zamiar kulturalnie pokazać mu, gdzie są drzwi.
- Kto tu jest!? - krzyknąłem, rozpalając dłoń niebieskim ogniem.
      Właśnie w tym momencie poczułem jak życie brutalnie wdeptuje mnie w podłogę, gdy do moich uszu dotarł czyjś głos, na pewno nie należący do tych miłych osób, które witają chlebem i tańczącymi dziećmi w strojach ludowych. Chociaż... Musiałem przyznać, iż głos ten był mi skądś znajomy, lecz jak na złość nie mogłem przypomnieć sobie kim był jego właściciel, a co gorsza... jak wyglądał...
- Hej, nie chcę kłopotów! - odkrzyknąłem, unosząc ręce w poddańczym geście jakby mając nadzieję, że to w czymś pomoże.
      Prychnąłem pod nosem, wolnym krokiem kierując się w stronę z której dochodził ów głos, a idąc drogą dedukcji - właśnie z salonu.
- Nie chcesz kłopotów, ale właśnie je maaaaAAAA!
- AAAAAAAAAAAA!
W tym właśnie momencie z dostatku wrażeń zamachnąłem się ręką kierując smugę ognia prosto w intruza, który moim skromnym zdaniem bardziej przypominał bezdomnego ducha, na którego sam widok o mało co nie dostałem zawału. Bo kto normalny nosi w tych czasach bandaż na oczach? Ale... Stop. Bandaż?
    Nagle jakby mnie olśniło. Mój mózg wreszcie zaczął pracować normalnie odrzucając na bok resztki stanu zawałowego i przypomniał mi o pewnej postaci znanej mi z dzieciństwa. Te same wiecznie rozmierzwione przez wiatr brązowe włosy, oczy których nigdy nie widziałem... Ale czy to możliwe? O Jezu...
- Unik! - krzyknąłem, w ostatniej chwili powalając na ziemię chłopaka, zanim ogień zdążył wypalić mu w klatce pokaźnych rozmiarów przewiewną dziurę, po czym bez ceregieli spytałem: - Alex?
      Umarłem, umarłem, umarłem, umarłem, umarłem. Nie jestem Alex, jestem świętym duchem, umarłem... Ej, przecież ja i tak już nie żyję. Hehe, tak bardzo nieśmieszne....
- A kto pyta? - zagadnąłem niepewnie. - Jeśli masz mnie zamiar zgwałcić to nie moje ciało, więc nie mam pojęcia kto tam je dotykał - zaśmiałem się nerwowo, próbując zrzucić z siebie napastnika, lecz moje próby skończyły się marnie i dostał on tylko w twarz. - Um... Ale wiesz co, wydajesz mi się znajomy po głosie.
      Zabijcie to zanim ja to zrobię...
- Ugh... - jęknąłem męczeńsko, przejeżdżając sobie łapą po twarzy. - Naoki. Kojarzysz, idioto? - dodałem, odsuwając się od chłopaka na względną odległość.
- Naoki? - mruknąłem, podnosząc się do pozycji siedzącej, jakoś za bardzo nie mogąc uwierzyć w to co słyszę. - Tamten Naoki wydawał się jakoś milszy, bardziej niezrównoważony psychicznie...
- A wyprowadzić ci zęby na spacer? - Naoki, stary! Jak dobrze cię widzieć! - uśmiechnąłem się szeroko nie chcąc narażać swojego nieżycia, w jedną chwilę nagle poważniejąc. - Musisz nam pomóc. Ty i Kasene musicie nam pomóc.
- Pomóc?  - zdziwiłem się. - Niby w czym? Poza tym oczekuję wyjaśnień. Zniknęliście z Alex lata temu bez słowa wyjaśnienia, teraz nagle ty zjawiasz się w moim domu i oczekujesz pomocy.
- Naoki... Ja nie żyję...

     

niedziela, 8 lutego 2015

Pechowa szesnastka.

Graliście, chodź nawet raz, albo też słyszeliście o szwinderskiej grze w trzy kupki, polegającej na tym, że dziwny jegomość, na którego natrafiliście w jeszcze dziwnej uliczce chowa pod jednym kubkiem kamyk, ewentualnie wasz portfel i obiecuje wam nagrodę za odgadnięcie gdzie jest ukryty przedmiot. A potem, gdy się zgodzicie zaczyna tymi kubeczkami miotać w imię Szatana, że nawet nie macie szansy odgadnąć, gdzie jest kamyczek. Choćbyście odkryli wszystkie na raz.
- Taś, taś gadzinko.- tak właśnie wygląda moje poszukiwania uciekiniera z Alcatraz. Z impetem porwałem wierzch z jednego z licznych koszy na szkolnym korytarzu, zapuszczając klasycznego żurawia, podpatrzonego od miłych panów na ulicy. I oprócz papierków, ogryzków i czyjegoś trepka, nie znalazłem tego, czego szukam w życiu.
Przekląłem chamsko pod nosem, zatrzaskując kosz tak, że ten wpadł w ruch obrotowy wokół swojej osi. Jak dorwę tego gada, to przerobie na dętkę od roweru! Nie wystarczy mu moja oddana miłość, ani moje nogi. Musi cholera się wyszaleć. Pobawić się w takiego Chińczyka na emeryturze, który oszczędzając całe życie w końcu wybrał się na wycieczkę do Krakowa. I musi koniecznie pomordować fleszem niewinnego i biednego studenta w stroju lajkonika.
O Boże! Módl się nade mną. I pomóż mi znaleźć tego cholernego węża.

Zmieliłam w ustach siarczyste przekleństwo, cudem powstrzymując się od wypuszczenia go na korytarz, aby powędrowało głucho po ścianach i pustych już salach lekcyjnych przepełnionych wszechobecną ciszą i pająkami w kątach. Zajęcia skończyły się jakieś dobre parę godzin temu i nawet sprzątaczki zdążyły już skończyć swoją zmianę i pójść do domów wreszcie ciesząc się wolnym dniem. Ja niestety nie mogłam tego powiedzieć o sobie, gdyż nadal bez skutku próbowałam znaleźć swojego brata. Nie byłoby w tym nic dziwnego i nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że oczy Alex'a już dawno odmówiły mu posłuszeństwa i bez mojej pomocy często prowadzi się na nieznane sobie i mi drogi. W takich wypadkach nikomu innemu jak nie mi przychodzi szukanie chłopaka i znajdywanie go nawet w najdziwniejszych miejscach.
Przygryzłam nerwowo dolną wargę, rozglądając się wkoło i biegając przy tym po wciąż tych samych korytarzach, które zdawały się nie mieć w ogóle końca. Miałam wrażenie, że przeszukałam już całą szkołę, a obrazy przedstawiające nieznane mi dotąd postacie naśmiewały się z mojej bezradności. Jednak w chwili w której miałam opuszczać mury budynku do moich uszu doszedł przyciszony hałas dobiegający z piętra. A więc tam zwiałeś!

Czarne gadzisko, przysiadło w jeszcze ciemniejszym niż jego łuski kącie na końcu korytarza. Białymi ślepiami ilustrował pająka, który skrupulatnie plótł swoją nić, jednak język węża drgający w rytm cichego syku, zwiastował, że nie na długo. Wyczuwając moment, chciał już go upolować, jednak kątem oka zauważył, jakiś ruch na ścianie. I nim zdążył zareagować z ciemności wyłoniła się para rąk.
- Ha! Mam cię!- zaśmiałem się gardłowo, wywalając resztki swojego cielska z ciemności na posadzkę. Czasem i moja moc się na coś przyda.
Wieszczadło plątał się, szarpał, syczał i próbował mnie ugryź, ale złapałem go w taki sposób, że za nic nie mógł odwrócić głowy. Uśmiechałem się szeroko, reprezentując cały komplet szkliwa, z nieskrywanym triumfem obserwując powoli zaprzestającą się już szarpaninę węża.
- A było mój drogi przyjacielu zwiewać?- zacząłem słodko, gdy nagle echem odbiły się rytmiczne kroki pokonujące schody. Z zwierzęcym przestrachem zacząłem się gapić w przestrzeń, a Wiesiu zaprzestał się wiercić i dołączył do mnie w super ciekawym zajęciu, jakim jest wpatrywanie się w eter. Na myśl by mi nie przyszło, ze ktoś dorównuje mi w kretyństwie i postanowił tu zostać więcej niż nakazano, więc spodziewając się tylko i wyłącznie strażnika Teksasu, który z wiernym eksaliburem- miotłą, grobowym głosem opieprzy mnie z nawiązką, za zapaskudzenie posadzki moimi traperami.

Od momentu w którym do mych uszu dotarły niezidentyfikowane dźwięki w głowie jedynie czekała ułożona formułka pełna bluźnierstw i pouczeń skierowana w stronę tak bardzo nierozumnego chłopaka, który chyba nie dość, że ślepy, to głuchy. Nieważne ile razy powtarzam mu, aby trzymał się blisko mnie – on i tak musi skręcić w nie tą stronę co trzeba. Poza tym jego słuch jest naprawdę dobry. Jest to chyba wynagrodzenie za zepsute oczy, iż słyszy o wiele lepiej od innych, a jedynie często udaje, że nie słyszy co ja mówię do niego. Rozumiałam jego naturę człowieka ciekawego świata i kształtów, ale jeszcze jedna taka akcja i obiecuję, że skończy się szukanie i zabawa w chowanego. Niech lepiej on poszuka sobie innej siostry.
Moje głębokie przemyślenia zostały jednak przerwane obecnością osoby, która stanęła mi przed oczami gdy pokonałam pierwszy zakręt. W chwili tej zapomniałam o wszystkich słowach, jakie ułożyłam w swojej głowie w logiczne zdania. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, a ja sama poczułam się znów kimś, kto nie otwierał buzi od wieków. Kimś, kim byłam i jestem.
- Kasene? - wypaliłam bez większego namysłu, przyglądając się chłopakowi niczym okropnej zjawie.

Mózg zapuścił płytę z typowym dla tych drama moment w filmach rwaniem strun, albo podpalaniem kota, jak to tam woli, by, gdy tylko czyjaś sylwetka pojawiła się na korytarzu gwałtownie przerwać te wyjce. Przymrużyłem oczy przyglądając się dziewczynie, która z całą pewnością nie była sprzątaczką, albo w gorszym wypadku jakimś zagubionym psorem. Była, mi jakby znajoma, jednak też nieznana. Wiem, jak to brzmi, ale chodzi o to, że po raz pierwszy ja tu widzę. W szkole. A możliwe, że spotkałem ją już kiedyś, choćby nawet było to dawno temu.
I wtedy łaskawie objawienie kopnęło mnie w tyłek, aż wrażenia poderwałem się z kucków.- A- alex!?- wydarłem się chamsko, gdy mózg znalazł odpowiednią literkę, pod którym kryło się to imię. Mając nadzieje, że nie powie „Nie, bo Basia” i z cudowną opinią na mój temat ucieknie ode mnie.

- Wreszcie cię znalazłam! - Ja wcale nie szukałam brata, skąd. Kto w ogóle tak powiedział? - Jednak szczęście się dzisiaj do mnie uśmiechnęło – dodałam po chwili z widoczną ulgą, doskakując do chłopaka, który na moje oko był ode mnie o wiele wyższy niż kiedyś. 
Skrzywiłam się nieznacznie, gdy chcąc nie chcąc musiałam unieść głowę lekko do góry, chcąc przyjrzeć się dokładnie chłopakowi. Z wyglądu zmienił się mało co. Rozczochrane włosy, które w wiecznym nieładzie żyły własnym życiem, trochę za duża czerwona bluza jak i tego samego koloru tęczówki. Jednak wciąż coś mi nie pasowało. Może i widzimy się dopiero przez parę krótkich minut, lecz nie umknęło mojej uwadze to, że ten Kasene jest jakby... inny. Weselszy, nieco pełen życia. A ja zamiast coś powiedzieć stałam jak ten słup i jedynie mruganie powiekami świadczyło o tym, że jeszcze kontaktuje i żyje.

- Dość długo szukałaś.- zaśmiałem się, durnie wgapiając się w Alex z niepewnością w sercu, że to tylko fatum nawiedzające moje sny, a nie spotkanie po latach. A ten korytarz w stylu post-apo wcale nie ułatwiał rozeznania. Czy zjawa, czy nie, jej widok sprawił, ze szczerzyłem się jak głupi i chciałem tu i zaraz obrzucić serią pytań. Jednak mózg stwierdził, że fajniej będzie jak się najpierw na nią tak pogapię.
Niespodziewanie pstryknąłem palcami ją w nos, chcąc wyrwać ją z tego tępego zamyślenia. Co, jak co, ale jej milczenie wnerwiało mnie najbardziej. – A gdzie jest Alex? – rzuciłem szybko nowy temat, widząc jej niemrawa minę. Zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu chłopaka, jakby mając wrażenie, że, jako nieodłączny od Alex, nagle znikąd pojawi się za moimi plecami, przyprawiając o zawał. Niestety nigdzie go nie było.- Znowu się zgubił?

Zamrugałam gwałtownie powiekami, wyrywając się z kolejnego, głębokiego zamyślenia i znów spojrzałam na Kasene. Przypomniawszy sobie, że powinnam się w końcu odezwać nabrałam głębokiego wdechu i w końcu wyrzuciłam to z siebie.
- Zgubił – odparłam krótko, krzywiąc się nieznacznie. - Jego też szukam. Ale poza nim jest jeszcze jedna, ważna sprawa i to właśnie z tego powodu tu jesteśmy – dodałam poważniej.

Oznajmienie dziewczyny, złapało mnie za chabety, twierdząc, że koniec tego rozanielenia i trzeba wrócić na ziemię. Zwłaszcza, że mina Alex gwałtownie spoważniała, zwiastując, że nie o byle, co chodzi, a na pewno nie o to, że coś jej wiszę, a ona przybyła by to odzyskać i to z nawiązką.
- Co się stało?- zapytałem zaciekawiony, wsadzając sobie ręce do kieszeni bluzy nie wiedząc w końcu, co z nimi zrobić.

Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się nad tym, jak zacząć. Domyślałam się, że reakcja chłopaka może nie być zadowalająca, a on sam po usłyszeniu tej kpiny zapewne odwróci się plecami i odejdzie. Ale to w końcu Kas! On nie może tak zrobić.
- Ja nie żyje – wypaliłam w końcu i jedynie wciąż utrzymująca się powaga na mojej twarzy utwierdzała w przekonaniu, że mówię prawdę. - My nie żyjemy. Alex i ja. Gdy zniknęliśmy nie zrobiliśmy tego z własnej woli. Wybuchł pożar, rodzice zginęli, my widocznie też. Szukaliśmy was, chcemy prosić o pomoc. Jeśli nie znajdziemy własnych ciał na czas oboje znikniemy na zawsze. Jesteśmy duszami z pożyczonym ciałem. Sęk w tym, że wieczność w nich nie będziemy. Nie damy sobie rady bez waszej pomocy.

Musiałem komicznie wyglądać, jak tak stałem z rozwartą paszczą, która postanowiła się zaciąć w najmniej odpowiednim momencie.- Co?- by się za chwile odciąć, wypuszczając najdebilniejsze pytanie, jakie nosi nasz język. Kas, od jutra uczymy się ładnego wysławiania. Na przykład zamiast chamskiego „co?”, zapytaj się; „czy moja droga, zechcesz powtórzyć, co przed chwilą powiedziałaś, by móc mnie dobić całkowicie, bo najprawdopodobniej nie zrozumiałem, gdyż mój wynik IQ osiągnął wynik ujemny?”
Nagle, niespodziewanie dla mnie, jak i dziewczyny, złapałem ją za policzki i zacząłem ją tarmosić, wpatrując się w nią intensywnie. Nie mogła być zjawą, gdyż nie byłbym w stanie ją złapać, nie mogła być cieniem, bo znikłaby, gdy tylko dotknąłbym ją, nie mogła być też moim koszmarem, bo obudziłbym się.
Niestety coś tu nie grało, a raczej skrzypiało w rytm czegoś gorszego. „Nie żyjemy”. To zostało zbyt poważnie wypowiedziane, by mogło być kpiną.
Opuściłem ręce, chyba łapiąc powagę sytuacji.- Ale.. Jak?  

sobota, 7 lutego 2015

Każdy człowiek umiera. Nie każdy naprawdę żyje.

ONA










ON






























Kim oni są?

Chyba nikim ważnym. Przynajmniej ja tak myślę. Po prostu szukają pomocy, lecz nie wiedzą czy ją znajdą.
A kim oni są?
Alex i Alex.
Alexandra i Alexander Cade






Zamknij twarz...


Powinni wiedzieć. 
Nikt nie może wiedzieć. Tylko ci dwaj. 



Pomogą nam, prawda? 

MUSZĄ.



A co, jeśli jednak nie?
Zmuszą, pogryzą, podrapią. To tylko część z tego, co mogą zrobić. Ponoć. Bo urodzili się trzynastego lutego, w dzień naznaczony liczbą uważaną za wielu pechową. Oni jednak spytani czy naprawdę tak jest odpowiedzą bez chwili namysłu, iż to jedyną pechową liczbą jest liczba szesnaście. A więc zacznijmy zabawę!








Jaką zabawę? Kto się chcę pobawić?
Ja i on. On i ja. Cień i światło. Światło i cień.
Ona to cień, a on to światło.
Może i woleliby, aby było na odwrót, jednak teraz nic już tego nie zmieni.
Ona jest niemową. Milczącą gadułą, roztrzepaną pesymistką, spokojną optymistką, pomocną dłonią z wyciągniętym środkowym palcem, ustami wykrzywionymi w uśmiechu współczucia, gdzie w oczach widać nienawiść.
On żyjący we własnym świecie, którego nigdy nie widział. Dłonie to jego ratunek, określają kształty życia. Wciąż błądzi, choć tak bardzo chciałby w końcu znaleźć.
Kogo? Miłość?
Wiadomo, że nigdy jej nie znajdą, bo nie znaleźli wcześniej.



Lubię cię. A ja jednak nie.

Ona nie lubi ognia, on też. Dlaczego? Pamiętają, lecz nie chcą powiedzieć. Nie powiedzą nikomu, tylko ci dwaj mogą o tym wiedzieć. Wiemy, że nikomu nie powiedzą.
Lubimy huśtawki. Raz jesteś na górze, raz na dole. My chyba teraz jesteśmy na dole, bo nikt nie pomógł nam wzbić się ku górze. Mamy za mało siły.








Ona to ktoś, kogo można pomylić z dzieckiem chorym na anoreksje. Niska, drobna, o oczach barwy przygaszonej stali, nie widać w nich nic. Ciemny kasztan prostych fal spływa po ramionach, sięgając prawie, że połowy pleców. Zasłania oczy, uniemożliwia spoglądanie na świat. A on? różnią się mało co. On wyższy, dobrze zbudowany. To jego oczy nigdy nie widziały świata. 


Nie maja towarzysza. Oni sami nim sobie są. Biały tygrys, czarny tygrys. Z jednym możesz się pobawić, z drugim nie wiem. Oba szczepione. Magia... Przemiana. Co to takiego? Wiedzą, lecz nigdy nie odkryli. A może nie chcą?

A ich historia? Dowiemy się wkrótce...





Nemi i jej głupie pomysły.
Maciej pomagał we wszystkim gdy dowiedział się o co chodzi. Obie jesteśmy ciekawe tej historii.
Może ktoś inny również. 


poniedziałek, 2 lutego 2015

Szumi las, szumią knieje i szumi głowa.

 *ostrzeżenie*
Uwaga! WYSTĘPUJE WULGARNA, ZBOCZONA, *bardzo* PIJANA POSTAĆ.




 Uniosłem teatralnie kartkę papieru ku słońcu, wpadającym przez zasłony w kuchni, próbując potwierdzić zapewnienia brata, że wcale nie wypisał mi tu klątwy. Tylko listę zakupów i wygląda tak tylko przez to, że pisał na kolanie, jak i że jestem kretynem niepotrafiącym odróżnić pozycji pt. „ser” od przekleństwa. I tak mi to nic nie dało, bo nadal nie rozpoznaje. Miałem warknąć, że mu kupie po drodze elementarz, jednak ten chamsko złapał za swoja popierdolinkę i w rytm złowrogich okrzyków Gesslerowej z tv, zaczął wygrywać, jakąś melodię, tylko chyba po to by mnie zagłuszyć.
 Machnąłem ręką, zgarniając do kieszeni pieniądze, jak i Wieszczadło. Tylko akurat tego drugiego nie wsadziłem akurat tam, tylko zarzuciłem na szyję, a on następnie usadowił się pod bluzą tak jak mu wygodnie. I wyszedłem z domu. 

-O ZNALAZŁAM SE TAKIEGO PRAWI, PRAWI, PRAWICZKA! CO ZE MNĄ I BY SIĘ PRZERUUUCHAŁ! CIULALALALALAL!-nuciłam pod nosem trzymając w ręku pustą butelkę po wódce. Cały świat wokół mnie wirował, a przed oczami zamiast widzieć jedno jeziora widziałam ich aż pięć. Ciekawe, do którego by tu wskoczyć?

 - Oho.- mruknąłem pod nosem, gdy po lesie rozszedł się czyjś dziki okrzyk, pod hymnem pijaństwa i dzikich burdel party. Aż pokręciłem głowa z niedowierzaniem, że ktoś potrafił doprowadzić się do takiego stanu o tak wczesnej porze. Jeśli to, rzeczywiście wina procentów.
 Jednak im było dalej w las, tym to zawodzenie wydawało mi się, coraz bardziej wnerwiające. I najgorzej- znajome.
- Jeszcze zdążymy o sklepy zahaczyć.- uśmiechnąłem się do gada, który nie wiem, czy przez to, że wie, co kombinuje, czy przez ten hałas, wypełzł z kaptura. Zasyczał tylko i chcąc, czy nie schował się z powrotem, gdy gwałtownie zmieniłem kierunek, schodząc ze ścieżki.

Gdy tylko usłyszałam czyjeś zachodzenie mnie od tyłu odwróciłam się. Moim pijańskim oczom ukazało się trzech Kasane. Podbiegłam, więc do tego środkowego przytulając: -Kas...ene!

- Sh-shina!?- aż z wrażenia zapowietrzyłem się, gdy niespodziewanie, nie zaatakował mnie ani dzik, ani żaden kundel, tylko białowłosa dziewczyna w akcie radości, że mnie widzi postanowiła mnie udusić w misiaczku. Co było naprawdę nietypowe. Jednak i tak cały efekt wow upadł, gdy kątem oka dojrzałem butelkę po procentach. Ha! A co myślałeś idioto, że ktoś się na twój widok ucieszy?
 Nie byłem pewny, czy powinienem próbować uwolnić się, czy stać jak ten słup, więc zadałem podstawowe i uniwersalne pytanie:- Co się stało?

-Niiiic...Ale wiesz...Jesteś słodki!-wymamrotała jeżdżąc palcem po jego klatce piersiowej. Spoglądałam na niego niczym wygłodniały lew na surykatkę. Oczy lśniły mi niebezpieczną iskierką, która z każdą chwilą się powiększała.

- C-co?- pisnąłem zakłopotany, czując się coraz niepewnie. Chwyciłem subtelnie dziewczynę za rękę, którą postanowiła porobić sobie szlaczki na mojej bluzce.- Dlaczego piłaś o tak w wczesnej porze i to jeszcze sama?- powinienem chyba zadać pytanie, dlaczego ogólnie piła? Jestem ogólnie tolerancyjny i rozumiem, że każdy musi się wyszumieć zapobiegawczo, żeby na własnej osiemnastce nie odpaść, jako pierwszy, by później obudzić się w innym pokoju, na innej ulicy, w innym mieście i w innym kraju. Jednak tego pojąć jakoś nie potrafię

-Eee...Bo tak!-mruknęłam w tym samym momencie, gdy stanęłam na palcach i pocałowałam chłopaka w usta. Nie umiałam się całować, bo skąd? Jednak alkohol sprawiał, iż nie sprawiało mi to problemu, a pewność siebie niemal wyciekała ze mnie.

Tego to bym się nigdy nie spodziewał. Wszystko! Apokalipsa, hiszpańska inkwizycja, brak reklam na Polsacie, jednak nie tego.
 Nagle mózg postanowił mi zaprezentować, jak się fajnie nie oddycha i zafundować krioterapie na jednym punkcie, czyli plecach. Nie miałem pojęcia, co robić, jak się zachować i co zrobić z rękami, którymi machałem jak głupi, póki nie znalazłem dla nich oparcia na ramionach Shiny.
 Gdy zabrała swoje usta od moich, mózg zmienił zdanie, że zabawniej będzie, jak trochę pohiberwentyluje. Wpatrywałem się zszokowany w dziewczynę.
- Jesteś pijana.- oznajmiłem. Brawo! A niebo jest niebieskie, trawa zielona, a ty jesteś kretynem.

Nagle zrobiło mi się przykro. Mój pijany mózg mówił, że mnie przytuli, powie, że kocha...No co? Każda laska lubi telenowele. Jednak on tylko stwierdził, że jestem pijana. Odsunęłam się od niego, a z moich oczu powoli zaczęły cieknąć łzy. -Ty mnie nawet nie lubisz, nie?

Ty seryjnie jesteś kretynem! A mogła cię matka zajebać jak miała okazję. Weź ty zrób przysługę światu i idź się powieś gdzieś.
- Nie!- pisnąłem panicznie, łapiąc ją za ramiona zanim się oddaliła. Pogratuluj sobie. Dziewczyna przez ciebie płacze. Naprawdę masz ze sobą jakiś głębszy problem. Mi naprawdę nie o to chodziło.- Dlaczego tak sądzisz? Czemu w ogóle tak pomyślałaś?- z każdą jej łzą, mówiłem coraz bardziej chaotycznie, a głos jeszcze bardziej drżał.- Cholera! Lubię cię. I to nawet bardzo.

-Skoro tak to się ze mną prześpij!-powiedziała dalej roztrzęsiona i zalana łzami. Spoglądałam na Kasene ze smutkiem takim jak u zbitego szczeniaka, który patrzy na soczystą kostkę za bycie grzecznym.

Jak tu zejdę na zawał będzie wesoło. Serce stwierdziło, że mój wiek jest odpowiedni na nadciśnienie i do tej sytuacji, zapodało jakieś dzikie densy.
 Wlepiałem w nią zszokowane spojrzenie, mając jakiegoś trepka w gębie, bo nic nie mogłem wykrztusić. Pod wpływem alkoholu ludzie robią różne dziwne rzeczy, ale nie sądziłem, że ona się do nich zalicza i proponuje mi TO. Nie, nie, na pewno nie! Ona się po prostu chce zdrzemnąć. Przecież na kaca to najlepsze, a ty po prostu nadimpretujesz, bo jesteś kretynem.
 Kretyn. Mianuje to słowo określeniem dnia. Jeszcze nigdy tak wiele razy na siebie nie bluzgałem.
-Co?- wykrztusiłem, chcąc się upewnić, że jestem po prostu przygłuchy.

-Jesteś za brzydka dla Ciebie prawda?-wychlipiałam załamana. Nigdy nie byłam jedną z najpiękniejszych w szkole, a co dopiero najmądrzejszych.

- Nie! Dlaczego...?- wybełkotałem przestraszony powtórką z zabawy.- Jesteś naprawdę cudowną i śliczną dziewczyną.- Oh, Kas, jesteś mistrzem polemizowania. A wiesz, w czym też byłbyś świetny? W wiązaniu supła na sznurze!- To nie o to chodzi... Tylko, nie wolałabyś trochę poczekać? Ochłonąć?- Wytrzeźwieć może!? Starałem się naprawdę jakoś to załagodzić, tylko średnio wiedziałem jak.

Nagle ziewnęła cicho i zakołysała się robiąc kilka kroków w tył. Na moje nieszczęście wpadłam wprost do wody. Starałam się wypłynąć na brzeg jednak Bóg chciał, aby życie kopnęło mnie w tyłek i kazało czekać grzecznie na wybawiciela.

Niespodziewanie białowłosa, zachwiała się niebezpiecznie i runęła jak długa wprost do jeziora. Jednak bardziej nietypowe było to, że nie wstawała z wody, która sięgała, gdzieś po kolana.
 Spanikowany podbiegłem do niej, szybko wyławiając ją z wody.
- Nic ci nie jest?- zapytałem z obawą w głosie, trzymając ją za ramiona, by nie zaczęła się znowu bawić w małą syrenkę.
-Zimno...mi...-wymruczałam trzęsąc się niemiłosiernie.

- Nie dziwie się.- westchnąłem, ściągając z siebie swoją bluzę i zarzucając ją na plecy Shiny z nadzieją, że to może pomoże.
- Chyba najlepiej byłoby, jakbyśmy poszli teraz do mnie.- zaproponowałem w dobrej wierze. U mnie przynajmniej nikt się nie doczepi. No może oprócz Naokiego, ale to z pewnością mniejsze zło.- Co ty na to?

-Mhmm...-powiedziałam lekko się rumieniąc. -Chce mi się spać...z Tobą...-powiedziałam po chwili.

- Koło! Ma się rozumieć, nie?- pisnąłem zszokowany, śmiejąc się nerwowo pod nosem.- To idziemy już, dobrze?- bardziej oświadczyłem niż zaproponowałem. Złapałem dziewczynę, biorąc ją na ręce, twierdząc, że to lepsze wyjście, niż poruszać się pijańskim slalomem.

Niemal natychmiast położyłam głowę na jego ramieniu odpływając w krainę Morfeusza. Jednak wcześniej szepnęłam jeszcze: -Kocham..Cię...

Ta dziewczyna dzisiaj szokuje strasznie. Powiedziałbym, że nie spodziewałbym się, że mogłaby coś takiego powiedzieć, ale bym się tylko powtarzał. Co z tego, ze jest narypana, jakby piła przez kilka dni nonstop!  Jej słowa sprawiły, że w sercu pojawiło się jakieś dziwne, jednak przyjemne uczucie ciepła.
 Uśmiechnąłem się pod nosem, delikatnie bawiąc się włosami dziewczyny, która postanowiła zasnąć mi na ramieniu.- ... Ciebie też.- wyszeptałem niepewny. Źle! Jak najbardziej pewny, tylko jakby zmieszany tym wszystkim i zawstydzony.


Shina&Kasene



niedziela, 1 lutego 2015

Tracę rozum

Witam, witam. Trochę mnie tu nie było. No ale nareszcie mam ferie, więc postanowiłam się trochę zrehabilitować. Czy ktoś może pamięta moją noteczkę z Tatsuyą z czerwca? Tą o rudowłosym aniołku. Nie? To zapraszam najpierw do przeczytania tej notki: Ratunek ma rudy kolor, gdyż tutaj znajduje się jej kontynuacja. Przepraszam za tak duży poślizg i życzę miłego czytania :3 No i oczywiście mam nadzieję zobaczyć chociaż jeden komentarz :)

***
Początek czerwca

Nareszcie znalazłem się pod drzwiami swojego domu. Jak się tutaj znalazłem? Nie miałem zielonego pojęcia. To pytanie musiałem dodać do długiej listy pytań, na które nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Nie przejmowałem się tym jednak zbytnio. Byłem tak szczęśliwy, że nie potrzebowałem żadnych wyjaśnień. W uszach wciąż rozbrzmiewały mi słowa mojej ukochanej Sophie, a serce biło jak szalone. Zupełnie przestałem myśleć o bólu, który w tym momencie zdawał się być dla mnie czymś tak odległym i nierealnym jak ta cała magia, o której czytała mi mama do poduszki, kiedy byłem małym chłopcem.
Odruchowo zacząłem szukać kluczy po kieszeniach spodni. Syknąłem lekko z bólu, kiedy moje poranione palce natrafiły na twardą powierzchnię kluczy, który po chwili znajdował się już w zamku. Szybko otworzyłem drzwi, zdając sobie nagle sprawę z tego, że są już one otwarte. Szczęście szybko zniknęło z mojej twarzy, zastępując je ogromnym zaskoczeniem oraz równie dużym strachem. Spóźniłem się. Nie zdążyłem wrócić do domu przed mamą. Rzeczywistość uderzyła we mnie jak rozpędzona na autostradzie ciężarówka. Jeżeli ona zobaczy mnie w takim stanie to... Nawet nie chciałem myśleć jakie piekło zrobi w szkole dyrektorowi. Jakie piekło ja będę miał po tym wszystkim. Ehhh... To z życiem towarzyskim mogę się już pożegnać. No, o ile w ogóle je kiedyś miałem.
Najciszej jak tylko potrafiłem nacisnąłem klamkę i lekko uchylając drzwi, wsunąłem się do środka. Nie mogłem w końcu siedzieć całą wieczność na tarasie i czekać na jakieś zbawienie, które mogło nadejść najwcześniej koło godziny 19, bo to wtedy zwykle mój brat wracał do domu z pracy. Dokładnie zamknąłem za sobą drzwi, modląc się, żeby mama mnie nie usłyszała. Prosiłem jednak Boga o chwilowe zamydlenie oczu nie tej kobiety co trzeba.
Nie wiedząc kiedy znalazłem się na wycieraczce, przygnieciony plecami do podłogi przez trzydziestokilogramowego potwora piękność, która zaczęła bez opanowania piszczeć i lizać mnie po poharatanej twarzy.
- Bella... Bella przestań. Ci... Cicho bądź. - szeptałem próbując uspokoić szalejącą z radości suczkę, jednak bez skutku - Uspokój się. Ja też się cieszę, ale...
- Tatsuś, czy to ty?
Z kuchni dobiegło mnie wołanie mojej mamy, a zaraz po nim usłyszałem zbliżające się do przedpokoju kroki. No to jestem już trup. Nawet bardziej niż trup. Chyba wolałbym już, żeby Cedric i jego banda się mną zaopiekowała, niż doprowadzić do konfrontacji z moją rodzicielką, kiedy byłem w takim stanie.
- Dzięki, Bella. No to zabiłaś swojego pana. - mruknąłem do dalmatyńczyka, który słysząc zmianę w moim tonie, w geście skruchy lekko pochyliła łeb do dołu i cicho zaskomlała.
- Tatsuya?
W drzwiach pojawiła się postać drobnej kobiety ze spiętymi w koka, ciemnobrązowymi włosami, przeplatanymi z kilkoma pasemkami siwizny. Przyozdobiona kilkoma zmarszczkami, delikatna twarz czule uśmiechała się, chcąc z radością powitać swojego syna, a niebieskie oczy skryte za okularami, uważnie rozglądały się po przedpokoju w poszukiwaniu jego.
- Bella... Co ty robisz, suniu? - zapytała moja mama patrząc na naszego psa - Wiem, że się martwisz i bardzo za nimi tęsknisz... - zaczęła, czule głaszcząc zwierzę po głowie - ale Tatsuś na pewno zaraz wróci do domu. - dodała, po czym wolnym krokiem podreptała do gotującej się na kuchence zupy.
Zbaraniałem w tym momencie. O co jej chodziło? Czyżby postanowiła zrobić sobie dzisiaj ze mnie żarty. Przecież leżałem na podłodze tuż przy jej stopach. Jak ona mogła mnie nie zauważyć?! Wiem, że ma pewne problemy ze wzrokiem, gdyż do właśnie po niej odziedziczyłem tą mało wygodną wadę, przez którą nieraz stawałem się klasowym, o ile nie szkolnym, kozłem ofiarnym. Ale jakim cudem mogła przeoczyć swojego prawie dwumetrowego syna, który znajdował się kilka centymetrów od niej i którego o mało co nie podeptała wracając do kuchni? Do głowy przychodziło mi tysiące różnych wyjaśnień, mniej lub bardziej prawdopodobnych, jednak żadne z nich nie wydawało się być wystarczająco dobre lub chociaż trochę pasować  do mojej rodzicielki.
Zimne ciarki przeszły mi po plecach, wstrząsając całym ciałem. A co jeżeli ja naprawdę umarłem? Co jeżeli moi 'przyjaciele' zajęli się mną tak dobrze, że w końcu udało im się załatwić mnie na amen? Szybko poderwałem się na równe nogi i ile tylko miałem w nich sił popędziłem schodami prosto do łazienki znajdującej się na pierwszym piętrze, którą dzieliłem ze starszym bratem. Cudem wykrzesałem z poturbowanego ciała resztki energii, tylko po to by znaleźć się jak najszybciej sam na sam z jakimś lustrem. Z impetem wpadłem do środka, zrzucając przy tym kilka ręczników z wieszaka. Serce mi stanęło, kiedy spojrzałem w gładką powierzchnię zwierciadła (o ile nie zrobiło tego wcześniej), gdzie powinno znajdować się moje odbicie. Powinno, bo go tam zwyczajnie w świecie nie było. Byłem tak bardzo przerażony, że nie potrafiłem wydać z siebie choćby najmniejszego dźwięku. Zamiast tego bezwładnie zsunąłem się po ścianie, siadając na zimnych kafelkach. Po chwili przez niedomknięte drzwi do łazienki weszła Bella, radośnie machająca ogonem. Zaraz znalazła się przy mnie, zaczepiając mnie łapą i prosząc o pieszczoty. Wtedy sobie coś uświadomiłem.
- Nie... To  niemożliwe.  Nie mogłem umrzeć. Przecież Bella mnie widziała. Przywitała się ze mną. - powiedziałem sam do siebie - Widzisz mnie, prawda kochanie? - zapytałem, podnosząc głowę i z nadzieją spoglądając na jedyną przyjaciółkę. Dopiero po chwili uświadamiając sobie, że oczekuję konkretnej odpowiedzi od zwierzęcia. 
- Widzę, widzę, widzę! - zawołała suczka, wesoło machając przy tym ogonem.
- No właśnie.  To znaczy, że nie mogłem jeszcze umrzeć. - odparłem uspokajające się nieco. Widocznie mama zrobiła mi złośliwy żart, chcąc ukarać mnie tym za spóźnienie. Jednak to nadal nie wyjaśniało faktu, dlaczego Sophie i jej koleżanki nie zwróciły na mnie swojej uwagi. Jasne, byłem w szkole niezauważalny, ale nie do tego stopnia, żeby móc prawie po mnie przejść i tego nie zauważyć.
- Czekaj Bella! Przecież zwierzęta mają podobno coś takiego jak szósty zmysł, dzięki któremu mogą widzieć duchy, prawda? - zadałem jej kolejne pytanie, powoli znów wpadając w panikę.
- Prawda, prawda, prawda! Mój pan jest taaaaaaaki mądry. Mój pan wie wszystko.
- No właśnie.  - załkałem załamany. Naprawdę byłem bliski płaczu.  Przecież nie mogłem umrzeć. Jeszcze nie. Mam, a ściślej mówiąc to raczej miałem tyle planów i marzeń. Przecież jeszcze tyle rzeczy chciałem zrobić.  Nie zdążyłem jeszcze nic osiągnąć. Nie miałem jeszcze dziewczyny. Ani razu się nie całowałem, ani nie byłem na randce. I tak to się miało skończyć? Miałem zdechnąć z rąk takich śmieci jak Cedric i jego głupi kumple? No nie. Nie, po prostu się nie zgadzam. Jeszcze nie. Szczególnie nie teraz, kiedy Sophie miała do mnie przyjść.
- Świat mnie nienawidzi. - jęknąłem chowając twarzy w dłoniach.
- Mój pan jest smutny. Dlaczego jesteś smutny? Kocham mojego pana i smutno mi, kiedy on się smuci. Nie snuć się. Poliżę cię na rozweselenie.
Ciepłe muśnięcie psiego języka na moim policzku zadziałało na mnie nieco kojąco. Uśmiechnąłem się delikatnie, ścierając z twarzy resztki psiej śliny. Nie chciałem dłużej jej martwić, ani zasmucać.
- Ja też cię kocham ślicznotko.  - odparłem, pieszczotliwie drapie ją za uchem. Szybko jednak zabrałem rękę z jej łba, kiedy do mojego przyćmionego rozpaczą umysłu w końcu dotarło co ja robię. Ja rozmawiam... Konwersuję... Prowadzę logiczną i zrozumiałą dla mnie rozmowę ze zwierzęciem. Z własnym psem.
- T-ty... Ty gadasz! - wydukałem w końcu z siebie sopranem i gwałtownie odsunąłem się od dalmatyńczyka.
- Mam nie mówić? Będę milczeć jeżeli mój pan tego chce. - odparła cicho, spuszczając łeb.
- CO TU SIĘ KU*WA WYRABIA?! - krzyknąłem łapiąc się za głowę i otwierając szerzej ze zdziwienia oczy - To sen. To musi być jeden z moich głupich snów. Przecież zwierzęta nie gadają, prawda? Ludzie nie znikają i nie umierają od tak. To tylko sen. Wezmę długi prysznic i zaraz się obudzę. 
- Tatsuś... - usłyszałem ciche skamlenie koło mojego ucha. Wzdrygnąłem się nieco, po raz kolejny słysząc ludzką mowę wydobywającą się z pyska mojej zwierzęcej księżniczki. Kochałem tego psa ponad wszystko, ale to było za dużo, nawet jak dla mnie.
- Wyjdź! - odparłem wskazując palcem drzwi - potrzebuję chwili prywatności dla siebie. - powiedziałem lekko spanikowany głosem, po czym najzwyczajniej w świecie wyrzuciłem psa na korytarz. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że zrozumie i wybaczy mi to zachowanie. Ale czym ja się tak naprawdę przejmuję? Przecież to tylko sen. Głupi twój mojego przemęczonego umysłu. Nic tutaj nie jest prawdziwe. Ani Bella, ani mama, ani Cedric, ani... Sophie... Mogłem się tego domyśleć już wcześniej. To wszystko było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Wcale nie zgubiłem książki, więc Sophie nie mogła jej znaleźć, ani mieć pretekstu by przyjść do mnie do domu. Mówiąc pokrótce, ten weekend będzie taki sam jak każdy. Długi, nudny i samotny.
- To tylko sen. Głupi sen. - mruknąłem do siebie zawiedziony, odkręcając kurek z wodą pod prysznicem. Poczułem ogromną ulgę, kiedy po moim ciele zaczęły pływać zimne strużki wody, zmywając ze mnie kurz i krew. Odetchnąłem z ulgą, czując, że ból nieco zelżał, a ja z każdą chwilą jestem coraz bardziej przytomny.
Nie mogąc wytrzymać ani chwili dłużej, postanowiłem odpuścić sobie dokładniejsze mycie, ograniczając się jedynie do szybkiego płukania. Nie bawiłem się nawet w wycieranie, nie bardzo przejmując się tym, że zostawiam na podłodze dość sporych rozmiarów kałużę, przez którą ktoś, tutaj ja, może zginąć. Teraz moim życiowym cele było spojrzenie w lustro.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy moim oczom ukazało się moje własne, tak dobrze mi znane odbicie. Co prawda dość mocno pokiereszowane, z wieloma zadrapaniami i kilkoma siniakami w paru miejscach, jednak to wciąż byłem ja.
- Uhm... Całe szczęście. Czyli jeszcze nie wybrałem się na tamten świat i będąc szczerym wcale mi się tam zbytnio nie śpieszy. - mruknąłem sam do siebie, ze spokojem na twarzy, przejeżdżając dłonią po wilgotnych włosach. W pewnym momencie moje palce natrafiły na... coś, znajdującego się na czubku mojej głowy. A właściwie to dwa cosie, które w lustrze okazały się być... lisimi uszami.
- Nie no, ja chyba tracę rozum. - westchnąłem bawiąc się pędzelkami znajdującymi się na czubkach - Chyba wciąż muszę spać bo... - Nie zdążyłem skończyć swojej myśli, czując jak coś delikatnie łaskocze mnie po plecach. Szybko odwróciłem się do tyłu, lecz tak jak się spodziewałem, nie zauważyłem tam niczego nadzwyczajnego. Ot zwykła łazienka ze stosem podartych, brudnych ubrań i dość sporych rozmiarów kałuża. Coś jednak wciąż łaskotało mnie po plecach. Kątem oka spojrzałem w znajdujące się za mną lustro, czego po chwili szczerze żałowałem.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! - krzyknąłem na całe gardło, stawiając na nogi całą dzielnicę. Tego było zdecydowanie za wiele. Za wiele dla mnie.