Pogadaj z nami :D

sobota, 27 lutego 2016

Przeszłość Cataleyi Castillo.

Cała społeczność dystryktu wstrzymała oddech na wieźć o narodzinach drugiej córki pary przywódców. Drugiej dziedziczki stanowiska, zaszczytu, a przede wszystkim mocy. Przez dziewięć miesięcy wyczekiwania na nowego potomka rodziny Castillo ludzie kłócili się i robili zakłady na temat mocy, wyglądu i charakteru dziedziczki. Wielu sądziło iż będzie podobna do pierwszej córki Meredith i Toma,  Keiry. I w sumie wielu na to liczyło bo owa czteroletnia dziewczynka już teraz wyróżniała się niezwykłą urodą, spokojem i pogodą ducha. Niedawno ujawniła się w niej zdolność władania magią światła odziedziczona po rodzicach i pokładano w niej wielkie nadzieje. Tak samo jak oczekiwanej drugiej córce. Tak więc kiedy Cataleya przyszła na świat w całej społeczności ogłoszono trzydniowe wolne od pracy i hucznie obchodzono narodziny dziedziczki. Zresztą tak jak każdego nowego dziecka przywódców. Z powodu tego, że rodzina Castillo liczyła już czterech członków pozwolono im opuścić kwaterę główną i zamieszkać w małym acz bardzo wygodnym domku na uboczu. Mijały lata, siostry chowały się zdrowo w rodzinnym cieple. Rodzice bardzo kochali swe córki, a gdy w wieku czterech lat Cataleya ujawniła ku zdziwieniu rodziny i społeczności zdolności kontrolowania magii cienia, zaczęli treningi przygotowujące je do przyszłych zadań w przywództwie.
Siostry mimo posiadania przeciwstawnych mocy i różnicy wieku dopełniały się i pomagały sobie w trakcie treningu. Niestety nie trwało to długo. Moc Cataleyi wymykała się spod kontroli i wykazywała niepokojące właściwości, których czterolatka nie potrafiła opanować. Pewne zdolności nie pasowały do tego rodzaju magii. Ponadto nie uwolnione fale energii raniły dziewczynkę. Odbyło się wiele narad w tej sprawie z przywódcami. Na jednej z nich ustalono, że dziewczynka będzie raz dziennie (w odosobnieniu by nikogo nie skrzywdzić) uwalniała swą energię co niestety nie wystarczało na długo. Postanowiono oddać siostry przedwcześnie na szkolenie w siedzibie głównej. Przydzielono je do szkolonych grup dzieci pozostałych przywódców mieszkających w siedzibie. Keira bardzo szybko opanowywała trudną sztukę władania posiadaną magią światła jednak nieustannie martwiła się o siostrę. Cataleya szybko została usunięta z grupy i przydzielono jej nauczyciela na indywidualne zajęcia. Jej moc była zbyt nieprzewidywalna i nieokiełznana by mogła pracować w grupie. Zbyt obawiano się o bezpieczeństwo innych dzieci. Rok spędzony w siedzibie Cataleya uznała za koniec dzieciństwa. Większość czasu spędzała w pokoju z dala od innych dzieci. Keira przeszła na wyższy poziom i nie mogła poświęcać jej tak dużo uwagi jak wcześniej. Słyszała wszystkie plotki krążące po budynku na jej temat i wiedziała że po wiosce także one krążą. Jej moc stawała się coraz bardziej nieprzewidywalna co spędzało sen z powiek rodziców jak i całego przywództwa. Ponadto coraz częściej dochodziły ją głosy o napadach na dystrykt przez wrogie siły czego miała być niby powodem. Pewnego dnia niestety zdarzył się wypadek, który zdawał się przesądzać jej przyszłość. Cataleya codziennie poddawana procesowi uwalniania energii tego dnia ze względu na nieoczekiwaną naradę w sprawie grożącej wojny z innym dystryktem nie otrzymała oczekiwanego zabiegu. Wtedy to pod wpływem emocji omal nie wysadziła w powietrze całego budynku. Po tym incydencie ogłoszono posiedzenie przywódców, którzy nie chcąc ryzykować życia całej społeczności i wojny, zarządzili usunięcie "problemu". Wyrok ten złamał serca rodziców Cataleyi, którzy zaczęli gorączkowo szukać sposobu na cofnięcie zarządzenia. Było tylko jedno wyjście. Meredith i Tom zdecydowali się na oddanie swoich mocy światła córce. Liczyli na to, że ich energia zrównoważy i uspokoi magię córki. Rozpoczęto przygotowania do tego procederu. W historii magów odnotowano jedynie dwa przypadki oddania komuś własnej mocy. Proces oddania mocy przebiegał bardzo długo i w nerwowej atmosferze ponieważ jest to niezwykle trudne zadanie by oddać komuś (szczególnie dziecku) energię tak by to wytrzymało. Na szczęście udało się.. W chwili oddania włosy Cataleyi z kruczoczarnych stały się śnieżnobiałe tak samo jak jej skóra. Moc cienia, tak jak miano nadzieję, ustabilizowała się pod wpływem magii światła. Wydawało się, że kłopoty rodziny Castillo dobiegły końca. Niestety niedługo potem na ich dystrykt tak jak się tego obawiano najechały wojska czarodziei ze społeczności magów ognia pragnących zacząć przejęcie władzy nad wszystkimi rodzajami magii od dystryktu magów światła i cienia. To był tragiczny dzień dla ich społeczności. Horda okrutnych magów ognia napadła na wsie na obrzeżach dystryktu i powoli zbliżała się do siedziby przywódców siejąc zniszczenie i postrach wśród ludzi. Znaczne dysproporcje w liczbie żołnierzy dystryktu magów światła i cienia a magów ognia nie pozwalały zatrzymać najazdu. Przywódcy dowiedziawszy się, że najeźdźcy są już blisko zorganizowały ewakuację siedziby głównej jednak było już za późno. Magowie ognia zaskoczyli ich nocą i zapanował chaos. Ogień był wszędzie, ludzie biegli jak szaleni do wyjść co w płonącym budynku przypominającym twierdzę (chyba istotnie nią była) było trudne. Cataleya wyszła ze swego pokoju mimo, że mama chwilę temu kazała jej zostać i czekać. To trwało już tak długo, a siedzenie w małym pokoju słysząc narastające zewsząd krzyki przerażało ją. Wyszła więc na korytarz i niemal natychmiast ktoś wziął ją na ręce nie przerywając ucieczki. Meredith biegła pierwsza z Cataleyą na rękach, za nią biegli Tom za rękę z Keirą. Znajdowali się na piątym piętrze i razem z resztą przywódców z tego pietra biegli co sił na dół. Mijali właśnie trzecie gdy usłyszeli jak dwa piętra wyżej sufit eksplodował, a cały budynek zatrząsł się w posadach. Zbiegli wśród rozgorączkowanego, zdezorientowanego tłumu na sam dół. Mimo tak wstrząsającej chwili ludzie zrobili przejście dla przywódców dzięki czemu rodzina Castillów jako jedna z pierwszych opuściła budynek i co sił biegła do przygotowanych helikopterów mających zabrać przywódców w bezpieczne miejsce. W połowie drogi niespodziewanie zza dachu prawego skrzydła budynku wyłoniły się przerażające ogniste kule i z hukiem uderzyły w helikoptery.
-Tędy!- zawołał Tom i pędem poprowadził rodzinę z stronę małych, metalowych drzwi w murze odgradzających posesję budynku od otaczającej wsi. Wiedzieli że aby dostać się do lasu gdzie mieli nadzieję znaleźć kryjówkę będą musieli przebiec przez pustoszoną właśnie wieś. Wydostali się na zewnątrz i zaczęli po kolei zbiegać ze stoku w kierunku wsi, a właściwie w tej chwili wielkiego pola ognia. Wbiegli w jedną z uliczek, a rodzice bacznie wypatrując wrogich żołnierzy ostrożnie prowadzili przerażone córki przez wieś w kierunku lasu. Dziewczynki nigdy jeszcze nie widziały tak przerażających scen krwi i mordu jak w tamtej chwili. Magowie ognia konno biegali po wsi wyciągając mieszkańców z domów i zabijając ich bez skrupułów. Wszystkie domy stały w ogniu, a po ulicach płynęła ludzka krew. Noc wydawała się zmienić w dzień. Dziewczynki biegły co tchu próbując za radą rodziców nie rozglądać się dookoła. Nagle usłyszeli za sobą przerażający ryk. Cataleya pędząc w szaleńczym tempie obejrzała się za siebie by zobaczyć jak matka i sześcioro dzieci klęczą w błocie błagając o litość gdy mag powoli sięgał po znajdujący się przy pasie miecz. Przerażone oczy kobiety na chwilę zetknęły się z oczami Catalei i to wystarczyło by dziewczynka wyrwała rączkę mamie i wymierzyła cios żołnierzowi, który natychmiast padł na ziemię.
-To ona!- zakrzyknął jeden z magów ognia stojących dalej i wzywając resztę grupy podążył w ich kierunku. Matka błyskawicznie wzięła ją na ręce i rodzina w jeszcze bardziej szaleńczym tempie zaczęła gnać przez uliczki. Niestety grupa goniących ich żołnierzy powiększała się z każdą chwilą i zdawała się otaczać uciekinierów coraz ciaśniejszym kręgiem.
-Musimy dostać się do Rossów- Tom krzyknął do Meredith, która kiwnęła głową nie zwalniając biegu.
-Tędy!- zawołała Meredith i wbiegła do drewnianego budynku z płonącym dachem, który jeszcze niedawno był piekarnią. Zbiegli po kamiennych, długich schodach i piwnicznym przejściem przebiegli kilka ulic by wyjść ukrytymi w ziemi drzwiami niedaleko muru ogradzającego wieś. Ruszyli czym prędzej wzdłuż muru gdyż słyszeli, że żołnierze podążają za nimi piwnicznym
przejściem. Dotarli do dużego, prostego domu na uboczu prawdopodobnie jedynego który jeszcze nie stał w ogniu. W ich kierunku biegła już jakaś kobieta i mężczyzna.
-Według planu- powiedziała Meredith podając Cataleyę kobiecie. Tom podał natomiast rękę Keiry mężczyźnie i delikatnie popchnął dziewczynkę próbując ją nakłonić do stanięcia obok niego.
-A co będzie z wami?- zapytała kobieta.
-Musimy ich zatrzymać- Meredith wskazała kciukiem za siebie- będziemy was ochraniać. Jeśli się uda dołączymy do was. Ale jeśli nie...- głos Meredith się załamał. Spojrzała z miłością na swoje wystraszone córki- proszę dbajcie o nie.
-Czy możecie nam to obiecać?- zapytał z rozrzewnieniem Tom.
-Obiecuję- kiwnęli głowami nieznajomi- będziemy je tak kochać jak was- odparła kobieta.
Meredith i Tom pochylili się nad swoimi córkami.
-Bądźcie dzielne. Bardzo was kochamy- powiedział Tom patrząc w załzawione oczy córek. Z oddali zaczęły docierać odgłosy pościgu gdy Tom i Meredith uścisnęli swe córki i patrzyli jak znikają z nowymi opiekunami w cieniu lasu.
Rozpoczął się szaleńczy bieg przez gęsty las. Dziewczynki dały się prowadzić nieznajomym jednak cały czas spoglądały tęsknie za siebie. Miały nadzieję że zaraz zobaczą sylwetki rodziców podążających za nimi. Po kilku minutach ucieczki Keira stanowczo odmówiła dalszego biegu i wyrwawszy rękę mężczyźnie usiadła pod drzewem. Mężczyzna wyciągnął z plecaka bukłak z wodą i podał go siostrom -Chwila przerwy. 5 minut nie więcej i ruszamy- zakomenderował i usiadł wraz z kobietą pod drzewem.
Tak jak zaplanowali ruszyli pięć minut później jednak wycieńczone dziewczynki nie miały siły na dalszy bieg. Szli więc równym tempem w gęstej ciemności nocnego lasu przyświecając sobie jedynie małą latarką. Po około pół godzinie poczuli się w miarę bezpiecznie, a dziewczynkom zaczęły się kleić oczy.
-Zrobimy tu mały postój na krótką drzemkę- zakomenderował mężczyzna, wyjął z plecaka kilka kocyków i rozdał je każdemu. Dziewczynki były zbyt zmęczone by zastanawiać się czy siedząc na jednym z korzeni i opierając się o drzewo jest in wygodnie czy też nie i niemal natychmiast zasnęły.
Cataleya usłyszała jak w jej sen wkrada się jakiś dźwięk, a po nim kolejny. Nagle przerażający krzyk rozdarł ciszę lasu i wyrwał dziewczynkę ze snu. Zobaczyła jak potężny człowiek chwyta jej siostrę i rzuca nią o drzewo po czym zbliża się znowu z przerażającym wyrazem twarzy. Nagle chwycił Keirę za głowę i dobył noża. W tej chwili ktoś odwrócił Cataleyę i przycisnął ją do piersi z całej siły gdy ciszę lasu znów przeszył krzyk jej siostry. Cataleya zaczęła krzyczeć w pierś opiekuna, chciała się wyrwać, zobaczyć co się stało jednak mężczyzna mocno ją trzymał.
-To nie ta!- krzyknął ktoś za nimi- to ta druga!
Opiekun porwał Cataleyę na ręce i ruszył biegiem w las. Dziewczynka zobaczyła jeszcze jasne włosy siostry przy drzewie dopóki nie zniknęły za drzewami. Zobaczyła teraz za sobą całą hordę żołnierzy zbliżających się konno. Nagle wezbrała w niej niewysłowiona złość. Wyrwała się opiekunowi i szybko wstając z ziemi podbiegła w kierunku napastników. Słyszała za sobą krzyki opiekunów lecz nie zwracała na nich uwagi. Teraz najważniejsi byli ci barbarzyńcy, którzy z własnej pychy zburzyli cały świat który dotąd znała, jej rodzinę. Gniew jest najbardziej napędzającym i potęgującym moc uczuciem w magii cienia, a w tamtej chwili tylko to uczucie czuła. Pragnęła zrobić im taką rzeź jaką oni urządzili jej wiosce. Nie była świadoma tego, że uwalnia całą swą energię i kieruje ją w przeciwników, którzy w jednej sekundzie leżeli wraz z połową lasu na ziemi i podzielali los większości mieszkańców spalonej wsi. W następnej sekundzie Cataleya już znajdowała się w ramionach mężczyzny i przedzierała się dalej przez las. Ponad jego ramieniem wciąż widziała leżących żołnierzy i ich konie.
Niebo na wschodzie przybrało już rudo- żółty odcień gdy wyczerpani dotarli do niewielkiego, białego domu na skraju lasu w mieście Nevermind. Weszli tylnym wejściem do salonu. Mężczyzna wciąż trzymał w ramionach wyczerpaną pół-śpiącą Cataleyę. Zaniósł ją do pokoju na górze i delikatnie posadził w miękkim, obitym kwiecistą tapicerką fotelu. Za nimi do pokoju weszła kobieta. Opiekun kucnął przy Cataleyi i spojrzał jej w półprzymknięte oczy.
-Kochanie- kobieta zwróciła się do mężczyzny kładąc mu dłoń na ramieniu- tak będzie dla niej lepiej- uśmiechnęła się smutno.
-Dobrze- westchnął mężczyzna i pocałował dłoń kobiety.
-Cataleyo? Spójrz na mnie- poprosił i delikatnym ruchem podniósł jej brodę. Pogładził ją współczująco po włosach i przycisnął kciuk do jej czoła- za chwilę nic nie będziesz pamiętała...

Białowłosa dziewczynka dorastała w błogiej nieświadomości swojej mocy i przeszłości pod imieniem Alissa Williamson i wszystko było w porządku dopóki nie odkryła swych zdolności. Wtedy to zaczęły nawiedzać ją strzępki tych okropnych wspomnień, a równowaga między jej prawdziwą a nabytą mocą ponownie została zachwiana. Jej włosy zaczęły zmieniać kolor, a magia wymykać się spod kontroli w najmniej oczekiwanych momentach.

sobota, 6 lutego 2016

Stray dogs silent in the forest

Nie była to rudera, ale też nie wspaniała rezydencja. Zwyczajnie stał ten gmach od lat samotnie poza głównymi drogami Nevermind. Choć wyglądał krótko mówiąc bardzo okazale, żadnemu z mieszkańców nie paliło się, aby odwiedzić opuszczone domostwo.  Cóż, nie do końca tak opuszczone, jak mogłoby się zdawać. Różne plotki i historie krążyły po miasteczku na temat tego miejsca, a ich twórcami stawały się głównie ciekawskie dzieci, które znudzone nadmiarem wolnego czasu buszowały gdzieś poza domem, a chcąc popisać się odwagą, podejmowały próby eksploracji "nawiedzonego domu", jak miały w zwyczaju mawiać. Z zewnątrz przypominał wiktoriańską posiadłość, w całości zbudowaną szarością i czernią żelaznych okien. Z dnia na dzień z strzelistego dachu ubywało coraz to więcej ciemnych dachówek, które przynajmniej raz w tygodniu porządkował "właściciel" domu, ustawiając je w równych kupkach na ganku. Pomimo iż dla komornika, policji, dzieciaków, ciekawskich mieszkańców, bezdomnych, a także złodziei, było to miejsce całkowicie opuszczone, pewien osobnik żył sobie tutaj jak gdyby nigdy nic. Najgorzej mieli jednak z dziwnym domownikiem ci ostatni. Prostując - wszelcy włamywacze oraz złodzieje, których ogrom posiadłości kusił niemiłosiernie. Zaledwie przekraczali żelazną, skrzypiącą bramę, a już uciekali przez nią jak najdalej tylko się dało, przerażeni chmarą pająków, która powitała ich bezmiarem pajęczyny i martwych owadów. A gdy to nie wystarczyło, przerośnięte, włochate pajęczysko wychodziło ze swej nory, aby należycie przywitać nieproszonych gości. 
Zupełnie jak gdyby zaczął to bajkopisarz, pewnego dnia, bardzo pochmurnego zresztą, ponieważ szare chmurzyska całkowicie przykryły jasne niebo, bezapelacyjnie zwiastując deszcz, dwójka umundurowanych panów zmierzała zarośniętą ścieżką w stronę szarego dworu. Nie wyglądali na zadowolonych z tego faktu, raczej nikomu nie spieszno do odwiedzania lokacji niczym z horroru, tym bardziej, kiedy zostało się do tej roboty krótko mówiąc wrobionym. Urzędasy z miasta nigdy nie kwapiły się aby samodzielnie dokonać rozeznania przyszłej inwestycji. Dlatego też zlecali to zadanie typkom bardziej potrzebującym zajęcia bądź raczej pieniędzy, tak jak ta parka.
Żelazna furtka powitała przybyszy głośnym, żałosnym jękiem, wręcz wyciem rozpaczy. Prędko uciszyli ją, oddając wyjącą pannę z powrotem w prostą linię ogrodzenia. Jednak jej wołanie zostało złapane przez uważne, puszyste i długie wilcze uszy właściciela domu. Wnet zaczęły pracować niczym radary, obracając się to w jedną, to w drugą stronę. Stulił je jednak, widząc niemiłą dla oczu i serca kłótnię swoich podopiecznych. Ktoś zapytałby, jak pająki się kłócą... i czy to w ogóle możliwe? Cóż, białowłosy dobrze wiedział, kiedy jego czarna wdowa jest niezadowolona i próbuje zamordować swojego towarzysza. Tępoodwłokowiec, choć dużo większy i silniejszy od małej samicy, miał nikłe szanse w tym starciu, pozbawiony jadu i ogólnie niezwykle potulny z usposobienia. Chłopak opowiedział się jednak po stronie damy, jak na getlemana przystało.
- Basilu, byłbym ci niezmiernie wdzięczny, gdybyś przestał toczyć spory z Reginą o tego karalucha - rzekł cichym, dość nienaturalnym głosem, sięgając chudą, bladą dłonią po amblypygę. Stworzenie postanowiło dać za wygraną i posłuchało swojego pana, unosząc się dumą wpełzło na jego rękę i ulokowało się gdzieś na ramieniu, obserwując jak przygotowywał dla siebie coś do jedzenia. Białowłosy, pomimo pomocy Queen, nie odszedł od starych zwyczajów. Nie potrzebował więc wykwintnego jedzenia, którego w tej ruderze nijak mógł przygotować, brak mu też było pieniędzy, aby zapewnić sobie stałe wypady do supermarketu, tak więc... pewne nawyki pozostały. Jak na przykład niezwykła tolerancja i uwielbienie surowego, świeżego mięsa. Nie miał jednak zbyt wiele czasu, aby nacieszyć się obiadem - sam wygląd domostwa nie zdołał odstraszyć nieproszonych gości, którzy zaraz z grzeczności (i głupoty) zaczęli pukać do zabarykadowanych, starych drzwi.
- Halo? Jest tam kto? - Padło pierwsze równie głupie pytanie. None bezceremonialnie rzucił stary, tępy nóż, którym dzielił mięso na porcje na blat, a szczęk metalu na pewno dał się we znaki uszom intruzów. Wzdrygnęli się i to nie z zimna uciążliwego wiatru.
- Spokojnie James, to na pewno przez wiatr... może coś w środku się przewróciło - próbował wytłumaczyć pochodzenie dźwięku jeden z nich. Drugi jedynie przełknął ślinę z trudem i przytaknął nerwowo.
- T-tędy chyba nie wejdziemy - wydukał. - M-może lepiej wrócimy?
W odpowiedzi otrzymał jedynie mocne trzepnięcie dłonią w swój pusty łeb.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, ile kasy dostaniemy, jeżeli uda się cokolwiek wyciągnąć z tej rudery?
Ich rozmowa szybko urwała się i została porwana przez wiatr, kiedy gdzieś stosunkowo niedaleko od drzwi głównych rozległ się trzask jakby drewnianej klapy bądź upadającej deski. Spojrzawszy w tamtą stronę mężczyźni ujrzeli ogromne psisko, które tylko spoglądało na nich z ukosa. Zakurzone, czarne futro targał wiatr, a ślepia bestii, duże i błyszczące, odstraszały swoją szkarłatną barwą. Przynajmniej mógł zaznać odrobinę rozrywki, patrząc na tę dwójkę. Właśnie chowali się jeden za drugim, jakby widzieli w chuderlawym basiorze ogromne zagrożenie.
- Uciekaj stąd, psie! A sio! - Tupnął nogą ten odważniejszy, złapał za kamyk, jak wiele innych leżący na dróżce i cisnął nim w właściciela domu. Ogar stulił ogon i uszy, unikając pocisku, po czym wolnym krokiem oddalił się. Mlasnął jęzorem, co ukazywać miało jego niezmierne zadowolenie, kiedy para intruzów skorzystała z jego wyjścia - dziury w ścianie. Oddalając się od domu, słyszał tylko przeraźliwe krzyki mężczyzn i dźwięki prędkiej ucieczki z tego miejsca. Jak zawsze Aranea i jej pobratymcy zrobili swoje.
Gęsty las rozciągający się wzdłuż obrzeży miasta Nevermiand pogrążony był w nadzwyczajnej ciszy. Zwykle pełne śpiewów ptaków i szumu liści, tętniące życiem miejsce milczało uparcie, jakby pogrążone w głębokiej zadumie spowodowanej pojawieniem się obcego. Drzewa choć głuche, nie pozostawały ślepe, uważnie obserwując każdy ruch przybysza. Potężny wilk leniwie, niby od niechcenia stawiał łapę za łapą. Szedł powoli, jakby z lekkimi trudnościami, choć leśne poszycie było miękkie, a na drodze nią stała mu żadna przeszkoda. Zwierzę było piękne. Czarna, gęsta sierść lśniła w świetle pojedynczych promieni, które jakimś cudem docierały do tego opuszczonego przez Boga miejsca. Patrzył na świat błękitnymi, tak jasnymi, że na pierwszy rzut oka wyglądającymi na białe, oczami. Nie było w nich jednak życia, a sam basior wyglądał żałośnie, jakby zaraz miał się położyć pod potężnym bukiem i zdechnąć. Mimo wszystko uparcie szedł dalej, nie zwracając uwagi na otaczający go las. Ignorował najmniejszy odgłos i udawał, że nie widzi ruszających się cieni, jakby wcale się niczego nie bał. Jakby w ogóle nie miało dla niego najmniejszego znaczenia czy podczas kolejnego spotkania z czymś zostanie łowcą czy ofiarą. Ciche burczenie w brzuchu zakłóciło nagle emanujący z okolicy spokój. Wilk warknął cicho, niby wzdychając. Po chwili jego oczom ukazał się młody zając. Nieświadomy zagrożenia szarak wyskoczył beztrosko z pomiędzy krzewów, zjawiając się jak na zawołanie. Gryzoń nie wiedział nawet kiedy ostre kły drapieżnika zacisnęły się na jego szyi, jednym, szybkim kłapnięciem zakańczając jego życie. Krew rozprysła się po pysku wilka, spływając po sierści i bezgłośnie spadając na zeschnięte liście. Poza nią, futerkiem i drobnymi kostkami nie było zbyt wiele mięsa. Wystarczająco jednak był zaspokoić pierwszy głód. Wystarczająco, by znów poczuć smak wolności.
Spokój krótkiego posiłku zakłócił mu zapach obcego. W postaci wilka łatwo przychodziło mu rozróżniać poszczególne wonie, a ta nie należała ani do człowieka, ani do jakiegoś "przyjaznego" stworzenia. Z pewnością była to bestia podobna do niego, która na dodatek znała ten las dość dobrze, bowiem polowała tutaj i spędzała czas wolny w okolicy. Również czuła obecność obcego basiora w okolicy. Jednak nie odczuł zagrożenia, a jedynie... czystą ciekawość. Mieszaniec kierował się śladami wilka z nosem przy ziemi. Nastawił uszy w pełnej gotowości, aby w razie możliwości wyłapać każdy dźwięk. Pomimo tego, iż to on był mieszańcem lub może właśnie to tej cesze zawdzięczał, przerastał nieznanego osobnika i oceniając dwie poczwary jedynie po wyglądzie, z pewnością z łatwością mógłby go powalić. Nie miał tego absolutnie w zamiarze, lecz odczuwał wyraźną zazdrość o swoje jak sądził terytorium. Prędko odkrył ślady po posiłku wilka.
Zwierzę nie zwróciło na psa większej uwagi. Słysząc jakiś szmer, podniósł tylko łeb i nieobecnym wzrokiem spojrzał na ogara, który przewyższał nie tylko osobniki swojej rasy, ale jak i samego wilka. Nie zmartwiło go to jednak zbytnio. Skończywszy jeść, zwierzę po prostu odwróciło się do niego tyłem i wolnym krokiem zaczął odchodzić, dając mu do zrozumienia, że ma go głęboko gdzieś.
Obojętność obcego nie spodobała się szkarłatnookiej bestii ani trochę. None, choć cichy i spokojny, zamknięty w sobie, wyróżniał się aż nadto swoją ciekawością. Liczył na interakcję z nieznajomym, po jego zachowaniu i zapachu rozpoznając, iż nie jest zwykłym wilkiem. Szybko dogonił samca, zagradzając mu drogę. Jego postawa nie przypominała groźnej ani trochę. Rozstawił uszy szeroko, a ogon postawił do pionu, machając nim nieopanowanie. 
Wilk nie tylko zatrzymał się gwałtownie, ale aż cofnął pół kroku do tyłu, zaskoczony zachowaniem psa. Chcąc, nie chcąc, zaczął mu się lepiej przyglądać. Już wcześniej wiedział, że nie jest to zwykłe zwierzę. Jego zapach zbyt mocno mieszał się z ludzkim, żeby być tylko pozostawionym przez właścicieli. Był tak zwanym przez siebie wybrykiem natury posiadającymi nadnaturalne zdolności. Wcale to jednak nie zmieniało jego nastawienia do niego. Wręcz przeciwnie. Eren nie miał ochoty się bratać z żadnymi stworzeniami, a tym bardziej z ludźmi, których szczerze z całego serca nienawidził. Dlatego po raz kolejny zignorował go i skręcił nieco w prawo, chcąc najzwyczajniej w świecie wyminąć. Ledwo podjął się tej próby, kiedy mieszaniec obnażył kły i niemal dziabnął jego łapę. None nigdy nie bywał agresywny. Jednak spędził w ciele czworonoga dostatecznie dużo czasu, aby zachować w sercu i umyśle coś takiego jak zwierzęcy instynkt. I ten właśnie instynkt nakazał mu, aby nie puszczać intruza wolno. Ponadto brakowało mu rozrywki. Drobna konfrontacja urozmaiciłaby mu nieco ten dzień, pomijając dwóch pachołków uciekających gdzie pieprz rośnie z jego domu. Ale to należało raczej do codzienności niż niezwykłych wyzwań. Tymczasem pierwszy raz od bardzo dawna spotkał istotę podobną mu, szkoda tylko, że tak niechętną do zabawy. Być może posiadał nieco skrzywioną wizję tego, jak powinien zapoznać się z nieznajomym, a atak z całą pewnością nie należał do grzecznych powitań. Wbił szkarłatne spojrzenie w ślepia wilka.Basior zaskomlał cicho, szczerząc przy tym kły. Już miał się odwdzięczyć mieszańcowi pięknym za nadobne, kiedy jednak zrezygnował. Szybko przeanalizował sytuację i swoje szanse. Gdyby doszło do ostrej walki między nimi, pewnie nie miałby zbyt dużych szans na wyjście tego cało. Problem był jednak taki, że zwierzę po prostu nie chciało walczyć. Ogar nie wydawał się mieć agresywnych zamiarów. Zachowywał się raczej, jakby brakowało mu towarzystwa i chciał się bawić. Niestety miał pecha trafić na Erena. Po chwili przed nienaturalnie wielkim psem stał już nie piękny wilk, a wątłej postury, wysoki nastolatek z rozczochranymi, lśniącymi głęboką czernią, półdługimi włosami. Spojrzał na swojego napastnika równie martwymi, jasnymi oczami, o jeszcze kilka chwil wcześniej basior, nie interesując się mocno krwawiącą ręką. 
- Wygrałeś, i co teraz? - odezwał się zachrypniętym, nieco nieprzyjemnym głosem, odzwyczajonym od mówienia.
Pies stulił uszy i wyprostował się nagle, widząc przemianę nowego towarzysza. W jego szkarłatnych ślepiach przez chwilę widać było smutek spowodowany widokiem krwi. Nie chciał go skrzywdzić, a jedynie rozdrażnić. Szybko stwierdził, że również powinien się przemienić, choć w ludzkiej postaci wydawał jeszcze mniej dźwięków niż w tej psiej. Zdecydowanie łatwiej przyszło mu zlustrować wzrokiem ciemnowłosego, kiedy już stanął na dwóch długich, acz chudych jak patyki nogach. Podobnie jak w zwierzęcej postaci przewyższał go o jakieś osiem centymetrów. Fala prostych, białych jak śnieg włosów spłynęła po jego plecach oraz ramionach, a te krótsze przesłoniły jego twarz i chłodne, srebrzyste oczy. W ekscytacji jak zwykle nie był w stanie schować wilczych uszu, które teraz stały się białe. Sterczały nadal tak samo i chodziły niczym radary. Ludzka postać Erena nie zdziwiła go tak bardzo jak zdziwić Erena mogło jego prawdziwe oblicze, tak zupełnie inne od silnego, rosłego ogara. Bynajmniej ich oboje mógł zdmuchnąć najmniejszy powiew wiatru. O ile brunet odzwyczaił się od używania głosu, a potrafił się odezwać, tak None nie mówił wcale. Używał głosu jedynie we własnym towarzystwie bądź wyjątkowych sytuacjach, dlatego też nie odpowiedział na zadane mu pytanie.
Eren zlustrował swojego małomównego towarzysza, tym razem przyglądając się uważnie jego ludzkiej formie. Nie była ona zbyt imponująca i chłopak zaczął być coraz bardziej z faktu, że postanowił porzucić zwierzęcą postać. Teraz czuł, iż pokonałby go w oka w mgnieniu.
- Będziesz tak milczał, czy coś powiesz? - zapytał, nieco ostrzejszym głosem, wpatrując się w niego niemalże zlewającymi się z jego bladą cerą oczami. Nie uzyskawszy jednak odpowiedzi, westchnął głośno. Opuścił lekko głowę, delikatnie przy tym nią kręcą. Nagle na twarzy bruneta niespodziewanie pojawił się szeroki uśmiech, pełen dziwnego, wręcz niepokojącego rozbawienia. Do uszu milczącego chłopaka doszedł jego cichy śmiech, jeszcze bardziej nieprzyjemny niż głos.
- Ehh... - westchnął po chwili po raz kolejny, przyglądając się z zaciekawieniem swojej ręce. Przestał się nie tylko śmiać, ale też i uśmiechać. Z wypranym z emocji wyrazem twarzy znów przeniósł swój wzrok na białowłosego - Nie śmieszny ten twój żart. - stwierdził krótko, machając przed nim dłonią i obryzgując go nieco przy tym swoją krwią.
Taka nagła zmiana nastroju w mniemaniu białowłosego nie wróżyła nic dobrego. Na dodatek domyślał się, jak jego małomówność może tylko bardziej zirytować chłopaka, dlatego próbował zgromadzić w sobie siły, aby chociaż się przedstawić. Od spłonięcia baru i śmierci Queen nie utrzymywał kontaktu z ludźmi. Jedynie rozmowy z pająkami i własnymi halucynacjami pozwalały mu zapamiętać dźwięk własnego głosu. Słowa bruneta wzbudziły w nim jedynie większe poczucie winy. Niegdyś nie przejmował się innymi. To właśnie Queen nauczyła go wrażliwości na krzywdę, zwłaszcza jeśli on ją powodował. Stulił wilcze uszy, chcąc ukazać swoją skruchę. Pomimo miny zbitego psa, obserwował każdy jego ruch niezwykle uważnie. 
Eren zaczynał być coraz bardziej poirytowany zachowaniem obcego. Nie dość, że chłopak nie chciał mu pozwolić odejść, a następnie zaatakował, to teraz najzwyczajniej w świecie go ignorował. Nie usłyszał od niego żadnego "Przepraszam" czy "Spierdalaj, to mój teren!". Białowłosy po prostu milczał, gapiąc się na niego jak sroka w gnat. Mógłby wziąć go za jakiegoś pomyleńca, albo zacząć się zastanawiać, co z tym gościem jest nie tak, ale w jego przypadku nie byłoby to zbytnio na miejscu. Sam nie mógł się poszczycić zbyt dobrymi manierami, a już na pewno nie użyłby w jednym zdaniu słów "ja" i "normalny" czy "zdrowy na umyśle". "Ale przynajmniej nie atakuję bez powodu" - pomyślał, znów spoglądając na swoją rękę. Zaraz potem przykucnął wziął do zdrowej dłoni nieco śniegu, po czym zaczął obkładać sobie nim ranę. Śnieg nie był za pewne najczystszy, ale przynajmniej łagodził ból i zmniejszał opuchliznę, a przy odrobinie szczęścia zatrzyma również krwawienie. Kątem oka zauważył, jak białowłosy również kuca przed nim. Bynajmniej nie papugował go, a pomimo swojej małomówności, próbował pomóc. Już kiedyś to robił. Co prawda jedynie na sobie i Queen, ale dlaczego teraz też nie miałoby zadziałać? Wyciągnął dłoń po śnieg, jednak nie zgarnął go w garść. Wyglądało to co najmniej śmiesznie, jednak Eren mógł zdać sobie sprawę z tego, co próbował zrobić. Po krótkiej chwili rzeczywiście mu się udało - śnieg rozpuścił się, jednak nie wsiąkł w ziemię - woda objęła wychudzoną dłoń chłopaka, a zaraz przeniósł ją na ranę ciemnowłosego. Odczuł nieprzyjemne pieczenie, lecz wtedy rana... zaczęła się po prostu zasklepiać. Uleczyła się do końca nim zabrakło mu wody. Nie zdążył nawet spojrzeć na białowłosego, gdyż ogar odwracał się właśnie do niego ogonem i zniknął między krzakami. Poczucie winy i nieodpowiedzialnego zachowania wzięło nad nim górę. Potrzebował ukryć się gdzieś nim całkowicie spłonie ze wstydu. Queen nie pochwaliłaby takiego zachowania.

piątek, 5 lutego 2016

Igrzyska ciastek cz.I

- Ja ci powiadam Shizen. Dzisiaj to cię utopię w zlewie i przeczyszczę rury przy okazji. - Siedziałam jak na gwoździach szykując pięknie groźną przemowę na mojego pupila, który dziś został w domu. Tak to sobie zaplanował co?
Ten mały gad już sobie nagrabił w ciągu kilku minut lekcji. Coś przeczuwałam, że maczał pazury przy mojej pracy i nie przeliczyłam się. Szkoda tylko, że teraz w błyskawicznym tempie mogę stać się pośmiewiskiem całej szkoły. Plotki roznoszą się dość szybko, zwłaszcza te o wyzwaniach miłosnych lub pobiciach. Młodzież jest lepsza momentami w takim gadaniu nawet od moherów, które same w sobie za mistrzów uchodzą. Puściłabym jego wybryki płazem, ale tym razem nie odpuszczę. Znosiłam jego dowcipy, ale to inny poziom. Na pewno nie zna mnie, aż tak dobrze, skoro podejrzewa, że się w kimś kocham. I jeszcze tak bezczelnie napisać to na prezentacji, a wiedział, że dziś zabieram ją do szkoły! O nie. Dzisiaj zginie i zostanie spawarką, tata mówił, że zamierza kupić. Gdy tylko zadzwonił ostatni dzwonek, pozwalającym niewolnikom pójść do domów, wyszłam ze szkoły jako pierwsza.
Biegiem ruszyłam do domu, nie mając zamiaru się zatrzymać nawet, gdy złapie mnie zadyszka, a moje nogi będą plątać się, jak w jakimś powalonym tańcu. Muszę najpierw zabić imitację latającej jaszczurki, która mieszka w moim pokoju. Potem odpocznę i pocieszę życiem. Rodzona matka i ta przybrana, czyli ja, potem co lada chwila nastanie nie rozpozna tego diabełka w małym ciele. A on sam niech już płacze nad swym losem.
Ledwo się powstrzymałam, by drzwi wejściowych nie otworzyć z buta i z głośnych ich trzepnięciem znalazłam się w domu. Pod nosem szepcząc klątwy i inne czary, ściągnęłam kurtkę oraz buty, pierwsze powiesiłam na wieszaku. Rzuciłam torbę na kanapę w salonie. Nie zwróciłabym uwagi na jęk, jaki się wtedy rozniósł po pokoju, gdybym nie dostała w ramię jednym z podręczników.
- Wybacz Pav, wyjaśnimy tę sprawę później. - prychnęłam do brata, którego czupryna pojawiła się nad oparciem mebla.
- Co się stało? - spytał i śmiesznie przekrzywił głowę.
- Mój pupilek, jak nie będzie miał sprawiedliwego wyjaśnienia, zostanie dziś bezdomny. Chyba, że chciałbyś może jakąś ozdóbkę ze smoczej skóry? Etui na telefon albo coś? - Zatrzymałam się na chwilę na schodach.
- Raju. Moja siostra właśnie przestała być pacyfistką. Dobrze się czujesz? - Jego oczy przypominały teraz spodki.
- Doskonale! A pacyfistką nigdy nie byłam!
Tupiąc odpowiednio głośno, kroczyłam do swojego pokoju. Niech Shizen wie, że śmierć w mojej osobie nadchodzi. Z kopa otworzyłam wrota do mojego królestwa i stanęłam na jego środku. Panował tu idealny porządek. Czyli dokładnie tak jak pokój pozostawiłam. Widać smok nie postanowił zmajstrować niczego więcej. I bardzo dobrze
- Chodź kochany smoczku. Pani wróciła.- zaszczebiotałam.- I zaraz urwie ci łeb - dodałam już ciszej.
Nie odpowiedział spryciula jeden, więc po kolei zaczęłam badać jego ulubione kryjówki. Okno było zamknięte, więc na pewno nie uciekł zresztą na tak głupi pomysł by nie wpadł. Uważnie obejrzałam puste legowisko wyraźnie opuszczone w pośpiechu. Pod moim łóżkiem prócz dawno zagubionego zeszytu z matmy o ile dobrze pamiętam i kurzu również nic więcej nie było. Skoro tak to pod materacem nie ma co szukać. Skierowałam wzrok na biurko skąd doszedł mnie mały hałas. Cmoknęłam głośno i powoli skierowałam się w odpowiednim kierunku.
- Chodź do pańci kochany smoczku. No chodź nie karz się szukać. - kontynuowałam małe śpiewki i uderzyłam dłonią w blat biurka.
- Zbijesz mnie jak wyjdę. - usłyszałam w myślach i zacisnęłam wargi.
- No jakbyś mi nie tykał papierów to bym cię na zbiła! Po cholerę to ruszałeś?! - Jego ogon mignął mi za jedną z książek, więc prędko go złapałam. - Mam cię!
Wyciągnęłam gadzinę z jej kryjówki dalej trzymając ją za ogon. Smok od razu zaczął wierzgać, jednak wzmocniłam uścisk i wspomogłam drugą ręką, która złapała za skrzydła, by nie wpadł na pomysł o lataniu pod sufitem. Usiadłam spokojnie na łóżku i jeszcze chwilkę z miną zabójcy wpatrywałam się w nieporadne próby ucieczki mojego znienawidzonego obecnie pupila.
- No… - mruknęłam i spojrzałam na niego wyczekująco. - Co masz na swoje wytłumaczenie?
- O co ci chodzi? - Smok przestał się szarpać i zerknął na mnie jak na wariatkę.
- Nie udawaj, że nie wiesz! Co to za wyznania miłosne! Od jutra to chyba bez maski się do szkoły nie będę wybierać!
- Aaa! To! A przyznam, nudziło mi się. Chciałem nauczyć się pisać. - Shizen uśmiechnął się i pokiwał łbem.
- I nie mogłeś o kartkę poprosić! - prychnęłam.
- Pytałem! Kazałaś mi wziąć kartki biurka! A tylko to tam leżało to pomyślałem, że mogę.
- Przepraszam, ale czytać umiesz i chyba byś się kapnął, że to do szkoły. A nawet jeślibyś nie wiedział to poszedłbyś do szkoły. Za co się mściłeś? -
- Wiesz jest wiele rzeczy, za które mógłbym się mścić. Formalnie to się dziwię, że jeszcze cię nie zostawiłem. 
- Bo bez mojej pomocy byś sobie nie poradził - oznajmiłam spokojnie, a smok wytknął język.
- Poradziłbym sobie - stwierdził pewnie, a ja posadziłam go na swoich kolanach i klasnęłam.
- Tak, na pewno. Robimy w takim razie zakład? Przez najbliższe trzy dni musisz sobie sam radzić ze wszystkim. Zdobywanie jedzenia itp. Zakład skończy się za trzy dni o godzinie 24 chyba, że wcześniej poprosisz mnie o pomoc.- Uśmiechnęłam się szeroko.
- Dobra, ale nie możesz też mi niczego utrudniać - odpowiedział Shizen bez zastanowienia. - Jaka stawka? 
- Oddawanie deseru przez dwa tygodnie. - Moje słowa zawisły nad nami jak fatum.
Oboje uwielbialiśmy ciastka, które mój tata codziennie przywoził z cukierni. Oczywiście każdego dnia przywoził inne. Mogłabym sama chodzić do tego ciastkowego raju, ale nie dość, że to po drugiej stronie miasta, to jeszcze nie mam takiego majątku, by dzień w dzień kilogram słodkości kupować. Dlatego codziennie wyczekiwaliśmy tej chwili po obiedzie, gdy to można było porwać kilka ciastek z talerza jako deser i zjeść je w zaciszu pokoju. Żadne z nas tak łatwo nie odda takiej okazji.
- Przegrasz - powiedział po chwili Shi i wyciągnął łapę. - Za trzy dni będziesz płakać, że nie tkniesz ciastek przez tydzień.
- No chyba ty - odparłam hardo i uścisnęłam lekko łapę.
Shizen wrócił do swoich zajęć, znaczy się spania, a ja zasiadłam przy biurku. Na pewno wymięknie podczas pierwszego dnia. W końcu nie uczyłam go jak zdobywać jedzenie, tylko zawsze sama mu przynosiłam, gdy mnie poprosił. Ohoho straci te pyszne ciastka nie ma co, ale ja zyskam. Jeśli jednak uda mu się przeżyć pierwszy dzień, a i drugi będzie szedł gładko to wprowadzę w życie plan "B". Nie będzie się spodziewał i nie będzie mógł mnie oskarżyć, że się angażowałam w przeszkadzanie. Zlustrowałam kątem oka leniuchujące stworzenie i skupiłam się na książkach. Grę o ciastka czas zacząć.

CDN