Pogadaj z nami :D

sobota, 5 września 2015

How to train your cannibal.

Jeśli było coś, co miało go szczególnie w tym miejscu irytować, to ewidentnie jako pierwsze na liście lądowały nocki. Odkąd niespodziewanie zastał w swoim pokoju obcego faceta, miał się na baczności. Kto normalny wchodził ludziom do mieszkań, by je obejrzeć? Cholera, teraz to już nigdy nie zaśnie, a i bez tego graniczyło to z cudem, by uległ Morfeuszowi ze spokojem, bez paniki i strachu przed nowymi koszmarami. Za ścianą wesoło rechotały dwie znajome osóbki, gdy Nat po raz kolejny postanowił urządzić seans z Over the Garden Wall, bo i tak nie miałby co robić. Co potrafił, to wykuł (a więc zapewne nic), a ulgi, jakich dostarczała znajomość swojej karty pacjenta oraz fakt, iż był pod opieką Togi, oferowały niewyczerpane pokłady lenistwa. Kazał dobrze mu się odżywiać, cokolwiek to znaczyło, albowiem propozycja, by wybrać się pod klif w celu poszukania samobójców zakończyła się kolejną kłótnią. Nie mógł wymagać od białowłosego nazbyt wiele, choć zdołał zmusić siebie do utworzenia kredytów zaufania, coby młodzian odczuł pewną swobodę. Cholera, zjadłby coś. Cholera, cholera, cholera. Nawet przeklinać mu zabronił tak, jak dotąd to czynił, zezwalając jedynie na tę cholerę. Cholera. Super.
Tysiąc minus jeden?
Wrzasnął na całe gardło, z hukiem zamykając laptopa i odskakując momentalnie, gdzieś w trakcie Ziemniaków i melasy, by rozciąć nogę, po raz kolejny. Tworzył jakiegoś rodzaju arcydzieło na łydkach, zdobiąc je coraz to nowszymi bliznami, tylko dlatego, że ten debil jak zwykle nie zapukał. Wtedy ograniczyłby się do chwycenia sztyletu, nie żeby jakiś miał. Przecież nie może. Drżąc w kącie, a będąc skulonym niesamowicie, wpatrywał się dzikimi ślepiami w stronę jasnowłosego, łudząco podobnego do niego samego, z czego zawsze wszyscy kpili. A raczej do czasu, gdy różnice stały się widoczne. Sheridan nigdy nie ukrywał się w kuchni, dokładnie w takiej samej pozycji, jak teraz. A czy ojca to obchodziło? Ha, oczywiście że nie. Cholera.
- Przepraszam - wydukał nieproszony gość, jakoby myślał, że to wszystko wynagradza. Głupiec, ot co. - Nie chciałem cię przestraszyć.
Wydawał się rzeczywiście poruszony, ale Raven ani trochę w to nie uwierzył. Najlepsze łgarstwa snuto prawdą, szczere emocje nie podlegały takiej osobie jak wysokiemu i umięśnionemu Remusowi, którego uwielbiali wszyscy, od jego głupiego i dziewczyńskiego współlokatora począwszy. Tyle że nawet na tę dziewczynkę prędzej czy później ktoś poleci, ktoś go pokocha. Nikt nie pokocha Nathaniela, nikt nie pokocha Nathaniela, nikt nie pokocha Nathaniela. Wzdrygnął się, gdy mimo wyczulonych zmysłów nie spostrzegł nawet momentu, w którym przybysz doń podszedł, a następnie kucnął, by otoczyć go ramionami. Posiadał silne ramiona, a i dużo musiał ważyć, taki olbrzym. Pewnie... nie, stop.
- Idź - wyszeptał zamieszkujący pokój, czując zbierające się łzy. Nie chciał litości, nawet potwory posiadają swoją dumę. Ale tamten niewzruszenie odsunął się, posyłając mu lekki uśmiech, nic nieznaczący, ale ponownie wyglądający na prawdziwy.
- Głupi Azjata zaprasza do naszego pokoju. Wiesz, tak sobie. Moglibyśmy nauczyć cię grać w LoLa. No, ja, bo on to akurat niezłą sierotą jest. Nie wiem skąd mu to przyszło do głowy, baaka jakby to ujął. Ostatnio ma fazę na bycie otaku, odbija mu.
Najwyraźniej ten dzień miał być serią niewiarygodnych zdarzeń, bo oto do swojego towarzystwa zapraszała go jedna ze sławnych person tej szkoły, dodatkowo mieszając swoją elokwencją i gestami, choćby pojedynczymi ruchami. Gdyby i on zachowywał się tak swobodnie w towarzystwie ludzi, niewątpliwie ktoś by tu zamieszkał, tymczasem nie miał styczności z nikim. Do teraz, oczywiście. Rozwarł usta w zdziwieniu, patrząc na niego nieufnie, gdyż połowy tej obszernej wypowiedzi nie pojął, choć sam jej sens doń dotarł, z trudem, ale jednak. Rozluźnił się nieco, siedząc w takiej ciszy, nim zdobył się na krótkie, ale stanowcze potwierdzenie.
- Tak - rzekł zwyczajnie, bez żadnych innych słów. Pani Sanjou byłaby zawiedziona, ponownie posłałaby mu ten pełen pogardy wzrok. Jak zazwyczaj, standardowa reakcja na wszelakie pomyłki. Czyżby zaczynał być typową personą, która ograniczała się do narzekania na własne życie?
- To świetnie. - Uśmiechnął się szerzej, jakby ogłosił mu jakąś prześwietną nowinę, po czym podniósł się i wyciągnął do siedzącego rękę, którą tamten przyjął z niejakim wahaniem, nie będąc pewnym co oznacza ten gest, ale zasięgnąwszy wiedzę z obejrzanych filmów (i Over the Garden Wall) powstał z pomocą wysokiego. Musiał niemało się wysilić, by spojrzeć mu w oczy, co nieco go speszyło i ponownie spuścił wzrok, rezygnując z tego głupiego pomysłu. Kontakt wzrokowy nie jest dla niego. - Idziemy, milordzie - polecił jeszcze, ciągnąc go za sobą, wypełzając ze spokojnej przystani, pozbawiając skutecznej kryjówki. Nawet najgroźniejszy łowca czuje się nieswojo na obcym terenie.
Pokój małżeństwa różnił się znacząco od tego, co zapamiętał z sytuacji, gdy zwracał im uwagę o nadmierny hałas i niemalże błagał o ciszę nocną, bezskutecznie. Bałagan walał się jedynie po jednej stronie pomieszczenia, a mianowicie tej, która znajdowała się we wschodniej części, najwyraźniej należąca do Abla, o czym świadczył takowy napis na ścianie. Farba? Możliwe, jednakże w kolorze rdzy, przez co momentalnie skojarzył ją z krwią, a brzuch jął gorąco manifestować swoje cierpienie. Do tego łóżko środkowe, prawdopodobnie zajmowane przez jasnowłosego, o czym świadczyła charakterystyczna karteczka "własność irbiska, kochany", a także sam fakt, iż zostało ono złączone z prawowitym łożem Sheridana. Sypiał tutaj ktoś inny? Może jakaś dziewczyna? Niemniej tejże nocy zajmował je długowłosy współlokator Remusa, prawdopodobnie Pheles, gorzej pamięć wspominała imię. Na kolanach trzymał laptopa i najwidoczniej czuł się niewiarygodnie swobodnie mimo tego, że otoczony był rzeczami należącymi do drugiego faceta. Czy tak właśnie zachowywali się bracia? Albo pary, hym.
- Dzień dobry wieczór - przywitał się fioletowowłosy, nie odrywając wzroku od ekranu. Z niewiarygodną sprawnością sunął palcami po klawiaturze, nawet na nią nie zerkając. Ciekawe ile sekund pisałby Over the Garden Wall. 
- Wiedziałem że będziesz na tyle podły, by rozpocząć grę beze mnie - fuknął Sheridan, zamykając za sobą drzwi i płynnie rzucając się na miejsce obok swojego przyjaciela, by po tym z szafki nocnej zabrać butelkę z bliżej niezidentyfikowanym płynem i pociągając łyk.
Nathaniel zadrżał mimowolnie, widząc tę swobodą, jaką się odznaczali. Nie pasował tu, jego dziwne i niepewne ruchy będą kolidować z płynnym poruszaniem się mieszkańców tegoż pokoju, pewnie na końcu go wyśmieją i wykopią w samym środku nocy, by nigdy więcej się do nich nie zbliżał. Cholera.
- Siadaj - powiedział Abel, głową wskazując na krzesło stojące przy ich posłaniach. Bez słowa sprzeciwu wykonał to polecenie, sadowiąc się w siadzie skrzyżnym, by było mu nieco wygodniej, skoro preferował taką pozycję. - Piwa?
Piwo? Czymkolwiek było, nigdy tego nie konsumował, może zakazane? Ale mimo obaw nie mógł wyjść na kogoś nieobeznanego i tchórzliwego, gdy już tu dotarł wypadałoby wykorzystać sytuację do cna, by później móc posiadać jakąś broń, asa w rękawie, choćby gdyby nagle postanowili go napaść. Zawsze zawstydzały go takie osobniki, w towarzystwie swoich łatwiej było udawać wyluzowanego i zachowywać się swobodnie, a nawet arogancko.
- Nie dawaj małolatom piwa, durniu - wtrącił długowłosy, nadal nie racząc ich swoim wzrokiem. Małolatom? Cholera, nie mogli mówić zrozumialej?
- Nie jest małolatem, ma szesnaście. Inaczej bym go chyba nie zaprosił, co? - odparł jasnowłosy, podając Ravenowi butelkę. Miał dziwnie zamglony wzrok, ale mimo to zachowywał się tak jak zwykle, toteż nic nie podejrzewając Nathaniel odebrał ją od niego, by bez zastanowienia pociągnąć łyk.
Było gorzkie. Potwornie gorzkie, drapiąc gardło popijał napój dalej, nie zważając na to, co działo się wokół niego, bo dzięki temu nie mógł myśleć. Myśli stały się jego wrogami w ciągu ostatnich dni, toteż taka ucieczka od obowiązków i zmartwień stała się bardzo przyjemna. Wyciągnięty z zamyślenia przez rechot Remusa zaprzestał, na koniec ocierając usta. Mógłby robić to częściej, zmysły zostały niejako stłumione, a gdzieś w głębi swojej świadomości jął nucić utwór obrażający jednego ze swoich ulubionych wokalistów.
- Włącz Game Over, muzyka w grze jest nużąca.
- Możesz sam to zrobić, nie jestem twoim służącym, głupi Azjato.
- Nie przywiązuj się tak do formalności. Jesteś pewien, że dałeś mu tylko piwo?
- Ja nie chwieję się po tym jak nienormalny, więc na pewno.
- Sam w sobie jesteś nienormalny, więc to żadne wytłumaczenie. Jezu, on drży. Wyciągnąłeś chłopaka z jakimś stanem hipotermii?
- Pewnie, właśnie o to mi chodziło, chodźmy
- Mhm. Połóż go tutaj, w końcu to niejako wolne łóżko.
- Ja tu śpię, do cholery.
- Przynajmniej nikt tu nie wejdzie, gdy go zobaczy. Bez urazy.
- Naprawdę sądzisz że nas słyszy?
Jakoby to wcale nie miało miejsca rejestrował wypowiadane słowa, w pewien sposób po prostu przygotowując energię potrzebną do późniejszych działań, gdy pochwyciły go silne ramiona i uniosły w powietrze. Nigdy nie dowierzał, że jest tak lekki, jak mawiano, jednakże gdy tylko legł na posłaniu, czując po obu stronach siebie obce ciała, nie mógł się powstrzymać od takowego stwierdzenia. Wszystko nadrabiał szybkością i mocą, nie był groźnym przeciwnikiem w rywalizacji, która obejmowała użycie siły. Po krótkiej i wyczerpującej walce z samym sobą pozwolił organizmowi na odpoczynek, przez stan niejakiego snu już wtulając się w ramię Sheridana, by później usłyszeć zamykany z trzaskiem laptop i poczuć, jak obok niego ktoś przewraca się na drugi bok. A rano zbudził go pisk dziewczyny, która nieświadoma niczego wparowała do pokoju. Ups.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz