Pogadaj z nami :D

środa, 30 września 2015

To mógłby być naprawdę przyjemny dzień. Część pierwsza.

 Audycja zawierać może wyrazy uważane za wulgarne. Propagować złe zachowania, być demoralizująca, niewnosząca morałów, a także wydawać by się mogło, że została pozbawiona logiki i sensu. (głównie część druga) Spokojnie, to tylko pozory. My takowe znaleźliśmy, więc (zwłaszcza) Wam nie powinno to sprawić trudności. c:

 Dobrze, po tym wstępie wszyscy uciekli, więc jedziemy z tym. Raz, dwa, trzy… Część pierwszą czas zacząć!
~*~



 Odetchnąłem błogo, gdy fala gorącej wody uderzyła w moje plecy, wykonując przyjemny masaż na skórze. Przymknąłem delikatnie powieki i oparłem czoło o szybę kabiny, spoglądając się z niemałym zainteresowaniem w stróżki wody spływającej dookoła mnie. Krucze włosy, teraz mokre kleiły mi się do twarzy, czasami nieco w nią łaskotając i utrudniając widoczność. Z przyzwyczajenia po prostu mi to nie przeszkadzało.
   Chcąc po chwili zabrać się za poszukiwanie ręcznika, który magicznym sposobem zniknął mi z pola zasięgu odsunąłem skrzydło kabiny I wtedy...
— KAS K*RWA, NIE MOŻESZ SKORZYSTAĆ NA DWORZE!?

Podwinąłem nogi, usadawiając się wygodniej na zamkniętym kiblu. Wypuściłem głośno powietrze i zanim cokolwiek powiedziałem wziąłem kolejne ciastko z patery, jako że zaczęły wzywać mnie po imieniu i to w kilku językach.
— Musisz się tak dzirać!? — warknąłem, skutecznie zapychając się wuzetką. Popatrzyłem na niego, całkowicie olewając fakt, że on i jego kolega Dumbo, świecą golizną, jak latarnia w Kołobrzegu i skrzywiłem się okropnie, gdy do mojego nosa dostały się zapachy z całej tablicy Mendelejewa. - Oh, bracie. Pomyliłeś płyn do podług, z szamponem? Jedzie tu, jakbyś wpadł do bali z watą cukrową.

Przewróciłem jedynie oczami, zbierając suchy ręcznik z wieszaka i okręcając go sobie wokół bioder.
—To się nazywa kąpiel z użyciem żeli, szamponów i innych badziewi jakbyś zapomniał. Bo przecież z wodą widzisz się raz na miesiąc — posłałem mu złośliwy uśmieszek i odrzuciłem na bok mokrą grzywkę, aby móc go lepiej widzieć siedzącego na kiblu i wpychającego ciastka. — Czemu podglądasz mnie w łazience? Nie starczają ci pisemka pod łóżkiem?

— I tak nie mam, na co patrzeć. — warknąłem, zlizując czekoladę spływającą mi po palcach i już planując desant na smakowicie wyglądającą szarlotkę. Albo ten dziwny pstrokaty z galaretką, czy z orzechami. Szkoda, że nie było już kremówki.
 Chwila, co ja miałem?
— Nekuś… —zacząłem miałkliwie, pochłaniając resztki piernika. — Nie sądzisz, ze trzeba pofatygować się do sklepu?

— I tylko, dlatego napastujesz mnie w kiblu? Nie mogłeś zaczekać, aż łaskawie skończę? —jęknąłem żałośnie, opierając się o umywalkę. — Z drugiej strony fakt, trzeba byłoby się wybrać. Mi wszystkie skarpetki podziurawił Kuro. Nie wspominając o majtkach i jednej koszuli. Skoro tak, to kiedy idziemy? — spytałem, wychodząc z łazienki w poszukiwaniu czystych ubrań.

— Nie wiem. Poczułem jakby taki impuls.- odparłem, spoglądając na moje skarpetki, gdzie jedna była w szare paski, a druga czarna. Wstałem z porcelanowego tronu i wyszedłem za Naokim. —Pójść możemy, od razu jak się ogarniesz, coby ludzi zbytnio nie straszyć. Może w końcu przekonam faceta z zoologicznego, by mi sprzedał chomika dla Wiesia.
Podjąłem ten temat, widząc jak gadzisko sunie po korytarzu do mnie. Przyklęknąłem przy nim, zbierając palcem odrobine bitej śmietany z ciastka, a następnie umazałem węża tuż nad paszczą. Wieszczadło skrzywił się lekko i zaczął śmiesznie machać językiem, próbując sobie to zlizać.

— Mhm. — mruknąłem, ze skupieniem przeszukując komodę w poszukiwaniu jakiś ciuchów, które były w miarę czyste i mogły nadawać się do włożenia. Przy okazji znalazłem Kuro. Kociak w najlepsze spał sobie na mojej szarej bluzie, którą właśnie dziś obrałem sobie za moją część garderoby.
— Przykro mi, musisz to przeboleć. —Podniosłem czarną kulkę, która zamiauczała niezadowolona i położyłem sobie na głowie.
— Kas! Coś jeszcze mamy do załatwienia?

— Posmakowało?  — uśmiechnąłem się, głaszcząc gada po głowie. Wieszczadło owinął się wokół mojej dłoni, jakby w obawie, ze zaraz ją zabiorę i zawzięcie zlizywał z moich palców lukier. — Jest coś jeszcze nam potrzebne? — mruknąłem do niego, na co gad tylko popatrzył na mnie jasnymi ślepiami i wrócił do poprzedniego zajęcia.  —Weź mnie tylko nie ugryź.  — zaśmiałem się, podnosząc się z kucków. Gad nie spodziewając się takiego obrotu spraw, ześlizgnął się z ramienia na podłogę. Zmierzył mnie morderczym wzrokiem i zaczął syczeć na wszystko i wszystkich.
Ledwo powstrzymując złośliwy śmiech, machnąłem na niego, zabierając z podłogi paterę, gdzie po wszelakich sprawcach cukrzycy, pozostały tylko okruszki. — Ciastka się skończyły!  —odkrzyknąłem, odpowiadając na pytanie Naokiego.

— Kupimy przy okazij — odparłem, pozwalając Kuro ulokować się w kapturze bluzy i gotowy do zmagań dzisiejszego dnia zszedłem po schodach na dół. — Gotowy? — zwróciłem się do brata.

Właśnie upychałem Wieszczadło do torby, mimo jego jawnych protestów i groźby, gdy Naoki zszedł na dół. Wykorzystałem chwile nieuwagi gada i zasunąłem gwałtownie torbę. Olewając całkowicie szamotaninę węża, zarzuciłem ją na ramie.
— Chwila. — odmruknąłem, po drodze zahaczając jeszcze o lustro, by tam dokonać akt chaosu doskonałego na mych włosach. O matko! Ale ta twarz! Zrób coś z nią! Zamaluj, zakryj, zgaś światło! — Dobra możemy iść.

Kiwnąłem lekko głową, upewniając się, czy kociak, aby na pewno siedzi w moim kapturze i dobrze się trzyma, po czym razem z Kasene opuściliśmy mieszkanie z zamiarem udania się do jakiejś galerii.
Szczerze powiedziawszy do miasta wybieraliśmy się raz na dwa lata, więc takie wydarzenie było wręcz świętem. Zazwyczaj jedynie na chwilę wyskakiwaliśmy na szybkie zakupy by uzupełnić zapasy lodówki i nie umrzeć z głodu.
— Pewny jesteś, że niczego nie zapomnieliśmy?

— A co moglibyśmy niby zapomnieć? — wzruszyłem ramionami, kątem oka śledząc Naokiego.- Dom zamknąć? Jakby nawet ktoś jakimś cudem go znalazł w tym buszu, to by pewnie jeszcze datki na biedne dzieci zostawił, widząc tą rudere, godną sztampołowego horrojca. Żelazka nie zostawiłem włączonego, bo go jeszcze nawet z pudełka nie rozpakowałem. Wąż też jest.— szarpnąłem za pasek torby, na co gad odpowiedział mi jeszcze gwałtownie sycząc przy tym, jak zepsuty czajnik. —Pieniądze wziąłeś, nie?

— Wziąłem, kot jest, brat jest, dom zamknięty, tak, żelazka nawet nie rozpakowaliśmy, jak słyszę Wieszczadło jest —wyliczyłem na palcach, kiwając do siebie głową. — Czyli wszystko jest — skwitowałem, spoglądając jak kończy się leśna dróżka i zaczyna asfalt.
Witaj świecie - pomyślałem, zastanawiając tym samym, co dzisiaj idiotycznego się stanie.

— Gratulacje, ukończyłeś żłobek. Potrafisz nazywać rzeczy. — sarknąłem, rozszerzając kąciki ust do dość paskudnego uśmiechu. — No pośpieszmy się, bo wszystko zamkną. — dodałem po chwili, uciekając przed wzrokiem Naokiego, w którym czaiła się niebezpieczna iskra, pragnąca wepchać mnie pod rower, ewentualnie samochód. Przyśpieszyłem, ciągnąć go za rękaw bluzy, by od razu nie zaliczyć falstartu i nie zgubić się w tłumie, wygłodniałych, spragnionych promocji.

Zgubię go. Jak babcie kocham, zgubię go i to specjalnie. Tylko poczekam, aż wejdziemy głębiej w tłum, ulotnie się i zostawię go samego.
   Po jakimś czasie mordowania się z przechodniami na ulicy w końcu dotarliśmy do galerii, gdzie mieliśmy zamiar zrobienia zakupów. Rozejrzałem się badawczo, lustrując każdą nazwę sklepu, którego drzwi stały otworem i zastanawiając się, kiedy oczy same zaczną krwawić od nadmiaru pstrokatych kolorów.

— Ciesz się, że to nie sezon wiosenny. No wiesz; ćwiatuszki, kurczaczki, spocony facet w stroju zajączka, dyszący nad tobą, jak Lord Vader z gruźlicą, chcąc ci wepchać albo ulotkę, albo jakąś chorobę weneryczną. —parsknąłem pod nosem, widząc niemrawą minę Nekusia podchodzący pod skrajny szok, zmieszany z wielką pogardą dla projektanta wnętrz. To muszę mu przyznać; wszystko zostało tak urządzone by było przeciwieństwem panujących standardów estetyki. Może jak się zbełtam, to pojmią, że zielony nie pasuje do różowego.
— Chodźmy pomęczyć ekspedientki, przymierzając wszystkie ciuchy w sklepie, by na końcu wybrać jeden i to ten najtańszy. — zawołałem radośnie, popychając brata w stronę sklepu, bo by pewnie z pół dnia, tak stał podziwiając florę i faunę galerii, w postaci karaluchów i radioaktywnych pieczarek rosnących na kanapce z Maca.

— Umrę tutaj. — westchnąłem zażenowany, idąc tym razem potulnie za Kasene, który ciągnąc mnie gdzieś na oślep torował drogę między tłumem ludzi łokciami. Kuro niezbyt zadowolony z takiego obrotu spraw mocniej przyczepił się pazurkami do kaptura, ciekawsko rozglądając na boki i uważając, aby przypadkiem nie spaść i nie zgubić się w tłumie.
— Okej, więc co atakujemy pierwsze? — spytałem, stając na chwilę w miejscu, gdzie nie było aż tyle ludzi.

Od początku, gdy tylko tu weszliśmy, po głowie buszowała mi pewna określona zachcianka. Której ciężki słodki zapach z domieszką goryczy kłębił się na tym poziomie galerii, pobudzając mój wiecznie spragniony tego żołądek. I to dzisiaj jakoś wyjątkowo. Uśmiechnąłem się reprezentując całą kolekcję szkliwa z faktu, że Naoki chyba spłoszony dla niego egzotyką tego miejsca, zadał mi to pytanie.
— Chodź coś zjeść!  — zawołałem, jakoś tak za bardzo podbuzowany. Ale to winna tej słodyczy w powietrzu. — Od rana chodzi za mną kawka i jakiś dobry miodownik. A jak coś zjemy to lepiej będzie się nam chodzić. — złapałem Nekusia już tak z przyzwyczajenia i pociągnąłem w stronę pierwszej lepszej kawiarni.

Nie musiałem długo zastanawiać się nad propozycją brata, gdyż ten jakby podjął decyzję za mnie. Nie czekając nawet na moją odpowiedź pociągnął mnie za bluzę, znowu prawie, że zabijając ludzi stających na naszej drogę łokciami. Jakby zastanowić się głębiej nad jego propozycją, czemu by nie wpaść na coś słodkiego, skoro przy okazji jesteśmy w galerii i znalezienie cukierni nie stanowi tutaj większego problemu. Sam zjadłbym kremówkę.

 Ciągnąc brata w dalszym ciągu za mankiet bluzy przeprowadziłem, a może lepiej byłoby powiedzieć, że przeciągnąłem przez hol galerii w stronę niezbadanych lądów, fast foodami i olejem cuchnącymi. Znaczy się z restauracjami.
 Widząc pstrokatość, a jakże różnorakość wszelakiej maści kafejek i tego typu badziewi, mój mózg dokonał dezercji i kazał mi skręcić w malutki, ale na swój sposób uroczy lokal. Usłużnie zaprzestałem miętoszyć bluzę Naokiego, wchodząc odburknąłem beznamiętne „dzień dobry” i pognałem do stolika, przy oknie, by mógł bezczelnie przyglądać się ludziom, wpychając w siebie lukier. Poprzednio jeszcze porwałem menu, żeby nie robić za gbura, który zeżre cały zapas ciastek, nie zapoznając się poprzednio z ofertą.

 Rozejrzałem się uważnie po lokalu, lustrując wzrokiem każdą napotkaną dekorację i istotę ludzką, która napatoczyła mi się przed oczy. Mimo tego, iż wnętrze było przyjemne i miłe, prawie, że jedynymi osobami, jakie tu przebywały byliśmy my, nie licząc Wieszczadła i Kuro.
 Złapałem z ciekawości menu, spoglądając na wystawione w kolumnie nazwy deserów i zastanawiając się nad czymś głęboko.
—Kas? Czy jakiś jakże interesujący fakt zwrócił twoją uwagę?

Uniosłem wzrok znad karty, przez chwilę zastanawiając się nad pytaniem. — Nie mają makowca? — odparłem po chwili. Jednak sądząc po minie Naokiego niestety to chyba nie chodziło o to. Skrzywiłem się uciekając wzrokiem na bok, zmuszając się do zainteresowania lokalem. Miły, uroczy, jak już wspominałem. Gustowne przyciemniane lampy, zapach świeżej kawy zmieszany z bliżej nieznanym mi odświeżaczem powietrza. Zwykły obszerny lokalik, ale też i wyludniony.
— Pusto tu trochę. — mruknąłem pod nosem wracając wzrokiem do brata.

Pokręciłem z udawanym niedowierzaniem głową na fakt, że udało mu się wreszcie zgadnąć, co miałem na myśli od samego początku, gdy przekroczyliśmy próg tego lokalu.
— No brawo - westchnąłem. —Tylko, dlaczego? Przecież to miejsce nie jest obskurne, ani nie świeci duchami. Może mają trujące ciastka? - dodałem po chwili, reflektując się, że jeszcze nic nie zamówiliśmy i zastanawiając, czy w ogóle powinniśmy.

— Będziemy mieli już za chwilę okazje się przekonać. — błysnąłem uzębieniem, wyłapując głodnym cukru, sępim wzrokiem kelnerkę lecącą do nas po zamówienie.
— Co poddać? —uśmiechnęła się niewinne. A ja jeszcze bardziej zachęcony, odłożyłem problem teoretycznego zatrucia jadem kiełbasianym na dalszy plan, na rzecz uciech dla żołądka i mego samopoczucia.
—To, to, to i jeszcze to. — przeszorowałem palcem po karcie pokazując dziewczynie, czego pragnę.  —A i to jeszcze. No i woda. Staram się ograniczyć trochę cukier. —raz kolejny popisałem się uzębieniem. — A ty co chcesz Naoki?

Westchnąłem cicho, z miną człowieka styranego życiem przeskakując wzrokiem to z jednego to z drugiego słodkiego deseru, nie mogąc zdecydować się, co wybrać. W gruncie rzeczy moje drugie ja dobitnie dawało mi znać, abym zgarnął wszystko, co mogło doprowadzić mnie do cukrzycy.
— Ciastko toffi i gorącą czekoladę. — odezwałem się wreszcie do kelnerki, odkładając kartę na bok i zawieszając swój wzrok na dziewczynie. — Macie tu problem z gryzoniami, że nikt nie przychodzi? — rzuciłem krótko, ciekawy odpowiedzi. Kawiarenka nie była miejscem, które odstraszało wyglądem, a wręcz przeciwnie - przyciągało. Nie mogłem, więc zrozumieć, dlaczego w pomieszczeniu znajdujemy się jedynie my. Trują klientów, czy jak?

Widzę mojego brata w socjologii. I jego książkę pod tytułem "Jak nie powinno się zaczynać rozmowy." Prychnąłem i na szczęście tylko to, gdyż zapobiegawczo zastawiłem ręką usta.
— Nie!  — oburzyła się dziewczyna, nerwowo zawijając biedny zagubiony kosmyk włosów wokół palca. Myślałem, że za uwagę o szczurach obróci się z fochem mówiącym, że w podzięce napluje nam w do picia, jednak została.
— To dlaczego?  —zapytałem przyglądając się nerwowym trikom dziewczyny.

Westchnęła ona w końcu ciężko, widocznie dając za wygraną i postanawiając powiedzieć wszystko to, co siedziało jej na duszy. Wzruszyła delikatnie ramionami, zaprzestając w końcu bawić się swoim zbłąkanym kosmykiem włosów i powiedziała:
— Nie mam pojęcia. Fakt, że kawiarenka została otwarta niedawno, jednak żadnego zainteresowania ze strony innych. Jesteście jedynymi, którzy zechcieli pokazać się tu od wczoraj, kiedy to starsze państwo weszło jedynie by spytać się, gdzie jest H&M.
Wysłuchałem do końca jej spowiedzi, po czym przeniosłem wzrok na brata, przez krótką chwilę pogrążając się we własnych myślach. Lokal był miły, przytulny, nie odstraszał - a przynajmniej nas. Dlaczego więc by nie zrobić czegoś, co przyciągnie ludzi?

—Nie próbowaliście zrobić jakieś kampanii reklamowej, albo czegoś w ten gust? — mruknąłem, jakby wewnętrznie wyczuwając tu problem. Kawiarnia nie była jakoś ulokowana na „głównym” szlaku między wiodącymi prym sklepani, ale też nie była ukryta tak, że nikt znaleźć jej nie mógł. Nam się udało, innym wystarczy tylko trochę pomóc.
— Ulotki na nic tu się zdadzą. —westchnęła, przewracając oczami. —Nawet na to nie spojrzą, tylko wyrzucą.

— A po co nam ulotki? — zagadnąłem po chwili, spoglądając porozumiewawczo na Kasa. Skoro nikt nie miał zamiaru nawet spoglądać na ulotki, my zmusimy przechodniów, aby spoglądali nie na ulotki, a na coś innego, ciekawszego.
— Mam pomysł. —wstałem z miejsca, po czym szybkim krokiem ruszyłem w stronę wyjścia z kawiarenki. Przy drzwiach jednak odwróciłem się za siebie i gestem dłoni nakazałem bratu, aby podążył za moim śladem.


Hyh, nikt tu nie dotarł, więc nikt się nie obrazi, jak powiemy, że...
CDN

1 komentarz:

  1. Obrażam się! Obrażam się! Jak można tak zakończyć! Następną część proszę! Pierwsze wypowiedziane słowa włączonym capsem mnie kupiły xD śmiałam się jak głupia! Kas ty zboczuszku xD haha! O chciałabym spotkać takie rodzeństwo w realnym świecie! Te ich teksty co do siebie zawsze powoduja, że mam banana na twarzy. Takich ludzi w świecie mało, a przynajmniej w mojej okolicy! I już się boję co ci dwaj zmajstrują xD ale pewnie uda im się zachęcić ludzkość do odwiedzin tej kawiarenki :3
    Czekam na ciąg dalszy no! :D

    OdpowiedzUsuń