Audycja zawierać może wyrazy uważane za wulgarne. Propagować
złe zachowania, być demoralizująca, niewnosząca morałów, a także wydawać by się
mogło, że została pozbawiona logiki i sensu. (głównie część druga) Spokojnie, to tylko pozory. My
takowe znaleźliśmy, więc (zwłaszcza) Wam nie powinno to sprawić trudności. c:
Dobrze, po tym wstępie wszyscy uciekli, więc jedziemy z tym. Raz, dwa, trzy…
Część pierwszą czas zacząć!
~*~
Odetchnąłem błogo,
gdy fala gorącej wody uderzyła w moje plecy, wykonując przyjemny masaż na
skórze. Przymknąłem delikatnie powieki i oparłem czoło o szybę kabiny,
spoglądając się z niemałym zainteresowaniem w stróżki wody spływającej dookoła
mnie. Krucze włosy, teraz mokre kleiły mi się do twarzy, czasami nieco w nią łaskotając
i utrudniając widoczność. Z przyzwyczajenia po prostu mi to nie przeszkadzało.
Chcąc po chwili
zabrać się za poszukiwanie ręcznika, który magicznym sposobem zniknął mi z pola
zasięgu odsunąłem skrzydło kabiny I wtedy...
— KAS K*RWA, NIE MOŻESZ SKORZYSTAĆ NA DWORZE!?
Podwinąłem nogi, usadawiając się wygodniej na zamkniętym
kiblu. Wypuściłem głośno powietrze i zanim cokolwiek powiedziałem wziąłem
kolejne ciastko z patery, jako że zaczęły wzywać mnie po imieniu i to w kilku
językach.
— Musisz się tak dzirać!? — warknąłem, skutecznie zapychając
się wuzetką. Popatrzyłem na niego, całkowicie olewając fakt, że on i jego
kolega Dumbo, świecą golizną, jak latarnia w Kołobrzegu i skrzywiłem się
okropnie, gdy do mojego nosa dostały się zapachy z całej tablicy Mendelejewa. -
Oh, bracie. Pomyliłeś płyn do podług, z szamponem? Jedzie tu, jakbyś wpadł do
bali z watą cukrową.
Przewróciłem jedynie oczami, zbierając suchy ręcznik z
wieszaka i okręcając go sobie wokół bioder.
—To się nazywa kąpiel z użyciem żeli, szamponów i innych
badziewi jakbyś zapomniał. Bo przecież z wodą widzisz się raz na miesiąc —
posłałem mu złośliwy uśmieszek i odrzuciłem na bok mokrą grzywkę, aby móc go
lepiej widzieć siedzącego na kiblu i wpychającego ciastka. — Czemu podglądasz
mnie w łazience? Nie starczają ci pisemka pod łóżkiem?
— I tak nie mam, na co patrzeć. — warknąłem, zlizując
czekoladę spływającą mi po palcach i już planując desant na smakowicie
wyglądającą szarlotkę. Albo ten dziwny pstrokaty z galaretką, czy z orzechami.
Szkoda, że nie było już kremówki.
Chwila, co ja miałem?
— Nekuś… —zacząłem miałkliwie, pochłaniając resztki
piernika. — Nie sądzisz, ze trzeba pofatygować się do sklepu?
— I tylko, dlatego napastujesz mnie w kiblu? Nie mogłeś
zaczekać, aż łaskawie skończę? —jęknąłem żałośnie, opierając się o umywalkę. —
Z drugiej strony fakt, trzeba byłoby się wybrać. Mi wszystkie skarpetki
podziurawił Kuro. Nie wspominając o majtkach i jednej koszuli. Skoro tak, to
kiedy idziemy? — spytałem, wychodząc z łazienki w poszukiwaniu czystych ubrań.
— Nie wiem. Poczułem jakby taki impuls.- odparłem,
spoglądając na moje skarpetki, gdzie jedna była w szare paski, a druga czarna.
Wstałem z porcelanowego tronu i wyszedłem za Naokim. —Pójść możemy, od razu jak
się ogarniesz, coby ludzi zbytnio nie straszyć. Może w końcu przekonam faceta z
zoologicznego, by mi sprzedał chomika dla Wiesia.
Podjąłem ten temat, widząc jak gadzisko sunie po korytarzu
do mnie. Przyklęknąłem przy nim, zbierając palcem odrobine bitej śmietany z
ciastka, a następnie umazałem węża tuż nad paszczą. Wieszczadło skrzywił się
lekko i zaczął śmiesznie machać językiem, próbując sobie to zlizać.
— Mhm. — mruknąłem, ze skupieniem przeszukując komodę w
poszukiwaniu jakiś ciuchów, które były w miarę czyste i mogły nadawać się do
włożenia. Przy okazji znalazłem Kuro. Kociak w najlepsze spał sobie na mojej
szarej bluzie, którą właśnie dziś obrałem sobie za moją część garderoby.
— Przykro mi, musisz to przeboleć. —Podniosłem czarną kulkę,
która zamiauczała niezadowolona i położyłem sobie na głowie.
— Kas! Coś jeszcze mamy do załatwienia?
— Posmakowało? — uśmiechnąłem
się, głaszcząc gada po głowie. Wieszczadło owinął się wokół mojej dłoni, jakby
w obawie, ze zaraz ją zabiorę i zawzięcie zlizywał z moich palców lukier. —
Jest coś jeszcze nam potrzebne? — mruknąłem do niego, na co gad tylko popatrzył
na mnie jasnymi ślepiami i wrócił do poprzedniego zajęcia. —Weź mnie tylko nie ugryź. — zaśmiałem się, podnosząc się z kucków. Gad
nie spodziewając się takiego obrotu spraw, ześlizgnął się z ramienia na
podłogę. Zmierzył mnie morderczym wzrokiem i zaczął syczeć na wszystko i
wszystkich.
Ledwo powstrzymując złośliwy śmiech, machnąłem na niego,
zabierając z podłogi paterę, gdzie po wszelakich sprawcach cukrzycy, pozostały tylko
okruszki. — Ciastka się skończyły! —odkrzyknąłem,
odpowiadając na pytanie Naokiego.
— Kupimy przy okazij — odparłem, pozwalając Kuro ulokować
się w kapturze bluzy i gotowy do zmagań dzisiejszego dnia zszedłem po schodach
na dół. — Gotowy? — zwróciłem się do brata.
Właśnie upychałem Wieszczadło do torby, mimo jego jawnych
protestów i groźby, gdy Naoki zszedł na dół. Wykorzystałem chwile nieuwagi gada
i zasunąłem gwałtownie torbę. Olewając całkowicie szamotaninę węża, zarzuciłem
ją na ramie.
— Chwila. — odmruknąłem, po drodze zahaczając jeszcze o
lustro, by tam dokonać akt chaosu doskonałego na mych włosach. O matko! Ale ta
twarz! Zrób coś z nią! Zamaluj, zakryj, zgaś światło! — Dobra możemy iść.
Kiwnąłem lekko głową, upewniając się, czy kociak, aby na
pewno siedzi w moim kapturze i dobrze się trzyma, po czym razem z Kasene opuściliśmy
mieszkanie z zamiarem udania się do jakiejś galerii.
Szczerze powiedziawszy do miasta wybieraliśmy się raz na dwa
lata, więc takie wydarzenie było wręcz świętem. Zazwyczaj jedynie na chwilę
wyskakiwaliśmy na szybkie zakupy by uzupełnić zapasy lodówki i nie umrzeć z
głodu.
— Pewny jesteś, że niczego nie zapomnieliśmy?
— A co moglibyśmy niby zapomnieć? — wzruszyłem ramionami,
kątem oka śledząc Naokiego.- Dom zamknąć? Jakby nawet ktoś jakimś cudem go
znalazł w tym buszu, to by pewnie jeszcze datki na biedne dzieci zostawił,
widząc tą rudere, godną sztampołowego horrojca. Żelazka nie zostawiłem
włączonego, bo go jeszcze nawet z pudełka nie rozpakowałem. Wąż też jest.—
szarpnąłem za pasek torby, na co gad odpowiedział mi jeszcze gwałtownie sycząc
przy tym, jak zepsuty czajnik. —Pieniądze wziąłeś, nie?
— Wziąłem, kot jest, brat jest, dom zamknięty, tak, żelazka
nawet nie rozpakowaliśmy, jak słyszę Wieszczadło jest —wyliczyłem na palcach,
kiwając do siebie głową. — Czyli wszystko jest — skwitowałem, spoglądając jak
kończy się leśna dróżka i zaczyna asfalt.
Witaj świecie - pomyślałem, zastanawiając tym samym, co
dzisiaj idiotycznego się stanie.
— Gratulacje, ukończyłeś żłobek. Potrafisz nazywać rzeczy. —
sarknąłem, rozszerzając kąciki ust do dość paskudnego uśmiechu. — No pośpieszmy
się, bo wszystko zamkną. — dodałem po chwili, uciekając przed wzrokiem
Naokiego, w którym czaiła się niebezpieczna iskra, pragnąca wepchać mnie pod rower,
ewentualnie samochód. Przyśpieszyłem, ciągnąć go za rękaw bluzy, by od razu nie
zaliczyć falstartu i nie zgubić się w tłumie, wygłodniałych, spragnionych
promocji.
Zgubię go. Jak babcie kocham, zgubię go i to specjalnie.
Tylko poczekam, aż wejdziemy głębiej w tłum, ulotnie się i zostawię go samego.
Po jakimś czasie
mordowania się z przechodniami na ulicy w końcu dotarliśmy do galerii, gdzie
mieliśmy zamiar zrobienia zakupów. Rozejrzałem się badawczo, lustrując każdą
nazwę sklepu, którego drzwi stały otworem i zastanawiając się, kiedy oczy same
zaczną krwawić od nadmiaru pstrokatych kolorów.
— Ciesz się, że to nie sezon wiosenny. No wiesz; ćwiatuszki,
kurczaczki, spocony facet w stroju zajączka, dyszący nad tobą, jak Lord Vader z
gruźlicą, chcąc ci wepchać albo ulotkę, albo jakąś chorobę weneryczną. —parsknąłem
pod nosem, widząc niemrawą minę Nekusia podchodzący pod skrajny szok, zmieszany
z wielką pogardą dla projektanta wnętrz. To muszę mu przyznać; wszystko zostało
tak urządzone by było przeciwieństwem panujących standardów estetyki. Może jak
się zbełtam, to pojmią, że zielony nie pasuje do różowego.
— Chodźmy pomęczyć ekspedientki, przymierzając wszystkie
ciuchy w sklepie, by na końcu wybrać jeden i to ten najtańszy. — zawołałem
radośnie, popychając brata w stronę sklepu, bo by pewnie z pół dnia, tak stał
podziwiając florę i faunę galerii, w postaci karaluchów i radioaktywnych
pieczarek rosnących na kanapce z Maca.
— Umrę tutaj. — westchnąłem zażenowany, idąc tym razem
potulnie za Kasene, który ciągnąc mnie gdzieś na oślep torował drogę między
tłumem ludzi łokciami. Kuro niezbyt zadowolony z takiego obrotu spraw mocniej
przyczepił się pazurkami do kaptura, ciekawsko rozglądając na boki i uważając,
aby przypadkiem nie spaść i nie zgubić się w tłumie.
— Okej, więc co atakujemy pierwsze? — spytałem, stając na
chwilę w miejscu, gdzie nie było aż tyle ludzi.
Od początku, gdy tylko tu weszliśmy, po głowie buszowała mi
pewna określona zachcianka. Której ciężki słodki zapach z domieszką goryczy
kłębił się na tym poziomie galerii, pobudzając mój wiecznie spragniony tego
żołądek. I to dzisiaj jakoś wyjątkowo. Uśmiechnąłem się reprezentując całą
kolekcję szkliwa z faktu, że Naoki chyba spłoszony dla niego egzotyką tego
miejsca, zadał mi to pytanie.
— Chodź coś zjeść! —
zawołałem, jakoś tak za bardzo podbuzowany. Ale to winna tej słodyczy w
powietrzu. — Od rana chodzi za mną kawka i jakiś dobry miodownik. A jak coś
zjemy to lepiej będzie się nam chodzić. — złapałem Nekusia już tak z
przyzwyczajenia i pociągnąłem w stronę pierwszej lepszej kawiarni.
Nie musiałem długo zastanawiać się nad propozycją brata,
gdyż ten jakby podjął decyzję za mnie. Nie czekając nawet na moją odpowiedź
pociągnął mnie za bluzę, znowu prawie, że zabijając ludzi stających na naszej
drogę łokciami. Jakby zastanowić się głębiej nad jego propozycją, czemu by nie
wpaść na coś słodkiego, skoro przy okazji jesteśmy w galerii i znalezienie
cukierni nie stanowi tutaj większego problemu. Sam zjadłbym kremówkę.
Ciągnąc brata w
dalszym ciągu za mankiet bluzy przeprowadziłem, a może lepiej byłoby
powiedzieć, że przeciągnąłem przez hol galerii w stronę niezbadanych lądów,
fast foodami i olejem cuchnącymi. Znaczy się z restauracjami.
Widząc pstrokatość, a
jakże różnorakość wszelakiej maści kafejek i tego typu badziewi, mój mózg
dokonał dezercji i kazał mi skręcić w malutki, ale na swój sposób uroczy lokal.
Usłużnie zaprzestałem miętoszyć bluzę Naokiego, wchodząc odburknąłem
beznamiętne „dzień dobry” i pognałem do stolika, przy oknie, by mógł bezczelnie
przyglądać się ludziom, wpychając w siebie lukier. Poprzednio jeszcze porwałem
menu, żeby nie robić za gbura, który zeżre cały zapas ciastek, nie zapoznając
się poprzednio z ofertą.
Rozejrzałem się
uważnie po lokalu, lustrując wzrokiem każdą napotkaną dekorację i istotę
ludzką, która napatoczyła mi się przed oczy. Mimo tego, iż wnętrze było
przyjemne i miłe, prawie, że jedynymi osobami, jakie tu przebywały byliśmy my,
nie licząc Wieszczadła i Kuro.
Złapałem z ciekawości
menu, spoglądając na wystawione w kolumnie nazwy deserów i zastanawiając się
nad czymś głęboko.
—Kas? Czy jakiś jakże interesujący fakt zwrócił twoją uwagę?
Uniosłem wzrok znad karty, przez chwilę zastanawiając się
nad pytaniem. — Nie mają makowca? — odparłem po chwili. Jednak sądząc po minie
Naokiego niestety to chyba nie chodziło o to. Skrzywiłem się uciekając wzrokiem
na bok, zmuszając się do zainteresowania lokalem. Miły, uroczy, jak już
wspominałem. Gustowne przyciemniane lampy, zapach świeżej kawy zmieszany z
bliżej nieznanym mi odświeżaczem powietrza. Zwykły obszerny lokalik, ale też i
wyludniony.
— Pusto tu trochę. — mruknąłem pod nosem wracając wzrokiem
do brata.
Pokręciłem z udawanym niedowierzaniem głową na fakt, że
udało mu się wreszcie zgadnąć, co miałem na myśli od samego początku, gdy
przekroczyliśmy próg tego lokalu.
— No brawo - westchnąłem. —Tylko, dlaczego? Przecież to
miejsce nie jest obskurne, ani nie świeci duchami. Może mają trujące ciastka? -
dodałem po chwili, reflektując się, że jeszcze nic nie zamówiliśmy i
zastanawiając, czy w ogóle powinniśmy.
— Będziemy mieli już za chwilę okazje się przekonać. —
błysnąłem uzębieniem, wyłapując głodnym cukru, sępim wzrokiem kelnerkę lecącą
do nas po zamówienie.
— Co poddać? —uśmiechnęła się niewinne. A ja jeszcze
bardziej zachęcony, odłożyłem problem teoretycznego zatrucia jadem kiełbasianym
na dalszy plan, na rzecz uciech dla żołądka i mego samopoczucia.
—To, to, to i jeszcze to. — przeszorowałem palcem po karcie
pokazując dziewczynie, czego pragnę. —A
i to jeszcze. No i woda. Staram się ograniczyć trochę cukier. —raz kolejny
popisałem się uzębieniem. — A ty co chcesz Naoki?
Westchnąłem cicho, z miną człowieka styranego życiem
przeskakując wzrokiem to z jednego to z drugiego słodkiego deseru, nie mogąc
zdecydować się, co wybrać. W gruncie rzeczy moje drugie ja dobitnie dawało mi
znać, abym zgarnął wszystko, co mogło doprowadzić mnie do cukrzycy.
— Ciastko toffi i gorącą czekoladę. — odezwałem się wreszcie
do kelnerki, odkładając kartę na bok i zawieszając swój wzrok na dziewczynie. —
Macie tu problem z gryzoniami, że nikt nie przychodzi? — rzuciłem krótko,
ciekawy odpowiedzi. Kawiarenka nie była miejscem, które odstraszało wyglądem, a
wręcz przeciwnie - przyciągało. Nie mogłem, więc zrozumieć, dlaczego w
pomieszczeniu znajdujemy się jedynie my. Trują klientów, czy jak?
Widzę mojego brata w socjologii. I jego książkę pod tytułem
"Jak nie powinno się zaczynać rozmowy." Prychnąłem i na szczęście
tylko to, gdyż zapobiegawczo zastawiłem ręką usta.
— Nie! — oburzyła się
dziewczyna, nerwowo zawijając biedny zagubiony kosmyk włosów wokół palca.
Myślałem, że za uwagę o szczurach obróci się z fochem mówiącym, że w podzięce
napluje nam w do picia, jednak została.
— To dlaczego? —zapytałem
przyglądając się nerwowym trikom dziewczyny.
Westchnęła ona w końcu ciężko, widocznie dając za wygraną i
postanawiając powiedzieć wszystko to, co siedziało jej na duszy. Wzruszyła
delikatnie ramionami, zaprzestając w końcu bawić się swoim zbłąkanym kosmykiem
włosów i powiedziała:
— Nie mam pojęcia. Fakt, że kawiarenka została otwarta
niedawno, jednak żadnego zainteresowania ze strony innych. Jesteście jedynymi,
którzy zechcieli pokazać się tu od wczoraj, kiedy to starsze państwo weszło
jedynie by spytać się, gdzie jest H&M.
Wysłuchałem do końca jej spowiedzi, po czym przeniosłem
wzrok na brata, przez krótką chwilę pogrążając się we własnych myślach. Lokal
był miły, przytulny, nie odstraszał - a przynajmniej nas. Dlaczego więc by nie
zrobić czegoś, co przyciągnie ludzi?
—Nie próbowaliście zrobić jakieś kampanii reklamowej, albo
czegoś w ten gust? — mruknąłem, jakby wewnętrznie wyczuwając tu problem.
Kawiarnia nie była jakoś ulokowana na „głównym” szlaku między wiodącymi prym
sklepani, ale też nie była ukryta tak, że nikt znaleźć jej nie mógł. Nam się
udało, innym wystarczy tylko trochę pomóc.
— Ulotki na nic tu się zdadzą. —westchnęła, przewracając
oczami. —Nawet na to nie spojrzą, tylko wyrzucą.
— A po co nam ulotki? — zagadnąłem po chwili, spoglądając
porozumiewawczo na Kasa. Skoro nikt nie miał zamiaru nawet spoglądać na ulotki,
my zmusimy przechodniów, aby spoglądali nie na ulotki, a na coś innego,
ciekawszego.
— Mam pomysł. —wstałem z miejsca, po czym szybkim krokiem
ruszyłem w stronę wyjścia z kawiarenki. Przy drzwiach jednak odwróciłem się za
siebie i gestem dłoni nakazałem bratu, aby podążył za moim śladem.
Hyh, nikt tu nie dotarł, więc nikt się nie obrazi, jak powiemy, że...
CDN