- Mleko, ser, chleb... wszystko już chyba Wiesiu mamy.-
oznajmiłem wesoło, przegrzebując torby z zakupami. Jakaś babka, która mijała
mnie w drzwiach, podpisała się syndromem Kobry, zezując na mnie wzrokiem pełnym
trwogi, najpewniej łapiąc się przekonania, że gadam ze sobą, a nie z przydługim
jeszcze syczącym kuzynem osobnika, który miała na nogach.
Zagłębiłem się w
ciemniejsze uliczki miasta schodząc z głównej ulicy. Wtedy właśnie usłyszałem
jakiś odgłos, coś jakby żałosny miałk, jakiegoś sierściucha. Przystanąłem,
rozpoczynając głową wędrówkę tur de własna oś, aż natrafiłem na brunatną kulkę
w kartonach. Malutkie kocisko krzątało się w pudłach nie wiedząc, co ze sobą
zrobić.
Miałem ruszyć dalej
pozostawiać nieszczęśnika, ale jego zawodzenie, wręcz sprawiało, że czułem się
jakby ktoś z sadystyczną radością przebijał mi serce igłami. Nasiąkniętymi
jadem.
- Chodź malutki.- wziąłem kociaka na ręce, przytulając do
piersi. Próbowałem go jakoś udobruchać, głaszcząc, ale i tak trząsł się, jakby
go z zimnej wody wyciągnęli. - Zgubiliśmy się, czy nas porzucono?
Jak to każdego ranka nie chcąc siedzieć w domu z moją
opiekunką la potwora postanowiłam przejść się po mieście z Tetsu na ramieniu.
Wiele ludzi rzucało mi pytające spojrzenie spoglądając na kruka. Rozglądałam
się szukając kogoś do rozmowy, ale no cóż...Lenie patentowe w łóżku śpią.
- I co ja z tobą zrobię?- westchnąłem, błądząc wzrokiem we
wszystkie strony w nadziei, że trafie na jakiegoś frajera, znaczy osobę, która
będzie w stanie zaopiekować się sierściuchem. Sam nie jestem w stanie się nim
zając, gdyż mam już Wieszczadło, a na dodatek dwa koty w domu.
Ku mojemu
rozrastającemu się niepokoju, jak na złość nikt nie przechadzał się w okolicy.
Zrezygnowany wyprułem za zakrętu i oczywiście prawem debila, ciążącego nade mną
niczym fatum plag egipskich, zahaczyłem o czyjeś ramię. Miałem chamsko burknąć
przeprosiny i ulotnić się, ale ku mojemu zdziwieniu staranowałem białowłosą
dziewczynę.- Oh, przepraszam.- uśmiechnąłem się niewinnie, popisując krzywym
zgryzem.
-Yy...Nic się nie stało.-powiedziałam z lekkim zdziwieniem
spoglądając na Kasa. Przygryzłam lekko dolną wargę nie wiedząc, co powiedzieć.
Powoli zaczynam twierdzić, że mam durne szczęście o ,,przypadkowe,, uderzenia.
Dzwoneczek pod nazwą "Szansa" zadzwonił mi w uszach.-
Nie przygarniesz kotka?- zaskomliłem podsuwając kociaka dziewczynie prawie pod
nos.- Znalazłem go przed chwilą i nie wiem, co z nim zrobić. Nie przygarnę, bo
bym wyleciał na bruk razem z nim.- wytłumaczyłem widząc zszokowane oblicze
Shiny i pełne niezrozumienia dla mojej osoby.
Pokręciłam przecząco głową:-Szczurołap mi nie potrzebny, a
może on po prostu się zgubił, co pchlarzu?-chciałam pogłaskać maluszka, ale ten
tylko syknął i ugryzł mnie w palec.-Au
- Chyba cię nie lubi. Nic ci nie jest?- zapytałem z troską,
odciągając kota. Możliwe, że się zgubił, ale też możliwe, że ktoś go wyrzucił.
By znaleźć właściciela musiałbym latać, jak głupi i molestować sierściuchem.-
Może jest głodny? Weź Wiesiu upoluj jakąś mysz i mu przynieś.- wąż spojrzał na
mnie i zasyczał, jakby drwiąc z mojej naiwności: "Tyś głupi i
ułomny."
-Jeśli nie ma wścieklizny to żyję i...-uderzyłam Kasa w
głowę.-Bakaa takiego pchlarza karmi się mlekiem!-spojrzałam na bluzę w miejscu
gdzie chłopak ma klatkę piersiową.-Ty raczej nie masz mleka, co?-zachichotałam
zastanawiając się czy mleko kupne, aby na pewne będzie zdrowe dla szczurołapa.
- Mleko mam. W kartonie.- uradowany machnąłem siatką z
zakupów przed nosem dziewczyny. Jednak uśmiech zniknął, gdy zrozumiałem, że nie
wiem jak to coś futrzastego działa. Wlepiłem maślane oczy w Shine, łkając
żałośnie z nadzieją, że ona za mnie to zrobi, znaczy pomoże.- Help?
-O nie! Ty go zabrałeś to ty niańcz.-powiedziałam niczym
żołnierz na wojnie. -Ale chyba potrzebujesz miski...-mruknęłam pod nosem jakby
to wiatr mówił.
- Nie pomożesz?- jęknąłem słabo, głaszcząc sierściucha po
łepku. Tak Kas, rozpłacz się to może zbudzisz politowanie.- Miska? Skąd ja wezmę
miskę?
Wzruszyłam ramionami i westchnęłam ciężko.-Poczekaj
tu.-burknęłam i zniknęłam gdzieś za zakrętem. Po chwili jednak wróciłam z
różowym nocnikiem dla dzieci. Widząc pytające spojrzenie chłopaka burknęłam:-No
tylko to udało mi się kupić!-zwiesiłam głowę w poddańczym geście. Przypominając
sobie zdziwione spojrzenie kobiety, gdy zakupiłam nocnik dla dzieci...Niech
ludzie pomyślą, że mam dziecko. Ciekawe, z kim? Chyba samą sobą!
Życie nauczyło mnie, żeby za bardzo się nie interesował, bo
i tak bym nie zrozumiał historii tego nocnika. Tylko nasuwa mi się jedno
pytanie; dlaczego różowy?
Wziąłem tą pseudo miskę od dziewczyny i nalałem mleka do
niego.- No pij.- ponagliłem kociaka, obserwując go uważnie
Spojrzałam na chłopaka i kotka wybuchając nagle głośnym
śmiechem. -Gdy tak stoisz z tym kotkiem wyglądasz uroczo..-potarłam łezkę
spływającą mi po policzku. Będzie z niego lepsza mama niż ojciec!
- Ha! Bardzo śmiesznie.- burknąłem lamentalnie. Kobieta się
ze mnie śmieje!- Jednak nadal pozostaje fakt, co z nim zrobimy?
-No może damy Wieszczadłu na obiad?-spytałam o najłatwiejsze
rozwiązanie. Wąż będzie najedzony, a sprawa z kotkiem rozwiązana. Amen.
Oczy rozszerzyły mi się z wrażenia do średniej talerzy,
pobladłem jeszcze bardziej, mierząc dziewczynę wzrokiem dzieciaka, któremu miły
pan pokazał coś więcej niż kotki w piwnicy.- Nie!
-Żartowałam...Chyba...A z resztą! To może popytamy ludzi z
ulicy?-nasunęłam kolejne rozwiązanie.
- Dobra. Zawsze jakieś rozwiązanie jest, ale wątpię, żebyśmy
znaleźli…- gwałtownie mój wywód został przerwany, gdy poczułem, jak coś z
impetem wpada na mnie. Ledwo zachowałem równowagę i cudem nie cmoknąłem jak to
mam w zwyczaju gleby.
- Prze..praszam?- to „coś”, okazało się nieznajomą mi
dziewczyną. Najpierw spoglądała na mnie spojrzeniem pełnym skruchy, jednak z
każdą następną chwilą pojawiał się na jej twarzy trudny do opisywania grymas.
Spoglądała złowrogo to na mnie, to na kota, aż nagle oberwałem.- Co ty robisz z Pusiem! Oddawaj go złodzieju!
Nie widzisz, że się ciebie boi!- z impetem karabinu maszynowego wykrzyczała
swoje poglądy, nie dając mi naburknąć, żem niewinny. Capnęła kocura, który
zadowolony po posiłku, ułożył się na moich dłoniach. A następnie odeszła pozostawiając mnie w
głębokim szoku.
-No i masz piękne podziękowania.-zaśmiałam się z miny
chłopaka i później podchodząc do niego nieco bliżej. -To masz jakieś plany czy
wolisz spędzić trochę czasu z koleżanką z klasy?-uśmiechnęłam się zachęcająco
jak facet na rynku mówiący: To na pewno się nie zepsuje, a w myślach dodając:
bo to jest już zepsute.
Odwzajemniłem
uśmiech, kiwając głową.- Chętnie się gdzieś z tobą przejdę. Tylko, gdzie? Masz
jakieś pomysły?
-Może do lasu? Jest tam jeziorko i inne rzeczy.-powiedziałam
uśmiechając się szatańsko, gdyż straszny plan powstał już w mojej głowie.
- Jeziorko?- uniosłem brwi wysoko, spoglądając na
dziewczynę, jednak po chwili uśmiechnąłem się przytakując.- Ok. To prowadź.-
„bo się jeszcze dziecko zgubi i będzie nieszczęście” dodałem w myślach.
Przez kilka minut musieliśmy
iść przez miasto wysłuchując ciche szepty: ACH CI ZAKOCHANI! Serio? Starzy
ludzie są tacy wścibscy. Gdy wreszcie weszliśmy w las odetchnęłam z ulgą. Po
pominięciu kolejnych metrów naszym oczom ukazało się niewielkie jeziorko, wywrócone
drzewo robiące za ławkę i kilka różowych kwiatków. -Wreszcie doszliśmy!
- Uroczo.- uśmiechnąłem się szeroko, rozglądając się wokół.
W tej okolicy przyznam się jeszcze nie zabłądziłem. Podszedłem do akwenu by z
ciekawości sprawdzić, jaka jest temperatura wody.- Zimna.- skrzywiłem się,
odruchowo zabierając dłoń. Gdy zmąciłem tafle, gromada ryb uciekła z
przybrzeżnych wód, iskrząc przy tym jak gwiazdy w blasku nikłego słońca
wdzierającego się przez baldachim zieleni.
Wieszczadło widząc
zamieszanie, wysunął się z kaptura, owijając się wyżej wokół mojej szyi, by móc
więcej zobaczyć.
Uśmiechnęłam się
tajemniczo. Z lekkim rumieńcem i iskrzącymi się oczami podeszłam do Kasa.
Położyłam mu rękę na piersi i bez żadnego słowa zaczęłam zdejmować mu bluzę, a
po chwili...Zabrałam Wieszczadło i trzymając go mocno wskoczyłam do lodowatej
wody wynurzając się z wystraszonym gadem.
Rozcapierzyłem
paszcze, przeżywając mentalny error, gdy ku mojemu głębokiemu szoku zostałem
pozbawiony okrycia wierzchniego.
- C-c-co ty robisz?- tak trochę, bardzo nie wiedząc, czego
byłem przed chwilą świadkiem, wydukałem, obejmując się ramionami, jakby nie
został pozbawiony bluzy, a cnoty. Z brwiami, które z wrażenia rozjechały się po
uszy, spoglądałem na to, co wyprawia Shina z nic niewinną gadziną.
-I jeszcze raz
chopsiu na dół!-krzyknęłam i zanurzyłam Wieszczadło pod wodę. Ten spojrzał na
mnie z widocznym błaganiem, ale udając, że tego nie widziałam ponownie go
zanurzyłam. Gad owinął mi się wokół szyi i spojrzał na Kasa z niemym: URATUJ
MNIE CIOTO!
Wzdrygnąłem się
gwałtownie, stając prze wyborem; w akcie zemsty zostać uduszony przez
Wieszczadło, gdy go nie uratuje, czy wejść do tego zdradzieckiego, płynnego
azotu?
Po chwili jednak
jęknąłem płaczliwie pod nosem, zrzucając z nóg wysłużone trapery i niepewnym
krokiem ruszyłem przez bajoro.- Shina… Nie sądzę, żeby taka zabawa podobała się
Wiesiowi.- zacząłem niepewnie z trwogą patrząc na wodę. Nagle coś okropnego,
obślizgłego i w ogóle takie „nie”, przepełzło po mojej nodze. Z wrażenia
wyprężyłem się, ledwo powstrzymując się by nie robić za cnotliwą panienkę i nie
pisnąć. Z galopa pognałem do Shiny w szybkim tempie pokonując dzielącą nas
odległość.
-No i widzisz Wiesiu? Jednak wszedł!-zaśmiałam się, a wąż w
odpowiedzi jedynie syknął i ułożył się na czubku mojej głowy robiąc tam
gniazdo. -No to teraz ty się wykąp Kas!-krzyknęłam podcinając nogi chłopakowi,
przez co po chwili jego czarne włosy zniknęły pod taflą wody. No i teraz pan i
jego zwierzak są czyści. Na moją twarz wpełzł dumny uśmieszek.
Z wrażenia oczy rozszerzyły mi się to średniej talerza, gdy
niespodziewanie zostałem pozbawiony przyczepności, a lodowata woda okryła mnie
całego. Odruchowo rozwarłem usta, chcąc nabrać powietrze, jednak skończyło się
to tylko bólem w klatce piersiowej, gdy woda wlała się do ust. Machałem
chaotycznie dłońmi we wszystkie strony, aż natrafiłem na rękę Shiny, w którą
wpiłem pazury w końcu odnajdując przyczepność. Gwałtownie wynurzyłem się z wody
łapiąc głęboki haust powietrza
- Wspominałem, że nie umiem pływać?- uśmiechnąłem się słabo,
próbując wycharkać wodę i przy okazji wnętrzności.
-I TERAZ MI TO
MÓWISZ?!-spojrzałam na niego spod byka. Ścisnęłam mocniej jego rękę ciągnąc
prosto do brzegu. Gdy już wyszliśmy usadowiłam go na ,,krześle al.’a drzewo,,.
-Nie Ci nie jest?-spytałam wlepiając w niego swoje zatroskane ślepia. W między
czasie gad wrócił na swoje miejsce, czyli na szyję swojego właściciela.
Pomachałem głową przecząco, przy okazji strzepując wodę,
skapującą z kosmków ulizanych włosów. No i po mojej perfekto grzyweczce.
Ogólnie wszystkie ubrania kleiły się, przylegając do mojego ciała w niemiły
sposób. Nawet majtki miałem mokre.- Nie, nic mi nie jest. Przepraszam.-
odpowiedziałem, uśmiechając się lekko pod nosem.- Przynajmniej się umyłem.
Zaśmiałam się cicho.
-Może lepiej wracajmy? Jeszcze będziesz chory i Naoki mnie zabije.-zadrżałam na
myśl o wściekłym spojrzeniu brata Kasa. Moja bluzka i stanik tak samo jak
ubranie Kasene było mokre i troche...bardzo prześwitywało. Zaczerwieniłam się
spuszczając głowę tak, iż moje białe pozlepiane włosy zakryły mi twarz.
-Eeetto...Dziękuje!-powiedziałam
i zastanowiłam się chwilę nad opcją pójścia do mnie do domu. Przecież o tej
godzinie moja ,,niania,, powinna wyjść, a więc do wieczora chata wolna.
-Kas...wieesz tak myślałam, że jakbyś chciał...Nie chcę być natrętna, ale do
mojego domu jest bliżej i może chciałbyś eeee...wpaść?-spojrzałam na niego nie
pewna czy to, aby dobry pomysł.
- Jasne, jeśli to nie problem.- odparłem. Jakoś przeczucie
podpowiadało mi, że nie przetrwam tego w jednym kawałku, jeśli wrócę w takim
stanie do domu. Zwłaszcza, ze ostatnio braciszek objawia zamiłowanie do coraz
brutalniejszego znęcania się nad zwierzętami.
Jak postanowiliśmy
tak i zrobiliśmy. Na szczęście mój dom nie znajdował się daleko, bowiem
wystarczyło tylko wyjść z lasy, a przed naszymi oczami ukazał się dość dużych
rozmiarów dom, albo wręcz dwór. No tak...Bo czemu rodzice nie mogą, choć raz
wybudować czegoś normalnego? Otworzyłam bramę wpisując kod i po chwili szliśmy
już po równie ułożonej kostce ku wejściu. Gdy tylko uchyliłam drzwi weszliśmy
do środka pozostawiając buty w przedpokoju. -Znajdę Ci zaraz jakieś ubrania
mojego ojca...Może coś będzie pasować, a ty w tym czasie się rozgość. Po prawo
jest kuchnia, a schodami w górę i trzecie drzwi po lewo jest mój
pokój.-uśmiechnęłam się i po chwili znikłam za ścianą idąc w stronę garderoby.
Przy okazji sama się przebiorę, bo cała jestem mokra.
Gdy znalazłem się w
środku, ledwo powstrzymywałem się, żeby nie zagwizdać z wrażenia. Porównując z
tym przepychem to nasza rudera, która tylko odmierza czas, aż belki rozlecą się
w pył, to tylko marnych polotów burdel.
Z trwogą próbowałem jak najdokładniej przyswoić informacje
podyktowane przez Shine, bo się jeszcze zgubie i będzie wstyd.
Gdy dziewczyna znikła w odmętach domostwa, odważyłem się
wdrapać na górę i poczekać na nią w jej pokoju. Ku mojemu zdziwieniu chyba
otworzyłem odpowiednie drzwi.
Po dłuuuuuuugim
przeszukiwaniu szafy wreszcie znalazłam coś oprócz garniturów i innych
wizytowych rzeczy. Nie miałam zielonego pojęcia skąd w jego szafie znalazły się
czarne jeansy z łańcuchem i czerwono-czarną bluzkę z napisem: I hate you.
Prawdopodobnie to jego ubranie z młodzieńczych lat, ale kto go tam wie. Sama
założyłam zwykłą białą bluzkę z ćwiekami po bokach i krótkie jeansy. Bluzę kasa
pozostawiłam na suszarce w łazience i poszłam do mojego pokoju. -A wiec tu masz
ubrania, a ja...Może się odwrócę?-spytałam lekki się rumieniąc. Podałam ubrania
chłopakowi, a sama odwróciłam się twarzą do szafy.
- Dzięki.- wziąłem od dziewczyny ubranie, od razu pozbywając
się tych przemoczonych i wkładając te suche. Machnąłem rękami, reprezentując rozpiętość
skrzydeł sprawdzając tym, jak leżą na mnie. Były lekko za duże, ale to nie
problem. Z moich gałęzi, zamiast rąk i tak wszystko wisi.
- Już.- poinformowałem, widząc, że Shina nadal podziwia
powierzchnie mebla.
Odwróciłam się i podnosząc kciuk do góry pokazałam, że
wygląda jak mówi piosenka: I sexy and I know it! Chciałam już skomentować jego
ciuch, gdy usłyszałam szczęk drzwi na dole. Moje źrenice automatycznie się
rozszerzyły i nic nie mówiąc upchnęłam Kasa do szafy, po czym dopiero
burknęłam: -Nie odzywaj się...Proszę...
Wiedziałam, że teraz odbędzie się przedstawienie, w którym ja zagram
rolę dywanu, a niania trzepaczki. Usiadłam na łóżku słysząc każdy stuk obcasów
o podłogę.
Nawet niedane było na
burknąć, wycharczeć, ani stęknąć, że walczę o równe traktowanie zwierząt, gdy
Shina po prostu upchnęła mnie w szafie, jak stare gacie. Rozcapierzyłem
paszcze, jednak usłużnie umilkłem słysząc prośbę.
Byle ćwoku z byle
bloku, wiemy dobrze, że pół metra na pół metra i ty się nie lubimy, ale jak cię
dziewczyna z błaganiem w oczach o coś prosi to nie udawaj cnotliwej panienki i
nawet nie próbuj wypaść z galery na pysk.
Kończąc swój wewnętrzny
monolog, dla bezpieczeństwa własnego, zostawiłem niewielką szparę dla przewiewu
powietrza i ogólnego poglądu na świat zewnętrzny.
Gdy stukot był wystarczająco blisko drzwi otworzyły się z
ogromną siłą, a moim oczom ukazała się stara jędzowata pokraka z czarnymi
włosami jak wiedźma. Była chyba wyższa o głowę ode mnie, a jej zielone oczy
pokrywała taka warstwa tuszu i kredki, iż wydawały się czarno-zielone. Puder
niemal sprawiał, iż jej skóra była brązowa. -Gdzie łaziłaś gówniaro, co?!
Zgodnie z moim zegarkiem powinnaś być tu przed moim wyjściem smarkulo! Obrzuciłam ją spojrzeniem pełnym obrzydzenia
po czym mruknęłam:-Bo ty się tym przejmujesz! Dla Ciebie jestem tylko dodatkiem
do tego wielkiego domu jędzo...-burknęłam po czym uśmiechnęłam się niewinnie
jakby nigdy nic. Po chwili słychać było głośny plask uderzenia o skórę, a mój
policzek stał się czerwony. -Uważaj na język. Myślisz, że siedzenie tu z tobą
jest przyjemnością?! Ja Ci poka...-jej wredne odzywki przerwał dzwonek w jej
telefonie, a gdy tylko odebrała zaczęła melodyjnym głosikiem.- Oczywiście, że
Wasza córcia ma się świetnie. Ona jest dla mnie największym skarbem...Och!
Cudownie, że jutro wrócicie z Afryki! Nie mogę się doczekać. Do widzenia.-tylko,
gdy się rozłączyła spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szujowato:-Ani się waż
powiedzieć im o jakiejkolwiek bliźnie ode mnie no chyba, że...Chcesz trafić do
psychiatryka? Uwierz mi, że mam mnóstwo najróżniejszych wytłumaczeń na nie.-po
czym bez żadnego słowa wyszła z pokoju ewidentnie jeszcze bardziej
zdenerwowana. No tak...Rodzice wracają po miesiącu nieobecności, a ona idzie mi
kupić nowe ciuchy, aby nie wyszło na to, że się mną nie opiekuje. Zapominając
całkowicie o chłopaku siedzącym w mojej szafie oklapłam na łóżko zakrywając
dłońmi twarz i płacząc. Byłam do tego przyzwyczajona, więc czemu płaczę?
Policzek lekko spuchł i zaczął szczypać.
I nagle moja klaustrofobia i urojone lęki odeszły na inny
plan. Widząc, chodź niewiele przez pozostawioną szparę, wycapiżoną papugę,
która najwidoczniej z lustrem się nie lubi i słysząc gwałtowny plask,
machinalnie cofnąłem się do tyłu. Tylko tyle, że ściana pokazała mi fucka i
skończyło się na tym, że rząd wieszaków zadzwonił groźno.
Przygryzłem wargę,
jednak pozostałem nadal na miejscu. Chodź moja wewnętrzna Matka Teresa darła
się na mnie, jak mogę się tak temu biernie przyglądać, zamiast zareagować. Jednak
to byłoby po prostu głupie. Skończyło się by tylko rabanie i co najgorsze
najpewniej wpakowałbym dziewczynę w jeszcze gorszę problemy.
Dopiero, gdy ta
paszkara pogalopowała, znaczy ucichły odgłosy uderzania obcasów o kafelki
wypełzłem z odmętów Narni.
- Shina..?- wymamrotałem cicho, widząc skuloną postać dziewczyny.
Coś mnie brutalnie dźgnęło w serce. Chciałem coś powiedzieć, pocieszyć, zrobić
cokolwiek, ale moja elokwencja tupnęła nóżką i z głośnym „FOCH!” zwiała gdzieś.
Bez słowa obszedłem ją od tyłu, wgramoląc się na łóżko i pchany przez chwile,
po prostu ją przytuliłem.