Pogadaj z nami :D

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Podryw zawsze i wszędzie.

- Mleko, ser, chleb... wszystko już chyba Wiesiu mamy.- oznajmiłem wesoło, przegrzebując torby z zakupami. Jakaś babka, która mijała mnie w drzwiach, podpisała się syndromem Kobry, zezując na mnie wzrokiem pełnym trwogi, najpewniej łapiąc się przekonania, że gadam ze sobą, a nie z przydługim jeszcze syczącym kuzynem osobnika, który miała na nogach.
 Zagłębiłem się w ciemniejsze uliczki miasta schodząc z głównej ulicy. Wtedy właśnie usłyszałem jakiś odgłos, coś jakby żałosny miałk, jakiegoś sierściucha. Przystanąłem, rozpoczynając głową wędrówkę tur de własna oś, aż natrafiłem na brunatną kulkę w kartonach. Malutkie kocisko krzątało się w pudłach nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
 Miałem ruszyć dalej pozostawiać nieszczęśnika, ale jego zawodzenie, wręcz sprawiało, że czułem się jakby ktoś z sadystyczną radością przebijał mi serce igłami. Nasiąkniętymi jadem.
- Chodź malutki.- wziąłem kociaka na ręce, przytulając do piersi. Próbowałem go jakoś udobruchać, głaszcząc, ale i tak trząsł się, jakby go z zimnej wody wyciągnęli. - Zgubiliśmy się, czy nas porzucono?

Jak to każdego ranka nie chcąc siedzieć w domu z moją opiekunką la potwora postanowiłam przejść się po mieście z Tetsu na ramieniu. Wiele ludzi rzucało mi pytające spojrzenie spoglądając na kruka. Rozglądałam się szukając kogoś do rozmowy, ale no cóż...Lenie patentowe w łóżku śpią.

- I co ja z tobą zrobię?- westchnąłem, błądząc wzrokiem we wszystkie strony w nadziei, że trafie na jakiegoś frajera, znaczy osobę, która będzie w stanie zaopiekować się sierściuchem. Sam nie jestem w stanie się nim zając, gdyż mam już Wieszczadło, a na dodatek dwa koty w domu.
 Ku mojemu rozrastającemu się niepokoju, jak na złość nikt nie przechadzał się w okolicy. Zrezygnowany wyprułem za zakrętu i oczywiście prawem debila, ciążącego nade mną niczym fatum plag egipskich, zahaczyłem o czyjeś ramię. Miałem chamsko burknąć przeprosiny i ulotnić się, ale ku mojemu zdziwieniu staranowałem białowłosą dziewczynę.- Oh, przepraszam.- uśmiechnąłem się niewinnie, popisując krzywym zgryzem.

-Yy...Nic się nie stało.-powiedziałam z lekkim zdziwieniem spoglądając na Kasa. Przygryzłam lekko dolną wargę nie wiedząc, co powiedzieć. Powoli zaczynam twierdzić, że mam durne szczęście o ,,przypadkowe,, uderzenia.

Dzwoneczek pod nazwą "Szansa" zadzwonił mi w uszach.- Nie przygarniesz kotka?- zaskomliłem podsuwając kociaka dziewczynie prawie pod nos.- Znalazłem go przed chwilą i nie wiem, co z nim zrobić. Nie przygarnę, bo bym wyleciał na bruk razem z nim.- wytłumaczyłem widząc zszokowane oblicze Shiny i pełne niezrozumienia dla mojej osoby.

Pokręciłam przecząco głową:-Szczurołap mi nie potrzebny, a może on po prostu się zgubił, co pchlarzu?-chciałam pogłaskać maluszka, ale ten tylko syknął i ugryzł mnie w palec.-Au

- Chyba cię nie lubi. Nic ci nie jest?- zapytałem z troską, odciągając kota. Możliwe, że się zgubił, ale też możliwe, że ktoś go wyrzucił. By znaleźć właściciela musiałbym latać, jak głupi i molestować sierściuchem.- Może jest głodny? Weź Wiesiu upoluj jakąś mysz i mu przynieś.- wąż spojrzał na mnie i zasyczał, jakby drwiąc z mojej naiwności: "Tyś głupi i ułomny."

-Jeśli nie ma wścieklizny to żyję i...-uderzyłam Kasa w głowę.-Bakaa takiego pchlarza karmi się mlekiem!-spojrzałam na bluzę w miejscu gdzie chłopak ma klatkę piersiową.-Ty raczej nie masz mleka, co?-zachichotałam zastanawiając się czy mleko kupne, aby na pewne będzie zdrowe dla szczurołapa.

- Mleko mam. W kartonie.- uradowany machnąłem siatką z zakupów przed nosem dziewczyny. Jednak uśmiech zniknął, gdy zrozumiałem, że nie wiem jak to coś futrzastego działa. Wlepiłem maślane oczy w Shine, łkając żałośnie z nadzieją, że ona za mnie to zrobi, znaczy pomoże.- Help?

-O nie! Ty go zabrałeś to ty niańcz.-powiedziałam niczym żołnierz na wojnie. -Ale chyba potrzebujesz miski...-mruknęłam pod nosem jakby to wiatr mówił.

- Nie pomożesz?- jęknąłem słabo, głaszcząc sierściucha po łepku. Tak Kas, rozpłacz się to może zbudzisz politowanie.- Miska? Skąd ja wezmę miskę?

Wzruszyłam ramionami i westchnęłam ciężko.-Poczekaj tu.-burknęłam i zniknęłam gdzieś za zakrętem. Po chwili jednak wróciłam z różowym nocnikiem dla dzieci. Widząc pytające spojrzenie chłopaka burknęłam:-No tylko to udało mi się kupić!-zwiesiłam głowę w poddańczym geście. Przypominając sobie zdziwione spojrzenie kobiety, gdy zakupiłam nocnik dla dzieci...Niech ludzie pomyślą, że mam dziecko. Ciekawe, z kim? Chyba samą sobą!

Życie nauczyło mnie, żeby za bardzo się nie interesował, bo i tak bym nie zrozumiał historii tego nocnika. Tylko nasuwa mi się jedno pytanie; dlaczego różowy?
Wziąłem tą pseudo miskę od dziewczyny i nalałem mleka do niego.- No pij.- ponagliłem kociaka, obserwując go uważnie

Spojrzałam na chłopaka i kotka wybuchając nagle głośnym śmiechem. -Gdy tak stoisz z tym kotkiem wyglądasz uroczo..-potarłam łezkę spływającą mi po policzku. Będzie z niego lepsza mama niż ojciec!

- Ha! Bardzo śmiesznie.- burknąłem lamentalnie. Kobieta się ze mnie śmieje!- Jednak nadal pozostaje fakt, co z nim zrobimy?

-No może damy Wieszczadłu na obiad?-spytałam o najłatwiejsze rozwiązanie. Wąż będzie najedzony, a sprawa z kotkiem rozwiązana. Amen.

Oczy rozszerzyły mi się z wrażenia do średniej talerzy, pobladłem jeszcze bardziej, mierząc dziewczynę wzrokiem dzieciaka, któremu miły pan pokazał coś więcej niż kotki w piwnicy.- Nie!

-Żartowałam...Chyba...A z resztą! To może popytamy ludzi z ulicy?-nasunęłam kolejne rozwiązanie.

- Dobra. Zawsze jakieś rozwiązanie jest, ale wątpię, żebyśmy znaleźli…- gwałtownie mój wywód został przerwany, gdy poczułem, jak coś z impetem wpada na mnie. Ledwo zachowałem równowagę i cudem nie cmoknąłem jak to mam w zwyczaju gleby.
- Prze..praszam?- to „coś”, okazało się nieznajomą mi dziewczyną. Najpierw spoglądała na mnie spojrzeniem pełnym skruchy, jednak z każdą następną chwilą pojawiał się na jej twarzy trudny do opisywania grymas. Spoglądała złowrogo to na mnie, to na kota, aż nagle oberwałem.-  Co ty robisz z Pusiem! Oddawaj go złodzieju! Nie widzisz, że się ciebie boi!- z impetem karabinu maszynowego wykrzyczała swoje poglądy, nie dając mi naburknąć, żem niewinny. Capnęła kocura, który zadowolony po posiłku, ułożył się na moich dłoniach.  A następnie odeszła pozostawiając mnie w głębokim szoku.

-No i masz piękne podziękowania.-zaśmiałam się z miny chłopaka i później podchodząc do niego nieco bliżej. -To masz jakieś plany czy wolisz spędzić trochę czasu z koleżanką z klasy?-uśmiechnęłam się zachęcająco jak facet na rynku mówiący: To na pewno się nie zepsuje, a w myślach dodając: bo to jest już zepsute.

 Odwzajemniłem uśmiech, kiwając głową.- Chętnie się gdzieś z tobą przejdę. Tylko, gdzie? Masz jakieś pomysły? 

-Może do lasu? Jest tam jeziorko i inne rzeczy.-powiedziałam uśmiechając się szatańsko, gdyż straszny plan powstał już w mojej głowie.

- Jeziorko?- uniosłem brwi wysoko, spoglądając na dziewczynę, jednak po chwili uśmiechnąłem się przytakując.- Ok. To prowadź.- „bo się jeszcze dziecko zgubi i będzie nieszczęście” dodałem w myślach.

 Przez kilka minut musieliśmy iść przez miasto wysłuchując ciche szepty: ACH CI ZAKOCHANI! Serio? Starzy ludzie są tacy wścibscy. Gdy wreszcie weszliśmy w las odetchnęłam z ulgą. Po pominięciu kolejnych metrów naszym oczom ukazało się niewielkie jeziorko, wywrócone drzewo robiące za ławkę i kilka różowych kwiatków. -Wreszcie doszliśmy!

- Uroczo.- uśmiechnąłem się szeroko, rozglądając się wokół. W tej okolicy przyznam się jeszcze nie zabłądziłem. Podszedłem do akwenu by z ciekawości sprawdzić, jaka jest temperatura wody.- Zimna.- skrzywiłem się, odruchowo zabierając dłoń. Gdy zmąciłem tafle, gromada ryb uciekła z przybrzeżnych wód, iskrząc przy tym jak gwiazdy w blasku nikłego słońca wdzierającego się przez baldachim zieleni.
 Wieszczadło widząc zamieszanie, wysunął się z kaptura, owijając się wyżej wokół mojej szyi, by móc więcej zobaczyć.

 Uśmiechnęłam się tajemniczo. Z lekkim rumieńcem i iskrzącymi się oczami podeszłam do Kasa. Położyłam mu rękę na piersi i bez żadnego słowa zaczęłam zdejmować mu bluzę, a po chwili...Zabrałam Wieszczadło i trzymając go mocno wskoczyłam do lodowatej wody wynurzając się z wystraszonym gadem.

 Rozcapierzyłem paszcze, przeżywając mentalny error, gdy ku mojemu głębokiemu szoku zostałem pozbawiony okrycia wierzchniego.
- C-c-co ty robisz?- tak trochę, bardzo nie wiedząc, czego byłem przed chwilą świadkiem, wydukałem, obejmując się ramionami, jakby nie został pozbawiony bluzy, a cnoty. Z brwiami, które z wrażenia rozjechały się po uszy, spoglądałem na to, co wyprawia Shina z nic niewinną gadziną.

 -I jeszcze raz chopsiu na dół!-krzyknęłam i zanurzyłam Wieszczadło pod wodę. Ten spojrzał na mnie z widocznym błaganiem, ale udając, że tego nie widziałam ponownie go zanurzyłam. Gad owinął mi się wokół szyi i spojrzał na Kasa z niemym: URATUJ MNIE CIOTO!

 Wzdrygnąłem się gwałtownie, stając prze wyborem; w akcie zemsty zostać uduszony przez Wieszczadło, gdy go nie uratuje, czy wejść do tego zdradzieckiego, płynnego azotu?
 Po chwili jednak jęknąłem płaczliwie pod nosem, zrzucając z nóg wysłużone trapery i niepewnym krokiem ruszyłem przez bajoro.- Shina… Nie sądzę, żeby taka zabawa podobała się Wiesiowi.- zacząłem niepewnie z trwogą patrząc na wodę. Nagle coś okropnego, obślizgłego i w ogóle takie „nie”, przepełzło po mojej nodze. Z wrażenia wyprężyłem się, ledwo powstrzymując się by nie robić za cnotliwą panienkę i nie pisnąć. Z galopa pognałem do Shiny w szybkim tempie pokonując dzielącą nas odległość. 

-No i widzisz Wiesiu? Jednak wszedł!-zaśmiałam się, a wąż w odpowiedzi jedynie syknął i ułożył się na czubku mojej głowy robiąc tam gniazdo. -No to teraz ty się wykąp Kas!-krzyknęłam podcinając nogi chłopakowi, przez co po chwili jego czarne włosy zniknęły pod taflą wody. No i teraz pan i jego zwierzak są czyści. Na moją twarz wpełzł dumny uśmieszek.

Z wrażenia oczy rozszerzyły mi się to średniej talerza, gdy niespodziewanie zostałem pozbawiony przyczepności, a lodowata woda okryła mnie całego. Odruchowo rozwarłem usta, chcąc nabrać powietrze, jednak skończyło się to tylko bólem w klatce piersiowej, gdy woda wlała się do ust. Machałem chaotycznie dłońmi we wszystkie strony, aż natrafiłem na rękę Shiny, w którą wpiłem pazury w końcu odnajdując przyczepność. Gwałtownie wynurzyłem się z wody łapiąc głęboki haust powietrza
- Wspominałem, że nie umiem pływać?- uśmiechnąłem się słabo, próbując wycharkać wodę i przy okazji wnętrzności.  

 -I TERAZ MI TO MÓWISZ?!-spojrzałam na niego spod byka. Ścisnęłam mocniej jego rękę ciągnąc prosto do brzegu. Gdy już wyszliśmy usadowiłam go na ,,krześle al.’a drzewo,,. -Nie Ci nie jest?-spytałam wlepiając w niego swoje zatroskane ślepia. W między czasie gad wrócił na swoje miejsce, czyli na szyję swojego właściciela.

Pomachałem głową przecząco, przy okazji strzepując wodę, skapującą z kosmków ulizanych włosów. No i po mojej perfekto grzyweczce. Ogólnie wszystkie ubrania kleiły się, przylegając do mojego ciała w niemiły sposób. Nawet majtki miałem mokre.- Nie, nic mi nie jest. Przepraszam.- odpowiedziałem, uśmiechając się lekko pod nosem.- Przynajmniej się umyłem.  

 Zaśmiałam się cicho. -Może lepiej wracajmy? Jeszcze będziesz chory i Naoki mnie zabije.-zadrżałam na myśl o wściekłym spojrzeniu brata Kasa. Moja bluzka i stanik tak samo jak ubranie Kasene było mokre i troche...bardzo prześwitywało. Zaczerwieniłam się spuszczając głowę tak, iż moje białe pozlepiane włosy zakryły mi twarz.

 - To mnie raczej zabije, bo przecież to ja ostatnio z niego drwiłem, że wybrał się, by popływać z rybkami.-  westchnąłem, podnosząc się z powalonego drzewa i rozglądając się za porzuconą bluzą. Podniosłem, ją z ziemi, strzepując niepożądane źbła trawy. Obszedłem dziewczynę od tyłu i narzuciłem jej suche ubranie na ramiona.- Pożyczam- uśmiechnąłem się.- Będzie ci cieplej.

 -Eeetto...Dziękuje!-powiedziałam i zastanowiłam się chwilę nad opcją pójścia do mnie do domu. Przecież o tej godzinie moja ,,niania,, powinna wyjść, a więc do wieczora chata wolna. -Kas...wieesz tak myślałam, że jakbyś chciał...Nie chcę być natrętna, ale do mojego domu jest bliżej i może chciałbyś eeee...wpaść?-spojrzałam na niego nie pewna czy to, aby dobry pomysł.

- Jasne, jeśli to nie problem.- odparłem. Jakoś przeczucie podpowiadało mi, że nie przetrwam tego w jednym kawałku, jeśli wrócę w takim stanie do domu. Zwłaszcza, ze ostatnio braciszek objawia zamiłowanie do coraz brutalniejszego znęcania się nad zwierzętami.

 Jak postanowiliśmy tak i zrobiliśmy. Na szczęście mój dom nie znajdował się daleko, bowiem wystarczyło tylko wyjść z lasy, a przed naszymi oczami ukazał się dość dużych rozmiarów dom, albo wręcz dwór. No tak...Bo czemu rodzice nie mogą, choć raz wybudować czegoś normalnego? Otworzyłam bramę wpisując kod i po chwili szliśmy już po równie ułożonej kostce ku wejściu. Gdy tylko uchyliłam drzwi weszliśmy do środka pozostawiając buty w przedpokoju. -Znajdę Ci zaraz jakieś ubrania mojego ojca...Może coś będzie pasować, a ty w tym czasie się rozgość. Po prawo jest kuchnia, a schodami w górę i trzecie drzwi po lewo jest mój pokój.-uśmiechnęłam się i po chwili znikłam za ścianą idąc w stronę garderoby. Przy okazji sama się przebiorę, bo cała jestem mokra.

 Gdy znalazłem się w środku, ledwo powstrzymywałem się, żeby nie zagwizdać z wrażenia. Porównując z tym przepychem to nasza rudera, która tylko odmierza czas, aż belki rozlecą się w pył, to tylko marnych polotów burdel.
Z trwogą próbowałem jak najdokładniej przyswoić informacje podyktowane przez Shine, bo się jeszcze zgubie i będzie wstyd.
Gdy dziewczyna znikła w odmętach domostwa, odważyłem się wdrapać na górę i poczekać na nią w jej pokoju. Ku mojemu zdziwieniu chyba otworzyłem odpowiednie drzwi.

 Po dłuuuuuuugim przeszukiwaniu szafy wreszcie znalazłam coś oprócz garniturów i innych wizytowych rzeczy. Nie miałam zielonego pojęcia skąd w jego szafie znalazły się czarne jeansy z łańcuchem i czerwono-czarną bluzkę z napisem: I hate you. Prawdopodobnie to jego ubranie z młodzieńczych lat, ale kto go tam wie. Sama założyłam zwykłą białą bluzkę z ćwiekami po bokach i krótkie jeansy. Bluzę kasa pozostawiłam na suszarce w łazience i poszłam do mojego pokoju. -A wiec tu masz ubrania, a ja...Może się odwrócę?-spytałam lekki się rumieniąc. Podałam ubrania chłopakowi, a sama odwróciłam się twarzą do szafy.

- Dzięki.- wziąłem od dziewczyny ubranie, od razu pozbywając się tych przemoczonych i wkładając te suche. Machnąłem rękami, reprezentując rozpiętość skrzydeł sprawdzając tym, jak leżą na mnie. Były lekko za duże, ale to nie problem. Z moich gałęzi, zamiast rąk i tak wszystko wisi.
- Już.- poinformowałem, widząc, że Shina nadal podziwia powierzchnie mebla.  

Odwróciłam się i podnosząc kciuk do góry pokazałam, że wygląda jak mówi piosenka: I sexy and I know it! Chciałam już skomentować jego ciuch, gdy usłyszałam szczęk drzwi na dole. Moje źrenice automatycznie się rozszerzyły i nic nie mówiąc upchnęłam Kasa do szafy, po czym dopiero burknęłam: -Nie odzywaj się...Proszę...      Wiedziałam, że teraz odbędzie się przedstawienie, w którym ja zagram rolę dywanu, a niania trzepaczki. Usiadłam na łóżku słysząc każdy stuk obcasów o podłogę.

 Nawet niedane było na burknąć, wycharczeć, ani stęknąć, że walczę o równe traktowanie zwierząt, gdy Shina po prostu upchnęła mnie w szafie, jak stare gacie. Rozcapierzyłem paszcze, jednak usłużnie umilkłem słysząc prośbę.
 Byle ćwoku z byle bloku, wiemy dobrze, że pół metra na pół metra i ty się nie lubimy, ale jak cię dziewczyna z błaganiem w oczach o coś prosi to nie udawaj cnotliwej panienki i nawet nie próbuj wypaść z galery na pysk.
 Kończąc swój wewnętrzny monolog, dla bezpieczeństwa własnego, zostawiłem niewielką szparę dla przewiewu powietrza i ogólnego poglądu na świat zewnętrzny.

Gdy stukot był wystarczająco blisko drzwi otworzyły się z ogromną siłą, a moim oczom ukazała się stara jędzowata pokraka z czarnymi włosami jak wiedźma. Była chyba wyższa o głowę ode mnie, a jej zielone oczy pokrywała taka warstwa tuszu i kredki, iż wydawały się czarno-zielone. Puder niemal sprawiał, iż jej skóra była brązowa. -Gdzie łaziłaś gówniaro, co?! Zgodnie z moim zegarkiem powinnaś być tu przed moim wyjściem smarkulo!      Obrzuciłam ją spojrzeniem pełnym obrzydzenia po czym mruknęłam:-Bo ty się tym przejmujesz! Dla Ciebie jestem tylko dodatkiem do tego wielkiego domu jędzo...-burknęłam po czym uśmiechnęłam się niewinnie jakby nigdy nic. Po chwili słychać było głośny plask uderzenia o skórę, a mój policzek stał się czerwony. -Uważaj na język. Myślisz, że siedzenie tu z tobą jest przyjemnością?! Ja Ci poka...-jej wredne odzywki przerwał dzwonek w jej telefonie, a gdy tylko odebrała zaczęła melodyjnym głosikiem.- Oczywiście, że Wasza córcia ma się świetnie. Ona jest dla mnie największym skarbem...Och! Cudownie, że jutro wrócicie z Afryki! Nie mogę się doczekać. Do widzenia.-tylko, gdy się rozłączyła spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szujowato:-Ani się waż powiedzieć im o jakiejkolwiek bliźnie ode mnie no chyba, że...Chcesz trafić do psychiatryka? Uwierz mi, że mam mnóstwo najróżniejszych wytłumaczeń na nie.-po czym bez żadnego słowa wyszła z pokoju ewidentnie jeszcze bardziej zdenerwowana. No tak...Rodzice wracają po miesiącu nieobecności, a ona idzie mi kupić nowe ciuchy, aby nie wyszło na to, że się mną nie opiekuje. Zapominając całkowicie o chłopaku siedzącym w mojej szafie oklapłam na łóżko zakrywając dłońmi twarz i płacząc. Byłam do tego przyzwyczajona, więc czemu płaczę? Policzek lekko spuchł i zaczął szczypać.

I nagle moja klaustrofobia i urojone lęki odeszły na inny plan. Widząc, chodź niewiele przez pozostawioną szparę, wycapiżoną papugę, która najwidoczniej z lustrem się nie lubi i słysząc gwałtowny plask, machinalnie cofnąłem się do tyłu. Tylko tyle, że ściana pokazała mi fucka i skończyło się na tym, że rząd wieszaków zadzwonił groźno.
 Przygryzłem wargę, jednak pozostałem nadal na miejscu. Chodź moja wewnętrzna Matka Teresa darła się na mnie, jak mogę się tak temu biernie przyglądać, zamiast zareagować. Jednak to byłoby po prostu głupie. Skończyło się by tylko rabanie i co najgorsze najpewniej wpakowałbym dziewczynę w jeszcze gorszę problemy.
 Dopiero, gdy ta paszkara pogalopowała, znaczy ucichły odgłosy uderzania obcasów o kafelki wypełzłem z odmętów Narni.
- Shina..?- wymamrotałem cicho, widząc skuloną postać dziewczyny. Coś mnie brutalnie dźgnęło w serce. Chciałem coś powiedzieć, pocieszyć, zrobić cokolwiek, ale moja elokwencja tupnęła nóżką i z głośnym „FOCH!” zwiała gdzieś. Bez słowa obszedłem ją od tyłu, wgramoląc się na łóżko i pchany przez chwile, po prostu ją przytuliłem.


 Shina & Kasene


niedziela, 17 sierpnia 2014

Szkoła Przetrwania - organizacja!!!

Bardzo się cieszę, że chętnych na wspólną przygodę jest już 11 osób! ^^
Mam nadzieję, że każdy dobrze wykorzysta ten wątek. Ci, którzy się na to jeszcze nie zdecydowali, mają czas aby dołączyć, do końca miesiąca, gdyż do końca tego miesiąca będzie czas na napisanie biwakowej notki.

Czas akcji w biwaku: Lato, zbliżające się wakacje, tydzień.
Miejsce akcji: Zielona Dolina, camping blisko jeziora, miejsce otoczone górami ze wszystkich stron.
Gatunki najczęściej spotykanych zwierząt: Kozice, jelenie ( przeważnie w lesie  w dolinie), niedźwiedzie, świstaki, żmije, ptaki drapieżne, oraz zwykłe np.: dzięcioły

 Biwak będzie trwał tydzień, dla naszych postaci, zaś na napisanie notek mamy czas do końca miesiąca (sierpnia)

Notki można pisać w grupach (rpg - tylko proszę, żeby to nie były samiusieńkie dialogi) , a także samemu jeśli ktoś ma taką ochotę. Jeśli chcecie, możemy podzielić się na grupy, lub zrobić przynajmniej jedną wspólną konferencje.

Jeśli chcecie wspólną konfę, to napiszcie w komentarzach kiedy wam pasuje, aby się zgrać w jednym dniu. Konferencja byłaby pisana przez jeden dzień, by nie rozciągać tego tak jak z tym balem. Konferencja, wybaczcie za powtórkę, jest po to by pisać wspólnie, jako jedna paczka, więc jest to równoznaczne w tym, że wszystkie postacie będą zebrane w tym samym miejscu, o tej samej porze, w tym samym momencie, obok siebie.  Proponuję ją zrobić na rozpoczęcie biwaku, hasło to czekolada, a później każdy pociągnie swój własny wątek.  Mogłoby to być w rodzaju ogniska, wspólnego śpiewania i rozmawiania, lub wspólnej spinaczki po szlaku górskim.

Atrakcje biwaku:
- ognisko
- strzelanie z łuku
- pływanie samodzielnie zrobioną tratwą, za poradą instruktora
- spinaczka po szlaku górskim
- i możecie wrzucić kogoś do jeziora :D
- albo kogoś podpalić
-albo podpalić i wrzucić do jeziora
- albo kogoś wystraszyć w nocy udając ducha...

Pomysłów jest wiele ;3
Lista osób jest dostępna po lewej stronie w ogłoszeniach c;

Czekam na komentarze i propozycje ;)

! Każdy kto przeczytał, ma zostawić komentarz i podać hasło (będzie one resetowane co parę dni), które jest zawarte w tekście. !

P.S Dopiero teraz sobie przypomniałam, postacie nie mogą używać magii w tym rejonie - i dowiedzą się o tym na miejscu dopiero xD, gdyż jest pewna magiczna bariera ♥ też was kocham xD

niedziela, 10 sierpnia 2014

Do zakochania jeden krok

Biegłam ile sił w miałam w nogach w stronę przedmieść miasta Nevermind. Pogoda była przepiękna. Słońce mocno grzało, topiąc resztki śniegu. Z ziemi wystawały młode listki trawy, a gdzie nie nie gdzie można było znaleźć nawet kilka pierwiosnków lub przebiśniegów. Gdzieś na gołych konarach drzew słychać było jeszcze niepewne świergoty ptaków, które powoli przygotowywały się do powrotu wiosny.
Dzień był idealny na spacer. Bardzo chciałam pójść do lasu i poszukać kilku oznak zmiany pory roku. Tylko z tego powodu poprosiłam dyrektorkę o zgodę na wypuszczenie mnie ze szkoły. Dobra. Nie tylko z tego powodu.
Bardzo chciałam się z nim spotkać. Zobaczyć go, porozmawiać z nim i troszeczkę się powygłupiać. Może nawet popływać, jeżeli woda nie będzie dla niego za zimna. Nie wiedziałam skąd ta zmiana we mnie, ale podobała mi się. Nawet bardzo.
Lekko zdyszana zatrzymałam się przed drzwiami domu braci Blade. Przeczesałam ręką włosy, chcąc przywrócić je do ładu. Wygładziłam trochę pogniecione falbanki sukienki, a następnie zadzwoniłam dzwonkiem, czekając na pojawienie się któregoś z domowników.
Leżałem wygodnie w ciepłym łóżku, czując, jak powoli tracę świadomość i zaczynam wariować. Być tyle chorym to kompletna porażka. Chociażby z tego powodu, że zbliża się wiosna, a ja nie mogę nigdzie wyjść, ani nawet wystawić nosa za okno. Egzorcyzmy Kasa nie pomogły, a demony choroby nadal mnie nie opuszczały.
- Super... - burknąłem pod nosem, przewracając się na drugi bok.
Nagle jednak do moich uszu dotarł dźwięk dzwonka. Może Kas wrócił i zapomniał kluczy.. 
Chcąc nie chcąc zwlekłem się z mojego dotychczasowego miejsca spoczynku i podreptałem w kierunku drzwi.
Po kilku minutach drzwi się otworzyły, a w progu stał Naoki. Jego kruczoczarne włosy, jak zwykle lekko rozczochrane zasłaniały niebiesko-złote oczy.
Uśmiechnęłam się do niego, z trudem powstrzymując się o rzuceniu mu się na szyję. Tak bardzo byłam szczęśliwa, kiedy go zobaczyłam, choć zaledwie wczoraj widzieliśmy się w szkole.
- Cześć Naoki. - Powiedziałam, czując rozpływającą się po moim ciele, przyjemnie ciepłą falę szczęścia. - Pójdziemy na spacer poszukać wiosny? - Zapytałam z nutką nadziei w głosie, która po prosty nie przyjmowała do wiadomości innej odpowiedzi niż "Tak".
- Hej, Kor - uśmiechnąłem się. - Wybacz, ale jednak muszę odmówić... Trochę mnie rozłożyło i nie za dobrze się czuję. Z resztą nie chciałbym cię zarazić.
Tak naprawdę bardzo chciałem z nią pójść. Chciałem pójść gdziekolwiek. Nawet na ten spacer. Jednak choroba wszystko psuła...
Spojrzałam na niego początkowo nie rozumiejąc o co mu chodzi. Jakby słowa, które do mówił, nie docierały do mnie.
- Czekaj. Mówisz, że jesteś chory? - Zapytałam zaskoczona i lekko zmartwiona.
- Niestety... - westchnąłem. - Czuję się, jakby mnie coś przejechało i wróciło z powrotem. Naprawdę chciałbym iść, ale..może nie dzisiaj? Taak... Akurat teraz, gdy zrobiło się ciepło.
- Zwariowałeś?! Co ty tu w ogóle robisz?! Już do łóżka! Natychmiast! - Wydarłam się na niego, wściekła, że jeszcze tutaj stoi. - Nawet nie ma mowy o żadnym spacerze. - Dodałam, wpraszając się do domu i lekko szturchając go, żeby się przesunął. Zamknąwszy za sobą drzwi, zaczęłam pchać go w stronę schodów. - Już do łóżka panie Blade! Bo jak nie, to pogadamy inaczej.
- Hej, hej, spokojnie! - uniosłem ręce w geście poddania. - Już idę, nie musisz na mnie krzyczeć - uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Woląc nie narażać się na gniew białowłosej, popełzłem w stronę schodów. I tak nie miałem siły na kłótnie. I tak wiedziałem, że nie wygrałbym. 
Odprowadziłam wzrokiem wręcz pełznącego na górę Naoki'ego. Kiedy tylko zniknął za drzwiami swojego pokoju, ruszyłam w kierunku kuchni.
Wszedłszy do pomieszczenia stanęłam jak wryta, chcąc jak najszybciej wycofać się do przedpokoju. Może sama nie byłam zbytnią pedantką, ale to co zobaczyłam w kuchni po prostu przebiło moje najgorsze koszmary. Zlew był pełen brudnych naczyń, a po szafkach walały się puste opakowania po herbacie i jakichś lekarstwach.
Szybko się otrząsnęłam i postanowiłam w tych pozostałościach po apokalipsie odnaleźć czajnik na wodę. Po szybkich oględzinach udało mi się również znaleźć nową torebkę herbaty, cukier i jeszcze całkiem świeżą cytrynę.
Kilka minut później stałam już przed drzwiami do pokoju chłopaka z gorącym napojem w ręce. Wolną ręką zapukałam, a usłyszawszy ciche proszę, weszłam do środka i postawiłam kubek na szafce nocnej.
- Jak się czujesz Nekuś? - Zapytałam siadając na skraju łóżka.
- Gdy cię widzę, na pewno lepiej - uśmiechnąłem się blado, jednak po chwili poczułem nieprzyjemne drapanie w gardle, które po chwili zmusiło mnie, abym zakasłał. Odwróciłem głowę nie chcąc, aby zarazki przeszły na dziewczynę i poczekałem, aż uporczywy atak kaszlu minie. 
- Nie musisz ze mną siedzieć, jeszcze sama zachorujesz - powiedziałem, biorąc kubek z herbatą i upijając łyk.
- Uważaj, gorąca! - Ostrzegłam chłopaka, widząc jak bierze kubek do rąk. - Wolę ostrzegać. - Usprawiedliwiłam swój krzyk, przypominając sobie swoją własną przygodę z herbatą.
- I... Muszę. To pewnie przeze mnie jesteś teraz chory. I... Skoro mówisz, że dzięki mnie lepiej się czujesz. - Dodałam trochę ciszej rumieniąc. - Nie martw się o mnie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam chora. Jestem już zahartowana. - uśmiechnęłam się do niego. - Poza tym i tak nie mam nic do roboty, więc czemu nie miałabym posiedzieć sobie tutaj.- Powiedziałam niby od niechcenia. Może i chciałam z nim spędzić czas, nawet gdyby on miałby tylko leżeć w łóżku, ale on nie musi o tym wiedzieć. - No chyba, że nie chcesz, w takim wazie sobie pójdę. - Powiedziałam i zaczęłam powoli wstawać z łóżka.
- Cóż, skoro tak mówisz... - rzekłem też niby od niechcenia i odstawiłem kubek. W głębi duszy chciałem jednak, aby została. Towarzystwo samego siebie jakoś mi nie odpowiadało. Zwłaszcza po ostatnich przeżyciach z Kasene-egzorcystą, która prawie już chciał mnie bić krucyfiksem po łbie. 
- Więc co będziemy robić? - spytałem po chwili. - Chyba, że wolisz po prostu posiedzieć i porozmawiać. I dziękuje za herbatę - uśmiechnąłem się.
- Wiessssssszzzzzzzzzzzzzzzz.... - Zaczęłam patrząc na niego z iskierkami w oczach i uśmiechem na twarzy. - Jakoś nie mam ochoty siedzieć. Wolę sobie tutaj poleżeeeeeeeeeć. - Zawołałam skacząc na łóżko obok niego i wygodnie kładąc się na brzuchu. - Teraz możemy pogadać o czym tylko chcesz. - Powiedziałam, odwracając się w jego stronę i opierając głowę na dłoniach.
Uśmiechnąłem się pod nosem, kręcąc głową. Dorzuciłem z parapetu jeszcze parę poduszek na łóżko, po czym sam usadowiłem się wygodnie. - Więc o czym możemy porozmawiać? Oprócz tego, że z twierdzeń Kasa coś mnie opętało? - westchnąłem, przypominając sobie świecki rytuał brata.
- Aha... A więc mojego Naoki'ego opętał jakiś demon, hę? - Zapytałam spokojnie, dopiero po chwili rozumiejąc co powiedziałam. - Ehem... Znaczy... - Znowu cała spłonęłam rumieńcem, gorączkowo zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji. - Uhm... Możemy porozmawiać o wszystkim, czym tylko chcesz, na przykład o tej postapokaliptycznej bombie, która wybuchła w waszej kuchni. - Powiedziałam, szybko łapać się ostatniej deski ratunku.
- Postapokaliptycznej bombie? - zdziwiłem się i uniosłem jedną brew wysoko. Nie zapomniałem jedna tego przedrostka "mojego", który tak Koroshio chciała marnie zamaskować. Szkarłatny rumieniec nadal nie schodził z jej policzków, a ja miałem z tego niezły ubaw. Nie chciałem jednak, aby było to po mnie widać, toteż znów aktorsko udawałem. Przy innej okazji się posprzeczam, a Kor przecież dopiero co przyszła. 
- To już. Śmiej się ze mnie. - Powiedziałam chowając głowę pod wolną poduszkę. - Widzę, że chcesz. Marny z Ciebie aktor. Zresztą ze mnie tak samo. - Mruknęłam bardziej naciągając jaśka na głowę.
- Każdy ma się prawo przejęzyczyć. - Dodałam, próbując chociaż trochę wyjść z tej sytuacji z twarzą.
- No dobrze, dobrze - mruknąłem pod nosem, odciągając z jej głowy poduszkę. -...Tęskniłaś? - spytałem po chwili, uśmiechając się w jej stronę. - No przyznaj, że chociaż trochę... - dodałem, chcąc się trochę poprzekomarzać. Sam złapałem poduszkę i podłożyłem ją sobie pod brodę. 
Spojrzałam na niego nieśmiało, zastanawiając się co powiedzieć. Tęskniłam. I to strasznie, ale czy powinnam mu o tym tak po prostu powiedzieć.
- Tak. - Szepnęłam cicho, robiąc minkę smutnego szczeniaczka. - Bardzo. - Dodałam i w nagłym przypływie emocji, rzuciłam się mu na szyję, mocno go przytulając. - Tak strasznie za Tobą tęskniłam.
Nie spodziewając się reakcji dziewczyny, o mało co nie przewróciłem się do tyłu i przygrzmociłem plecami o podłogę. Osłupiały wpatrywałem się w śnieżnobiałe włosy dziewczyny, czując przyjemnie ciepło, które rozlało się po moim ciele. 
- Skoro tak... - mruknąłem pod nosem, po chwili samoistnie obejmują ramionami dziewczynę.
Jeszcze mocniej wtuliłam się w niego kiedy poczułam jego ciepłe ramię na swoich plecach. Czułam się przy nim taka szczęśliwa i bezpieczna. Ta chwili mogła trwać wiecznie.
- To jesteś mój, czy nie? - Zapytałam po chwili milczenia, nie przestając go przytulać. Po tym co właśnie zrobiłam i tak już nie miałam nic do stracenia, więc czemu by nie zapytać?
Słysząc pytanie Koroshio przez chwilę milczałem, jakby nad czymś się zastanawiając. Praktycznie jednak nie zastanawiałem się nad niczym. Bo niby co tu do przemyśleń? 
- A niby nie? - odparłem po chwili, uśmiechając się delikatnie. 
- To nie jest odpowiedź. - Mruknęłam smutna, a zarazem zła.
Spojrzałam na niego kątem oka, próbując wyczytać coś z tego łobuzerskiego uśmiechu.
- Jesteś mój czy nie? - Powtórzyłam pytanie, oczekując konkretnej odpowiedzi.
Odsunąłem delikatnie od siebie białowłosą spoglądając w jej czarne tęczówki. Przez chwilę mój wyraz twarzy nie oznaczał nic, prócz obojętności. Zaraz jednak zmienił się na szczery uśmiech, który posłałem dziewczynie.  
- Jestem. Pewnie, że jestem. 
- A ja jestem Twoja? - Zapytałam, już sama nie wiedząc co mówię i co tak właściwie chcę tym osiągnąć.
- A chciałabyś? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, jednak po chwili nie czekając na odpowiedź dodałem: - Jesteś moim aniołem. 
- Jestem twoim aniołem. - Powtórzyłam, jakbym sama nie dowierzała tym słowom. - Jestem... - Znowu się do niego przytuliłam, lekko zamykając oczy. - Co chciałbyś wiedzieć od swojego anioła stróża? - Zapytałam cicho, tłumiąc w sobie niewyobrażalna radość.
- Chciałbym wiedzieć, czy zostanie już ze mną - odparłem, opierając głowę o ścianę i lekko przymykając oczy. Takie nowe, dziwne, a zarazem ekscytujące uczucie. Nie umiałem go nazwać. Wiedziałem jedno: byłem szczęśliwy. Mimo tego, iż chyba znów czułem atak demonów.
- Zostanę. Zostanę, jeżeli tylko będziesz chciał. - Powiedziałam, pewniejsza tych słów niż nigdy wcześniej. To uczucie, które pojawiało się razem z nim. To cudowne ciepło. Szczęście. Bezpieczeństwo. Pewność. Po prostu miłość...
Tak. Musiałam się do tego przyznać przed sama sobą. Ja Koroshio Tenshi zakochałam się. Jestem szaleńczo zakochana w Naokim Blade.
Zostało mi do zrobienia już tylko jedno:
- Kocham Cię. - Powiedziałam to tak cicho jak się tylko dało. Ale powiedziałam i nie żałowałam tego.
Mimo, iż te dwa słowa były wypowiedziane tak cicho, że ledwie słyszalnie... Ja je usłyszałem. I to bardzo dobrze. Bo ponoć to, co chcę się usłyszeć zawsze dociera do serca.
- Ja ciebie też - odparłem, ani chwili się nie wahając.
- Powiedz to. - Szepnęłam, chcąc tak bardzo usłyszeć te proste słowa z jego ust. - Proszę, powiedz.
- Kocham cię - powiedziałem, spoglądając w jej oczy i uśmiechnąłem się przy tym. Dwa proste słowa, a tyle znaczą.
Po moich policzkach spłynęły dwie strużki łez. Ale nie były to łzy bólu czy smutku, których ostatnio tak dużo wylałam. To były łzy szczęścia. Nieopisanego szczęścia, które rozsadzało moje serce i pozwalało latać, nawet bez przemiany.
Nic nie mogło zniszczyć tej chwili.
Uśmiechnąłem się delikatnie, ocierając kciukami łzy z jej policzków. 
- Nie płacz już. Lepiej się uśmiechnij. Tak, jak zawsze uśmiechasz się do mnie.
Zrobiłam o co mnie poprosił. Uśmiechnęłam się do niego najpiękniej i najpromienniej jak tylko potrafiłam.
- Czasem trzeba popłakać. - Powiedziałam cicho. - Szczególnie jeżeli są to łzy radości. - Dodałam po chwili.

Powrót do przeszłości cz.2

- Co znowu, tym razem też chcą nam wepchnąć dzieciaka? - warknąłem i szybkim krokiem przemierzyłem odległość dzielącą mnie od wejściowych drzwi. Widząc jednak osobę stojącą w progu, poczułem, jak po moim ciele przechodzi lodowaty, piorunujący dreszcz. Wytrzeszczyłem oczy, stając w pół kroku i jak otępiały przyglądając się wysokiemu mężczyźnie, który bez najmniejszego oporu wparował do domu. Nagle jakby wszystko to, co zostawiłem za sobą powróciło i chamsko stanęło tuż przed oczami, chcąc przypomnieć o sobie.
- Widzę, że ładnie się urządziliście - mruknął, lustrując pomieszczenie wzrokiem.

 Coś cisnęło mi na mózg, który już zaczął się wydzierać, że ma dość takiego traktowania i żąda podwyżki albo, chociaż lepszego miejsca w pracy. Wspomnienia, które zawsze starałem się unikać, wymazać ze świadomości, teraz powróciły i niecackająca się znokautowały mnie emocjonalnie.
- Co ty tu robisz?- zapytałem niepewnie, obawiając się nie wiadomo, czego. Wątpię w to, żeby po tylu latach przyleciałby uciskać synów, oddać zaległe kieszonkowe, czy zabrać na ryby.  

- Jak to co? - spytał jakby oburzony tym pytaniem. Zwrócił swe oblicze do Kasene, a następnie zlustrował mnie wzrokiem. - Zabieram was stąd.
I kolejny raz tego samego dnia poczułem, jakby potrącił mnie samochód... Albo po prostu się przesłyszałem, może jeszcze się nie obudziłem. Bynajmniej to nie wyglądało mi na sen, tylko na koszmar.
- Chyba kpisz. Przykro mi, jednak nie mamy jeszcze pierwszego kwietnia - prychnąłem chamsko, w tej chwili nie przejmując się tym, że osoba stojąca przed nami jest naszym ojcem.

Mój umysł widocznie świetnie się bawi, bo w głowie cza-cza, telepiąc mnie w rytmie salsa. Moja mina byłą całkowicie nie do opisała, wgapiałem się w niego, jakby zaraza się ucieleśniła i teraz stała przede mną.
- A ty się, na co gapisz? Herbatę przygotuj. Musimy porozmawiać.- warknął na mnie, widząc moje otępienie na twarzy. Wydałem odgłos niczym jakaś cholerna zapowietrzona foka, gwałtownie się prostując. Ze zwierzęcym strachem kiwnąłem głowa i czmychnąłem w stronę kuchni, jednak Naoki mi w tym przeszkodził. Złapał mnie za kaptur przyciągając do siebie. Spiorunował ojczulka zimnym spojrzeniem i wysyczał.- Nie mamy herbaty.

- Nie macie herbaty? Tak myślałem, że jednak nie umiecie sobie pora...
- Chciałem powiedzieć, że nie mamy herbaty dla takich gości jak ty - przerwałem mu, po czym uśmiechnąłem się chłodno. Moja zaciśnięta pięść nadal spoczywała na kapturze Kasene w razie potrzeby, gdyby znów chciał się wyrwać. Ojciec wlepił we mnie oczy widocznie z niemałym szokiem, jednak szybko się z niego otrząsnął i odchrząknął nieznacznie.
- Więc nie będziemy rozmawiać, a od razu przejdziemy do rzeczy. Jako, że żyjecie... Żyliście w arystokratycznej rodzinie, przed ukończeniem siedemnastego roku życia wybrane zostały wam narzeczone. Inni nadal uważają, że jesteście częścią naszej rodziny, a jedynie wyjechaliście do szkoły. Mam zamiar zabrać was, abyście poznali te dwie dziewczyny. Oczywiście nie zamierzam słyszeć od was słowa sprzeciwu. Uwierzcie mi, mam naprawdę dużo argumentów, aby skłonić was do podjęcia słusznej decyzji. Choć sądzę, że nie którzy z nas tutaj obecnych nie zasługują na miano, aby nadal być uważanym za część rodziny - tutaj spojrzał się na Kasene, który wzdrygnął się nieznacznie.
- Tyy... - warknąłem. Czułem, że zaraz naprawdę nie będę umiał się powstrzymać.

Stałem tam jak wryty, a serce właściwie pękało jak balony, kiedy jakieś dziecko siadało na nich swoim tłustym dupskiem. Tak proszę państwa to jest ten drama moment, gdzie głównemu bohaterowi życie wali się, jak domek z kart. A już miałem tak dużo ułożone.
- Chwila..- duknąłem półprzytomnie, powoli mieląc informację, które przed chwilą do mnie dotarły.- Jakie do cholery narzeczone?

- Normalne narzeczone. W końcu kiedyś musicie wyjść za mąż. Prędzej czy później na pewno tak. Nie mogę w końcu pozwolić, aby ród Blade'ów upadł przez takich jak wy. Pójdziecie, więc po dobroci. Jeśli nie, będziemy zmuszeni porozmawiać inaczej. Zdajecie sobie sprawę z tego, że jestem zdolny do wielu rzeczy - powiedział w końcu i uśmiechnął się jadowicie. Kątem oka spojrzałem się na Kasene, rozluźniając w końcu uścisk na jego kapturze, po czym swój wzrok znów przeniosłem na naszego ojca.
- Nie mamy wyboru - syknąłem Kasowi wprost do ucha.
 Brat kiwnął tylko głową. Ojciec nie mówiąc nic więcej odwrócił się na pięcie, po czym szybko opuścił dom. Westchnąłem ciężko, wsadzając sobie Kuro do kaptura i lustrując ostatni raz wzrokiem pomieszczenia. Miałem jedynie cichą nadzieję, że jeszcze tu wrócimy. Z resztą co ja gadam. Musimy wrócić. Niektórzy maja, dla kogo...
 Wraz z Kasem podążyliśmy śladami ojca, który wyprowadził nas z lasu na prostą drogę, gdzie stał zaparkowany samochód.

 Ojciec podszedł do maszyny, otwierając tylne drzwi, wykonując zamaszysty ruch dłonią.- Zapraszam.- wysyczał, otaksują nas niemiłym wzrokiem.
Tylko nie to.- pomyślałem, machinalnie cofając się do tyłu. Wypuściłem nosem powietrze, zwieszając wzrok, spoglądając na moje zniszczone buty. Próbowałem jakoś uspokoić oddech, jednak coś marnie mi to szło. Jeszcze nawet nie wsiadłem, a mam zaczątki ataku paniki.
- Pośpieszcie się!- syknął, dudniąc palcami o dach samochodu.
- Nie wejdę.- powiedziałem, zadziwiając samego siebie, swoim spokojnym tonem. Jednak nadal nie podniosłem wzroku. Obawiałem się, że jeśli spojrzę na samochód nie wytrzymał i co gorsza dostane duszności.
- Co?- ojciec zmarszczył brwi, spoglądając na mnie, jak na debila.- Właź!
- Nie. Nie dam rady.- pokręciłem głową, cofając się do tyłu.
Usłyszałem, jak z ust ojca, wydobył się ciche burknięcie i stęknięcie, jakby odrywał się od samochodu, o którego się do tej pory opierał. Kątem oka dostrzegłem, że Naoki otwierał już usta, by coś powiedzieć, jednak umysł przyćmił mi ból.
- To ci pomogę.- ojciec złapał mnie za włosy i brutalnym ruchem, wręcz wrzucił mnie do samochodu.- I wszedłeś? Wszedłeś.- oznajmił, uśmiechając się parszywo. Jednak ja tego nie widziałem. Zamknąłem oczy, zaciskając pięści, aż wbijając pazury w mięso. Chciałem jakoś zaćmić umysł. Odciągnąć go od faktu, gdzie się znajduje. Ból, ciemność, cokolwiek. Zacząłem liczyć w myślach, modląc się, żeby to się szybko skończyło.

Chciałem coś powiedzieć, jakoś zareagować, jednak on tylko zmolestował mnie swoim chłodnym wzrokiem i tym samym gestem zaprosił mnie do środka. Nie czekając chwili dłużej wpakowałem się do auta i zatrzasnąłem za sobą drzwi, nie przejmując się, jakbym przypadkowo uciął mu palce...
   Od razu mój wzrok został wbity w skuloną postać Kasene, który jakby mógł już w tej chwili opuścił by tę maszynę. Szczerze współczułem mu. Rzadko to mówię, a co lepsze rzadko myślę, jednak, gdy wracam wspomnieniami wstecz mogę wyobrazić sobie, jakie Kas miał dzieciństwo... On go nie miał.
- Kas?... - zagadałem po chwili.

Nie cierpię po prostu nie cierpię ciasnych pomieszczeń. Zamglone wspomnienia powracają gwałtownie, a po ciele przechodzą nieprzyjemne skurcze. Jakby w jednej chwili, ktoś wlał mi wrzątek do wnętrza, by a chwile ostudzić mnie ciekłym azotem.
Na dźwięk głosu Naokiego, gwałtownie rozwarłem oczy, czego za chwile pożałowałem, bo żołądek podskoczył do góry. 
 Uśmiechnąłem się boleśnie, przełykając ślinę, próbując pozbyć się cierpkiego posmaku w ustach. Kiwnąłem w stronę bruneta, jakby chcąc powiadomić, że jeszcze nie zdechnę. Na razie.

 Westchnąłem ciężko, odchylając głowę do tylu na tyle, na ile pozwalało mi oparcie, po czym zamknąłem oczy. Chciałem mieć nadzieję, że podczas drogi, choć na chwilę przymknę powieki i zapadnę się w głęboką nieświadomość. Wiedziałem, że nic z tego jednak nie będzie. Nawet jeśli bardzo bym chciał, nie mógłbym. Podczas drogi może stać się bardzo wiele ,a ja w tym czasie wolę być jednak przytomny.
Po jakimś czasie poczułem jak samochód zatrzymuje się. Oderwałem głowę od oparcia, rozglądając się uważnie. Ojciec wysiadł z auta, wcześniej obdarzając nas krótkim i podłym "jesteśmy na miejscu"
- Taa... Na miejscu - mruknąłem pod nosem, szturchając brata w ramię, tak na wszelki wypadek. Sam po chwili otworzyłem drzwi i znów przywitałem świat zewnętrzny, czując jakąś wewnętrzną ulgę.
- Zapraszam do środka. W końcu musicie się przywitać.

Krótkie, chodź wypowiedziane sucho i z nutką podłości „jesteśmy na miejscu”, było dla mnie niczym zbawienie. Jakby w końcu ci na górze się zlitowali i zdzielili mnie po łbie z notką, ze mogę zjeżdżać z pola bitwy.  Jak Ronald, ale bez cholernych zaszczytów. 
 Wyprułem z samochodu, niezbyt przejmując się czymkolwiek. Zachłannie łykałem każdy haust powietrza, jakby mieli mi go zaraz zabrać. A torsje zaczęły powoli znikać.
Wsparłem się na kolanach, podziwiając kamienny bruk podjazdu. I dopiero wtedy mózg podpowiedział mi, że lepszym wyjściem byłoby dla mnie zdychać w środku. Ze zgrozą spoglądałem na biel ścian, kamienne posągi pogrążone w wiecznym śnie i jeden miły akcent- krzaki róż, które pozbawione nadzoru ludzi, wdzierały się na trakt, oplatały ściany i dusiły każde inne życie. Kiedyś, co dzień, od świtu, aż po zmrok, zajmowanie się nimi było jednym z moich obowiązków. Widocznie, gdy zabrakło mnie, zabrakło taniej siły roboczej, która ogarnęłaby rośliny.  Mimowolnie wypełzł mi na usta jadowity uśmieszek.
Widząc, że ojczulek wprasza nas do domu, popędziłem za Naokim. Wolałem nie pozostawać sam w tym miejscu.

Przemierzałem wolnym krokiem posiadłość. Mimo, że nie było tego po mnie widać, dusiłem w sobie chęć zabicia tego człowieka na miejscu. Tu. Teraz. Nie przejmując się konsekwencjami. Nie mogłem wybaczyć mu tego, co zrobił...
- Kas, idziesz? - zerknąłem za siebie, upewniając się, czy brat nadal żyje. On tylko kiwnął głową, nadal w milczeniu pokonując kolejne metry. Westchnąłem cicho, po chwili stając przed drewnianymi, nieco odrapanymi drzwiami. Na samym dole widniały poodbijane kolorową farbą małe rączki, a nieco wyżej inne, dziwne gryzmoły. Nie czekając chwili dłużej nacisnąłem klamkę, wchodząc do pomieszczenia, którego kiedyś było naszym pokojem.

W wspomnieniach ten pokój był większy, albo po prostu tak zapisał się w moim umyśle, gdy jeszcze ledwo nosem wystawałem za komodę. Pod innym względem nie zmienił się, ani trochę. Jakby założyli na niego jakieś tabu. Nie wchodzić, nic nie wynosić i nie sprzątać. Kurz oblepiał wszystko, a kąty oplatały ciąg pajęczy nici.
- Burdel tu był od zawsze.- mruknąłem pod nosem, strzepując warstwę brudu z pluszowego miśka i biorąc go na ręce.
    
- Fakt, burdel zawsze był. Coś, co się nie zmieniło - westchnąłem, siadając na małej, granatowej pufie, która kiedyś była moim ulubionym siedziskiem. Rozejrzałem się uważnie po pomieszczeniu, stwierdzając, że tak naprawdę tutaj nic się nie zmieniło. Wszystko leżało na swoim miejscu. Rysunki, a nawet zabawki, które parę lat temu opuściliśmy.
- Ciekawe, co teraz robi mama... - mruknąłem pod nosem, wpatrując się w okno.

 Mimowolnie wzdrygnąłem się uśmiechając się słabo.- Myślisz, że zwariowała już do końca?- zapytałem, podchodząc do łóżka chcąc już na nim usiąść, jednak obłok kurzu, jaki się podniósł, gdy tylko położyłem rękę na materacu, odwiódł mnie od tego pomysł. Nie dziękuje, postoje.

- Sam nie wiem. Chociaż dużo prawdopodobne, że jednak tak - prychnąłem cicho pod nosem, przypominając sobie postać naszej matki. Ciemnowłosa kobieta siedząca w ogrodzie pełnym kwitnących róż i nucąca pod nosem cichą kołysankę. W dłoni dzierżyła uschnięty kwiat, a jej puste, brązowe oczy wpatrzone byłe właśnie w niego.

 Na wspomnienie automatycznie moje palce zaczęły nerwowo trzeć ucho pluszaka, nawet nie zauważając, jakie szkody tym czynie. Dopiero po chwili zreflektowałem się, że prawie rozprułem całą włókninę. Odłożyłem go delikatnie na półkę. Nie dość, ze czas nie był dla niego łaskawy, to ja jeszcze się nad nim znęcam.
 Miałem już coś powiedzieć, gdy nagle drzwi rozwarły się z impetem, aż machinalnie podskoczyłem. Przekląłem się sam w myślach, za to, jaką z siebie robię cnotliwą panienkę. Znaczy zawsze byłem lekko mówiąc ciotowaty, ale teraz to wybitnie przesadzam.
W drzwiach stanął nasz ojczulek. Z miną pełną oburzenia obwiódł wzrokiem po pokoju i po chwili warknął na nas, uśmiechając się parszywo.- Chodźcie. Przedstawię wam, wasze narzeczone.  

Spojrzałem się kątem oka na Kasene, który odprowadził niepewnych wzrokiem naszego ojca. Sam natomiast dźwignąłem się z granatowej pufy i gestem pokazałem, aby wyszedł pierwszy. Ciekaw byłem, co to za panienki. I najważniejsze - kim są. Nie miałem zamiaru plątać się w jakieś dramat love story.

Skrzywiłem się wewnętrznie. Opcja z przymuszonym małżeństwem, wcale a wcale mi się nie podoba, a nawet oburza. Co my w średniowieczu żyjemy? Trudno tak sprawdzić w słowniku, co oznacza słowo „postępowość”?  
 Najchętniej to bym się tu zaszył, potarmosił miśka, a umarłbym zeżarty przez roztocza, jednak ciekawość, kim są niedoszłe narzeczone, skutecznie wypchnęła mnie za drzwi.
 Ojciec powiódł nas korytarzami, aż do holu, gdzie czekały już dwie dziewczyny. Jedna o długich prostych kruczoczarnych włosach i granatowych oczach, a druga z burzą wściekło rudych loków i szmaragdowych oczach, ciekawsko się w nas wgapiających. Z twarzy wydawały się podobne do siebie, więc wewnętrzna intuicja zgrabnie podpowiada, że do siostry.
- Naoki, Kasene poznajcie Ria.- tu wskazał na rudą.- i Lisse.- a następnie na czarnowłosą.

Gdybym tylko był milszy, a wewnętrzne alter ego nie podpowiadało, aby olać wszystko i iść sobie jak najdalej - pewnie mógłbym powiedzieć, że miło mi poznać, co za "miłe spotkanie w świetle słońca." Życie jest jednak zbyt podłe, a ja jedynie zlustrowałem chłodnym wzrokiem dwie panienki, po czym straciłem nimi zainteresowanie.

Dziewczyny popatrzyły po sobie niepewny wzrokiem nie wiedząc, co powiedzieć.
 Przewróciłem oczami, wbijając łokieć w żebra Naokiego. Rozumiem, że „peace and love” to dla niego pojęcia nieznane, a gentelmani wymarli stulecie temu, ale mógłby przynajmniej kiwnąć głową na znak, że ma ludzkie odruchy.
- Miło poznać.- palnąłem grzecznościową formułkę siląc się, na jako-taki miły uśmieszek.
- No to ja was zostawiam. – odezwał się ojciec z nienaturalnie miłym głosem. A kysz, paszon won, nie pisz, nie dzwoń, nie wracaj.


Odprowadziłem ojca wzrokiem, zapewne teraz w głowie układając sobie plan, jakby tu pozbawić go życia. Szybko, prosto i bezboleśnie. Chociaż nad tym "bezboleśnie" mógłbym się zastanawiać.
- Em... - zająknęła się Ria. - Mówicie, że dopiero, co wróciliście ze szkoły? To... fajnie, bo my chyba też...
Uniosłem lekko brew, spoglądając po ich niepewnych wyrazach twarzy. Znając życie, gdyby wszystko było w porządku, pewne ich buzie wykrzywione były by w nienaturalnie szerokim uśmiechu.

Ich miny mówiły, że nie tylko staliśmy się ofiarami, jakiegoś cholernego spisku.
- No, no tak..- wymamrotałem z głupia. Ah, gdzie moja kwiecistość wymowy? Gdzie kulturalne azaliż, którego znaczenia nie znam, ale brzmi tak dystyngowanie? A, tak. Zostało w samochodzie.


Westchnąłem ciężko, wywracając oczami. Kas tak samo jak ja nadaje się na mówce. Widać było, że marnie mu idzie próba zawiązania znajomości z dziewczynami.
- Właściwie... To my musimy wam coś powiedzieć... - rzekła niepewnie Lissa, spoglądając się porozumiewawczo na swoją siostrę...


 Naoki & Kasene


niedziela, 3 sierpnia 2014

Szkoła Przetrwania

Byl bardzo ładny dzień, lecz wszyscy uczniowie musieli ślęczeć w szkole i wysłuchiwać nauczycieli, prowadzących coraz bardziej nudne lekcje. Jedna z klas miała wlaśnie godzinę wychowawczą, na której zwykle nikt nic nie robił, lecz tym razem bylo inaczej.
Pan Nikaidou spojrzał na swoich uczniów, a później usmiechnal się beztrosko, wciąż masujac głowę po cudownym zderzeniu z dzrwiami. Jego wypadki byly niemalże codziennością, jednak nie odnosił na szczęście większych urazów, ani nie prosił od razu o urlop zdrowotny.
- Dziś mam dla was wszystkich niespodziankę! Ostatnie testy z matematyki poszly całkiem nieźle, no moze z małymi wyjątkami. - dodał patrzac na niektore osoby. - Tak więc rozmawialem już z dyrekcja i zgadza się, aby nasza klasa pojechala na biwak! Co wy na to? - udmiechnal sie. Trzeba bylo przyznac, ze zorganizowanie u pana Nikaidou bylo rzeczą rzadką, ale skoro zdazyl to juz zalatwic, czemu by tego nie wykorzystać?
- Rima, proszę rozdaj te ulotki wszystkim. - poprosil. Brunetka wstala i rozdala je wszystkim, po czym wziela ostatnia i wróciła na miejsce.

Zielona dolina zaprasza wszystkich do szkoly przetrwania!
Chcesz sprawdzić swoje umiejętności i radzenie sobie daleko od domu? Jeśli nie boisz się wyzwania, przyjedź do nas!
Camping blisko jeziora, w dolinie otoczonej pięknymi górami!
Ognisko, strzelanie z łuku, plywanie samodzielnie wykonaną tratwą i spinaczka po szlaku górskim!
Dla większych grup, wynajmujemy namioty!
- Co o tym myślicie?
- W sumie, czemu nie...
- Brzmi super! - ktoś zakrzyknął.
- Jack, pojedziesz? - zapytala go brunetka, ktora wiedziala z nim w lawce.
- hm...no nie wiem...-udak, ze się zastanawia
- Ej! Masz jechac! Chyba ze chcesz zostać sam. - na jej twarzyczce pojawil się uśmieszek.
- Tak latwo się mnie nie pozbędziesz. - mruknął i przyjrzał się ulotce. - Dlaczego" szkoła przetrwania" ? - zapytal nauczyciela.
- Pewnie dlatego, że nie będzie elektryczności i slaby zasięg. Będziemy odcięci od cyliwizacji. No, chyba ze sie boicie. - zaśmiał się. - Mój stary kolega pracuje w tym campingu. Wasza nauczycielka z polskiego zgodzila się zostać drugim opiekunem. Wyjechalibysmy autokarem w poniedziałek rano. Co wy na to? Jutro powiedźcie mi czy chcecie jechac i napiszcie mi liste chetnych osób. - odrzekl, a po jego slowach rozlegl się dzwonek.
***
wybaczcie za literówki i inne dziwactwa. Napisalam to wszystko na komórce. Mial byc innu pomyśl, ale skoro lubicie góry to chyba niezla przygoda. Podpiszcie się w komentarzach. Najlepiej notki napiszcie o biwaku w grupach. Jeśli chcecie mozemy zrobić losowanie kto kim pisze, ale to zobaczymy. Jeśli chcecie pisać sami, to tez nie ma problemu, ta przygoda to pi prostu wspólny watek i fajnie by bylo gdyby każdy się tu wykazal ;)Myslalam tez o czymś takim, by nikt nie mogł używać magii. Ciekawe jakby nasze postacie sobie poradzily, chociazby z rozpaleniem ogniska, gdyby zapomnieli zapałek ;D