Czemu miałabym odczuwać szczęście? Z monotonnych dni, w których
zmienia się tylko pogoda i pora roku? Już dawno zdałam sobie sprawę, że
moje życie nie ma sensu. Najlepiej zrzucić się z jakiegoś mostu,
powstrzymując się od instynktu, który nakazuje ratować życie. Czemu tego
nie zrobiłam? Po pierwsze nadal mam lęk przed Piekłem. A po za tym to
byłby pewnie szok dla mojej matki i siostry. Rue, gdyby jeszcze żyła,
nie pozwoliłaby do tego. Zaczęła by płakać, trzymając mnie za koszulkę,
ciągle na mnie krzyczeć i inne rzeczy. W końcu bym uległa.
Ale jej już nie ma.
Gdzieś tam w głębi, nie wiadomo sąd czerpię tę siłę, by wstać i
"przeżyć" następny dzień. Ale gdyby w końcu nieznany zapas energii się
skończył? Pewnie wpadłabym pod samochód ("przypadkowo") i na tym bym
skończyła.
Koniec myśli o śmierci. Trzeba wstać i zmierzyć się
z każdą minutą przytłaczającego dnia. Ciągle mam wrażenie "deja
vu"(czyt. "deża wi"). Muszę ponownie sprawdzić, czy aby spakowałam
książki na dobry dzień i wykonać podstawowe, monotonne czynności, które
trzeba spełnić każdego powtarzającego się dnia.
Dzisiaj czwartek
czy piątek? Gdyby nie kalendarz, nie zorientowałabym się kiedy by się
skończył grudzień, a zauważyłabym to dopiero, gdyby zaczął topnieć
śnieg, czyli tak w połowie marca.
Zeszłam na dół. Gdyby ktoś
był tu pierwszy raz, pomyślałby, że nikt tu nie mieszka. Na dodatek
słabe promienie słońca dawały odczucie opustoszenia.
Jedynie co
mi towarzyszyło, to skrzypienie schodów. Gdy znajdowałam się na
parterze zastała głucha cisza. Poszłam w kierunku kuchni. Po wejściu
zaświeciłam światło. Od razu lepiej.
Wpierw skierowałam w
stronę lodówki. Jak za każdym razem zastanawiałam się co wziąć na
kanapki i śniadanie. Z jedzeniem w domu nie miałam większych
komplikacji. Bez zastanowienia wyjęłam mleko. Płatki leżą w dolnej półce
niedaleko lodówki. Gorzej z posiłkiem do szkoły. Ten sam problem. Po
pół minucie westchnęłam, biorąc co bądź pod ręką. Marmolada. W sumie
czemu nie? Jakaś mała zmiana nie zaszkodzi.
Odłożyłam wszystkie
produkty. Gdy podgrzewałam mleko, nie tracąc czasu zajęłam się robieniem
jedzenia do szkoły. Leniwie spojrzałam na migające cyfry w
mikrofalówce, ukazujące aktualną godzinę. W tej samej chwili, gdy
dotarło do mnie, że jest 6.30, przypomniałam sobie coś, co od razu
oderwało mnie od mechanicznego działania, jakbym się obudziła. Z tego
gwałtownego wrażenia o mało nie wypuściłam noża. Nie zważając na to
pędem pobiegłam po drewnianych, skrzypiących schodach. Przeskakując co
drugi schodek miałam ciągle w głowie jedną myśl: "Rosalie mnie zabije,
Rosalie mnie zabije!"
Z impetem otworzyłam jej drzwi. Gdyby nie
spała na pewno by mnie skrzyczała(najdelikatniej mówiąc), że nie pukam.
Szybko podbiegłam do jej łóżka i zaczęłam ją budzić.
-Ros wstawaj! Zaspałaś, jest już 6.30!-krzyknęła.
-Co,
gdzie?...-mówiła zaspanym głosem -Jeszcze wcześnie, daj mi jeszcze
pięć minut...-odparła, nadal całkiem niewybudzona. W takich momentach
żałuję, że nie władam wodą. Od razu by zadziałało.
-Rose, na prawdę jest już późno. Szósta trzydzieści a nawet parę minut po!
-Ciicho wyjcu...-warknęła nadal zaspana. Potrzebowała 3 sekund, aby w końcu do niej dotarło mój przekaz.
-Zaraz,
zaraz..6.30? Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś!?-odparła lekko
zdenerwowana. Od razu wyskoczyła z łóżka i pobiegła do garderoby.
Jedynie pacnęła dłonią o czoło. Eh, starsza siostra. Zawsze myślą, że
wiedzą najlepiej. A nawet gdy nie mają racji, próbują to zwalić na
innych. "Kochana siostrunia".
-Miałaś mnie obudzić o równej szóstej!-warknęła. -Nigdy nie można na ciebie liczyć, ośle.
Nic się nie odezwałam. Nie miałoby to sensu. A po za tym do obelg już
się dawno przyzwyczaiłam. Wiedziałam, że nie robi tego "na zdrowym
umyśle", a więc wszystkie jej komentarze o mnie puszczałam mimo uszu.
Niekiedy też jej "odpysknęłam" (jak to ona miała w zwyczaju mówić do
swej "przeuroczej" młodszej mnie, gdy się odezwałam). Przyglądając się jej jak komicznie wykonuje dzienne czynności w duchu
mnie rozbawiła i przywróciła dobry humor.
-Nawet spokojnie nie dasz mi się przebrać?-odparła irytowana. Znów się ocknęłam.
-Och,
mogłabym się godzinami przyglądać jak błaznujesz w swoim pokoju. Ale
odbiorę sobie tę przyjemność bo nie chcę się spóźnić do
szkoły.- zachichotałam i wyszłam.
Przypomniałam sobie, że nie
spakowałam jeszcze jednej książki. Nie żaden podręcznik, tylko lektura
do czytania. To dobrze, że w porę sobie przypomniałam. Cóż bym robiła na
przerwach?
Zaczęłam przeszukiwać swój pokój. Mam. Leżała na
stoliku, razem z innymi książkami. Jeszcze zanim poszłam na dół bacznie
przyglądałam się okładce, jakbym widziała tę książkę pierwszy raz na
oczy. Z nostalgii wyrwał mnie wściekły głos Rosalie, któremu
towarzyszyły skrzypienie schodów:
-Rebekah, kretynie jeden! Ja cię kiedyś chyba zamorduję!
Chwilę stałam zaskoczona, zastanawiając się co tym razem przeskrobałam.
Nic mi nie przychodziło do głowy. Ostrożnie otworzyłam drzwi. W tej
samej chwili sobie przypomniałam, gdy poczułam zapach przypalonego
mleka. Kompletnie zapomniałam! Najszybciej jak mogłam zbiegłam po
schodach.
Rosalie krzątała się po kuchni. Słyszałam jak wlewa
mleko do zlewu. Byłam na nią zła. Jakoś bym przeżyła jedząc płatki z
takim mlekiem. Oczywiście Ros tego nie rozumie i wszystko co nieudane
wyrzuca.
"A gdyby to był Twój chłopak, który coś złego zrobił, to
też byś go rzuciła?"-odparłabym, ale powstrzymałam się od kąśliwych
komentarzy. Podeszłam do zlewu i wyciągnęłam ręce po naczynie
-Daj, ja umyję. Masz więcej rzeczy do zrobienia. Ja tylko spakuje śniadanie, zjem coś i umyję zęby.
Siostra bez protestu oddała mi gąbkę i miejsce przy zlewie. Gdy myłam,
słychać było krzątaninę Rosalie. W końcu skończyłam. Gdy się odwróciłam,
na stole były zrobione kanapki, herbata nalana, a Ros stała kończąc
układać fryzurę. Zawsze imponowało mi to i jednocześnie nie mogłam
zrozumieć, jak można tak szybko wyrobić się w mniej niż 5minut różne
czynności, gdy ja potrzebuję w spokoju na to całego kwadransa.
-Żr...
to znaczy jedz.-odparła. Na jej twarzy zawitał szarmancki uśmiech.
Specjalnie o mało co nie powiedziałaby "żryj". W sumie i tak bym się nie
obraziła. Bardziej zaczęłabym się śmiać. Z tym "nieładnym" wyrazem jest
pewna historia i tylko my wiemy o co chodzi. To dobrze że nikogo tu nie
ma. Gdybyśmy miały więcej czasu zaczęłybyśmy mówić w swoją stronę różne
przezwiska. I pomimo zdziwienia osoby, która by była, z naszych twarzy
nie schodziłby uśmiech. Któż by pomyślał, że wyzwiska mogą być także
czymś śmiesznym. Powiedziałabym od razu, że takie rzeczy tylko u nas.
Ale w sumie nie mam 100% pewności. Może u kogoś też tak jest?
-Skądże znalazło się to miłosierdzie w twej oto krnąbrnej posturze rozkapryszonej księżniczki?-odparłam.
-Skunksie,
chyba na prawdę będę musiała zabrać ci jakąś książkę, bo
pyszczysz.-prychnęła. Może i bym się obraziła słysząc słowo "skunks", bo
to prawdą nie było, ale słysząc ostatnie słowo zaśmiałam się.
-"I jeszcze pyszczy!"-dopowiedziałam. To tekst z mojej starej szkoły.
-Dokładnie. A teraz zmykaj myć zęby.
-Banhof!-krzyknęłam,
odchodząc od stołu. Nie mogłam się powstrzymać od wypowiedzenia tego
słowa. Nie przejmowałam się tym, że w ogóle nie pasowało do sytuacji.
(Po niemiecku "Banhof" oznacza dworzec) Jakoś spodobało mi się to słowo
(nie tylko to) i od czasu do czasu mówiłam, właśnie do takich właśnie
niepasujących scen. Mina zdziwionej siostry była bezcenna. Cóż, szkoda,
że ona też umie niemiecki.
-Ty mi tu nie "dojczlanduj" i idź.
-Bushaltestelle!-odparłam niemieckie "przystanek autobusowy" i poszłam do łazienki.
Mycie zębów nie trwało długo. (Wówczas śpiewałam sobie po niemiecku pewną piosenkę z podstawówki: "Ich putze
mir die Zähne" co ozn. "Myję zęby"). Po krótkim czasie także przyszła
moja siostra, nakładająca pastę i następnie szczoteczka poszła w ruch.
-Idź do auta.-powiedziała, nie przerywając "polerowania kieł" (jak czasem mówię).
-Ok.-powiedziałam
i pobiegłam po tornister. Spakowałam wszystko co trzeba. Poszłam po
kluczyki i dokumenty, po czym wyszłam z domu. Następnie otworzyłam drzwi
od samochodu i czekałam.
Jest już równa siódma. Od dziesięciu minut jej nie ma. Co ona tam robi?
"Kosmici ją porwali."-coś mi mówi w głowie. Prycham. to nie jest możliwe.
"Zjadł ją banan". Co takiego!? Moja głowa wariuje. Jeszcze tak nie
miałam. Cóż, może za dużo czasu spędzam z moją siostrą... ale na to nie
mam wpływu. Jednak coś mi mówiło, że coś innego siedzi w mojej
łepetynie. (Tak na marginesie... to chyba się P.M. objawia >.<)
Z moich "rozmyśleń" (a raczej próby uspokojenia myśli) wyrywa mnie
nagłe walnięcie drzwi wyjściowych. No tak, zerwał się silny wiatr. Jakoś
mojej siostrze udało się je zamknąć. Ale za jaką cenę. Jej fryzura
wygląda nie najlepiej. Do samochodu wsiada wściekła.
-Mogłaś to sobie oszczędzić! Nie dość, że się spóźnimy, to jeszcze wysłałaś na mnie ten cholerny wiatr!-warknęła
-Ale to nie ja! Nie nasłałam na ciebie żadnego żywiołu.
-Jasne.-mruknęła.
W
piętnaście minut dojechałyśmy pod bramy mojej szkoły. Szybko wyszłam z
samochodu. Rosalie na pewno by mi "pomogła" (tym brutalniejszym
sposobem), gdybym się ślamazarzyła. Słychać było pisk kół. Modliłam się w
myślach, żeby nie spowodowała jakiegoś wypadku.
_________________
Jeej, w końcu! Muszę przyznać, że P.M. raczej maczał w tym palce. I na dodatek te pierwsze akapity o śmierci... Wiem, komplet nie nie pasują! Ale coś (a raczej ktoś) sprawił, że jak na razie nie mogę ich usunąć.
Za pomoc dziękuję Fleur.
Keyli, za niedługo powinna się pojawić ta notka, o której Ci mówiłam ;3
Oj, ta siostrzana miłość :D Fajnie opisany poranek. Tak... Fajnie się czytało i lekko :)
OdpowiedzUsuńHaha, okej, niech się pojawi :D Potem ja biorę piórko w swoje brudne łapki ;3
Świetna notka! Długa ale na prawdę szybko i miło się czyta. Masz bardzo fajny styl pisania ;) Ale proszę cię! Bardzo cię proszę! Napisz jak najszybciej kolejną!
OdpowiedzUsuńSuper! Nie ma to jak pojedynek siostr :D Jesli mam byc szczera to powinnas ksiazki pisac! Notka bardzo ciekawa i pezyjemna w czytaniu Moze to zasluga P.M. ? ;D
OdpowiedzUsuńCiesze sie ze napisalas. Nawet nie wiesz jak bardzo ;*
(przepraszam ze dopiero teraz komentuje)