Pogadaj z nami :D

piątek, 16 października 2015

Stop the bats.

and not come back.

Tonąc we własnych myślach przesuwał palcem wzdłuż blizny ciągnącej się przez całe ramię. Ciemnowłosy mężczyzna, muskularny i z parudniowym zarostem ukazującym się już na twarzy, niezważający na pełne nieufności spojrzenia i ewidentną niechęć siedzącej obok staruszki, która niby przypadkowo co chwilę trącała jego plecak z nadrukiem moro. Całkowicie nieetycznym było przecież, by ktokolwiek obok niej zasiadł, skoro jeszcze posiadała reklamówkę. Reklamówki też muszą odpoczywać. Autobusem trzęsło, gdy toczył się po podziurawionych drogach centrum Nevermind, miasta, w którym dawno ciemnowłosego nie było. I nijak nie wiązało się to z wykonywanym przezeń zawodem, gdyż po prostu zatrudnienia nie posiadał, a jedynie usiłował utrzymać się z ulicznych występów, aby nie nadwyrężać funduszu, jaki zwyczajnie mu nie przysługiwał, a jaki miał obowiązek dostarczyć prawowitemu właścicielowi. Dawny żołnierz, skrywający twarz pod daszkiem czapki z logo Batmana, niegdysiejszym prezentem od ukochanej. Nikt w pojeździe nawet nie drgnął, gdy ciałem rosłego mężczyzny wstrząsnął szloch, a drzwi otworzyły się, ukazując pełen majestat potężnego muru, a także szczerozłotej bramy, której strzegły dwie tajemnicze osobowości, a jaka otworzyła się przed tajemniczym człowiekiem, aktualnie ocierającym łzy własnych i dotąd skrywanych słabości, które teraz musiał wyciągnąć na wierzch.

~*~
- Sheridan, do dyrektorki.
Ucieszył się niezmiernie, mimo obaw, iż coś zbroił i nawet o tym nie wiedział, ale wszystko było warte, byle ominęła go fizyka. Toga zadowolony się nie wydawał, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Co prawda zrobiło mu się trochę żal porzuconego azjaty, ale to nie on za nic nie mógł zrozumieć tegoż przedmiotu. Niech pocierpi. Zważywszy na wydarzenia ostatnie nawet radowała go perspektywa odetchnięcia od niezręcznej atmosfery, jaka towarzyszyła im nieustannie, choć w rzeczywistości nic takiego nie zrobili. Nierzadko spali razem, w końcu bracia tak robią, gdy zapomną teleportować się do siebie z powodu własnego lenistwa. Z drugiej strony nie wiedział o braterstwie nic, tak jak o normalnych więziach rodzinnych, toteż na pewno nie zamierzał siebie za to obwiniać. Maszerując korytarzami nie dostrzegał nikogo, tylko parę wagarowiczów, którzy nie zamierzali kisić się w klasie podczas ostatnich z ciepłych dni tego roku. Pojmował ich w najgłębszym tego słowa znaczeniu, ale jego zaległości z przedmiotów były niewiarygodnie duże, zatem postanowił zmarnować taką piękną okazję i przyłożyć się do czegoś, choć w zasadzie nie miał po co. Nikt go nie kontrolował, tylko Syriusz czasami przyczepił się do jego ocen, zagroził wyrzuceniem tego cholernego indyka, na co Maisie oburzała się niesamowicie, zaczynając wydawać bliżej nieokreślone dźwięki, gdy długowłosy mierzył ją morderczym wzrokiem. Zabawni ludzie, nie ma co.
Nierzadko bywał w tymże pomieszczeniu, ale teraz jego zmysły zaczęły szaleć, gdy wyczuł odór papierosów, zmieszany z nieznanym dotąd zapachem cytryny. Bez trudu dostrzegł jeden jedyny, śnieżnobiały kosmyk pośród kruczoczarnej burzy włosów, nim mężczyzna odwrócił się, ukazując swoje oblicze, poznaczone bliznami i wyrażające dogłębny smutek, jak i wiele przeżyć, nieznanych tak młodej osobie, jaką był Abel. Uderzyło to weń ze wzmocnioną siłą, gdy najgłębiej skryte wspomnienia zaczęły nacierać nań bez ustanku, nie pozwalając na chwilę wytchnienia. Jeśli tak wyglądało uosobienie rozpaczy, to nigdy nie chciał poznać jej smaku. Wtem dyrektorka odchrząknęła, przerywając chwilę szoku i gorzkiej niewiedzy, dlaczego został tu wezwany. Dotąd nawet jej nie zauważył, zniknęła w tłoku całej reszty informacji, jakie odnotował jego umysł. Rozluźnił dłonie, uprzednio nieświadomie zaciśnięte w pięści, by móc dowiedzieć się czegoś więcej, a nie opierać się na samych domysłach.
- Na samym początku pragnę wspomnieć, iż nie wiem jak przeprowadzić tę rozmowę - powiedziała po prostu, siadając w swoim fotelu, jakoś niezgrabnie, jakoby sama się czymś trudziła. Już same słowa go zadziwiły, przeważnie odznaczała się pewnością siebie i niewiarygodną elokwencją. - Niechętnie także zmuszam cię do przypomnienia sobie o tamtych dniach - zwróciła się do chłopaka, przy okazji wskazując stojące nieopodal krzesło, przeważnie nieużywane, bo Potter nie gustowała w przyjmowaniu większej ilości ludzi, a przynajmniej takie plotki krążyły po szkole. - Wychowywałeś się w sierocińcu, o czym przypominać ci nie muszę, jednakże nie jesteśmy tutaj sami, a pan Sheridan...
Początkowo uznał, że oszalała i zwraca się do niego w trzeciej osobie, ale wtedy zdołał połączyć fakty, rezygnując z codziennej głupoty na rzecz niedowierzania. To śmieszne, na dodatek zupełnie niefilmowe, oto przyszła sierota do dyrektora, zasiadła obok własnego ojca, po czym dowiedziała się o tym bez żadnego dobrego podkładu muzycznego. Bzdura. Zacisnął dłonie na kolanach, próbując zemdleć, cokolwiek, byle tutaj nie siedzieć. Byle wrócić do bezpiecznego domu, jaki zdołał sobie zbudować, a do jakiego wpychał się z buciorami ten, który go porzucił. Nie chciał mieć do czynienia z tak depresyjną osobą.
- ...i postanowił zabrać cię ze sobą.
Mimo że nie słuchał, parsknął śmiechem, rozluźniając się nieco. Żarty to akurat jego bajka, nie wspomniawszy o zwyczajnie głupawych propozycjach, bzdurnych pomysłach. Rozsiadł się buńczucznie, przybierając znaną doskonale maskę, na co kobieta skrzywiła się delikatnie, ale nawet to go nie zraziło. Zrobiłby wszystko, by tu pozostać, mając co prawda tylko jedną osobę, lecz za to jakże prawdziwą. Nie śmiał wątpić w to, że James zrobiłby dlań to samo. Cierpiący na fizyce James, co tylko dodało mu sił w tej nowej bitwie o niezależność i szczęście, które niewątpliwie mu przysługiwało.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - oznajmił bez żadnych podchodów, splatając ręce na karku. - Nie mam ojca.
- Ranisz moje serce - odparł mężczyzna równie swobodnym tonem, który przyprawił go o dreszcze, tak znajomo brzmiał. Niczym on sam.
- Niewątpliwie. Nie jestem delikatny, też zostawiłbym dziecko wśród obcych ludzi.
- Zawsze istnieją powody.
- Powody niczego nie wynagradzają.
Mierzyli się wzrokiem nieugiętym, niezdradzającym niczego prócz obosiecznej złości, jakby obaj jakoś sobie uprzednio zaszkodzili, choć widzieli się pierwszy raz w życiu. Nagle, wbrew wszelakim oczekiwaniom, mężczyzna uśmiechnął się słabo, ale oczy nadal pozostały smutne, puste i niewidzące. Ciekawe gdzie przebywa...
- Dziękuję za rozmowę - powiedział, zaskakując syna jeszcze bardziej, gdy następnie wstał i skierował się do wyjścia, tylko machając ręką w stronę dyrektorki, równie zszokowanej. Kto normalny tak sobie odpuszczał? Może niezrównoważony? Nie chcąc utracić jedynego spotkania ze swoim rodzicielem, a myśląc pesymistycznie: z jedynym pozostałym przy życiu rodzicem, dodatkowo do reszty ujmując sobie w oczach przywódczyni placówki, wybiegł za nim, przewracając przy tym krzesło, ale na korytarzu został niemalże rzucony na ścianę. Oddychał miarowo, chcąc najpierw rozeznać się w sytuacji i dopiero wtedy przeprowadzić jakiś atak, kiedy odkrył, iż to nadal on. Jego ojciec. Jego ojciec. - Idą po ciebie - wypalił dorosły, z miną poważną mimo tego, że prawdopodobnie tylko mamrotał bez sensu. - Ukryj się albo zginiesz - wyszeptał jeszcze drżącym głosem, nim spojrzał w bok i w panice uciekł, czyniąc z tego jeden z najbardziej porąbanych dni w historii życia Remusa Sheridana. Jezu.
>"ohohoh napisze rozbudowaną notkę"
>"omjean nie chce mi się już"
>pod koniec zacznij biec z tempem fabuły
>przegraj z życiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz