Pogadaj z nami :D

niedziela, 4 października 2015

To mógłby być naprawdę przyjemny dzień. Część druga.

Audycja zawierać może wyrazy uważane za wulgarne. Propagować złe zachowania, być demoralizująca, niewnosząca morałów, a także wydawać by się mogło, że została pozbawiona logiki i sensu. Spokojnie, to tylko pozory. My takowe znaleźliśmy, więc (zwłaszcza) Wam nie powinno to sprawić trudności. ^w^

~*~



— Mam pomysł. —wstałem z miejsca, po czym szybkim krokiem ruszyłem w stronę wyjścia z kawiarenki. Przy drzwiach jednak odwróciłem się za siebie i gestem dłoni nakazałem bratu, aby podążył za moim śladem.

  Naiwny myśląc, że ogarnąłem, o co mu chodzi. No, ale cóż, jak waćpanna macha jak na sługę, to się sprzeciwiać nie będę. Wzruszyłem tylko ramionami w odpowiedzi na pytające spojrzenie kelnerki i ruszyłem posłusznie za Naokim.
—Czym zaś błyśniesz? — mruknąłem zaczepnie doganiając go.

—My błyśniemy — poprawiłem go, odciągając gdzieś, gdzie ludzie nie będą zmuszeni deptać nas, a ja będę mógł w spokoju wyjaśnić mu, o co tak naprawdę chodzi i co wymyśliłem. Tak, więc gdy łokciami utorowałem nam drogę między żywymi, znaleźliśmy się na ławce przed sklepem odzieżowym, gdzie na nasze szczęście nie stało stado śliniących się nastolatek.
— Słuchaj, możemy pomóc w rozpromowaniu tej kawiarenki. Mamy przecież magię, czego nam więcej potrzeba? —  I na dowód potwierdzający moje słowa uniosłem do góry dłoń, której opuszki palców zapłonęły niebieskim ogniem.

 Patrzyłem na niego tępo. A dokładnie na płomień smyrający jego palce, czekając tylko na moment, gdy alarm przeciwpożarowy ugasi jego zapędy. W przenośni i dosłownie. — Wiesz Nekuś, wokół podpaleń zawsze jest dużo zamieszania, ale nie sądzę, że to taki dobry pomysł na rozkręcenie interesu. — uniosłem wysoko brwi, krzyżując ręce na piersi.

Pokręciłem jedynie głową na boki uświadamiając mu, iż nie o to mi chodziło, a on nie zrozumiał niczego. Chcąc, więc, aby w prosty sposób załapał jak ma wyglądać plan stworzyłem z ognia małego, niegroźnego króliczka, który robiąc slalom między ludzkimi nogami pokicał do stojącej nieopodal, widocznie nudzącej się dziewczynki. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy mała kucnęła i zaczęła go głaskać, a on w nagrodę uciekł jej prosto pod drzwi ów kawiarenki, gdzie młoda również zawędrowała. Ogniste zwierzątko zniknęło, a ona bardziej zainteresowała się szyldem wiszącym nad jej głową, który z chęcią zapraszał do środka.
I co? I weszła.

— Skubany zawsze znajdzie okazję by pobawić się swoimi figurkami. — wykrzywiłem usta w szeroki uśmiech pojmując, o co chodzi. I nawet pomysł ten spodobał mi się. Co zbiera najwięcej widowni? Magia. Co najchętniej dzieciaki oglądają? Magię. A czym dysponujemy? Ano właśnie rzekomą magią. W wersji upośledzonej z lekka i kulejącej, ale nikt o tym przecież wiedzieć nie musi. Byle zrobić show.
— Czyli co? Mamy dać pokaz umiejętności? Liczę, że coś nam z dniówki odpalą.

— A jak nie inaczej. — wykrzywiłem usta w szatańskim pół uśmieszku, po czym usadowiłem się wygodniej na swoim miejscu, jedną nogę zginając w kolanie i podciągając sobie aż pod samą brodę, a drugą prostując. Tak właśnie siedząc mogłem w spokoju lustrować wzrokiem ludność przeciskającą się między sobą i specjalnie podtykając im pod nogi ogniste wytwory, które prowadziły prosto do ów kawiarenki. Cholera, to działało.
— Dawaj, Kas, bo ci życie minie. Zróbmy zakład. Ten, kto zwoła tam więcej ludzi wygrywa, a przegrany stawia mu w kawiarni to, co będzie chciał. — spojrzałem się na niego z ciekawością czekając na jego reakcję. No co? Nawet ja czasami mogę się trochę pobawić.

— Oh, to będzie dla mnie ekstaza widzieć, jak wypłakujesz łzy nad ostatnim groszem, płacąc za moje zachcianki. — westchnąłem rozmarzonym głosem. Zakład? Lepiej trafić nie mógł. Odszedłem na kilka metrów, rozglądając się za potencjalną klientele. I ofiarę moich głupich pomysłów. W normalnych sytuacjach z pewnością wystarczyłby głupkowaty uśmiech, urok osobisty zaledwie, ale z tym nie wygram zakładu. Zacząłem powoli zbierać cień na palcach. Nigdy mi to za dobrze nie wychodziło, ale motyla z pierwszym stopniem niepełnosprawności jeszcze potrafię stworzyć. No dobra, ćmę na sterydach. Czepiacie się.
 Gdy uznałem to za twór mniej więcej stabilny puściłem go, lekko wodząc w stronę młodzieży czekającej przed sklepem. Motyl koślawo opadł na telefon, który jeden z nich uparcie badał nosem, co spotkało się… no dobra nie spotkało się, bo wesoła gromada na przerośniętego robala zareagowała krzykiem, a właściciel smartphona omal go nie wypuścił. Nie wiem, czy się zmieszałem, czy od tak z kaprysu twór rozpadł się i niczym taki wąż począł ślizgać się pod nogami. Ledwo nakierowałem go, by ratował sytuacje i prześlizgnął się do wejścia kawiarenki, gdzie dopiero zniknął całkowicie.  Najśmieszniejsze, że grupa ochoczo poderwała się z ławki, jednak nie poczęła szukać terapeuty, tylko poszła w stronę w kawiarni.
 Uradowany z sukcesu odwróciłem się w stronę Naokiego racząc go wystawionym językiem i ruszyłem w dalszą część galerii, by kontynuować łowy.

 Z ciekawością godną dziecka obserwowałem poczynania Kasa w sprawie ściągnięcia klienteli do ów kawiarenki. Szczerze powiedziawszy zabawnie było patrzeć na jego początkową nieudolność i kiedy już naprawdę myślałem, że nici z jego ćmów na sterydach pojawił się wąż, który bez problemu zaprosił gromadkę dzieciarni do środka.
— Też mi coś. —mruknąłem z kpiną pod nosem, na jego wystawiony język odpowiadając środkowym palcem. Jeśli myśli, że dam mu tak łatwo wygrać jest w ogromnym błędzie. Osobiście dopilnuje, aby wydał wszystkie swoje kieszonkowe na moje zachcianki.

 Parę osób mnie zaczepiło, parę dało się namówić, a parę omal nie zeszło na zawał widząc latające, tudzież pełzające cieniste mary. Jak na moje umiejętności magiczne i reprezentacyjne to bardzo dobry wynik.
— Ciekawe ile Naoki nałapał. — mruknąłem do siebie wychodząc z ustronnego, porcelaną zdobionego publicznego miejsca. Znaczy prawie, bo szok, jaki doznałem odchylając drzwi lekko mnie zamroczył. Przede mną stał oparty o ścianę całkowicie obcy i nieznany szatyn. Chodź, co ja tam mogę powiedzieć z moja prozopagnozją. I bezczelnie wgapiał się we mnie tymi swoimi jaskrawymi, jednak zimnymi oczami. No rozumiem potrzeba i te sprawy. Co z tego, ze reszta kabin jest wolna. Trzeba jak sęp wgapiać się w tą, gdzie akurat byłem. Nie wnikam, ludzie fetysze mają różne. Może akurat w tej papier z jedwabiu, czy co. Ja tam w srajtaśmach nie wybrzydzam.
 Ruszyłem się dopiero, a raczej zwiałem, jak oparzony, gdy nieznajomy uśmiechnął się do mnie. Jednak nie był to uśmiech ani trochę przyjazny, czy miły a raczej, co najmniej dziwny. Nie odwzajemniłem go. Nawet o tym nie pomyślałem. Byłem za bardzo pogrążony w szoku, jak zajęty sposobem najszybszego zwiania z jego pola rażenia. Chciałem tylko umyć ręce i zapomnieć o tym dziwnym incydencie.
Odkręciłem kran, jednak zanim zacząłem myć ręce, mój, jakże ułomny mózg kazał mi się odwrócić w stronę kabin, gdzie jeszcze przed chwilą czatował nieznajomy. Oczywiście nie było tam. Więc gdzie zaś poszedł? Czyżby załatwić potrzebę? A skądże! Jakby nigdy nic stał za mną, olewając całkowicie przestrzeń osobistą. Moje serce zawyło arie pogrzebowe, a ja chyba kicnąłem na pół metra w górę.
— C- czegooo… — nie zdążyłem wyjęczeć pretensji, czy nawet testamentu, gdy tamten z wyszytym na ustach paskudnym uśmieszkiem złapał mnie pod brodą zaciskając palce na mojej żuchwie. Gwałtownie pchnął mnie na ścianę. Niemiły ból rozszedł się po ciele, jednak został on skutecznie zagłuszony przez ciepło jego warg. Tak nagle, bez ostrzeżenia.  Nie wiem, co było silniejsze. Uczucie strachu, czy obrzydzenia. Mogłem spodziewać się rzeczy wielu, ale to było całkowicie irracjonalne. Starałem się go odepchnąć, ratować przynajmniej łapiąc go za kłaki, jednak jakaś niemoc we mnie wstąpiła. Pół biedy, jeśli to byłaby taka, jaką sobie pewnie w tym momencie wyobraziliście. Tu raczej ogarnął mnie jakiś paraliż. W zastraszający tępię postępujący od palców po resztę ciała, który po chwili zamienił się w senność. Czułem, jak ślizgam się po płytkach, jednak zrobić nic nie mogłem przez ciemną mgłę zachodzącą mi na oczy.

Czas mijał i mijał, a ludzie coraz ochoczej schodzili się pod drzwi małej, niegdyś jeszcze "niewidocznej" dla oka kawiarenki, która w tym momencie pękała w szwach od tłumów jakie oblegały stoliki, a biedna kelnerka wkładając w swoją prace wiele wysiłku biegała od klienta do klienta, odbierając zamówienia. Cóż, widocznie nigdy nikt nie przypuściłby, iż to miejsce zacznie w końcu żyć, więc zatrudniono tylko jedną osobę na jedno jedyne stanowisko.
A ja?
Siedziałem wygodnie na jednej z wolnych i ustawionych na uboczu ławeczek, by móc w spokoju obserwować wszystko, co dzieje się wokół. Można by rzec, że nasza misja została wykonana, zrobiliśmy dobry uczynek, jednak brakuje pewnego dość rażącego elementu gry, a mam na myśli Kasene, który jakiś czas temu znikając mi z oczu nie pokazał się do tej pory. Chcąc nie chcąc mógłbym w sumie wstać i pójść zamówić sobie ciastko, lecz sumienie boleśnie dźgało mnie w żebra sycząc, abym poszedł go poszukać. W końcu z jego orientacja w terenie nic nie wiadomo i mógł zgubić się nawet w kiblu - co było bardzo prawdopodobne.
   Z ciężkim westchnieniem wstałem, więc z miejsca, przy okazji rozglądając się na boki z nadzieją zauważenia brata. W pewnym momencie ku mojemu zadowoleniu poszukiwany sam napatoczył się pod moje buty, prawie, że depcząc mnie. Jego mina nie wskazywała na to, że zezłościł się z powodu braku papieru w toalecie, a mówiła bardziej, iż jest mocno wkurzony, co działo się praktycznie... Nigdy?
— Co ci? — uniosłem brew ku górze, lustrując brata niepewnym wzrokiem.
— Jak to co? — odburknął, prychając pod nosem. — Ja się powinienem spytać, co tobie. Czekam na ciebie do cholery, a ty siedzisz sobie w najlepsze.
— Słucham? — W tym momencie odjęło mi mowę. Przez pierwsze dobrych parę minut nie miałem pojęcia jak na to odpowiedzieć. Tak, ja nie wiedziałem jak otworzyć gębę i to po raz pierwszy w życiu. Nim, więc zdążyłem zrobić cokolwiek innego i nim zdążyłem zorientować się, o co chodzi, każde z nad rozeszło się w inna stronę.

— Matulu, kochaniutki, nic ci nie jest..?
— Ahgaaaaaa!
 Wydarłem się, jak katowany niewierny, gdy przed obliczem zamajaczyła mi się postać starej wiedźmy, która z jakiegoś powodu klepała mnie zimnym łapskiem po policzku. Rozwarłem gwałtownie oczy i podskoczyłem do góry, zahaczając czubkiem łba o umywalkę.  Z gardła wyrwał mi się dziwny jęk, w którym zawarty był cały ból mego życia doczesnego.
— Czemu leżysz na podłodze? Co się stało? — padło pytane, które odpiło się jak piłeczka od mojego trzewioczaszki by wypaść z drugiej strony. Właśnie. Co ja robię na parkiecie w męskim kiblu? Przyszedłem załatwić potrzebę, a potem… No właśnie, co?
 Wzruszyłem ramionami odnajdując w wiedźmie osobę sprzątaczki, która szkalowała mnie wzrokiem wystraszonego zwierza, gotowym wzywać z mojego powodu przynajmniej papieża.
— Nie. Nie wiem. Przepraszam. — mruknąłem zmieszany podnosząc się z podłogi. Nie przejmując się kobietą, spritem wybyłem ze sracza w myśl, że nie wiem ile tam leżałem, dlaczego tam leżałem i jak się nie pośpieszę to mnie Naoki położy. Tylko tym razem w trumnie.
 — Nekuś, kocie, nie wiesz, co się stało.. o. — z piskiem gumofilców wypadłem na alejkę pod kawiarnią, gdzie balował Naoki. Jednak mina, jaką mnie uraczył zgniotła mnie mentalnie w kulkę. Nie zdążyłem nawet zapytać, jakie podpaski mam mu kupić na PMS, gdy po prostu splunął na mnie jadem.
 — Oh, humorek ci się poprawił?
Stanąłem jak ten głupi, z głupim wyrazem twarzy, nie rozumiejąc skąd tyle w nim agresji. Mam wiecznie optymistyczne podejście, a że się szczerze jak debil to winna genów. Nie powinien narzekać. Ma identyczne.
— O co ci chodzi..?
— Teraz udajesz niewinne dziecko, a przedtem szczekałeś, że gęba ci się nie zamykała.
 — Naoki, o czym ty...
— O tym, że z takim językiem to możesz do lustra, a nie do mnie.
 Zmierzył mnie wzrokiem pełnym pogardy i nienawiści, że aż mi wszystko opadło. Nawet nie stęknąłem w odpowiedzi, tylko tępo wpatrywałem się w niego starając ogarnąć, co zaś zrobiłem. Naoki widząc, że zdołał mnie zgasić, machnął ręką i odszedł, na końcu życząc mi trochę pieprzu w życiu.

Nie rozumiałem, skąd tak nagła zmiana nastroju u Kasene. Zupełnie, jakby w jednym momencie był kompletnie inną osobą, by następnie znów wrócić do prawdziwego siebie. Nigdy w życiu nie spotkałem się jeszcze z tym, aby TEN Kas pałał taką agresją do otoczenia i pluł jadem na wszystko, co spotka na swojej drodze. Szczerze mówiąc teraz wolałem przeczekać jego nagle zmiany nastrojów nie chcąc, aby w pewnym momencie mi, bądź jemu stała się krzywda... Choć bardziej prawdopodobnie byłoby, iż on wyląduje na wózku. Chcąc, więc uspokoić się bez większego kombinowania wparowałem do kibla, tym razem bez zamiaru załatwienia swojej potrzeby, a po prostu dla namysłu. No błagam, kto zaprzeczy temu, że toaleta to najlepsze miejsce do rozmyślań? I byłoby tak, gdyby nie obecność pewnego tajemniczego szatyna, bezczelnie wgapiającego się na mnie. Na początku totalnie olałem jego obecność, machnąłem na to ręką twierdząc, że nie lubię tracić czasu na idiotów. W miarę upływu chwil zacząłem mieć jednak duże wątpliwości, co do "machnięcia na to ręką", gdyż coraz nachalnej zacząłem odczuwać jego obecność przy mnie, aż w końcu chcąc odwrócić się i kulturalnie odszczeknąć mu, aby znalazł sobie inną ofiarę gwałtu... Najzwyczajniej w świecie poczułem czyjeś ciepło warg na swoich, by w chwilę później osunąć się bezwładnie na podłogę.

 Wiecie, jak wygląda taka osoba, która właśnie pojęła, że przegrała w bierki z życiem i nie ma pojęcia, dlaczego? Więc stoi, jak ten debil na środku tłocznego miejsca, a w tle zawodzi jakaś smętna piosenka gwiazdki pop. Tak właśnie w tym momencie wyglądałem, tylko mi nie grała żadna Madonna, czy inna Górniak, tylko wesoła muzyczka przerywana przez ogłoszenia wołające by odebrać dzieciaka z biura rzeczy zagubionych.
— O co mu chodziło!?  — fuknąłem, z rozmachem parkując tyłkiem na ławeczce. Zarzuciłem torbę na kolana, przypominając sobie, że przecież nie noszę takiej wielkiego bagażu, bo mi kasa się w kieszeni nie mieści.  — Wiesiuuu… Kochanie moje, bo nasze kochanie walnęło focha. Słyszałeś? Czemu na mnie syczysz? Jak się kocham. Wszyscy mają do mnie jakieś wąty. Nie moja winna, że… Ej! Co ty robisz?!
 W ostatniej chwili zakryłem otwór, bo gad by po prostu wyskoczył. W pełni rozwiniętym kapturze i ociekającym jadem kłami. Odbił się od naciągniętego materiału i zasyczał, jak lokomotywa, zdolna przynajmniej pogryź zamek, nie mogąc znaleźć wyjścia. I wtedy pojąłem, że cień padający na moją osobę, to nie sztuczna palemka, a sam Naoki. Z wrażenia odgiąłem się w tył, pod lodowatym spojrzeniem, przy których Antarktyda to zaledwie kostki w drinku.
— Oh, czyżby tak wszyscy cię nienawidzili, że z samotnością musisz sobie radzić, gadając z torbą?
— Przecież, ja nie… — burknąłem, starając się odsunąć od niego. Coś mi nie grało. Naoki, co prawda to Naoki, który jak każdy kot chodzi własnymi drogami i potrafi naszczać na ciebie za drobne grzechy. Jednak nigdy nie robił tego w taki sposób. Tu nie było nawet nuty żartu, czy sarkazmu.
— No cóż taka powinność idioty.
— Ej, tylko nie idiota mi tu proszę, bo… — obruszyłem się, mierząc go wzrokiem.
— No, bo co? — dmuchnął mi w twarz, aż z wrażenia poderwałem się na równe nogi. — Powiedz mi Kasene, jakie to uczucie być tym głupszym? Tym gorszym? Tym bezużytecznym bratem?

Nie miałem pojęcia, co właśnie się stało, jednak czułem się jak w jakimś cholernym amoku, bądź na mocnym, dwudniowym kacu. Jedyne, co zdążyłem zrobić to niezgrabnie zwlec się z podłogi i dojść do wniosku, że znajduje się w męskiej toalecie - na całe szczęście sam, jednakże, co ja tam robiłem to już inna sprawa. Pamiętam tylko jakiegoś dziwnego i tajemniczego szatyna, a potem już cały film urwał się bez nadziei powrotu. Zaczynając zastanawiać się nad tym coraz głębiej doszedłem do wniosku, iż lepiej będzie znaleźć Kasa i zaprzestać wymyślania bajek, które w żaden sposób nie pomogą mi w odnalezieniu brata.
   Czym prędzej wybiegłem, więc z łazienki, wcześniej o mało, co nie tratując jakiegoś wystraszonego małolata, po czym zacząłem uważnie rozglądać się za jakimkolwiek śladem Kasene. W pewnym momencie zaczynałem nawet żałować, że nie mam jakiegoś super dobrego węchu, bądź gpsa nastawionego na bruneta, lecz ku mojemu zdziwieniu uratowały mnie nie moje "super moce", a... Wieszczadło, które ni z tond, ni zowąd znalazło się pod moimi nogi. Zdziwiony obecnością gada szybko podniosłem go z podłogi, niechętnie wpuszczając do środka bluzy, aby to nikt nie zauważył śmiercionośnej kobry wesoło shoppingującej w galerii.
— Gdzie Kas? — spytałem, na co wąż od razu wygiął się w stronę, gdzie powinienem pójść. Może kiedyś zmienię zdanie, co do inteligencji tego gada? Choć zdania, co do cholernie niemiłego uczucia noszenia go pod bluzą nie zmienię nigdy... Zawsze będę wolał mięciutkie futerko Kuro.
   Przemierzając tak galerię i mijając coraz to różniejsze i dziwniejsze osoby, w pewnym momencie na horyzoncie zaczęła malować mi się dość znana mi sylwetka. Owszem, był tam i Kas, jednak. No szlag, co robiłem tam i ja? Od kiedy mamy trzeciego bliźniaka? Może ten idiota nie powiedział mi o wszystkim? Chociaż z każdą mijającą chwilą, kiedy to zbliżałem się w ich stronę coraz bardziej i coraz lepiej słyszałem poszczególne słowa zdałem sobie sprawę z tego, iż dwóch Naokich to stanowczo za dużo. Zwłaszcza, jeśli ten jeden obraża Kasa w sposób, na jaki ja nigdy bym się nie zapędził. Dlatego właśnie będąc w odpowiedniej odległości od samego mnie, biorąc solidny zamach skrzywiłem nieco fałszywemu Naokiemu twarz, aż ten z wrażenia pocałował podłogę brudząc ją we krwi.

  Nie należę do osób, które nie potrafią oszczeknąć, a przynajmniej z dumą uciec z niewygodnej sytuacji. Jednakże w momencie, gdy po drugiej stronie stoi Naoki i to on puszcza w moją stronę interaktywny, język jakby zawinął się w węzełek. Nie miałem odwagi uciec, gdyż bym tylko potwierdził jego słowa. Stałem, więc jak ten kołek, czując jak moja samoocena kurczy się coraz bardziej. Z każdym następnym jego słowem. Gdy w końcu, raczył się zamknąć, a raczej pomogła mu w tym pięść pięknie wpisująca się w policzek bruneta. Która o należała do..
— Nekuś?! I Nekuś…?
 W między czasie Naoki, który został znokautowany przeklną siarczyście, masując pogwałconą twarz, która poczęła się powoli… zmieniać. Rysy uległy zniekształceniu, oczy zmieniły się z dwukolorowych halogenów w zgniłą zieleń, a włosy rozjaśniły się, by przedstawić nam całkowicie inną personę. Pseudo braciszek uśmiechnął się paskudnie, ścierając posokę z twarzy, gestem tym jeszcze bardziej ją sobie rozmazując. A mnie świadomość znokautowała.
—To ten brunet, co mnie w kiblu dorwał! — zawołałem odkrywczo, łapiąc flash back’a, uciekając za –miejmy nadzieje- prawdziwego Naokiego. Tylko on potrafi zarazem ociekać tak swoistym wnerwem i oddawać tyle chłodu do otoczenia.

— Dorwał w kiblu? — zmarszczyłem czoło w pełnym konsternacji namyśle, swój wzrok przenosząc to na pseudo niedopracowanego mnie, to na Kasene chowającego się za moimi plecami. W chwile później po raz kolejny zmroziłem spojrzeniem chłopaka zbierającego się pokracznie z podłogi, widocznie oczekując wyjaśnień całej tej sytuacji i naprawdę nie obchodziło mnie to, że nie będzie miał ochoty na rozmowę. — A teraz słucham, czemu lecisz w ślinę z pierwszymi lepszymi z męskim kiblu?
— Wal się... — warknął, lecz z jego twarzy nie schodził ten kpiący pół uśmieszek.
— Co proszę?
— Wal si... - Nie dokończył, gdyż jego plecy z dobitną dozą brutalności spotkały się ze ścianą, kiedy to łapiąc go za ubranie sam zafundowałem takie miłe spotkanie.

 Brunat zapoznając się z bliskością ściany, jakoś nagle pojął, że stąpa po cienkiej granicy bycia, czy też nie bycia zmasakrowany przez Naokiego, który zdolny byłby rozszarpać krtań, aby tylko wydostać z niego jedyną, słuszną prawdę. Nie dziwie mu się. Sam bym piał, jak chór kościelny chwaląc jego osobę, jakby mi taki buldog obśliniał trzewiczki.
— To moja moc.  — wydukał chłopak, jakby miało to cokolwiek tłumaczyć.
— Homoseksualizm?  —burknąłem inteligentnie, przewracając oczami.  — A naziści uważali to za chorobę. No cóż. Nekuś, jak myślisz, Kobra wpisze nam to w plan lekcji?

— Mogłaby. — dodałem swoje pięć groszy w stronę brata, nie odrywając jednak ani na chwilę wzroku od bladej twarzy bruneta, który bezskutecznie próbował uwolnić się spod mojego uścisku. — Ale... Teraz wytłumaczysz jak na sądzie ostatecznym, co to za moc.
— Moja moc... Znaczy - zająkał się. — Przez to, co robię pobieram magię od drugiej osoby. — dodał szybko. Przez krótką chwilę wpatrywałem się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, w głowie wciąż słysząc powtarzające się słowa, jakie przed chwilą usłyszałem. Pobiera magie? Moją magię? Magię Kasa?
— Tobie chyba życie jest nie miłe. — uwolniłem jedną rękę, która w sekundę zapłonęła ogniem, chcąc d o s a d n i e wytłumaczyć koledze, że tak się nie robi.

— Hola, hola… — zareagowałem, tak budząc jakiś ludzki odruch, a raczej obawiając się o smród w papierach u Naokiego, który najprawdopodobniej szykował się, żeby wypalić koledze na czole „Nie będę więcej zaczepiał porządnego obywatela w kiblu i zasłaniał się magią.” Tak po sto kroć, aby zapamiętał.
 Chwyciłem zbawcę ludzkości za rękaw odciągając od takiego sposobu rozwiązania problemu. Owszem. Tego z przeludnieniem także.
— Pobierasz magię?  — zwróciłem się do zastraszanego, a moje brwi korzystając z faktu, że nic nie rozumiem, postanowiły popykać sobie fale meksykańskie.
— Tak.- pokiwał energicznie głowa.  — Moce, jak i wygląd, każdego z kim nawiąże kontakt.

— To niech z tym lepiej skończy, albo wykorzysta do normalnych celów. — prychnąłem pod nosem, poprawiając kaptur bluzy. Kto o zdrowych zmysłach zaczepia pierwszego lepszego człowieka w kiblu i leci z nim w ślinę tylko po to, aby potem zyskać jego magię i wygląd? Niecne plany? Zniszczenie ludzkości, cokolwiek?
— Co tu w ogóle robisz? Mieszkasz gdzieś w pobliżu i nie masz, co robić w życiu, że koczujesz cały czas w galerii?

— Przypadek! — warknął, machinalnie otrzepując zgnieciony fragment ubrania. — Na ogół mam ciekawsze zajęcia i nie koczuje cały boży dzień w galerii. Teraz jakoś tak. Z nudów, o. — dodał racząc nas nieprzyjemnym uśmieszkiem.
— Aha.- wypuściłem nosem powietrze. — A nas opatrzyłeś na potencjalne nowe twarze w grupie wsparcia, bo tak?
— Boście się ujawnili durnie. Daliście naprawdę ładny pokaz. Nie ma, co. Powinszować. Niemagiczni się naprawdę ucieszyli.

— Durnie? — warknąłem, mrużąc oczy ze złości i w bardzo szybki sposób chcąc wbić mu do głowy zasady savoir vivre, jednakże w jeszcze szybszy sposób zostało mi to przerwane, kiedy ów znajoma-nieznajoma kelnerka wtrąciła się między nas, podstawiając pod same nosy tace ze słodkościami.
— To w podzięce za pomoc. — uśmiechnęła się szeroko. — Gdyby nie wy, kawiarenka dalej stałaby pusta, a teraz proszę, nawet nie ma gdzie usiąść - machnęła ręką w stronę lokalu, pokazując tym samym ilość gości, jaka przybyła w przeciągu tych paru godzin.
— Taa, nie ma, za co i w ogóle. — wzruszyłem ramionami. - Będziemy tu wpadać i dziękujemy za słodkości - dodałem na odchodne, bardziej w tym momencie chcąc zając się pewnym dewiantem czekającym na swoją kolej do piekła. W momencie, kiedy dziewczyna oddaliła się na odpowiednią odległość ja odwróciłem się gwałtownie za siebie, lecz... Nie ujrzałem tam postaci bruneta, a przed sobą jedynie tłum ludzkich mas przepychających się między sobą.



Gratulujemy i dziękujemy każdemu, komu udało się dotrwać do końca. c:

1 komentarz:

  1. E no to było świetne!! Ale pierwszy "napad" w łazience to miałam takie "O cholercia gwałciciele!" xD Rozwaliło mnie to wszystko. Ogólnie wasze notki zawsze poprawiają mi humor :3
    Bo było tak jak myślałam. Pomysł na sprowadzenie klientów świetny. Sama bym za takim stworzeniem poszła. No serio no! Chciałabym to zobaczyć! :D No i jak wspomniałam. Za pierwszym spojrzeniem "Gwałciciel" mnie po części wystraszył, ale z tego co wyszło potem sie uśmiałam xD Skąd wy bierzecie takie pomysły? Podajcie adres! xD Naoki się wkurzył *-* obronił brata <3 Co jak co uwielbiam takie sceny! Więzi między rodzeństwem to bardzo ciekawa rzecz zwłaszcza, gdy jedno staje w obronie drugiego <3 Oprócz kłótni of course, ale Kas i Nekuś i te kłótnie mają świetne. No i ten gostek mnie rozbawił xD Aż mam wizje co by się stało, gdyby na moją Selcię wpadł, bo Lily i Ami wolę nie narażać. I ta nagroda za pomoc :3 miły gest od kelnerki.
    Czekam, aż jeszcze kiedyś coś napiszecie :D

    OdpowiedzUsuń