Pogadaj z nami :D

wtorek, 28 stycznia 2014

Mój braciszek ma moc!!

Gdy tylko zadzwonił ostatni dzwonek, szybko wyszłam ze szkoły. Kilka dni nauki i mam dość. Śnieg padał, więc opatuliłam się ciaśniej szalikiem. Nie chciało mi się iść od razu do domu. Po co? Ruszyłam do parku. Odkąd tu mieszkam stał się on moim ulubionym miejscem. Usiadłam zwyczajowo na ławce w najcichszym jego zakątku. Wyciągnęłam Shizena z kieszeni. Ostatnio za kieszonkowe kupiłam mu jednak małe nauszniczki- znalazłam w necie!! JEAH!!- bo raz miał chęć na cichej lekcji, gdy odpoczywał, podpalić spódnicę nauczycielce, bo nagle zaczęła krzyczeć na kogoś. Udało mi się go powstrzymać, przypłacając poparzonymi palcami. Ledwo wytrzymałam, by nie krzyknąć, a na przerwie musiałam biec do pielęgniarki i wymyślać bajkę jak się poparzyłam. Trzymałam smoczka zdrową ręką, a poparzoną delikatnie głaskałam. Ostatnio nauczyłam się lekko szyć, więc uszyłam mu sweetaśny sweterek. Ale nie rószofyyyy, a taki zielony. Do twarzy mu. I polubił ubranko jeszcze. Może mu jeszcze czapeczkę zrobię... Nie przesadzam... Tylko kilka kolorków mu swetra uszyję, by na zimne dni miał. Taak... Ale jak palce wzydrowieją. I SZALIIIK... No tak ja mam, a on nie może. Ale mam zaciesz... Po kilkunastu minutach siedzenia stwierdziłam, że jest za zimno i ruszyłam do domu. Schowałam smoczka do kieszeni. Szłam chodnikiem mijając ludzi. W końcu doszłam do domciu. Nacisnęłam na klamkę. Drzwi się nie otworzyły. No tak taty dziś nie ma. Wyciągnęłam z torby klucz. Przekreciłam nim w zamku. Weszłam do domu. Na wieszaku wisiała kurtka Pavla. Czyli jest w domu.
-Jestem braciszku!!- krzyknęłam i poszłam do kuchni.
Gdy przechodziłam obok schodów poczułam dym. Coś się pali, pomyślałam. Nieee.. Na górze jest Pav. Szybko wpadłam do kuchni i chwyciłam największe naczynie. Nalałam do niego wody. Uważając by się nie wywalić wbiegłam po schodach. Tak.. Dym docierał z pokoju Pavla. Kopniakiem otworzyłam drzwi. Pav siedział na łóżku i zafascynowany patrzył na palącą się na podłodze poduszkę. Szybko z wojennym okrzykiem wbiegłam i zalałam płonący przedmiot wodą. Uooo... Się zadymiło. Szybko otworzyłam okno, by nie zaczadzić brata i siebie. Generale misja skończona. Pożar zgaszony. Mogę wracać do bazy ,,Lodówka''. Wzięłam brata z rękę.
-Czemu zgasiłaś ogień? -spytał, a moja mina wyraziła jedno wielkie ,,WTF''.
-... - zamilkłam.
-Ja go stworzyłem.- dodał. Jeszcze większe ,,WTF''.
-Że jak...- wydusiłam z siebie.
-Normalnie... Czary mary... Machnąłem ręką i się pojawił.- powiedział niewinnie.
-Wyjaśnimy to jak tata wróci.- skończyłam.- Nie machaj rękami, bo kolejnych pożarów gasić nie będę.
Ten machnął głową na tak. Nagle przypomniałam sobie, że zostawiłam Shizena w kieszeni kurtki. Gdy Pav był w kuchni szybko poszłam po smoczka. Gdy go wyciągnęłam szybko wlazł do mego rękawa. Zrobiłam bratu kanapki. Sobie też. Pozostało czekać na tatę i dopilnować, by Pavel nic nie podpalił. Nadal w to nie wierze. Mój młodszy brat ma moc. Szkoda, że nie takie jak ja. Ale dobra. Gdy zjedliśmy Pav poszedł do salonu. Ja wzięłam się za lekcje. Obok mnie w razie przypadku stała miska wody. Pozostało czekać...
Amika
Nic więcej nie napisze... Brak mi weny xP Ale w końcu coś napisałam tutaj po długiej przerwie. Mam nadzieję że was nie znudziło...

sobota, 25 stycznia 2014

"Normalny" ranek.

   Czemu miałabym odczuwać szczęście? Z monotonnych dni, w których zmienia się tylko pogoda i pora roku? Już dawno zdałam sobie sprawę, że moje życie nie ma sensu. Najlepiej zrzucić się z jakiegoś mostu, powstrzymując się od instynktu, który nakazuje ratować życie. Czemu tego nie zrobiłam? Po pierwsze nadal mam lęk przed Piekłem. A po za tym to byłby pewnie szok dla mojej matki i siostry. Rue, gdyby jeszcze żyła, nie pozwoliłaby do tego. Zaczęła by płakać, trzymając mnie za koszulkę, ciągle na mnie krzyczeć i inne rzeczy. W końcu bym uległa.
 Ale jej już nie ma.
   Gdzieś tam w głębi, nie wiadomo sąd czerpię tę siłę, by wstać i "przeżyć" następny dzień. Ale gdyby w końcu nieznany zapas energii się skończył? Pewnie wpadłabym pod samochód ("przypadkowo") i na tym bym skończyła.
    Koniec myśli o śmierci. Trzeba wstać i zmierzyć się z każdą minutą przytłaczającego dnia.  Ciągle mam wrażenie "deja vu"(czyt. "deża wi"). Muszę ponownie sprawdzić, czy aby spakowałam książki na dobry dzień i wykonać podstawowe, monotonne czynności, które trzeba spełnić każdego powtarzającego się dnia.
  Dzisiaj czwartek czy piątek? Gdyby nie kalendarz, nie zorientowałabym się kiedy by się skończył grudzień, a zauważyłabym to dopiero, gdyby zaczął topnieć śnieg, czyli tak w połowie marca.
   Zeszłam na dół. Gdyby ktoś był tu pierwszy raz, pomyślałby, że nikt tu nie mieszka. Na dodatek słabe promienie słońca dawały odczucie opustoszenia.
   Jedynie co mi towarzyszyło, to skrzypienie schodów. Gdy znajdowałam się na parterze zastała głucha cisza.  Poszłam w kierunku kuchni. Po wejściu zaświeciłam światło. Od razu lepiej.
    Wpierw skierowałam w stronę lodówki. Jak za każdym razem zastanawiałam się co wziąć na kanapki i śniadanie. Z jedzeniem w domu nie miałam większych komplikacji. Bez zastanowienia wyjęłam mleko. Płatki leżą w dolnej półce niedaleko lodówki. Gorzej z posiłkiem do szkoły. Ten sam problem. Po pół minucie westchnęłam, biorąc co bądź pod ręką. Marmolada. W sumie czemu nie? Jakaś mała zmiana nie zaszkodzi.
  Odłożyłam wszystkie produkty. Gdy podgrzewałam mleko, nie tracąc czasu zajęłam się robieniem jedzenia do szkoły. Leniwie spojrzałam na migające cyfry w mikrofalówce, ukazujące aktualną godzinę.  W tej samej chwili, gdy dotarło do mnie, że jest 6.30, przypomniałam sobie coś, co od razu oderwało mnie od mechanicznego działania, jakbym się obudziła. Z tego gwałtownego wrażenia o mało nie wypuściłam noża. Nie zważając na to  pędem pobiegłam po drewnianych, skrzypiących schodach. Przeskakując co drugi schodek miałam ciągle w głowie jedną myśl: "Rosalie mnie zabije, Rosalie mnie zabije!"
   Z impetem otworzyłam jej drzwi. Gdyby nie spała na pewno by mnie skrzyczała(najdelikatniej mówiąc), że nie pukam. Szybko podbiegłam do jej łóżka i zaczęłam ją budzić.
-Ros wstawaj! Zaspałaś, jest już 6.30!-krzyknęła.
-Co, gdzie?...-mówiła zaspanym głosem  -Jeszcze wcześnie, daj mi jeszcze pięć minut...-odparła, nadal całkiem niewybudzona. W takich momentach żałuję, że nie władam wodą. Od razu by zadziałało.
-Rose, na prawdę jest już późno.  Szósta trzydzieści a nawet parę minut po!
-Ciicho wyjcu...-warknęła nadal zaspana. Potrzebowała 3 sekund, aby w końcu do niej dotarło mój przekaz.
-Zaraz, zaraz..6.30? Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś!?-odparła lekko zdenerwowana. Od razu wyskoczyła z łóżka i pobiegła do garderoby. Jedynie pacnęła dłonią o czoło. Eh, starsza siostra. Zawsze myślą, że wiedzą najlepiej. A nawet gdy nie mają racji, próbują to zwalić na innych. "Kochana siostrunia".
-Miałaś mnie obudzić o równej szóstej!-warknęła.  -Nigdy nie można na ciebie liczyć, ośle.
   Nic się nie odezwałam. Nie miałoby to sensu. A po za tym do obelg już się dawno przyzwyczaiłam. Wiedziałam, że nie robi tego "na zdrowym umyśle", a więc wszystkie jej komentarze o mnie puszczałam mimo uszu.  Niekiedy też jej "odpysknęłam" (jak to ona miała w zwyczaju mówić do swej "przeuroczej" młodszej mnie, gdy się odezwałam). Przyglądając się jej jak komicznie wykonuje dzienne czynności w duchu mnie rozbawiła i przywróciła dobry humor.
-Nawet spokojnie nie dasz mi się przebrać?-odparła irytowana. Znów się ocknęłam.
-Och, mogłabym się godzinami przyglądać jak błaznujesz w swoim pokoju. Ale odbiorę sobie tę przyjemność bo nie chcę się spóźnić do szkoły.- zachichotałam i wyszłam.
  Przypomniałam sobie, że nie spakowałam jeszcze jednej książki. Nie żaden podręcznik, tylko lektura do czytania. To dobrze, że w porę sobie przypomniałam. Cóż bym robiła na przerwach?
  Zaczęłam przeszukiwać swój pokój. Mam. Leżała na stoliku, razem z innymi książkami. Jeszcze zanim poszłam na dół bacznie przyglądałam się okładce, jakbym widziała tę książkę pierwszy raz na oczy. Z nostalgii wyrwał mnie wściekły głos Rosalie, któremu towarzyszyły skrzypienie schodów:
-Rebekah, kretynie jeden! Ja cię kiedyś chyba zamorduję!
  Chwilę stałam zaskoczona, zastanawiając się co tym razem przeskrobałam. Nic mi nie przychodziło do głowy. Ostrożnie otworzyłam drzwi. W tej samej chwili sobie przypomniałam, gdy poczułam zapach przypalonego mleka. Kompletnie zapomniałam! Najszybciej jak mogłam zbiegłam po schodach.
 Rosalie krzątała się po kuchni.  Słyszałam jak wlewa mleko do zlewu. Byłam na nią zła. Jakoś bym przeżyła jedząc płatki z takim mlekiem. Oczywiście Ros tego nie rozumie i wszystko co nieudane wyrzuca.
 "A gdyby to był Twój chłopak, który coś złego zrobił, to też byś go rzuciła?"-odparłabym, ale powstrzymałam się od kąśliwych komentarzy. Podeszłam do zlewu i wyciągnęłam ręce po naczynie
-Daj, ja umyję. Masz więcej rzeczy do zrobienia. Ja tylko spakuje śniadanie, zjem coś i umyję zęby.
  Siostra bez protestu oddała mi gąbkę i miejsce przy zlewie. Gdy myłam, słychać było krzątaninę Rosalie. W końcu skończyłam. Gdy się odwróciłam, na stole były zrobione kanapki, herbata nalana, a Ros stała kończąc układać fryzurę. Zawsze imponowało mi to i jednocześnie nie mogłam zrozumieć, jak można tak szybko wyrobić się w mniej niż 5minut różne czynności, gdy ja potrzebuję w spokoju na to całego kwadransa.
-Żr... to znaczy jedz.-odparła. Na jej twarzy zawitał szarmancki uśmiech. Specjalnie o mało co nie powiedziałaby "żryj". W sumie i tak bym się nie obraziła. Bardziej zaczęłabym się śmiać. Z tym "nieładnym" wyrazem jest pewna historia i tylko my wiemy o co chodzi. To dobrze że nikogo tu nie ma. Gdybyśmy miały więcej czasu zaczęłybyśmy mówić w swoją stronę różne przezwiska. I pomimo zdziwienia osoby, która by była, z naszych twarzy nie schodziłby uśmiech. Któż by pomyślał, że wyzwiska mogą być także czymś śmiesznym. Powiedziałabym od razu, że takie rzeczy tylko u nas. Ale w sumie nie mam 100% pewności. Może u kogoś też tak jest?
-Skądże znalazło się to miłosierdzie w twej oto krnąbrnej posturze rozkapryszonej księżniczki?-odparłam.
-Skunksie, chyba na prawdę będę musiała zabrać ci jakąś książkę, bo pyszczysz.-prychnęła. Może i bym się obraziła słysząc słowo "skunks", bo to prawdą nie było, ale słysząc ostatnie słowo zaśmiałam się.
-"I jeszcze pyszczy!"-dopowiedziałam. To tekst z mojej starej szkoły.
-Dokładnie. A teraz zmykaj myć zęby.
-Banhof!-krzyknęłam, odchodząc od stołu. Nie mogłam się powstrzymać od wypowiedzenia tego słowa. Nie przejmowałam się tym, że w ogóle nie pasowało do sytuacji. (Po niemiecku "Banhof" oznacza dworzec) Jakoś spodobało mi się to słowo (nie tylko to) i od czasu do czasu mówiłam, właśnie do takich właśnie niepasujących scen. Mina zdziwionej siostry była bezcenna. Cóż, szkoda, że ona też umie niemiecki.
-Ty mi tu nie "dojczlanduj" i idź.
-Bushaltestelle!-odparłam niemieckie "przystanek autobusowy" i poszłam do łazienki.
   Mycie zębów nie trwało długo. (Wówczas śpiewałam sobie po niemiecku pewną piosenkę z podstawówki: "Ich putze mir die Zähne" co ozn. "Myję zęby"). Po krótkim czasie także przyszła moja siostra, nakładająca pastę i następnie szczoteczka poszła w ruch. 
-Idź do auta.-powiedziała, nie przerywając "polerowania kieł" (jak czasem mówię).
-Ok.-powiedziałam i pobiegłam po tornister. Spakowałam wszystko co trzeba. Poszłam po kluczyki i dokumenty, po czym wyszłam z domu. Następnie otworzyłam drzwi od samochodu i czekałam.
 Jest już równa siódma. Od dziesięciu minut jej nie ma. Co ona tam robi? 
  "Kosmici ją porwali."-coś mi mówi w głowie. Prycham. to nie jest możliwe. 
  "Zjadł ją banan".  Co takiego!? Moja głowa wariuje. Jeszcze tak nie miałam. Cóż, może za dużo czasu spędzam z moją siostrą... ale na to nie mam wpływu. Jednak coś mi mówiło, że coś innego siedzi w mojej łepetynie. (Tak na marginesie... to chyba się P.M. objawia >.<) 
  Z moich "rozmyśleń" (a raczej próby uspokojenia myśli) wyrywa mnie nagłe walnięcie drzwi wyjściowych. No tak, zerwał się silny wiatr. Jakoś mojej siostrze udało się je zamknąć. Ale za jaką cenę. Jej fryzura wygląda nie najlepiej. Do samochodu wsiada wściekła.
-Mogłaś to sobie oszczędzić! Nie dość, że się spóźnimy, to jeszcze wysłałaś na mnie ten cholerny wiatr!-warknęła
-Ale to nie ja! Nie nasłałam na ciebie żadnego żywiołu.
-Jasne.-mruknęła.
 W piętnaście minut dojechałyśmy pod bramy mojej szkoły. Szybko wyszłam z samochodu. Rosalie na pewno by mi "pomogła" (tym brutalniejszym sposobem), gdybym się ślamazarzyła. Słychać było pisk kół. Modliłam się w myślach, żeby nie spowodowała jakiegoś wypadku. 
_________________
Jeej, w końcu! Muszę przyznać, że P.M. raczej maczał w tym palce. I na dodatek te pierwsze akapity o śmierci... Wiem, komplet nie nie pasują! Ale coś (a raczej ktoś) sprawił, że jak na razie nie mogę ich usunąć.
  Za pomoc dziękuję  Fleur.
  Keyli, za niedługo powinna się pojawić ta notka, o której Ci mówiłam ;3

piątek, 10 stycznia 2014

Zaproszenia

Jęknęłam leniwie, czując jak coś, lub ktoś dziobie mnie w sam środek głowy. Machnęłam na oślep ręką, chcąc odpędzić natrętnego osobnika.  Usłyszałam tylko trzepot małych skrzydełek, a następnie ciche świergotanie.
- Wstawaj, wstawaj futrzaku! Nowy dzień z radiem Daisy!
- Radio Daisy, wyłącz się! - warknęłam, rzucając w niego poduszką. - Odkąd dowiedziałam się, że umiesz mówić, jesteś naprawdę nie do wytrzymania!
- No w końcu ktoś musi budzić cię do szkoły, prawda? - usiadł wygodnie na etażerce, przyglądając mi się uważnie.
- Przecież jest dopiero szósta rano! Mógłbyś mnie równie dobrze budzić pół godziny, albo i nawet godzinę potem. I tak bym się nie spóźniła.
- Uhuhu, już to widzę. A teraz bez marudzenia i wstajemy.
Westchnęłam zrezygnowana, zwlekając się niechętnie spod ciepłej kołdry. Wiedziałam, że z Daisy'm  nie wygram. Na dodatek, jeśli chodziło tu o poranne wstawanie, to nie miałam najmniejszych szans z tym upierzeńcem.
        Podeszłam do szafy i otwierając ją na oścież, przeleciałam wzrokiem po jej zawartości. Wybrałam czarne getry, długą, ciemną koszulę zawijaną przy łokciach, oraz podobnego koloru, krótką kamizelkę. Przygotowane ubranie położyłam na łóżku, a ja sama udałam się do łazienki. Zrzuciłam z siebie piżamę nocną i wskoczyłam pod prysznic, odkręcając wodę. Od razu poczułam jak wszystkie mięśnie budzą się do życia, a resztki snu ulatują w niebyt. Uśmiechnęłam się pod nosem i zamykając oczy, uniosłam twarz ku strumieniowi ciepłej wody. Dzisiaj jest ten dzień. Dzień, w którym rozdam zaproszenia. Miałam tylko taką cichą nadzieję, że ten cały plan z pidżama party wypali, a Rima nie dowie się jego szczegółów. Gdyby tak się stało, z niespodzianki wyszłyby nici, a moje alter ego powiesiło się na cieniutkim sznureczku. Jak na razie ono wygrzewało się w cieplutkim łóżeczku pod kołderką, a to ja musiałam zapylać do szkoły.
- Głupie alter ego - warknęłam cicho, wychodząc spod prysznica. W odpowiedzi ono pomachało w mojej głowie, uśmiechając się szatańsko i jeszcze szczelniej owijając materiałem. Westchnęłam ciężko, rozczesując mokre włosy klejące się do pleców i czoła. Owinęłam ciało ręcznikiem i boso wydreptałam z łazienki.
- Aaaa! Zasłońcie oczy i uszy! Keys robi striptiz! - zaświergotał głośno Daisy, zasłaniając ślepka skrzydełkami.
- Tak, Daisy. Nie patrz, bo oślepniesz - rzuciłam sarkastycznie, kręcąc z politowaniem głową. Sama jednak po chwili wybuchłam śmiechem. Włączyłam suszarkę i siadając na łóżku, zaczęłam suszyć nadal mokre włosy.
- Zrobiłaś już te zaproszenia?
- Że cooo?! - krzyknęłam poprzez szum suszarki.
- ZROBIŁAŚ JUŻ TE ZAPROSZENIA?!
- JAKIE ROSZCZENIA!? - krzyknęłam jeszcze głośniej. Nagle zauważyłam jak ktoś szybkim ruchem wyłącza głośnego potwora. Spojrzałam się na rozbawioną twarz cioci, która nachylała się nade mną.
- Najpierw wyłącz suszarkę, Keyli - parsknęła śmiechem. - Śniadanie gotowe, gdy się ogarniesz to zejdź do nas.
- Okej - kiwnęłam wesoło głową. Szybko nałożyłam na siebie przygotowane ubranie, a włosy splotłam w luźnego, niedbałego warkocza. Daisy wskoczył na moje ramię, chowając się we włosach. Uśmiechnęłam się do niego i szybko łapiąc torbę, zbiegłam na dół.
- Dzień dobry wszystkim!
- Dzień dobry, skarbie - pani Spetto przywitała mnie jak zawsze szerokim uśmiechem. - Siadaj, dzisiaj są naleśniki.
- Pycha! - potarłam energicznie obie dłonie o siebie, rozsiadając się na krzesełku. Pani Spetto nałożyła mi na talerz trzy naleśniki, a następnie wylała na patelnię kolejną porcje ciasta.
- Keyli, coś ty mi ostatnio wspominała o jakimś party? - zagadnęła po chwili ciocia.
- Ahh, bo ty ciociu zaaawsze mnie słuchasz! - jęknęłam. - Wspominałam, że w piątek urządzam pidżama party i zapraszam przyjaciółki. Jedna z nich, Rima, ma urodziny i chcę jej zrobić niespodziankę. W sumie już miała, ale nigdy nie była sposobności, aby zrobić dżamprę.
- Mhm, rozumiem.
- Więęęc?
- Więc nie mam nic przeciwko, ja mogę w tym czasie zniknąć - uśmiechnęła się pod nosem, zajadając naleśnikiem.
- Nie musisz znikać - zaśmiałam się. - Wystarczy, że nie zrobisz mi obciachu...
- Ja?! Obciachu!
- No tak!
- Ależ Keyli! Twoja ciotka może i jest stara, ale nie zacofana! Jak możesz tak mówić! - przyłożyła teatralnie dłoń do czoła. Nie mogłam wytrzymać i sama wybuchłam głośnym śmiechem.
        Po chwili przeniosłam swój wzrok na wskazówki zegara zawieszonego na ścianie. Westchnęłam ciężko, sięgając po torbę.
- Ja będę się zbierać - rzekłam, pakując sobie ostatniego naleśnika do buzi.
- Powodzenia w szkole i nie zapomnij rozdać tych zaproszeń.
- Jasne, że nie zapomnę - puściłam oczko w stronę rudowłosej kobiety, a następnie pognałam do wyjścia.
        Droga do szkoły nie zajęła mi dużo czasu. Żwawym krokiem wtargnęłam na teren ośrodka i rozejrzałam się uważnie, poszukując znane mi twarze. Uśmiechnęłam się szatańsko, gdy na horyzoncie zamajaczyły mi najpierw białe, a następnie czarne włosy. Potarłam energicznie ręce o siebie, wyjmując z torby kolorowe zaproszenia. Misję czas zacząć!


~Keyli~

O niebiosa... Weny nadal brak, jednak uznałam, że coś jakoś dopisze i opublikuję, żeby nie czekać, aż te ostatki weny (jeśli można to tak nazwać) opuszczą mnie do reszty i już w ogóle nie będę mogła żadnego składnego zdania z siebie wyciągnąć.

piątek, 3 stycznia 2014

Początkująca czarodziejka?

-Nie nie! Za dużo...- tyle zdążyła wykrzyczeć nauczycielka zanim moja macka energii uderzyła w tarczę rozwalając ją po drodze i wbiła się w ścianę tworząc dość duże wgłębienie- energii-dodała po chwili gdy pył opadł.
-Przepraszam- wydukałam zawstydzona zerkając na klasę dookoła. Nauczycielka magii cienia podeszła powoli do ściany i z rękami na biodrach zaczęła przyglądać się dziurze i resztkom tarczy. Wreszcie westchnęła z rezygnacją i odwróciwszy się posłała mi strapione spojrzenie.
-Cóż... Muszę cię wysłać do pani dyrektor kochana.
Odetchnęłam z ulgą. Gdyby to była nauczycielka magii światła już by było po mnie. Chociaż z magią światła nigdy mi się tak nie zdarza...
Skinęłam głową na znak że rozumiem i pomknęłam do wyjścia próbując zignorować ciekawskie spojrzenia.
-No kochani wracamy do zajęć! Tylko mi się tu nie zbliżać- usłyszałam jeszcze za sobą i zamknęłam drzwi.
Przeszłam przez długi korytarz i schodami w górę by trafić na kolejny długi korytarz. Nadal nie bardzo orientowałam się w tych wszystkich korytarzach i salach ale drogę do gabinetu dyrki znałam na pamięć. Ostatnio całkiem często tam przebywam od kiedy zaczęłam zajmować się masowym rozwalaniem rzeczy na zajęciach magii cienia. Zapukałam cicho do drzwi i wetknęłam głowę do środka. Dyrektorka skinęła na mnie dłonią, że mam nie przeszkadzać i kontynuowała rozmowę telefoniczną. Zamknęłam cicho drzwi i usiadłam na ławce przed gabinetem. Wkrótce zadzwonił dzwonek i zjawiła się nauczycielka magii cienia. Weszłyśmy do pokoju. Na szczęście dyrektorka skończyła już rozmowę i teraz siedziała przy biurku gryzmoląc coś na kartce. Widząc nas natychmiast schowała kartkę do szuflady.
-Rozwaliła tarczę... i ścianę- zaczęła na wstępie nauczycielka.
Dyrektorka spojrzała na mnie badawczo swymi stalowymi oczami co można się domyślić nie było zbyt przyjemne.
-Znowu?- spytała mnie.
Skinęłam głową i spuściłam wzrok na podłogę.
-Hmm... Dziękuję pani, proszę nas już zostawić same dobrze?- zwróciła się do nauczycielki, która nie spodziewając się takiej odpowiedzi stała chwilę niezdecydowanie, wreszcie skinęła głową i wyszła. Sama też byłam zaskoczona. Zwykle kończyło się na spisaniu strat i wysłaniu mnie na dodatkowe zajęcia zwane "wyrównawczymi".
-Usiądź- powiedziała dyrektorka wskazując krzesło przed biurkiem. Usiadłam posłusznie czekając na to co powie. Przez chwilę dyrektorka przyglądała mi się z uwagą po czym westchnęła przeciągle, wstała, obeszła biurko i usiadła na nim obok mnie.
-To już piąty raz. Co się dzieje? Bo ufam że nie robisz tego specjalnie.
-Nie, oczywiście że nie. Ja tylko...-urwałam.
-No?
-Nie wiem... nie panuję nad tym-wydukałam.
Dyrektorka kiwnęła głową ze zrozumieniem chwilę podumała po czym wstała energicznie i złapała jakieś klucze leżące na biurku.
-Możesz zostać jeszcze godzinę w szkole?- spytała.
-Mhm...Pewnie tak-odparłam ze zdziwieniem.
-To chodź.
Weszłyśmy do pustej już sali ćwiczeń. W lewym rogu sali ciągle walały się nie pozbierane jeszcze skrawki tarczy a nad nią widniała dziura w ścianie.
-No nieźle- odparła dyrektorka również się jej przypatrując. Po chwili klasnęła głośno w dłonie i oznajmiła że nie ma czasu do stracenia.
-Zacznijmy od prostszego ćwiczenia. Uderz we mnie macką cienia.
Bez zbędnych protestów zrobiłam jak kazała. W ostatniej chwili osłoniła się tarczą i nawet nie zdążyłam się zorientować jak posłała w moją stronę kulę światła. Tak samo zrobiłam tarczę dookoła siebie a kula uderzyła w nią i błysnęła złotymi pasmami.
-Dobrze- pochwaliła mnie- a teraz szybciej!
Zaczęłyśmy się obrzucać mackami energii coraz szybciej aż w końcu dyrektorka wyrzuciła w moją stronę kilka na raz. Przez ułamek sekundy wpadłam w panikę ale w ostatniej chwili wyciągnęłam ręce, przechwyciłam macki i wyrzuciłam z powrotem w stronę dyrektorki. Osłoniła się tarczą.
-Widzisz? I sama opanowałaś już drugie ćwiczenie- uśmiechnęła się- chodź, teraz poćwiczymy kontrolowanie energii.
Poprowadziła mnie na drugą stronę sali bliżej okien.
-Do ćwiczeń kontrolowania energii najlepsze są tarcze strzelnicze. Ale nie będziemy ryzykowały utratą kolejnego sprzętu- powiedziała i uformowała z energii magii światła tarczę-a teraz rozluźnij się, musisz być skupiona i opanowana. Wystaw przed siebie ręce i zrób małą kulę cienia. Musisz bardzo powoli dodawać do niej energię by w odpowiednim momencie wystrzelić nią. W tym ćwiczeniu nie chodzi o rozwalenie tarczy ale o wyczucie i w odpowiednim momencie rozproszenie energii tak by zaledwie musnąć tarczę. Rozumiesz?
-Mhm... Chyba tak.
-Więc ręce przed siebie i tak jak mówiłam. Pełne skupienie. Ale rozluźnij się i trzymaj ręce prosto. A teraz kula energii.
Zrobiłam małą kulkę ciemnej energii i stopniowo dodawałam do niej mocy.
-Dobrze. Powoli i spokojnie.
W tej chwili przeszedł mnie dreszcz a macka energii rozbłysła i poszybowała w górę uderzając w sufit z którego zaczął sypać się tynk. Wstałam powoli z podłogi na którą mnie zwaliło gdy macka rozbłysła i spojrzałam na sufit.
-Nic z tego- powiedziałam celowo unikając wzroku dyrektorki chodź wiedziałam że mi się przygląda. Przez długą chwilę trwała cisza. Wreszcie odważyłam się spojrzeć na dyrektorkę. Zaraz tego pożałowałam bo wbiła we mnie przenikliwy wzrok i szczególnie badawczo zaczęła przyglądać się moim oczom. Wreszcie spuściła wzrok i uśmiechnęła się leciutko po czym znów podniosła na mnie oczy. Było w nich coś dziwnego. Tajemniczy błysk którego nigdy jeszcze u niej nie widziałam.
-Jak to nie? Jasne że się uda- odparła i zrobiła kolejną tarczę- ale nie możesz bać się tej mocy. Magia cienia sama w sobie jest potężna i piękna ale nie kontrolowana może stać się niebezpieczna. Musisz kontrolować emocje i wspomnienia, wyciszyć się aby móc nią w pełni korzystać i nie dopuścić aby tobą zawładnęła.
Wyszło na to że dwie godziny męczyłam się z tą tarczą. Moja kula energii raz po raz niekontrolowanie wybuchała, uderzała w ścianę i tym podobne.
-Ta moc jest częścią ciebie! Nie możesz się jej bać bo zupełnie stracisz kontrolę!- wykrzyczała dyrektorka stojąc w odpowiednim oddaleniu kiedy formowałam kolejną kulę energii.
-Dobra skup się- pomyślałam- głęboki wdech, pełny spokój.
Zamknęłam oczy i tak jak radziła dyrektor rozluźniłam ręce gdy nagle przed oczami zamigotało coś jasnego, jakby cień czy coś takiego. Momentalnie straciłam kontrolę. Kula energii wybuchła i rozproszyła się na kilka macek. Jedna z nich poszybowała w stronę okna, wybiła szybę i rozbiła się na dole. Reszta uderzyła w ściany i sufit.
-Tak to może jednak skończymy na dzisiaj- powiedziała dyrektorka.
Szybko zebrałam swoje rzeczy rzuciłam krótkie "dziękuję" w stronę dyrektorki i wybiegłam ze szkoły.

Sekrety cienia

Dziewczyna pisnęła. Z zaskoczenia "ktoś" oblał ją wodą. Spojrzała złowrogo na Jacka.
-Osz ty! To ja ci życie ratuję, a ty we mnie wodą?! - szybko odwdzięczyła się pięknym za nadobne. 
Pokazał śnieżnobiałe zęby w szerokim uśmiechu.
-Osz ja! - zaśmiał się, po czym drugi raz dostał wodą tym razem w twarz.
-Ejże no!  Niegrzeczna dziewczynka. - rozejrzał się. Byli na środku ulicy...Na szczęście nie było nikogo w pobliżu. -Może przestańmy?
-Teraz, jak o tym mówisz...-Rima poczuła jak po jej ciele przechodzi mocny zimny dreszcz. Jakby nagły mróz? Spojrzała w górę. Z nieba zaczęły padać płatki śniegu. Dziewczyna wpatrywała się w nie niczym zahipnotyzowana. 
-Śnieg pada, śnieg pada, śnieg pada...! - zatańczył wokół dziewczyny z trudem powstrzymując się od zmiany i wzbicia się w powietrze.
-To już drugi śnieg. Może tym razem zostanie na dłużej...-wyszeptała
-...Drugi? A nie pierwszy?
-Nie... pierwszy spadł parę minut po północy w moje urodziny. Jednak nie przetrwał do ranka. 
-Niemożliwe. Poczułbym...
-Padał, pamiętam dokładnie...chociaż była to zaledwie garstka malutkich śnieżynek...
-Chwila...Kiedy miałaś urodziny?!- Spojrzał na nią zbity z tropu. 
-25 listopad...Nie przejmuj się i tak ich nie wyprawiam.-uśmiechnęła się delikatnie. 
-Sto lat! Sto lat!... 
Zaśmiała się. Nie obchodziła urodzin od... No właśnie od kiedy? Pięciu lat? Kto jeszcze pamięta, ten wie. 
-Daruj sobie Jack, nie obchodziłam urodzin od ok. pięciu lat.
-No to pora by je wyprawić!
-Były już dawno, a jeśli tak bardzo chcesz to wyprawię może za rok.
-W ten weekend. -Prychnął cicho, jednak Rima tego nie usłyszała.
-Chodźmy już...Bo inaczej się nie powstrzymam i znów się przemienię na oczach wszystkich ludzi. -szepnęła.
- Hm... Kto pierwszy do twojego domu ten lepszy! - Zanim dokończył, już pobiegł przed siebie.
-Osz ty!-krzyknęła i szybko pobiegła za nim śmiejąc się z niego. Jako jedyny umiał ją tak łatwo rozśmieszyć. Był osobą, która byłą dla niej wszystkim. Tym który jako pierwszy ją zauważył, a także tym który uświadomił jej jak świat może być wspaniały. Oczywiście nie powiedziałaby mu tego wszystkiego. Wypominałby jej to przez cały czas...a poza tym zauważyła, że nie lubi zbytnio rozmawiać o uczuciach. Ważne, że potrafi je okazywać.
Jack czekał na nią chwilę przy jej domu.
-Wygrałeś. -powiedziała zasapana brunetka.
-Brak kondycji widzę.
-Za to u ciebie jej za dużo.
-Oj tam.
-Chcesz wejść? Nikogo dziś nie ma w domu, więc możemy spokojnie porozmawiać na strychu.
-Hm...Na pewno?- puścił jej perskie oko. Ona zaś zlekceważyła to i obróciła się na pięcie.
-Nie chcesz to nie, twoja strata.- powiedziała i wyciągnęła klucze aby otworzyć drzwi.
Uśmiechnął się szeroko. Tylko czekał na ta okazje. Jej boczki tak wołały o meczenie... Taaak, Jack lubił męczyć każdego łaskotkami...
-Ej, przestań!!!-pisnęła ze śmiechu. Co jak co, ale jej reakcja na łaskotki były jej najgorszym punktem. Była na nie wręcz uczulona.
- Co, kiedy, jak, dlaczego?
-Proo-szeee przeeestań mnieee łaskotaaaać!- ledwo wydusiła z siebie.
Zaśmiał się głośno, ale spełnił jej prośbę. - Jak dotąd... jesteś najwrażliwszą na łaskotki z osób, które znam.
-Jak dotąd jesteś pierwszym który odkrył mój słaby punkt .
-Żartujesz co nie? -zapytał, lecz ona tylko uśmiechnęła się nieznacznie.
-O ja cie...
-No co?
-Nie, nic nic.
-Dobra wchodź do środka za nim się rozmyślę.- zaśmiała się.
Przewrócił oczami i przesunął palce po jej boczku wchodząc jako pierwszy do domku.
Dziewczyna zamknęła drzwi i weszła za Jackiem na strych. Przekręciła odpowiednio wskazówki zegara i po chwili ukazała się im stara biblioteka.
-To...Co robimy?
-Hm...Szukamy czarów wodnych?
-Jeśli się nie mylę to trzeba szukać na górnych półkach.- oznajmiła i przesunęła drabinkę przylegającą do regału, a po chwili weszła na nią.
-Tylko nie spadnij!- ostrzegł ją Jack
-Czy kiedykolwiek mi się to zdarzyło?
-Nie, ponieważ Cię złapałem, pamiętasz?-uśmiechnął się
-...Tak...pamiętam...-mruknęła nieco skrępowana.
- Śnieżna Księżniczka wpada w ramiona Władcy Zimy-zażartował
-Lepiej się rozejrzyj za czymś pomocnym.-pokręciła głową. "Śnieżna Księżniczka"- zaśmiała się w myślach.
-Hm...za kijem?
-Jakim kijem?
-Em...nieważne.
-Musi tu coś być...Te książki były już tu wieki temu!
Zmienił się momentalnie i lewitując w powietrzu, czytał tytuły na okładkach. A było wiele interesujących.
Rima walnęła się w głowę.
-I po co ja całe życie korzystam z drabiny?!
- Nie mam pojęcia?
-. . . -przemieniła się i po chwili tak samo lewitowała w powietrzu, choć ciężko było jej się skupić na dwóch rzeczach na raz: szukaniu książki i utrzymywaniu braku grawitacji. Jackowi było łatwiej, bo zawsze to robił, jak musiał po coś sięgnąć wysoko. Nagle brunetka poczuła w swojej głowie mocny ból. Upadła na ziemię. Chłopak odwrócił się i po chwili był przy niej.
-Rima, co się dzieje?!
Ojojoj, już was strach ogarnia?
-Czego chcesz?!-warknął Jack- Zostaw ją w spokoju!
Nie, nie, nie, moje dzieciaczki.
-Wal się g********!
-Jack...To nic...przejdzie...-wyjąkała
Hm... Jej błąd, ze wysłała w ciebie swoja energie. Teraz mam dostęp także do niej...
-Wtedy o tym nie myślałam...Poza tym nie żałuję niczego.
Jasne, jasne, idiotko...
-Nie nazywaj mnie idiotką!-wstała nagle na równe nogi mimo pewnego bólu. Nienawidziła szczerze jeśli ktoś się tak o niej wypowiadał, albo o jej bliskich.
Idiotka, idiotka, idiotka...
-Podły manipulator, bez jakiegokolwiek rozumu! No bo skoro nas dręczysz to znaczy że jesteśmy ci do czegoś potrzebni, a to z kolei znaczy ze sam nie umiesz sobie poradzić!
Tratatata...
-Już nie wiesz co powiedzieć, hę? Chcesz nas zniszczyć od środka byśmy tobie ulegli. Taki jest twój plan?
Chce po prostu was denerwować. No i chce mojego chłopczyka...
-On nie jest twój.-zerknęła na Jacka który z zaciekawieniem przysłuchiwał się wymianą zdań.
Jest, jest, maleńka...
- Tsa... Myślisz, ze jestem rzeczą? Nie.
-Skoro znasz już nas...To może się przedstawisz?
Jestem Cieniem. I tak Jackuś będzie mój. Mój ciemny chłopiec...
-Co masz na myśli ciemny?-spojrzała znacząco na Jacka
- Skąd ja mam niby wiedzieć?
Nie kłam... Doskonale wiesz...
-Jack, o czym on mówi?
Jako ze siedział na podłodze, przyciągnął nogi do siebie i oparł głowę o kolana. Zacisnął dłonie w pięści, chowając głowę w rekach. Rima przysiadła się do niego.
-Wiesz, że nie musisz mieć przede mną tajemnic? Zaakceptuję cię takim jakim jesteś, bez względu na wszystko inne.- powiedziała, lecz on nadal milczał.
-...Ale wiedz też, że nie będę naciskać...-westchnęła i wstała.
- Wielu krewnych z mojej rodziny straciło nad sobą kontrole.
-Jak to?W jaki sposób?
- Z powodu swojej magii.
-...Czy...tobie też to grozi?-zapytała z wahaniem
- Nie wiem... Chociaż sądząc po słowach Cienia, prawdopodobnie tak.
-Więc się myli.
- Nie, może się nie mylić.
-I co z tego? Każdy może zmienić swój los i przyszłość.
Cienie pokolenia. Mówi ci coś?
Nagle oczy dziewczyny się rozszerzyły.
-...Czyli ta legenda jest prawdą...-wyszeptała.

Był kiedyś chłopiec, który chciał władzy. Jako ze był zbyt slaby magicznie, poszedł do potężnej czarodziejki przeznaczenia. Czarownica miała pewien sekret, który ciążył jej ogromnie. Była to klątwa, nazywana klątwą pokolenia. Słysząc prośbę chłopca, wpadła na pomysł. Otóż poprosiła go, aby zdobył dla niej pewna roślinkę, dzięki której mogłaby skierować złą magie na niego. Problem w tym, ze nie mogła dotknąć kwiatka. Chłopiec tak bardzo chciał mieć większą moc, że jak najszybciej zdobył owy kwiat ciemności.
Dwie noce przygotowywała eliksir, od zmierzchu do świtu. Światło dnia tylko zniszczyłoby jej starania. W tajemnicy przed dzieckiem wlała do mikstury piec kropel czarnej krwi przepełnionej klątwa pokolenia. Trzeciego dnia podarowała chłopcu gotowy napój. W ciszy obserwowała, jak jej dzieło jest szybko wypijane.
- To ci da większa moc, ale tez i niebezpieczna klątwę pokolenia. Twoje dzieci będą skazane ciemnością, tak samo jak ty.
Głos miała zimny i przepełniony groza. Jej oczy patrzyły beznamiętnie na ofiarę. Ale dzięki temu była wolna od klątwy, która psuła jej życie. Niektórzy wpadali w ciemność, tracili kontrole nad sobą i moc ich ogarniała w całości. Teraz brzemię te będą nosić potomkowie młodzieńca. Ich rodzina nazywała się...

-Nikt nie wiedział jak nazywała się ich rodzina, gdyż wyrwano kawałek kartki...
-Teraz już wiesz.- powiedział nie patrząc jej w oczy.
Tak...Cienie pokolenia rodziny Overland Frost...
-Ale...To niemożliwe...
- Nie ma rzeczy niemożliwych - rzucił oschle.
-Pokonamy tę klątwę.
- Nie uda się.
-Przecież sam powiedziałeś, że nie ma rzeczy niemożliwych.
- Chodziło mi o to, ze możliwe, ze jesteśmy zaklęci, ale niemożliwe jest, żeby ja usunąć.
-Nawet jeśli to rzeczywiście jest niemożliwe...To nie zostawię ciebie. Będziemy walczyć z tym razem.
Chyba jednak nieco za późno, malutka. Klątwa zaczęła go ogarniać, odkąd posiadł blizny pokolenia... które ma już dobry szmat czasu.
- Dwa lata - mruknął beznamiętnie.
-Na nic nie jest za późno! To niesprawiedliwe, że wszystkie pokolenia muszą płacić dług jednej osoby. A ty mi coś obiecałeś!-zwróciła się do Jacka jednak była odwrócona. Nie chciała by widział jak łzy powoli zaczynają jej się gromadzić w kącikach oczu. -Obiecałeś mi, że mnie nigdy nie opuścisz.
Westchnął ciężko.
- Myślisz, że nie walczę z tym?
-Ja...naprawdę nie chcę cię stracić.-szepnęła.
-Staram się tyle, ile mogę. Ale...Kiedyś...-odwrócił wzrok.
Brunetka wiedziała, że jest to dla niego trudne. Bez zbędnych myśli szybko wyczarowała lodową różdżkę, odwróciła się  i znów wycelowała swoją energię w Jacka. Skoro kiedyś musiało się to w końcu stać, to nie będzie z tym sam.
Odparł gładkim ruchem jej magie. Spojrzał na nią uważnie.
- Nie chce więcej, Rimo. Proszę cie...
Wstał z ziemi i podszedł do niej. Spojrzał głęboko w jej oczy, wzdychając cicho.
- Musisz kiedyś przestać przychodzić każdemu z pomocą.-Po tych słowach mocno ją przytulił do siebie.
Amory, amory, amory, wszędzie głupie amory...
-Oh cicho siedź!- ofuknęła go.
Będę głośno.
-Super...-mruknęła. Głupawy, denerwujący cień.- pomyślała
Hm... wiesz, że słyszę twoje myśli?
- . . . CO?!- krzyknęła oburzona
Mrrr... Lubię to...
- Odwal się od moich myśli!
Nie, nie, nie, idioteczko...
- ...milutki, grzeczny, MAŁY cień.
Cieszę się, że masz o mnie takie pozytywne zdanie.
- . . . zgiń marnie
Nie mogę zginąć, jestem niematerialnym bytem.
- Szkoda.
Hm... kochasz Jacka? Mimo że króciutko go znasz? 
- Tak - odpowiedziała pewnie.
Możesz mówić w myślach. Głos nie jest konieczny. 
Kocham go.
Nie, nie kochasz go. Jesteś nim zainteresowana.
Kocham go. Nie ważne co mówisz. Nie wyobrażam sobie bez niego życia...Ja...Zrobię wszystko by być razem z nim. 
Nie, nie zrobisz.
Wątpisz w to?
Nie. Ja to wiem.
Jesteś tylko niematerialnym bytem. Nie wiesz tego jak mocno można kochać. 
Wiem, jak to jest. Nie zapominaj, jestem z Overland od czasu przekazania klątwy.
Lecz nie znasz mnie, tak dobrze jak myślisz. Nie cofam swoich słów. Kocham go i mogłabym dużo poświęcić, dla niego. 
Nawet jeśli cię zdradzi?
Zdrada boli... Jeśli się kocha szczerze, ale tak. 
Zdrada cię zniszczy, dziecinko.
To ja zniszczę ciebie.
Tyle pokoleń przeżyłem, więc taka idiotka mnie nie zniszczy. 
Twój czas dobiegnie końca.
Te bajki to możesz opowiadać małym dzieciom.
Kiedyś przegrasz. Każda klątwa ma swoją słabość.
Nie przegram.
Poza tym... o co chodzi ci z tą zdradą? 
Dowiesz się później...
Teraz to ty mówisz jak w jakiejś bajce...Mam się bać? 
Zastanów się. Czy będziesz się bała czy nie, to zależy już od ciebie... 
Nie ufam tobie. Ufam Jackowi... Nie zasiewaj strachu tam gdzie go nie ma. 
Nikomu nie możesz ufać.
Dlaczego?
Pomyśl...
Nic nie odpowiedziała.
- Jack... ufasz mi?
- Skąd takie pytanie? - Spojrzał na nią zaskoczony.
- To nic...Nie ważne. Moja mama niedługo przyjdzie z pracy. Lepiej aby nie zobaczyła nas na strychu...wiesz może się dopytywać.
- Szkoda, tyle ciekawych tytułów...
- Heh, szkoda, że nie mogę ci skopiować całej biblioteczki.
- No szkoda...
- Ale zawsze jest jutro. Mamy czas.
- Mhm.
~♥~
W końcu ta notka skończona. Tak, tak znowu amory, amory, amory... :D