Pogadaj z nami :D

środa, 31 lipca 2013

Notka opóźniona w rozwoju aka. Rozpoczęcie roku szkolnego

Zbliżała się godzina 8.00 i zapewne wszyscy uczniowie gimnazjum Feniksa zmierzali właśnie do szkoły na rozpoczęcie roku, wszyscy poza jednym oczywiście. Shiro leżał sobie jeszcze w łóżku i wpatrywał się w sufit. Była to jedna z tych chwil, gdy wpatrujesz się w jakiś obiekt pustym wzrokiem nawet nie zdając sobie z tego sprawy i głęboko nad czymś rozmyślasz, lecz sam do końca nie wiesz, nad czym. Shiro nie był jakoś specjalnie podekscytowany rozpoczęciem roku w nowej szkole, wręcz przeciwnie. Uważał, że stanie pół godziny na auli szkoły słuchając tych samych bzdur, które to miał okazje wysłuchiwać, co roku jest dość słabym pomysłem na spędzenie poranka. Mimo wszystko, po pewnym czasie w końcu otrząsnął się i leniwie podniósł się z łóżka. Cały proces przygotowywania się do szkoły zajął mu około dziesięć minut. Jako że był już nieco spóźniony, postanowił nie marnować już więcej czasu na rzeczy tak zbędne jak jedzenie i wyszedł z domu. Do szkoły nie miał ani za blisko ani za daleko, przebycie tej drogi pieszo zajęło mu około 20 minut. Po dotarciu do szkoły bezceremonialnie wszedł na aulę i stanął sobie pod ścianą. Zgodnie z założeniami jego chytrego planu przemówienie właśnie się kończyło i już po chwili uczniowie zaczęli rozchodzić się do sal. Leniwy chłopak z nieodpartą potrzebą zwalania na innych swoich problemów właśnie wypatrzył sobie ofiarę. Była nią drobna dziewczyna o kruczoczarnych włosach stojąca po drugiej stronie auli. Shiro przebił się przez tuziny uczniów pchających się do drzwi i podszedł to tejże dziewczyny.
- Dzień dobry. – Zagadał uśmiechając się do niej.
- Um. Dzień dobry. – Odpowiedziała niepewnie. – Znamy się?
- Nie, ale zawsze możemy się poznać, prawda? Jestem Shiro, miło mi.
-Annie (czyt. Enni). - Przedstawiła się.
- Zdaje się, że jesteśmy w tej samej klasie, huh?
- Na to wygląda.
- Świetnie się składa, bo widzisz… - Shiro zamyślił się przez chwilę. – Mam złamaną nogę i nie bardzo mogę iść do tej Sali po schodach, więc…
- Mam ci przynieść plan lekcji? – Przerwała mu spoglądając na jego rzekomo złamaną nogę.
- Byłbym wdzięczny. – Zaśmiał się cicho.
Westchnęła. – Czemu nie. – Uśmiechnęła się do niego nikle i ruszyła do drzwi.
- Będę czekał na dziedzińcu. – Zawołał za nią, a ta odpowiedziała mu machnięciem ręki. Shiro czekał w auli nie wiadomo, na co jeszcze przez chwile, po czym ruszył do wyjścia. Przeszedł przez długi korytarz i wyszedł na dziedziniec. Zdawał sobie sprawę, że z pozoru zwykłe rozdawanie planu zajęć może zająć znacznie więcej niż jest to absolutnie koniecznie, więc usiadł sobie pod najbliższym drzewem i czekał. Był on dość niecierpliwym człowiekiem, lecz czekanie w ten sposób umilało mu szumienie liści i przyjemny, ciepły wiaterek. Po niedługim czasie uczniowie zaczęli wysypywać się na dziedziniec. Niektórzy ustawiali się w grupki po kilka osób i gawędzili, inni od razu kierowali się do wyjścia. Jedna z uczennic szkoły przebiła się przez tłum i podeszła do Shiro.
- Proszę, twój plan. - Powiedziała podając mu świstek papieru.
- Dziękuję bardzo. - Uśmiechnął się Shiro rozwijając papier. - Już lubię tę szkołę. - Mruknął czytając plan.
- Aż tak źle? - Zapytała pośpiesznie wyciągając z kieszeni spodni drugi świstek.
-Wręcz przeciwnie, lajtowy plan. - Zaśmiał się.
Dziewczyna rozwinęła papier i spojrzała na swój plan. - Chyba rzeczywiście trochę lepszy niż zeszłoroczny. - Wzruszyła ramionami. - Tak czy inaczej, ja już się zbieram. Do zobaczenia. - Pożegnała się i ruszyła w stronę bramy. Nie przeszła jednak nawet dwóch kroków i zderzyła się z pędzącą w ich stronę, białowłosą niewiastą. Shiro odruchowo chwycił białowłosą skazując tym samym Annie na upadek.
- D-dziękuję. - Oznajmiła cicho białowłosa upuszczając na ziemię kilka książek, które trzymała w ręku.
- Ała... – Mruknęła cicho Annie masując czoło.
- P-przepraszam! - Zawołała białowłosa szybkim krokiem ruszając w kierunku leżącej na ziemi Annie. Chciała dobrze, lecz wyszło zupełnie na odwrót. Potknęła się, bowiem o jedną z książek, które przed chwilą upuściła i upadła prosto na zbierającą się z ziemi dziewczynę.
- Przepraszam! Nie chciałam, tak mi przykro! - Natychmiastowo zaczęła się tłumaczyć i przepraszać.
- Nic się nie stało, na prawdę. - Uspokoiła ją Annie. Shiro parsknął cicho z rozbawienia i błyskawicznie zasłonił usta dłonią. Podszedł do zbierających się z ziemi dziewczyn i pomógł im wstać.
- Dobra robota, ratuj nieznajomego sprawcę wypadku, poświęcając jednocześnie niewinną ofiarę, która przed chwilą przyniosła ci plan lekcji. - Mruknęła Annie spoglądając na Shiro krytycznie.
- Przepraszam, to był odruch. - Zaśmiał się Shiro.
- Plan lekcji! - Wykrzyknęła nagle białowłosa i rzuciła się pędem w stronę szkoły.
- Za późno. - Oznajmiła Annie zatrzymując dziewczynę. - Już nie wydają planów.
- Ah, i co ja teraz zrobię? - Jęknęła cicho na wieść o tym, że wszystkie jej starania poszły na marne.
Shiro westchnął cicho. - Weź mój plan. - Powiedział podając dziewczynie kawałek papieru.
- Naprawdę? - Zapytała uradowana dziewczyna.
- Pewnie. Ja i tak raczej z takich nie korzystam. - Zaśmiał się. Annie spojrzała na niego jakoś inaczej niż wcześniej, jak na inną osobę. Nie ma się w sumie, co dziwić skoro przed chwilą poznała biednego człowieka ze złamaną nogą leniwego chłopaka, który zwala swoje problemy na innych, a tu nagle jest światkiem takiego aktu dobroci z jego strony. Shiro natychmiast zauważył zmianę w spojrzeniu Annie.
- Macie nikomu nie mówić, że jestem miły. - Mruknął pośpiesznie.
- Oczywiście. - Zaśmiała się Annie. - Do zobaczenia - Pożegnała się ruszając w swoją stronę. Shiro jeszcze przez chwile patrzał za nią, po czym zwrócił się ku dziewczynie, która teraz zbierała swoje książki z ziemi.
- Dziękuję. - Powiedziała podchodząc do Shiro, gdy skończyła. - Dwa razy uratowałeś mi dzisiaj życie. Najpierw z tą kraksą a potem dając mi swój plan, jeśli mogę się jakoś odwdzięczyć to...
- Naprawdę nie ma, za co. - Przerwał jej. Dopiero w tym momencie zauważył, że włosy dziewczyny są w rzeczywistości jasno-kremowe, a nie białe. Niby mała różnica, ale, dla Shiro miała ogromne znaczenie, bowiem z jakiegoś znanemu tylko sobie powodu nie przepadał za ludźmi o białych włosach i nie ufał im. Przekonanie się do nich trwało o wiele dłużej niż do innych osób. Dziwne, zwłaszcza, że sam też miał niemal białe włosy.
- A właśnie, jestem Nia. – Przedstawiła się dziewczyna.
- Shiro, miło mi. - Przedstawił się.
- Muszę się już zbierać. Do zobaczenia. - Pożegnała się dziewczyna ruszając w swoją stronę.
- Do zobaczenia. – Odpowiedział. Nie było już sensu dłużej stać pod szkołą, więc i Shiro po krótkiej chwili ruszył do domu. Bycie życzliwym dla osoby innej niż on sam jednak mu nie popłaciło, bowiem już niedługo miał ruszyć do szkoły na normalne lekcje a nawet nie miał planu. Tak sobie myśląc doszedł pod sam dom. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, po czym uwalił się na kanapę i włączył telewizor. Oglądał go kilka minut i nawet nie zauważył, gdy zasnął. Przez całe wakacje przyzwyczaił się do spania dłużej niż dzisiaj, więc nic dziwnego, że był zmęczony. Spał tak przez kilka godzin. Gdy wreszcie się obudził słońce już powoli zachodziło, oto prosty sposób, na zmarnowanie sobie całego dnia. W czasie wakacji czas był wart znacznie mniej niż teraz, kiedy zaczęła się już szkoła, dlatego Shiro nie był zachwycony faktem, że przespał całe popołudnie. Podniósł się, zatem leniwie z kanapy i wyszedł z domu z nadzieją, że może spotka po drodze kogoś, od kogo będzie mógł odpisać plan lekcji. Kierował się w stronę parku, który stanowił coś w rodzaju centrum miasta gdzie ludzie przychodzili, aby sobie pospacerować, pobiegać lub po prostu posiedzieć w ciszy. Po przebyciu niedługiego odcinka drogi wszedł do parku i udał się jedną z bocznych ścieżek. Szedł tak sobie przez jakiś czas aż zaciekawiły go ślady, które towarzyszyły mu całą drogę, a teraz jakby zniknęły w pobliskich krzakach. Odgarnął, więc gałęzie odsłaniając niewielką ścieżkę i ruszył nią.
- Ciekawa sprawa. Wyszedłem, aby zdobyć plan, a w zamian pałętam się po lesie. – Mruknął do siebie. – I jeszcze się pewnie zgubię znając moje szczęście. – Dodał. Nie przejmował się tym jednak gdyż był bardzo ciekawski i zastanawiało go dokąd prowadzą ślady, szedł tak przez jakiś czas, słońce opadało coraz niżej ku horyzontowi a drzewa miały coraz dłuższe cienie. Shiro coraz bardziej oddalał się od głównej ścieżki a sceneria coraz bardziej przypominała film grozy. W pewnej chwili usłyszał stuknięcie dochodzące zza krzaków. Kierowany ciekawością podszedł nieco bliżej tajemniczych krzaków i potknął się o korzeń drzewa lądując w krzakach, zza których dobiegał odgłos. Syknął cicho tak jakby chciał kogoś obwinić za swój upadek i zaczął się zbierać z ziemi. Ledwie stanął na nogach i już został ponownie powalony na glebę. Zaje*iście. - Pomyślał sobie.
- Shiro? – Rozbrzmiał kobiecy głos.
- No siema. – Mruknął zirytowany Shiro widząc Amarienę.
- Obserwowałeś mnie? – Zapytała zdenerwowana. Teraz nastąpił moment na przemyślenie sytuacji. Leżał na brudnej ziemi z kolanem niedawno poznanej koleżanki na klatce piersiowej i ze sztyletem przyłożonym do gardła. Normalny człowiek w takiej sytuacji wyjaśniłby, co się stało próbując nie denerwować rozdrażnionego napastnika z nożem, lecz Shiro nie był normalny.
- Będziesz mi prała koszulę. – Mruknął z irytacją w głosie.
- Zadałam ci pytanie. – Warknęła Amariena przyciskając mu kolano do klatki piersiowej nieco mocniej.
- I prasowała. – Dodał Shiro pośpiesznie. Zirytowana dziewczyna przytknęła mu ostrze bliżej do gardła oczekując innej reakcji.
- Dźgnij mnie. – Wysyczał zachęcająco chłopak. Dopiero wtedy dziewczyna podniosła się i spojrzała na Shiro krytycznym wzrokiem.
- Dlaczego mnie podglądałeś? – Ponowiła pytanie.
- Bo siedzenie godzinami w krzakach i obserwowanie jak bawisz się nożami jest moim największym marzeniem życiowym. – Sarknął zbierając się z ziemi.
- Jak się bawię nożami? – Zapytała powoli podchodząc do Shiro i ponownie przyłożyła mu nóż do gardła.
- Jak trenujesz, miałem na myśli trening. – Zaśmiał się.
- Co cię tak bawi? – Zapytała.
- Cóż, to całkiem zabawne, nie nauczysz się walczyć dźgając nożem wodne lalki, które sama kontrolujesz. – Ludzi takich jak Shiro nie było wiele. Nie ma się w sumie, co dziwić. Jeśli tak jak Shiro drażnili ludzi, którzy grozili im nożami to raczej nie żyli zbyt długo, więc ich populacja cały czas malała.
- Ach tak? Więc może pokażesz mi jak powinnam trenować? – Zapytała Ria dyskretnie proponując pojedynek.
- Oj nie, nie. Jestem bardzo słaby, nie mam z tobą szans.
- Naprawdę? Wyglądasz na takiego, co ludzi mojego pokroju pokona samą siłą umysłu. – Zaśmiała się.
- Cóż, pewnie masz racje, ale ostatnio wyszedłem z formy. – Mruknął złośliwie.
- Oh, jaka szkoda. – Odpowiedziała wywracając oczami.
- No i moje umiejętności raczej nie nadają się do pojedynku.
- A do czego się nadają? Do pieczenia ciasta? – Zażartowała.
- Do wypruwania flaków i rozłupywania czaszek. – Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Pff. – Pffnęła i zamyśliła się przez chwilę. – Skoro mnie nie obserwowałeś to, po co tu przyszedłeś?
- Żeby potańczyć nago w świetle księżyca tak jak to robię, co noc. – Sarknął.
- Aham…
- Jeszcze jakieś pytanie?
- Nie, chyba spasuję. – Oznajmiła Ria uświadamiając sobie, że raczej niczego z niego nie wyciągnie zwłaszcza, że w przypadku Shiro nigdy nie dało się rozróżnić czy to, co mówi jest prawdą, kłamstwem, żartem czy sarkazmem. – To ja już się chyba będę zwijać. – Dodała po chwili.
- Cóż, w takim razie papa. – Uśmiechnął się do niej.
- Pa. – Odpowiedziała mu i ruszyła do domu. Shiro stał jeszcze chwile samotnie na polanie rozglądając się. Widok odchodzącej Rii sprawił, że poczuł się jakby o czymś zapomniał. Chwile jeszcze próbował sobie przypomnieć co, lecz po chwili spasował i również ruszył do domu. Po niedługim czasie był już na miejscu. Otworzył drzwi, wszedł do środka, zrzucił buty i usiadł na kanapie.
- No to zostało jeszcze kilka godzin tego pięknego dnia, a jutro do szkoły. – Oznajmił sam do siebie. Cały czas miał wrażenie, że o czymś zapomniał, lecz sam nie wiedział, o czym. Siedział tak więc w ciszy próbując sobie przypomnieć i nagle… – Kur*a plan. – Zawołał. – Ja pie*dole, jak mogłem o tym zapomnieć, przecież to po niego to wyszedłem z domu. – Mruknął do siebie i padł na kanapę twarzą w dół. Już wyobrażał sobie jak będzie wyglądać jutrzejszy dzień bez planu. Po chwili leżenia w ten sposób, do drzwi zadzwonił dzwonek. Shiro niechętnie zebrał się z kanapy i ruszył w stronę drzwi.
- Tak? – Zapytał zrezygnowany otwierając je.
- Dzień dobry. – Oznajmiła kremowo-włosa dziewczyna stojąca przed drzwiami.
- Um, Nia? – Zapytał po chwili czasu, jaki poświęcił na przypomnienie sobie jej imienia. – Co tu robisz?
- Więc, pomyślałam sobie, że może ci być trochę trudno bez tego planu dlatego przepisałam go dla ciebie. – Powiedziała podając mu zwinięty kawałek papieru. Shiro przez chwile stał w osłupieniu milcząc.
- D-dzięki... – Wypalił w końcu.
- Nie ma, za co, pomyślałam, że to będzie dobry sposób żeby się odwdzięczyć.
- Rzeczywiście był, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
-Cieszę się, że mogłam pomóc.
- Może wejdziesz na chwilę napić się czegoś albo coś? – Zaproponował zapraszając do środka.
- Nie, dziękuję. Trochę już późno i śpieszy mi się do domu. - Odpowiedziała.
- No trudno. W takim razie jeszcze raz dziękuję i do jutra.
- Do jutra. – Uśmiechnęła się dziewczyna i ruszyła dalej swoją drogą.
Zabawna sprawa. – Pomyślał. - Jak widać bycie miłym też może się opłacić. – Zaśmiał się wchodząc do domu. Mimo że przespał właściwie całe popołudnie i tak był nieco zmęczony. Nie poświęcając już więcej czasu na głupoty wszedł do kuchni i zajrzał do lodówki. Wyciągnął z niej kilka składników i wziął się za przygotowywanie szybkiego posiłku. Gdy już zjadł udał się na piętro do swojego pokoju. Zrzucił z siebie niepotrzebne ciuchy i rzucił się na łóżko. Przez dłuższą chwile leżał nieruchomo zastanawiając się jak będzie wyglądał pierwszy dzień szkoły. Z jednej strony był ciekawy jak będzie wyglądać nauka w nowej szkole, a z drugiej było mu szkoda, że wakacje się już skończyły. Rozmyślał tak jeszcze przez dłuższy czas i nawet nie zauważył, gdy stał się senny i zasnął.

ヽ༼ຈل͜ຈ༽ノ KONIEC ヽ༼ຈل͜ຈ༽ノ

A więc tak oto z rekordowym chyba opóźnieniem publikuję moją notkę. Bardzo przepraszam wszystkich, że trwało to tak długo, lecz leniwy człowiek, jakim jestem odkładał dokończenie notki na ostatnią chwilę kiedy to scumbag Amariena dorzuciła mu roboty zakończeniem swojej notki i pojawił się niespodziewany wyjazd, który przedłużył czas publikacji. Dziękuję też Rimie za wyrozumiałość i za to, że przedłużyła mi czas na publikacje notki. Mam nadzieje, że notka się spodobała, ponieważ ja osobiście nie jestem z niej dumny, gdyż myślę, iż mógłbym napisać ją znacznie lepiej.

---
Swoją drogą, zapraszam wszystkich na chat naszego bloga, o którego tak dzielnie walczyłem z Rimą. Granie na nim jest świetną okazją to integracji z innymi pisarzami i dobrej zabawy, więc serdecznie zapraszam :)

czwartek, 25 lipca 2013

Czarodziejka? cz.2

Po szybie ześlizgują się drobne krople deszczu. Niebo zasnuły ciemne chmury a po słonecznym poranku nie ma ani śladu. Zrobiło się ciemno a silny wiatr raz po raz tarmosi korony drzew. Patrzę na to wszystko w zamyśleniu siedząc na podłodze i opierając czoło o zimną szybę. Głaszczę leżącą obok Lunę. Z dołu dobiegają podniesione głosy rodziców. Od godziny kłócą się w kuchni a mnie wygonili do pokoju. Nagle słyszę jak na dole coś z brzękiem upada na podłogę. Zrywam się i pędzę na dół. Wpadam do kuchni i widzę jak mama pochyla się nad zielonymi odłamkami szkła i drżącymi rękami próbuje je pozbierać. Tata podchodzi powoli do mamy, delikatnie podnosi ją z podłogi i usadza na krześle przy stole. W milczeniu wyciągam szufelkę i miotłę i zbieram szkło. Po drobinkach rozpoznaję w nich stary wazon. Zerkam na parapet, miejsce gdzie wcześniej stał. Tak jak sądziłam, nie ma go tam. Wyrzucam szkło do śmieci, chowam szufelkę i miotłę i idę do wyjścia. W połowie drogi zatrzymuje mnie tata.
-Poczekaj- mówi i wskazuje krzesło obok- usiądź.
Potulnie siadam na krześle i czekam na to co powiedzą rodzice. 
-Mama i ja nie możemy porozumieć się w sprawie twojego zapisania do szkoły- mówi tata wyraźnie już zmęczony kłótnią.
Spoglądam pytająco na mamę, która siedzi ze splecionymi dłońmi wpatrzona w stół. 
-Twoja mama chce zapisać cię do zwykłej szkoły. Na co ja nie chcę się zgodzić. Ale uważam że ty też powinnaś powiedzieć swoje zdanie na ten temat.
-Ja hmm...- jąkam się nie wiedząc co powiedzieć. Bo też nie wiem co o tym myśleć. Jestem czarodziejką. To brzmi tak śmiesznie i niedorzecznie. Nie uwierzyłabym w to gdyby nie ta dziewczyna na polanie... i gdyby nie... spoglądam na rodziców. Oboje wpatrują się we mnie oczekując odpowiedzi- Ja chyba jednak wolałabym do tej... magicznej.
-Wiedziałem- uśmiecha się tata.
-Ale... przecież to niedorzeczne... czarodziejki, magiczna szkoła i ta dyrektorka. Przecież to stek bzdur!- upiera się mama patrząc na mnie dziwnie.
-Skąd wiesz?- pyta zniecierpliwiony tata- skoro Lisia jej wierzy dlaczego my nie możemy jej zaufać? Ona wie co robi.
Patrzę na tatę z wdzięcznością.
-Ty chyba się nie słyszysz! Czarodziejki?! Proszę cię! To stek kłamstw wymyślonych przez jakąś psychopatkę!- mama uderza pięścią w stół i szybko wstaje przewracając krzesło.
-Kochanie, proszę uspokój się i usiądź- mówi tata łagodnie biorąc mamę za rękę.
-Wy jesteście jacyś nienormalni! Czemu jej wierzycie?!- nie ustępuje mama.
-Posłuchaj... w naszej rodzinie jest jeden czarodziej. Nie licząc Alisy.
-Jak to?- pyta zdumiona mama. A ja patrzę na tatę wielkimi oczami. Kuchnia staje się na chwilę zupełnie biała. Po chwili słychać grzmot i głośne uderzanie deszczu o zewnętrzny parapet.
-Tom jest czarodziejem.
-Wujek Tom jest czarodziejem?- pytam zdumiona. Wszyscy go uwielbiamy. Zawsze radosny, wygadany, a przy tym pełen wyczucia i wrażliwości. Co prawda nie jest on moim prawdziwym wujkiem tylko jakąś dalszą rodziną, ale zawsze nazywałam go wujkiem. Nigdy bym nie pomyślała że może być czarodziejem.
-Tom?- mama opada na krzesło i długo wpatruje się w stół. Chyba na tę wiadomość lekko się uspokoiła bo po chwili podniosła głowę i spytała- a Clara?
Clara to jego żona.
-Nie, ona nie jest czarodziejką- odpowiada tata.
-Czemu wcześniej mi tego nie powiedziałeś?- pyta mama, a jej głos jest pełen wyrzutu.
-Bo wiedziałem że tak zareagujesz- westchnął tata i wstał powoli- to jaka decyzja?
Mama przeniosła teraz wzrok na mnie. Ona chyba też jest już mocno zmęczona.
-Jesteś pewna że tego chcesz? Dasz sobie radę w tej szkole?- spytała w jej głosie zabrzmiała troska.
-Sądzę że tak- odparłam próbując włożyć w tę odpowiedź jak najwięcej pewności siebie. 
-No dobrze niech już będzie- odparła mama. Wstałam, obeszłam szybko stół.
-Dziękuję- powiedziałam ściskając ją.
-Dobrze już dobrze- odparła mama poklepując mnie w ramię- puszczaj już, bo mnie zmiażdżysz.
Puszczam szybko mamę i chowam ręce za siebie. Mama wychodzi z kuchni i po chwili słychać szum prysznica. 
-Herbaty?- pyta tata i wstaje od stołu. Na dworze rozlega się kolejny grzmot. 
-Chętnie- odpowiadam i po chwili oboje siedzimy przy stole popijając herbatę owocową.
-Na pewno sobie poradzisz?- pyta niespodziewanie tata- dyrektorka mówiła, że masz dużo do nadrobienia.
-Na pewno. Będę miała dodatkowe zajęcia i w ogóle- odpowiadam nie bardzo wierząc w te słowa.
-Będziesz świetną czarodziejką- mówi tata uśmiechając się, a ten uśmiech sprawia że przez chwilę nawet sama w to wierzę. Wreszcie wypijam ostatni łyk herbaty. Myję szklankę i idę do pokoju. Luna śpi na podłodze przy łóżku. Mijam ją i cicho kładę się między poduszki. Długo wpatruję się w sufit nasłuchując szumu deszczu, który od czasu do czasu zagłusza przeraźliwy grzmot.
                                                   ***
Spróbowałam pisać innym stylem. I jak myślicie?

niedziela, 21 lipca 2013

Skinef.

Stworzył z lodu żywego ptaka. Lodowy feniks. Uśmiechnął się lekko, kiedy mistyczna istota usiadła mu na ramieniu i pociągnęła go za białe włosy. Ostrożnie uniósł dłoń i pogładził ciepłe pióra. Jedyne stworzenie w swoim rodzaju, przeciwieństwo do ognistego feniksa. Skinef - tak go nazywano. Tylko magowie lodu mogli do przywołać, o ile jego specjalnością są zwierzęta.
- Skinef... - wyszeptał, patrząc w oczy istocie.
Słucham Cię, Jacku Froście.
- Gdzie są moi rodzice?
Wymiar Cieni.
Westchnął cicho i stworzył lodową bryłę, podając ją ptakowi. Z lekkim uśmiechem obserwował, jak Skinef ostrożnie chwyta w szpony lód i odlatuje, znikając w deszczu.
- Yen - zawołał, zeskakując z dachu i zwinnie lądując na mokrej trawie.
Wycofał przemianę i zanurzył palce w mokrej sierści Kharka. Przycupnął i spojrzał w błękitne oczy zwierzęcia. Przesunął dłoń ku pyskowi, obserwując jego reakcję. Uśmiechnął się szeroko, kiedy usłyszał cichy pomruk zadowolenia.
- Idziemy do lasu.
Po tych słowach wstał i przeciągnowszy się ponownie, ruszył w kierunku najbliższych drzew. Tuż przy domie rozpoczynała się puszcza. Po chwili instynktownie omijał pnie, trzymając ręce za głową. Kij zostawił przy drzwiach. Jakiś czas przyjął zwierzęcią formę. Strzygł uszami, rozglądając się i jednocześnie węsząc w powietrzu. Potrząsnął cielskiem, pozbywając się zbędnego nadmiaru wody.
Zauważył, że Yen jakiś czas znikł mu z oczu. Widocznie wysunął się naprzód. Jednak po chwili do czułych radarków dotarło gniewne warknięcie wilka. Jack-irbis westchnął ciężko i ruszył ku kępie wysokich krzaków, skąd doszedł odgłos. Kiedy wynurzył się z gąszczy, ogarnęło go małe zdziwienie. Yen pochylał się nad podobną mu wilczycą i wydawał z siebie wściekłe dźwięki.
Widocznie jest czarodziejką.
Wzruszył barkami i przemienił się w brązowookiego szatyna. Nałożył kaptur na głowę i podszedłszy do Yena, odciągnął go na bok za kark. Cały czas miał na oku ,,waderę". Kiedy ta zmieniła się w dziewczynę, z trudem powstrzymał się od śmiechu. Jakaś nadziana panienka.
- Kim jesteś? - zadał podstawowe pytanie z nieznaczącym uśmiechem.
- Keyli Takei - mruknęła cicho i spojrzała wilkiem na Kharka, który nie zostawał jej dłużny.
Chłopak strzepnął w głowę zwierzęcia, kiedy tylko usłyszał narastający warkot.
- Widzę, że cię nie polubił. Jack Frost. Miło mi.
- Nawzajem. - Uśmiechnęła się szeroko.
Dźwignęła się z ziemi i z uwagą obserwowała Yena.
- To nie jest wilk... One nie mają niebieskich oczu.
- Tsa... Jeden z rzadkich Kharków - mruknął nieco zdziwiony. Nie spodziewał się, że szybko odkryje dziwną cechę Yena.
No tak, ona sama jest wilkiem w drugiej postaci... Jestem głupi, no! Chwila... Takei? Chyba słyszałem te nazwisko...
- Chodzisz do drugiej klasy w Magicznej Szkole? - spytał tak dla pewności.
- Jasne. - Uśmiechnęła się szeroko i odrzuciła mokre włosy.
Chyba jest inna od nadzianych panienek. Może bogato się ubiera, ale zachowanie zupełnie inne.
- Chodzimy ze sobą do klasy - stwierdził.
- Taaak? To czemu cię ,,nie widziałam"? - Przekręciła zabawnie głowę.
- Nie mam pojęcia. Muszę lecieć - mruknął i stanowczo zmusił Yena do odwrotu.
- No to... do zobaczenia w poniedziałek?
Machnął ręką i ruszył w kierunku domu. Dzisiaj był piątek. Pojutrze rodzice przychodzą.
______________________
Chyba nie jest najgorzej. Mogłabym dłużej pisać, ale niestety mam szlaban do odwołania. Dostałam komórkę na godzinę... Masakra.
Sorki też za to, że nie komentuję waszych notek. Ale wiedzcie, że wszystkie przeczytałam i że są ciekawie napisane.

czwartek, 18 lipca 2013

Czarodziejka?

-To tutaj- powiedziała mama gasząc silnik.
-No to chodźmy- uśmiechnął się tata i wyszedł z samochodu.
Westchnęłam i wyszłam za nimi na zalany słońcem szkolny parking. Przeszliśmy niespiesznie na drugą stronę i stanęliśmy przed wielką żelazną bramą. Po obu stronach stali strażnicy z mieczami na ramionach. Tata z lekkim wahaniem otworzył ciemną bramę. Nagle przed moim nosem śmignął błyszczący, stalowy miecz blokując mi przejście.
-Co to ma znaczyć?- spytała zdezorientowana mama- proszę nas wpuścić.
Strażnicy nawet na nią nie spojrzeli. Nagle zobaczyłam ubraną w niebieski żakiecik brązowowłosą kobietę. Małe, ciemne oczy patrzyły srogo zza okularów. Szła powoli w naszą stronę. Strażnicy szybko podnieśli miecze z powrotem na ramiona.
-Pewnie dyrektorka- pomyślałam lustrując drobną postać.
-Dzień dobry państwu! Aliso- kiwnęła do mnie głową- proszę za mną.
Poprowadziła nas długim brukowanym chodnikiem w stronę głównych drzwi. Akurat trwały lekcje więc na korytarzu było pusto i cicho (nie licząc dobiegającego zza drzwi czyjegoś donośnego głosu).
-Normalnie jak w Hogwarcie!- myślałam rozglądając się dookoła. Wysokie, ciemne korytarze pełne obrazów, wielkie okna i stare, kręte schody. To wszystko sprawiało że budynek wydawał się tak niesamowity i pełen tajemnic. Bardziej to wyglądało na jakiś średniowieczny zamek niż na zwykłą szkołę.
-Proszę do mojego gabinetu- powiedziała dyrektor otwierając jakieś drzwi. Weszliśmy do środka. Już od progu czuć było mocny zapach kawy ale też i czegoś jeszcze. Nie mogłam ocenić czego. Dyrektorka wskazała nam krzesła stojące przy wielkim, dębowym biurku a sama usiadła po drugiej stronie.
-A więc chcą państwo zapisać Alisę do naszej szkoły. Czy mają państwo formularz?- spytała opierając łokcie o blat biurka.
-Oczywiście- odparła mama i wyjęła z torebki papierową teczkę. Podała kartkę dyrektorce.
-Mhm... dobrze... już drukuję kolejny.
-Kolejny formularz?
-Tak-udzieliła bardzo wyczerpującej odpowiedzi dyrektorka i wyjęła z drukarki drugi formularz-dobrze to może dam państwu chwilę na wypełnienie i pomyślimy nad przydzieleniem do którejś klasy.
Podsunęła nam kartkę. Były na nim tylko cztery pytania. Odpowiedzieliśmy na pierwsze pytanie ale przy drugim już pojawiły się problemy.
-Przepraszam nie rozumiem pytania drugiego- powiedziała mama przysuwając kartkę dyrektorce i pukając w nią długopisem.
-Jakie posiada moce?
-Tak.
-Jak to państwo nie rozumieją pytania?- spytała patrząc na nas jak na bandę idiotów.
-Nie rozumiem o jakie moce chodzi- odparła spokojnie mama.
-Jak to jakie? Woda, ziemia... No jaką moc ma pańska córka?
Rodzice spojrzeli na mnie nic nie rozumiejąc ale widząc że ja też nic z tego nie rozumiem przenieśli pytające spojrzenie na dyrektorkę.
-Jak to? Chwila... wy nic nie wiecie prawda?- spytała ze zdziwieniem niespodziewanie przechodząc na "ty".
-O czym?- spytali nic nie rozumiejąc rodzice.
-O tym że wasza córka jest czarodziejką.
Skamieniałam. Oczy mi się tak rozszerzyły że myślałam że wypadną. Zapadła zupełna cisza. Zauważyłam jak osłupiali rodzice przenoszą zdziwione spojrzenie to na mnie to na dyrektorkę. Wreszcie cisza stała się tak ciężka że nie wytrzymałam i parsknęłam nerwowym śmiechem. Mój zdrowy rozsądek wrócił i roześmiałam się na dobre.
-Chyba pani żartuje- zwróciłam się do dyrektorki uspokajając się powoli.
-Zastanów się. Czy nigdy nie zdarzyło ci się coś dziwnego coś czego nie umiałaś wyjaśnić?
Natychmiast umilkłam.
-Ale to... był tylko sen- wymamrotałam prawie bezgłośnie.
-Cokolwiek to było na pewno nie było snem. Jesteś czarodziejką. Czy domyślasz się czego?
-Nie wiem... skąd mam wiedzieć?
-Zaraz to sprawdzimy- odpowiedziała dyrektor i podeszła do regału wyładowanego książkami. na dole była szafka zamykana na klucz. Dyrektorka wyjęła stamtąd grubą księgę o ciemnobrązowej okładce. Podeszła do mnie i otworzyła księgę dokładnie na środku. Kartki były pożółkłe i... puste.
-Przyłóż rękę.
Z wahaniem położyłam dłoń na pożółkłej stronicy i po chwili zaczęła świecić. Najpierw słabo, później coraz jaśniej aż zaczęła razić. Szybko cofnęłam rękę i światło znikło. Dyrektorka odwróciła księgę w swoją stronę.
-Światło i cień. To twoje moce- powiedziała zamykając księgę i chowając ją do szafki.
-Światło i cień?- spytałam opadając z powrotem na krzesło.
-Cóż... nigdy nie spotkałam się z takim przypadkiem. W tym wieku powinnaś chodzić do klasy z rówieśnikami ale domyślam się że twoje obecne umiejętności będą hmm... nie zadowalające na tę klasę. W ogóle nie ćwiczyłaś? znaczy... nic nie robiłaś ze swoimi umiejętnościami?
-Nie, jak miałam coś robić skoro nic o tym nie wiedziałam?
-Tak...- dyrektorka podrapała się w głowę- nie wiem co z tobą zrobić...
Zapadła krótka chwila milczenia. Zerknęłam na rodziców. Wpatrywali się w dyrektorkę z osłupieniem.
-No trudno, przydzielę cię do klasy z twoimi rówieśnikami ale będziesz do mnie przychodziła na dodatkowe lekcje. Zapiszę cię również na dodatkowe zajęcia do nauczycieli magii światła i cienia. Jakoś nadrobisz zaległości- uśmiechnęła się pokazując idealnie białe zęby. Dziwne... na początku myślałam że taka osoba jak ona nie potrafi się tak ładnie uśmiechać. A był to uśmiech prawdziwy, pełen sympatii i ciepła. Nagle spoważniała i przeniosła wzrok na skamieniałych rodziców.
-Rozumiem że to dla państwa może wydawać się nieco dziwne...
-Nieco!?- przerwała jej odzyskując głos mama.
-Ale proszę to zrozumieć. Państwa córka jest czarodziejką. Ma gigantyczne braki jeśli chodzi o posługiwanie się magią i musi jak najszybciej rozpocząć naukę.
-Tak rozumiemy... chyba- odpowiedział tata i uśmiechnął się do mnie leciutko- zawsze wiedzieliśmy ze jest niezwykła.

wtorek, 16 lipca 2013

Nowy przyjaciel

- Ciociu! Wróciłam! - Krzyknęłam, gdy tylko przekroczyłam próg domostwa. Nie dostałam jednak żadnej odpowiedzi. Rozejrzałam się za jakąś wskazówką, która pomoże mi dowiedzieć się, gdzie się wszyscy podziali. W ten nagle poczułam jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu.
- Pedofil! - Wrzasnęłąm przerażona odwracając się szybko, prawie znokautowałam własną pokojówkę.
- Spokojnie, panienko. To tylko ja. - Pani Spetto uśmiechnęła się do mnie jak zawsze promiennie. - Pani Onizuka kazała przekazać, że wyjeżdża w bardzo ważnej sprawie i nie będzie jej przez kilka dni. - Powiedziała łagodnym głosem.
- Oh, rozumiem. Dziękuję za informację i przepraszam. - Zaśmiałam się cicho, drapiąc po głowie.
- Jeśli jest panienka głodna, proszę mi powiedzieć bo...
- Pani Spetto! - Zganiłam ją, przerywając w połowie zdania. - Ile razy mam Pani mówić, że chcę, aby zwracała się do mnie po imieniu?
- Wybacz, panien... Keyli. To po prostu z przyzwyczajenia. - Wytlumaczyła się kręcąc głową. - Więc mam rozumieć, że jesteś głodna?
- Jak wilk! - Zachichotałam.
Śmieszna jestem, przecież ja jestem wilkiem... 
Pani Spetto skinęła głową i zniknęła w kuchni. Ja chwyciwszy bułkę, szybko pognałam na górę do swojej twierdzy. Rzuciłam torbę gdzieś w kąt, nie przejmując się za bardzo jej zawartością, po czym niczym jakiś drapieżca rzuciłam się na swoją zdobycz.
   Nagle coś zastukało w okno. Zdezorientowana uniosłam do góry jedną brew. Tym cosiem, okazał się mały niebieski ptaszek. Spojrzał się ona najpierw na mnie, a następnie jego wzrok został utkwiony w mojej bułce.
- Serio? No chyba cię mama nie kocha. - Jęknęłam. Po chwili jednak uśmiechnęłam się do ptaszka, dzieląc się z nim moim posiłkiem. Szczęśliwy zaczął powoli skubać swoją porcję. Pokręciłam głową, a następnie w mgnieniu oka zjadłam swoją. W ten rozległo się pukanie do drzwi.
- Tak?
- Posiłek gotowy. - Oznajmiła pokojówka, zaglądając do pokoju.
- Oczywiście, już schodzę. - Odparłam. - Pa, maluchu. - Pogłaskałam delikatnie niebieskiego ptaszka po główce, zamykając okno. Podniosłam się z krzesełka i jednym skokiem pokonałam odległość dzielącą mnie i drzwi. Coś mnie jednak tknęło. Ten ptaszek. Był sam, na zewnątrz deszcz, on taki biedny, sam...
   Szybko odwróciłam się na pięcie i dobiegając z powrotem do okna, otwarłam je, pozwalając wejść ptaszkowi na parapet.
- A jednak wróciłam do ciebie. - Zaśmiałam się. Niebieskie zwierzątko zaświergotało wesoło, latając mi nad głową. - Zostaniemy przyjaciółmi? Co ty na to? - Uniosłam rękę ku górze, pozwalając, aby ptaszek usiadł mi na palcu. - Będziesz się nazywal... Daisy. Blue Daisy! - Krzyknęłam radośnie. - Tak jak te stokrotki. A teraz wybacz, muszę iść się posilić. Przyniosę ci coś. - Posadziłam Daisy'ego na blacie biórka, a sama zeszłam na dół.
   Na wielkim stole widniał już smakowicie przygotowany posiłek. Na sam widok pociekła mi ślinka. Od razu zabrałam się za jedzenie. Byłam tak głodna, że zapomniałam o jakichkolwiek manierach, czy dobrym wychowaniu. Dobrze, że w pobliżu nie było ciotki.
   Po skończonym jedzeniu, podziękowałam za posiłek i porywając spory kawałek chleba, pognałam z powrotem na górę.
- Witaj maluchu. - Uśmiechnęłam się. - Przyniosłam ci tu coś dobrego. - Położyłam przed Daisy'm chleb, a on zaświergotał wesoło i zacząć go dziobać. Pokręciłam głową i otworzyłam okno na oścież. Nabrałam do płuc tyle tlenu, ile tylko zdołałam, następnie wypuściłam. Podczas skoku z okna zmieniłam się w białego wilka lodując gładko na ziemi, a następnie zniknęłam między krzakami.
   Przedzierałam się przez gęstą ścianę zieleni wykonując różnego rodzaju slalomy między drzewami. W ten poczułam, jak coś z dużą siłą uderza we mnie. Warknęłam zirytowana. Do ziemi przyciskał mnie...
Wilk? 
Nie, to nie był wilk... Chyba...

Zmienne uczucia.

Poszłam powoli do drzwi i wyjęłam klucze. Gdy tylko je otworzyłam rozglądnęłam się dokładnie, czy ktoś jest w domu. Na białym blacie od szafki leżała mała karteczka. Szybko pochwyciłam ją do ręki.

Poszłam do sąsiadki, tej na rogu ulicy. Wrócę o 18.
 Mama jest w pracy i też wróci późno. 
Obiad masz w garnuszku, odgrzej sobie i zjedz jeśli jesteś głodna.
                Babcia
-Uff...-westchnęłam cicho Gdyby to zobaczyły...Szybko pobiegłam na górę.  Walnęłam plecak w kąt,a siebie na łóżko. Tyle rzeczy ostatnio się działo, a teraz jeszcze to... Na samo wspomnienie tej chwili, która odbyła się raptem 5 min. temu znowu poczułam dziwne, jakbym miała w brzuchu parę motylków. Nie miałam nawet odwagi spojrzeć w lusterko. Czułam. Czułam doskonale, że moja twarz nadal jest taka...ciepła.

Wstałam. Spojrzałam na okno.   Po szybie zaczęły się przesuwać krople deszczy, które po chwili zmieniły się w strumienie. Jesienna pogoda.Zerknęłam na mały, biały zegarek na lewej ręce. 15.05 .Chyba muszę się trochę ochłodzić. Założyłam na siebie bluzę i otworzyłam balkon. Przelazłam przez barierkę i stanęłam na grubej gałęzi drzewa. Odbiłam się od niego nogami, przemieniłam się w białowłosą dziewczynę i wylądowałam na ziemi. Moje myśli wciąż wracały do tamtej chwili, lecz postanowiłam je zagłuszyć. Wysunęłam przed siebie rękę i po chwili w mojej prawej dłoni, znajdował się biały, oszroniony kij. Wyczarowałam z kropel deszczu, małe sople, cienkie jak igły. Zamachnęłam się moją różdżką (a raczej rózgą,no ale ;) i utworzyłam sporą wstęgę. Próbowałam ją zmienić w lodowego węża, lecz gdy tylko ją zamroziłam, za nic nie chciała być elastyczna.
Za każdym razem zacinałam się na pierwszym etapie. Po męczącej półgodzinie wysiłku nad tym, poddałam się. Utworzyłam za to magiczny, wodno-zimowy obraz z kropel deszczu. Wyglądało to wprost cudownie. Było to tak jakby zdjęcie w 3D. Narysowałam drzewa oraz rzekę. Później doszły jeszcze jakieś kwiaty. Teraz próbowałam kontrolować obraz myślą. Udało mi się zrobić ruszającego wilka, nad wodopojem.
-Jest podobny do Yena...-przeleciało mi przez myśl, a reszta poszła sama. W raz z Yenem, dołączył do moich myśli właściciel tego Kharka- Jack. Znowu przypomniałam sobie tamtą scenę. Zarumieniłam się, mimo swojej przemiany. Bicie serca gwałtownie przyśpieszyło tak jak mój oddech.  
Spojrzałam na mój obraz. Intensywnie się zmieniał. Obok wilka pojawiło się dwoje ludzie. Była tam dziewczyna i chłopak. Wpatrywali się w Yena i...
-Dość!-wrzasnęłam. A cały obrazek chlusnął wodą na ziemię. Nie mogłam się skupić. Po prostu nie mogłam. Moja przemiana zniknęła. Oparłam się ścianę domu i spoglądałam naprzeciwko siebie, gdzie stał duży brązowy płot, który przewyższał mnie bez problemu. Jednak mimo tego mój wzrok jak i cała ja byłam nie obecna. Niby spoglądałam przed siebie, lecz myślami i tak byłam gdzieś w przeszłości. Tak jakbym przeglądała część archiwum ostatnich wydarzeń i próbowałam wynaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie tej chwili. Jak to się stało?! Nie mogłam już zrozumieć swoich własnych myśli. Spojrzałam jeszcze raz na mój zegarek. Była 16.07. Otworzyłam bramkę i wyszłam na chodnik. Założyłam kaptur na głowę, choć i tak miałam mokre włosy. Szłam prosto przed siebie. Nie oglądałam się. Minęłam dom Jacka, lecz nie odwróciłam wzroku. Nadal patrzyłam na mokry, szary chodnik. O czym myślałam? To już chyba wszyscy wiedzą. Były to wspomnienia ostatnich dni i chwil. Na niczym nie mogłam się skupić i nagle...
-Au!!- wrzasnęłam. Z tego wszystkiego walnęłam głową o lampę. Dopiero teraz oprzytomniałam. Rozejrzałam się dookoła. Widziałam ludzi uciekających przed deszczem i ludzi pod parasolami. Dopiero teraz poczułam, że jestem przemoknięta do suchej nitki. Wyglądało to tak jakby ktoś wylał na mnie wiadro wody.
-Później się wysuszę.- szepnęłam do siebie cicho. Popatrzyłam na zegarek. 16.45. 
Jeszcze wcześnie. Chociaż może lepiej byłoby już wrócić...
Poszłam drogą powrotną. Znów minęłam dom Jacka, który stał naprzeciwko, jednak tym razem obejrzałam się. Zmrużyłam oczy. Dostrzegłam Yena siedzącego na schodach. 
Co przyniesie mi jutro... -właśnie tego bałam się najbardziej. Nie potrafiłabym teraz spojrzeć w oczy Jacka.
-AAApsik!- Jeszcze tego brakowało bym się przeziębiła. Szybkim krokiem dotarłam do domu. Przeszłam do tylnej części ogrodu. Stanęłam pod dachem. Z pomocą magii wody jednym gestem ręki "wyjęłam" wodę z moich ubrań i włosów. Weszłam do domu. Odgrzałam sobie zupę pomidorową i nalałam do miseczki. Gdy zjadłam, poszłam na górę do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko.
Co będzie jutro?...-długo nad tym myślałam, aż w końcu ze zmęczenia zmorzył mnie sen. 

Śnił mi się zimowy obraz. Drzewa były pokryte szronem. Jakaś biała postać stała na środku jeziora. Z tego co widziałam była to dziewczyna. Nagle niedaleko niej pojawiła się kolejna biała postać. Z kształtu postaci było widać, że to chłopak. Dziewczyna podbiegła do niego, lecz gdy on ją ujrzał zaśmiał się i zaczął biec. Dziewczyna próbowała go dogonić. Gdy w końcu się jej udało i złapała go za jego koszulę, rozpłynął się niczym płatki śniegu. Dziewczyna stanęła na środku zamarzniętej tafli jeziora. Usłyszała złowieszczy śmiech. Czuła się okłamana i  samotna.
Upadła na lód.



-Ał!-wrzasnęłam. Rozejrzałam się dookoła. Leżałam na ziemi, a z otwartego okna krople deszczu dostawały się do mieszkania.

To był tylko sen...

poniedziałek, 15 lipca 2013

,,Co, zapomnieliście o dobrotliwym Jacku?"

Uśmiechnął się złośliwie, patrząc na ich splecione dłonie. Czyżby Shane myślał, że w ten sposób zdobędzie przewagę? Pokręcił z politowaniem głową i oparł swój kij o ramię. Zauważył, że Rima wyrwała rękę z uścisku i pomachała mu, uśmiechając się szeroko. Odwzajemnił ten gest i ruszył za nimi. Wepchnął się między Shane'em a Rimą.
- Co, zapomnieliście o dobrotliwym Jacku? - Uśmiechnął się szeroko, widząc niemrawą minę kumpla.
Czyżby chciał mi zagrać na uczuciach?
- Nie... - mruknął wymijająco fioletowowłosy.
Szatyn pacnął kijem w jego głowę z szerokim uśmiechem.
- Oj, nieładnie. Shane, mama cię nie uczyła dobrych manier?
Spiorunował go wzrokiem i poszedł w swoją stronę, nie racząc się pożegnać.
Szatyn uśmiechnął się szeroko i wziął dziewczynę pod rękę. Spojrzał na nią figlarnie.
- Jack...
- Co?
- Shane...
- On chciał mi tylko dokuczyć, ale mu się nie udało. - Zaśmiał się cicho.
Przez chwilę milczeli i tak jakoś szybko dotarli przed dom. Nieśmiało odwrócił wzrok i mruknął tylko ,,Do zobaczenia", machając jej, kiedy szedł dalej.
- Jack! - krzyknęła i podbiegła do niego.
Zatrzymał się i odwrócił się. Dziewczyna wspięła się na palce i palcami chwyciła za jego ,,kołnierz". Jego oczy rozszerzyły się. Poczuł na swoich ustach muśnięcie jej warg. Mimowolnie zarumienił się i jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech, kiedy spostrzegł, iż Rima spaliła szkarłatnego buraka. Schowała swoją twarz w dłoniach i nieśmiało zerkała przez palce.
Ej... To jest miłe...
- Eeem... Do zobaczenia jutro? - wyjąkała zmieszana.
- Tsa... - Uśmiechnął się lekko i zmierzwił jej włosy, zanim poszedł w kierunku domu.

Usiadł na dachu w czasie deszczu, który lunął wieczorem. To dla niego była idealna  pora na ćwiczenie magii lodu. Uśmiechnął się delikatnie, czując przyjemne mrowienie towarzyszące podczas przemiany. Spojrzał na swój kij. Nie był już brązowy, tylko błękitnobiały. Podniósł się leniwie i machnął nim, zamrażając kilkaset kropel deszczu.
- Idealnie... - mruknął, przymykając intensywnie niebieskie oczy.
Był cały przemoknięty, wszystko się lepiło do jego ciała.
Trening czas zacząć.

sobota, 13 lipca 2013

Coroczny Teatrzyk.



 I pomyśleć, że istnieje coś takiego jak szczęście. Pewnie, gdyby nie wspomnienia i to zdjęcie, zapomniałabym, że istnieje coś takiego. Już nawet nie chcę wierzyć, że może się zdarzyć coś dobrego. Po co się okłamywać? W końcu się sama przekonałam, że się nie opłaca. Ale dlaczego skutki muszą być aż tak drastyczne? Już wiem, że nie zapomnę tego do końca życia, a to zdarzenie będzie mnie nawiedzać do końca moich dni. W koszmarach.
***
   Ze słodkiego snu, okrutnie wyszarpał mnie odgłos dzwonka budzika w telefonie. Dlaczego? - pytałam się w myślach, choć wiedziałam, że odpowiedź jest tak banalna, iż nie należy nic mówić. Przynajmniej mogłam się pocieszyć myślą, że w Krainie Snu nie było żadnego obrazu. Tylko przyjemna, oczekiwana ciemność. Jedynie takie sny są dla mnie słodkie. Słodkie sny, w których nic się nie śni?  Można się i trochę zdziwić. Ale gdyby ktoś byłby na moim miejscu, na pewno by go już nic zdumiało. A może nie... wolę nikomu nie życzyć takiego losu, jakiego mnie obdarzono. Nikomu.
   Nadal leżąc w łóżku, wpatrywałam się w punk na suficie. Tylko to wystarczyło, bym znowu odpłynęła. To jedne z nielicznych chwil, które zastępują mi prawdziwą radość. Mogę powędrować do swojego świata, w którym nie jestem sama. Tam nie ma sporów, samotności, śmierci, smutku...
   Uhm... znowu budzik w telefonie. Jeżeli go się nie wyłączy, będzie dawał się  wę znaki o sobie co pięć minut i to natarczywie.   Po dotyku zaczęłam go szukać. w końcu, gdy wzięłam go do ręki dałam opcję: "wyłącz".
   Już dość tego słodkiego lenistwa. Trzeba znowu wstać, by zmagać się z następnymi trudami życia. Ale po co? W końcu i tak wciąż się marzy o śnie. By stracić kontakt ze światem i mieć spokój z dotychczasowymi problemami, chociaż na chwilę. Zagłębić się w nieznanym... Dziwne. Skoro większość osób pragnie snu, to dlaczego boi się śmierci? Przecież to podobne, tylko wtedy nie wiemy, kiedy to nastąpi. A może dlatego? Cóż, ludzie lubią mieć kontrolę nad różnymi rzeczami. Może wtedy czują się bezpieczniej.
   Po tych rozmyśleniach w końcu postanowiłam wstać i szykować się na "tortury", jakie mi dziś Los chce zadać. Samotność co jak co, ale jest to jedna z najgorszych kar, jakie miałam. I nie dlatego, że trwa bez ustanku od...3, może 4 lat, ale dlatego, iż nie znałam powodu kary. Cóż, niekiedy Los lubi się pobawić różnymi osobowościami, nie zważając na ich charakter. Trzeba się z tym pogodzić. Bo w końcu są osoby od nas silniejsi, którzy chcą to udowodnić, nie zgadzając się  naszą wolą.
 W końcu wstałam, ubrałam się i wykonywałam inne czynności. W końcu zeszłam na parter do kuchni. Tam zjadłam śniadanie, spakowałam jedzenie do szkoły, umyłam zęby... no, zwyczajne codzienne czynności. Przed drzwiami wyjściowymi usłyszałam charakterystyczne mruczenie.
 -O, to ty, Salv.-powiedziałam. Czasem po prostu lubiłam mówić do niego w zdrobnieniu. Kucnęłam i zaczęłam go głaskać. Kot z przyjemnością przyjmował moje pieszczoty. Po paru minutach wstałam i dotknęłam prawą ręką klamki od drzwi.
-Miau?-odparł młody lampart.
-muszę już iść.-powiedziałam, przyciskając klamkę, ale nie spuszczając wzroku z małego rozrabiaki. Ale w ostatniej chwili sobie coś przypomniałam.
-Ach, no tak... jedzenie dla ciebie.- powiedziałam. Kociak usłyszawszy słowo "jedzenie" ożywił się. Znów weszłam do kuchni i wyjęłam kocią karmę.
-No widzisz, jaka ze mnie właścicielka. Zapomniałabym o tobie i byś cały dzień był głodny. -powiedziałam ni to do niego, ni to do siebie. Nawet, gdybym zapomniała lub nie miałabym czasu, to albo nakarmiłaby go mama, lub sam by coś sobie upolował. W końcu może wyjść z domu kiedy chce. A po za tym to dziki kot. Starałam się o tym pamiętać.
- Dobrze, muszę już iść - powiedziałam odruchowo. I pogłaskałam go ostatni raz po głowie, po czym wyszłam.
   Ach, te czyste, poranne powietrze. To one dodawało mi sił do zmagania się z dniem, jak na początek. Z połączeniem z ptasim śpiewem ten ranek zapowiadał się naprawdę uroczo... Oczywiście wszystko to zepsuje szkoła. Czy zawsze musi niszczyć wszystko, co piękne?
  Westchnęłam. Takie przemyślenia nie miały sensu.  I tak nie miałam się komu zwierzyć. A nawet gdyby, to i tak nie sprawiłoby to powodu nie chodzenia do szkoły.
    Wsłuchałam się w śpiew ptaków. Ach... ten ptasi koncert... uwielbiałam go słuchać. Jest taki piękny!... Przynajmniej mogę zapomnieć o dotychczasowych problemach. Mogłabym tylko słuchać i słuchać. Ale nie. To by było za piękne.
  Przede mną właśnie przefrunął jeden z ptaków. Usiadł na najbliższej gałęzi, by dołączyć do reszty towarzyszy. Oprócz niego, doleciały i inne ptaki, w skutek tego po paru chwilach ptasi śpiew był słyszany najpiękniej moim zdaniem. Takie rzeczy to tylko o godzinie 6.30.
  Zaraz, zaraz... 6.30!? O nie, to oznacza, że mój autobus pojawi się za 4 minuty! Szybko poderwałam się do biegu. Kiedy dobiegłam na przystanek autobusowy, próbowałam uspokoić oddech. No ok. Spokojnie. On jeszcze nie nadjechał. Na pewno...
 Spojrzałam na zegarek. 6.36. No dobra, to nie jest możliwe, żeby był punktualny. Przecież nigdy nie był, prawda? Na pewno się spóźni, na stówę...
  Próbując uspokoić myśli, wsłuchiwałam się w ptasi śpiew. Jednak myśli nie pozwalały się mi porwać w ten wir. Jak ptak próbuje poderwać się do lotu, lecz jest przykuty łańcuchami, tak i ja nie mogę podziwiać w pełni owej muzyki przez złe myśli.
   Jest już 6.40. Czyżby możliwe, że odjechał? Przecież spóźniał się nie raz te 10 minut... Na pewno się spóźni. Czekam nerwowo, a w mojej głowie pojawiają się myśli, by nie powrócić do domu i poczekać na następny autobus. 
 Oprócz ptasiego koncertu, po chwili do moich uszu dotarło odgłos jadącego autobusu.  "Uf, a jednak"- pomyślałam. Za zakrętu wyłonił się pojazd. Jeszcze kątem oka spojrzałam na rozkład autobusu. I od razu rzuciło się mi w oczy nowy rozkład jazdy na którym widniała m.in. godzina: 6.44. Westchnęłam tylko. Tak to już jest, jak się z samego rana myśli o niebieskich migdałach.
 Około 7.10 byłam już na miejscu. Jeszcze tylko 20 minut drogi pieszo i będę na miejscu. Tutaj śpiew ptaków zastąpiło charczenie silników.
  Gdy zbliżałam się do kresu drogi, moim oczom ukazała się brama, a po przekroczeniu jej potężny budynek. To moja szkoła już od ponad czterech lat... I cztery lata samotności. Cztery lata od śmierci siostry. A przecież tutaj miałam zacząć życie od nowa.
   Będąc już w budynku nie zmierzałam wprost do sali, w której zaczynamy zajęcia, lecz na ostatnie piętro. Tam na balkon, tam jest moje miejsce, w którym czuję się najlepiej. Tutaj nigdy nie było tłumów. W sumie mało kto tu przychodził.
  Właśnie tu był mój kąt, w którym mogłam powrócić do swojego świata, lub przemyśleń. Jedyne miejsce, w którym mogę być sobą, pod maską obojętności i szafirowych smutnych oczu.
   Błogi spokój musiał przeszkodzić dzwonek na lekcję. Westchnęłam. Znów się zaczyna ten horror, jak co roku. Znów samotność i żyć, żeby żyć, nie znając celu. Może i to nie byłoby najgorsze. Bo gdybym wiedziała, że pierwsze dni w szkole są najważniejsze i w tym czasie wszyscy zastanawiają się, jaką postać masz grać, a później jest rzeczą prawie niemożliwą zmiana roli, wtedy inaczej bym to rozegrała. Ale cóż, jest tak jak jest i nie zanosi się na żadne zmiany. 
   Już doszłam do klasy, w której mamy zacząć pierwszą lekcję. Przed salą byli uczniowie z mojej klasy. Jak zawsze panował chaos i każdy rozmawiał. Rzecz jasna nikt mnie nie zauważył, więc i nikomu nie przyszło na myśl obdarzyć mnie słowem, każdemu znanym: "cześć". Z pokoju nauczycielskiego, będącego naprzeciw naszej sali wyszedł nauczyciel, trzymający w ręku mały pęk kluczy. Otworzył drzwi.
 -Proszę wejść.-powiedział.
   Jak szybko można było się domyśleć, gimnazjaliści posłusznie weszli do sali. Dosiadłam mojego miejsca, na końcu sali. Szybko się rozglądnęłam po klasie. Nic się nie zmieniło, więc nie zapowiada się, że i w tym roku się coś zmieni. Westchnęłam. Z plecaka wyciągnęłam książki. Na mojej zamyślonej twarzy pojawił się nikły uśmiech.

 Teatrzyk czas zacząć od nowa?-pomyślałam. Muszę tu żartować, by całkiem tu nie zwariować.

piątek, 12 lipca 2013

Szmaragdowooka, czyli Rebekah Nelson.

Imię: Rebekah.
Nazwisko: Nelson.
Przezwisko: Reb, Rebi, jak kto woli. Kiedyś dostała ksywkę Rue... Eh, wspomnienia. Ze wzgląd na jej oczy niektórzy mówią na nią Smutnooka lub Szmaragdowooka (Tak, to ja ;D ).
Wiek: 14 lat już za sobą.
Urodziny: 1 marzec.
Płeć: Dziewczyna.
Moc: Ziemia i wiatr.
Partner: Ni ma... W sumie nie wie, czy zda się na odwagę... Zdaje sobie sprawę, że jej życie może się zmienić. Boi się poznać uczucia nienawiści. I ogólnie... słyszała, że chłopak to zUo. (przeżycia jej starszej sis). Ale jak to mówi: "Los pokaże". Więc może...
Lubi: Czytać książki, wspinaczka na drzewa, długie pobyty w lasach, lub innych miejscach daleko od cywilizacji, rozmyślenia nad różnymi rzeczami, wymyślanie wierszy, cytatów, zwierzęta... różne.
Nie lubi: Kłótni, hałasu, dręczących ją koszmarów, być w centrum uwagi, ludzi wywyższających się, i tych co mówią z ironią. Niedocenienia, odrzucenia, gwałtownych zmian, robienie czegoś "z marszu"... i inne.
Charakter: W towarzystwie grupy osób nie ma szans, aby się otworzyła, choćby nie wiadomo jak by się starała. Nie potrafi się wybić i tyle. W szkole, do której teraz chodzi, rozmowy do większości osób ograniczają się do "cześć, co tam". Na bliższą relacje, jak inni uważają, nie ma co liczyć. Przez taką opinie, na pierwszy ogień traci przyjaciół, z tego powodu nie czuje się w klasie dobrze. Ma wrażenie, jakby jej od razu z góry los nie dał jej szans. Uważają ją za typ samotnia. W sumie jest w tym trochę prawdy. Jest małomówna. Zanim coś powie, wielokrotnie się zastanawia. Wada bądź nie, to dla nie ma już dla niej zbytniego znaczenia. Przecież kto by chciał się z nią zadawać.... Nawet nie wie czemu. Sama nie ma odwagi zagadać. Na jej twarzy nie zawsze można zobaczyć uśmiech. Zazwyczaj jest zamyślona, a oczy zdają się smutne i oczekujące na coś. Oczy, które tracą z dna na dzień nadzieję. Czasem trudno ją rozgryźć, żyje w swoim skomplikowanym świecie. Jak to niektórzy mówią, buja w obłokach. Stąd się i wzięło powiedzonko  "Hej Reb, wróć na ziemię".  Nie zwraca na to uwagi, już i tak za dużo straciła. Pewnie, gdyby miała w klasie przyjaciółkę, na pewno by się bała, że już "jej nie będzie chciała". To jednak nie oznacza, że nie ma koleżanek. Wcześniej, gdzie mieszkała, znała wszystkich, ale o tym potem. W innych klasach ma znajomych. Ze swoją klasą nie czuje bliskich więzi. Boi się najbardziej odrzucenia i faktu, że może coś stracić. Należy pamiętać, że kiedyś była inna. Była taka jak inne dziewczyny. Poniekąd i nadal jest. Ona po prostu nie chce być znowu sama.
Wygląd: Długie, brązowe włosy, szmaragdowe, smutne oczy i blada cera to jest jej znak rozpoznawczy. Nie lubi się stroić, a więc nie pędzi za światem mody. Ubiera się jak normalne dziewczyny. Jej ubiór nie rzuca się w oczy. Jednak nie oznacza to, że nie umie się ubrać na stosowną okazję i nie nosi żadnej biżuterii. Tylko po prostu się nie wyróżnia. I to jej pasuje.
Historia: To nie jest ta sama osoba, co niektóre osoby znały ją od podstawówki. Zmieniła się, i to bardzo. I pomyśleć, że  z małej, rozgadanej dziewczynki, mająca w sobie dużo energii, może się stać odwrotnością. Cóż tu dużo opowiadać.Wychowywała się w domku, w dosyć małej miejscowości. Każdy każdego znał. Ale mniejsza z tym. Nie ma co się rozpisywać nad całym życiem. Wie dobrze, że ludzi bardziej interesuje to, co się złego przytrafiło, niźli dobrze. W sumie jej dotychczasowa przeszłość składała się z wielu nieszczęść. Była normalną dziewczyną. Od razu jej tacie udało się trafnie określić, iż dziewczynka interesuje się w dużej mierze naturą. A więc, jako z jej rodzeństwa wybrał ją by mu towarzyszyła w wyprawach do lasu. Tam nauczyła się w dużej mierze odróżniać rośliny jadalne od trujących, dobre na opatrunki itp. Nauczyła się także polowania, tropienia, zastawiania sideł itg.  Spędzanie czasu w lesie zajęło jej dużą ilość czasu. Nawet po śmierci ojca, a zginął on w katastrofie lotniczej gdy miała 9 lat,  po paru miesięcznej przerwie wróciła do zbieractwa i łowów. Musiała. Jej mama nie mogła się pogodzić ze stratą ojca. Jej rodzicielka straciła pracę. Razem ze swoją siostrą postanowiły utrzymać rodzinę. Młodszej siostrze nie pozwoliła pracować, najwyżej pomagać. Jednak pieniędzy zaczęło nie wystarczać, a najmłodsza z rodzeństwa zaproponowała sprzedać swoje robótki ręczne, najróżniejsze prace na targ. Po uporach Reb, w końcu Młoda(jak czasem się na nią-najmłodszą siostrę mówiło) wyszło na jej zdanie. Z powodu pracy niekiedy musiała zrezygnować ze szkoły. Po długich miesiącach  matka w końcu doszła prawie do siebie, lecz wystarczyło to do powrotu do pracy. Niestety, jej stan znowu się pogorszył po stracie najmłodszej siostry. Rebekah nie lubi o tym mówić. Młoda umarła, kiedy łowczyni miała 11 lat. Rok później cała rodzina wyprowadziła się do tego miasteczka. No i tak zaczęła chodzić do tej szkoły.
Towarzysz: >Lampart<. Nazwała go Salvavit, czyli ocalony.
Przemiana w zwierzę:  Odkryła ją po śmierci ojca. I w ten dzień pierwszy raz zamieniła się w >srokę< o fioletowych oczach.  
Przemiana wg magii: Leśna Łuna. Często mylona jest z aniołem ze względu na posiadanie skrzydeł (wiążę się to także z posiadaniem mocy powietrza. Może sobie w dowolnej chwili wyłonić tylko skrzydła). >foto1< , >foto2<
Broń: >Nóż<  -jedna z nielicznych pamiątek po najmłodszej siostrze i łuk, pamiątka po ojcu.

środa, 10 lipca 2013

Kiciuch!

Nienawidzę szkoły. Już to kiedyś mówiłam, prawda?
Zaciągnęła kaptur na głowę i wsunęła ręce do kieszeni. Szła w kierunku lasu. Nie chciała wracać do tej głupiej szkoły. Miała jej dość. Pierwszy dzień i już starczy jej. Walka z Juliet ją wykończyła.
   Tułała się po lesie już dobrą godzinę bez celu. Po tym wszystkim co się zdarzyło na rozpoczęciu, chyba szybko tam nie wróci. A może jednak? Westchnęła głęboko. Drogę zagrodziła jej przewalone drzewo. Normalny człowiek nie dałby rady tego przeskoczyć. Podskoczyła zwinnie i znalazła się na nim. Rozejrzała się wokół. Jej zmysły nagle się wyostrzyły. Ktoś był w pobliżu. Na pewno. Jej zwykłe ludzkie uszy zastąpiły wilcze. Zaczęła słuchać. Faktycznie jakby kroki, ale po zapachu wiedziała, że to nie był człowiek. Uśmiechnęła się pod nosem i zeskoczyła na dół. Zaczęła się skradać. Szybko przemykała pomiędzy drzewami, ale tak cicho niczym wiatr. Zatrzymała się w krzakach. Jej oczom ukazał się... biały kot? Nie. To nie był kociak. Zwierze było większe. O wiele większe. IRBIS! Wyszczerzyła zęby.
- Kiciuuuuchhh! - wydarła się i po chwili siedziała na grzbiecie kota.
Usłyszała jego pomruk i warczenie. Spodziewała się tego więc zaczęła miziać go za uchem i głaskać. Zwierze było biało srebrne i piękne, a jego niebieskie oczy spoglądały na nią początkowo złowrogo a teraz niemal z ulgą.. Zsunęła się z niego, a ten położył się na boku. Zaczęła znowu pieścić go dłońmi po brzuchu. Miał takie miękkie i delikatne futro.
- Szkoda, że ludzie nie są tak potulni jak ty. - wyszeptała. - Ciągle tylko drą się i obrażają.. I nie potrafią zrozumieć uczuć innych.
Irbis chyba słuchał jej uważnie i patrzył jej prosto w fioletowe oczy. Gładziła go cały czas. W końcu oparła się plecami o jego bok i wtuliła w niego.
- Jesteś bardzo grzeczny i taki spokojny. - wymruczała.
Długo mówiła do kota wiele rzeczy. Zwierzała mu się. Opowiadała o tym jak to nie może się odnaleźć wśród innych, że nikt nie chce jej zaakceptować do końca, a także o śmierci jej rodziców.
Zamknęła w końcu oczy.
- Szkoda, że jesteś tylko zwierzakiem...
Ziewnęła.
- Jakbyś mógł mnie nie zabić, byłabym wdzięczna.
Skuliła się przy nim.. Sen przyszedł szybko..
***
Biegła bardzo szybko przez wielką łąkę. Nie zatrzymywała się. Obok niej biegł jakiś chłopak. Nie znała go, ale był piękny. Złapał ją za dłoń.
- Już nigdy nie będziesz sama. - szepnął. 
Uśmiechnęła się do niego czule.
- Nigdy. - powtórzył.

__________________________________________
Notka na szybko, bo nie mam weny a musiałam się wyrobić do 13!; _ ;
Potem napiszę coś lepszego jak mi pomysły wrócą!

poniedziałek, 8 lipca 2013

Nieznajoma

Obudziło mnie głośne szczekanie Luny, która biegła teraz pędem na dół. Chciałam przewrócić się na drugi bok i z hukiem wylądowałam na podłodze. Zapomniałam że to łóżko jest węższe niż poprzednie. Szybko wstałam z podłogi i pognałam za Luną na dół do kuchni. 
-Hej mała, jak tam pierwsza noc w nowym domu?- spytała mama krojąc ogórki.
-Dobrze- odpowiedziałam siadając przy stole.
-Lisiu pomóż mi z tymi pudłami- zawołał z korytarza tata. Wzięłam jeden ciężki karton i poszłam za tatą do samochodu.
-Co tam jest?- spytałam kładąc pudło do bagażnika.
-Papiery i takie tam... do sklepu- uśmiechnął się  tata i poszedł jeszcze do garażu, a ja biegiem wróciłam do domu. Dopiero teraz zauważyłam, że stoję na środku ulicy w samej pidżamie. Wróciłam do kuchni i z powrotem usiadłam przy stole.
-Umówiłam cię jutro na rozmowę do szkoły- powiedziała mama podając kanapki i siadając na przeciwko mnie z kubkiem parującej herbaty.
-Na którą?- spytałam sięgając po kanapkę.
-Na 12:00.
-Wy też idziecie?
-Dyrektor mówiła że lepiej żebyśmy przyszli.
-Uhm. A nie możecie mnie po prostu zapisać do tamtej drugiej szkoły?
-Już ci przecież tłumaczyliśmy. Ta szkoła ma bardzo dobre referencje. Po za tym jest bliżej więc czemu by nie spróbować?
-No dobra- wymamrotałam niewyraźnie jedząc kanapkę.
Nagle usłyszałyśmy przeciągły klakson samochodu.
-Jadę z tatą do sklepu- powiedziała mama- wrócimy około 18:00. Jedzenie masz w lodówce. Jak coś to dzwoń.
-Uhm...
-Jeszcze dzisiaj masz wolne. I tak przedłużyliśmy ci wakacje o prawie dwa tygodnie- powiedziała mama całując mnie w czoło.
-To skorzystam z wolnego i zrobię sobie spacerek- powiedziałam głaszcząc Lunę siedzącą pod stołem.
-Dobrze ale nie odchodź za daleko. I zamknij dokładnie drzwi- zawołała z korytarza mama i wyszła.
Skończyłam szybko śniadanie i pobiegłam na górę by się przebrać. Otworzyłam szafę na oścież i z pięknie poskładanej kupki ubrań wyjęłam moje ulubione wytarte jeansy i ciemnozieloną bluzę z kapturem.
-Chodź Luna!- zawołałam i zbiegłam szybko po schodach. Zakluczyłam drzwi i poszłam na tyły domu. Wyszłam przez dziurę w płocie i popędziłam w stronę lasu. Biegłam coraz szybciej, a Luna kawałek przede mną. Zawsze uwielbiałyśmy takie biegi i spacery po lesie. W poprzednim miejscu miałyśmy do dyspozycji jedynie park, ale co tydzień jeździliśmy całą rodziną za miasto do lasu. Po kilku minutach takiego biegu musiałam przystanąć. Oparłam się o pień jakiegoś drzewa i próbowałam złapać oddech. Luna stała obok i wyraźnie się niecierpliwiła. Ruszyłam dalej spacerkiem po czym znowu biegiem. Teraz przedzierałam się przez krzaki, omijałam drzewa i wystające korzenie. Coś kazało mi biec dalej. Nagle Luna zniknęła mi z oczu.  Przystanęłam na chwilę i rozglądnęłam się dookoła. Luna zawsze trzymała się blisko mnie, tak bym ją widziała i by ona mogła mnie widzieć. Nagle usłyszałam szczekanie. Szybko pobiegłam w tę stronę. Przedarłam się przez zarośla i moim oczom ukazała się mała polana ze źródełkiem. Na brzegu tego źródełka stała długowłosa dziewczyna i patrzyła wystraszonymi oczami na stojącą przed nią Lunę.
-To twój pies?- spytała gdy mnie zobaczyła.
-Tak.
-Możesz go zabrać?
-Luna chodź tutaj!- zawołałam a natychmiast przybiegła merdając ogonem.
-Dzięki. Boję się dużych psów.- powiedziała nieznajoma z wyraźną ulgą na twarzy po czym spojrzała na mnie ciekawie- nie powinnaś być teraz w szkole?
-Ty chyba też powinnaś być teraz w szkole- odparłam obojętnym tonem.
-To prawda- odpowiedziała brązowowłosa śmiejąc się cicho.
-Luna chodź. Musimy już wracać- zawołałam idąc w stronę krzaków przez które wcześniej przebiegłam.
-To na razie!- zawołała wesoło nieznajoma.
Bąknęłam jakieś niewyraźne cześć i przeszłam za Luną przez krzaki. Nagle coś mnie jakby tknęło. Przystanęłam na chwilę i spojrzałam za siebie lekko odgarniając gałęzie. Długowłosa dziewczyna stała przy brzegu tam gdzie wcześniej, ale teraz była odwrócona w stronę wody. Podniosła lekko ręce a woda zabulgotała. Nagle coś jakby wodna macka wystrzeliło do góry i rozdzieliło się na kilka mniejszych macek. Patrzyłam na to zjawisko wielkimi ze strachu oczami. Zobaczyłam że dziewczyna powoli odwraca głowę w moją stronę. Szybko puściłam gałęzie i rzuciłam się biegiem przez las w stronę domu. Zatrzymałam się dopiero przy płocie.
-Nie to niemożliwe- myślałam idąc przez ogród- przywidziało mi się. Na pewno mi się to przywidziało. Przecież takie rzeczy są tylko w filmach...albo książkach. Zdecydowanie powinnam odpocząć bo od tych biegów już mam jakieś zwidy.
Nawet nie zauważyłam kiedy weszłam do domu. Zamyślona stałam jeszcze długo na korytarzu podpierając drzwi wejściowe. 
-A może ona by mi powiedziała dlaczego... może ona będzie wiedziała. Ale przecież tamto... to był sen...  to na pewno był sen- pomyślałam przypominając sobie pewną jesienną noc.

niedziela, 7 lipca 2013

Gra uczuć.

Lekcje się skończyły. Kolejna nowa w klasie. Keyli...Ciekawe jaka jest...i gdzie mieszka...-zastanawiałam się stojąc przed wejściem do szkoły. Dziś wracałam bez Jacka. Mówił, że ma coś do załatwienia, więc wyszedł szybciej.
-Ludziee!Wolnoość! -słyszałam jak ktoś wołał na cały głos. Po krótkim czasie okazało się, że to ta Keyli.
Jest zabawna...Ma taki wesoły charakter i aurę.-ukradkiem przyglądałam się dziewczynie, której jak najwidoczniej nie obchodziła opinia innych ludzi na jej temat. Też tak bym chciała... Spostrzegłam, że owa dziewczyna odwróciła się do mnie i również na mnie patrzyła. Udałam, że jej nie widzę i spoglądam gdzieś w dal, lecz tym razem chyba nie poskutkowało, jednak po krótkim czasie nowa poszła w stronę domu. W stronę domu...Hm... Już miałam przemienić się w kota gdy nagle natknęłam się na Shane. Wyrósł jak spod ziemi.
-Co ty tu robisz?-zapytał.-Myślałem, że już poszłaś do domu. Myślał o mnie?!
-Właśnie mam taki zamiar.-uśmiechnęłam się lekko
-To wspaniale. Odprowadzę cię, zgoda?
-Jasne...czemu nie. Tylko czy to nie będzie dla ciebie za daleko? Będziesz musiał się wracać.
-Żaden kłopot.
A jednak z mojego planu nici. No cóż na pewno będę miała jeszcze okazję.
-Gdzie mieszkasz?-zapytał znienacka
-Niedaleko domu Jacka...Tylko trochę bliżej od skrzyżowania...
-Ostatnio spędzacie ze sobą sporo czasu. -powiedział dość obojętnym tonem, lecz w jego głosie dało się wyczuć ciekawość.
-Hm? Masz coś konkretnego na myśli?
-Ostatnio chyba zrobiliście małą powódź na dachu...
-Skąd o tym wiesz?
-Heh.- zaśmiał się.- Po prostu czasem lepiej rozejrzeć się czy nikt ciebie nie widzi.-powiedział tajemniczym głosem.
A więc widział to wszystko...Ale było tam trochę osób...lecz jego tam rzeczywiście nie widziałam...
Nagle zauważyłam, że przez ten cały czas trzyma mnie za rękę...
Jak on...Przecież nic nie poczułam...
Próbowałam uwolnić się z jego uścisku, lecz sprytnie  ścisnął moją rękę jeszcze bardziej. Kątem oka spostrzegłam jak ogląda się dyskretnie do tyłu. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam trochę głowę. Zobaczyłam tylko charakterystyczny kij. Jack... O co chodzi dla Shana? Czy to po prostu...gra uczuć?

piątek, 5 lipca 2013

Nowy dzień, a dzwonek już rozbrzmiewa.

Poczułam, jak pierwsze promienie słoneczne ukradkiem wkradają się przez zasłony i muskają ciepło moją twarz. Było mi tak przyjemne, tak błogo, że chciałabym, aby ta chwilą mogła trwać wiecznie. Słyszałam, jak ptaki nucą tak znaną im tylko, własną melodię, jednak tak piękną i kojącą. Cały świat budził się do życia, aby ponownie zatoczyć to błędne koło, o którym ciągle mówią ludzie. Ja jednak tak nie mówię. Kocham świat, na którym żyję.
- Panienko? - Nagle drzwi do pokoju uchyliły się, a moim oczom ukazała się starsza kobieta o łagodnych rysach twarzy, niebieskich oczach, oraz czarnych, już siwiejących włosach spiętych w koka.
- Dzień dobry pani Spetto. - Uśmiechnęłam się promiennie w stronę pokojówki.
- Dobrze, że już panienka wstała. Panna Onizuka oczekuję panią na śniadaniu za pół godziny. - Zakomunikowała.
- Dziękuję, już wstaję. - Zaśmiałam się, powolnie zgrzebując z łóżka. Pani Spetto skinęła głową, ponownie znikając za białymi drzwiami. Ponownie zostałam sama. Przeciągnęłam się, zmuszając swoje mięsnie do współpracy, a następnie podeszłam do lustra. Z trudem powstrzymałam się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Wyglądałam gorzej, niż zombie wyjęty z najgorszego horroru. Czym prędzej chwyciłam moją wierną szczotkę, która zawsze pomaga mi przywrócić do porzadku moje włosy.
   Po wyczerpujących dziesięciu minutach spędzonych na rozczesywaniu brązowych kudłów, doszłam do wniosku, że są już w porządku i mogę wyjść z nimi na światło dzienne. Z uśmiechem na ustach zbiegłam po schodach. Od razu zauważyłam wysoką postać, w czarnej sukni przyglądającą mi się uważnie. Miała ona długie, rude, falowane włosy, oraz szmaragdowe oczy. Spoglądała się surowym wzrokiem.
- Witaj, ciociu. - Nie wiem dlaczego, jednak moja opiekunka, kazała mówić na siebie "ciociu". W sumie pasowało mi to. Wtedy, mogłam czuć się jak w prawdziwym domu. Wiedziałam jednak, że to nie był mój prawdziwy dom.
- Keyli. - Zaczęła donośnym głosem.
- Tak, tak... Wiem. Wczoraj zapomniałam o swoich obowiązkach. - Wyprzedziłam ją w pół zdania.
- A więc?
- Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy. - Zapewniłam ją nadal uśmiechając się promiennie.
- No dobrze. - Westchnęła. - Zjedzmy razem śniadanie. - Na jej twarzy zakwitł lekki uśmiech. Nie była ona złą kobietą. Niekiedy owszem, była przerażająca, jednak tak naprawdę miała dobre serce. Kochałam ją i byłam wdzięczna za dobroć, którą mi okazała.
- Dziś Twój pierwszy dzień w szkolę. - Nagle przerwała ciszę rudowłosa kobieta wpatrując się w swój talerz.
- Owszem, ciociu. - Odparłam. - Mam Ci w czymś pomóc po szkolę? - Widziałam jak się nad czymś intensywnie zastanawia, aby po chwili rzec.
- Nie. Dzisiaj masz czas wolny dla siebie. - Rzekła po chwili odsuwając od siebie pusty talerz.
- Dziękuję! - Podbiegłam do niej i przytuliłam z całych sił. - Ja wychodzę! Do zobaczenia, pani Spetto, ciociu! - Krzyknęłam, po czym wybiegłam niczym burza z posiadłości.

                                                                            ~♥~

Już z daleka słyszałam metaliczny dźwięk dzwonka, który rozchodził się echem po mojej głowie. Przyśpieszyłam. Nagle zza ściany zieleni zaczął wyłaniać się pokaźnych rozmiarów budynek, otoczony wysokim murem.
A więc to tu. - Pomyślałam na chwilę zatracając się we własnych myślach. Pomimo tego, że byłam bardzo podekscytowana, na samą myśl o pierwszym dniu w nowej szkole, bałam się. Wiedziałam, że nie była to zwykła szkoła, do jakiej uczęszczają zwykli ludzie. Była to magiczna szkoła.
   Parę głębokich wdechów. Pchnęłam metalową furtkę, która skrzypnęła cicho. Rozejrzałam się ciekawie wokoło. Od wszystkich tutaj obecnych dało się wyczuć magię. Chciałam wyć ze szczęścia, jednak w ostatniej chwili powstrzymałam ten dziki zew.
Powyję sobie w nocy. 
Nagle rozbrzmiał kolejny dzwonek. Uczniowie jak na zawołanie zaczęli schodzić się do swoich klas. Postanowiłam pójść w ich ślady.
   W klasie wszyscy zajęli swoje miejsca. Ja zajęłam ostatnie miejsce na końcu. Usiadłam na drewnianych krzesełku i zaczęłam rozpakowywać książki z torby.
- Widzę, że mamy nową w klasie. - Rozbrzmiał głos nauczycielki, który doskonale wybudził mnie z transu, w którym aktualnie się znajdowałam.
- Owszem. - Wstałam, aby ukłonić się nisko. - Jestem Keyli Takei. - Uśmiechnęłam się wesoło do wszystkich.
- Miło nam Cię poznać. - Nauczycielka odwzajemniła gest. - Możesz usiąść. Mam nadzieję, że spodoba Ci się w naszej szkole. A teraz proszę wszystkich o uwagę, gdyż zaczynamy lekcję.
   Czas minął bardzo szybko, a jeszcze szybciej lekcje. Dzisiaj nie zdążyłam się z nikim zaprzyjaźnić. Nie mam zamiaru się jednak poddawać. Mam plan lekcji! On mnie na tę chwilę poratuje!
- Ludziee! Wolnoość! - Wrzeszczałam jak opętana przemierzając z zawrotną prędkością szkolny korytarz w poszukiwaniu wyjścia. Po chwili wypadłam przed budynek szkoły i czym prędzej popędziłam w kierunku posiadłości. Nie obchodziło mnie to, jak dziwnie patrzyli się na mnie ludzie. Jednak nie obeszedł mojej uwadzę wzrok pewnej tajemniczej dziewczyny...



Myslałam, że będzie toto dłuższe, jednak gdzieś w połowie, moja wena puściła focha i uciekła >.< Ale ważne, że w ogóle coś nabazgrałam i jestem z siebie dumna :D Dumna jeśli chodzi o to, że w ogole coś napisałam, bo wpis jako taki moim zdaniem, ale może Wasze zdanie, będzie inne ;)
 

środa, 3 lipca 2013

S.Z.K.O.Ł.A- Spejalny Zakład Karno-Opiekuńczy Łączący Analfabetów.

 - Biegnij Ria, biegnij, już niedaleko. Szybciej!
Białowłosa biegła przez pustkowie, za głosem swojego brata. Czarna, popękana ziemia chrzęściła pod jej stopami. Na niebie, choć koloru onyksu, nie było ani jednej gwiazdy. Ria zapragnęła biec jak najszybciej, lecz nogi nieposłusznie ją spowalniały, dając wrażenie jakby były z kamienia. Czując na karku lodowaty dotyk śmierci, odwróciła głowę.Zdawało jej się, że czas zaczął zwalniać, albo raczej jakby ona utkwiła w miejscu. Nim zdążyła dojrzeć, co spowodowało u niej przerażenie, poczuła smagnięcie ostrych szponów, połączonych z gwałtownym uderzeniem. Siła ciosu zwaliła ją z nóg i dziewczyna upadła z łoskotem na zimną, martwą ziemię.Jęknęła i uchyliła powieki. Poczuła coś ciepłego, spływającego po lewej stronie jej twarzy. Zmrużyła oko, by ciecz nie dostała się pod powieki. Przyłożyła dłoń do policzka i spojrzała na palce, pokryte krwią. Jej krwią. Przetarła twarz, rozmazując krew oraz brudząc bardziej włosy, które zaczęły się sklejać w strąki. Chciała się podnieść, chciała znów uciekać do brata, lecz poczuła ucisk na klatce piersiowej i wielka, szponiasta łapa przygniotła ją do ziemi. Sapnęła, chcąc nabrać powietrza i spojrzała na dziwne stworzenie. Nie widziała go, mrok okrywał całą jego sylwetkę. W ciemnościach jaśniały tylko jego przeraźliwie żółte ślepia oraz zębiska. Usłyszała jak coś spada obok niej, a po chwili poczuła coś mokrego na ramieniu, zerknęła na to i niemal zwymiotowała. Przełknęła żółć i odwróciła głowę, by nie patrzeć na kawałek obślinionej ręki. Poczuła, że łeb zwierza zbliża się do niej i krzyknęła, wyrywając się....

Zaczęła miotać się po swoim łóżku, starając zrzucić kołdrę z ciała. Krzyk ugrzązł jej w gardle i nagle otworzyła oczy. Wyprostowała się nazbyt gwałtownie i nagle upadła z powrotem na plecy, pocierając czoło. Zawirowało jej w głowie. Odetchnęła cicho, gdy z wolna zaczęło jej przechodzić i powoli usiadła. Cała kleiła się od potu, włosy przywarły do jej czoła, szyi oraz nagich pleców. Tak, czasami miała w zwyczaju spać bez bluzki. Potarła potylicę, rozmyślając o swoim dziwnym śnie. Kątem oka zerknęła na paczkę kwaśnych żelków i wzięła je do ręki, wpatrując się w nie z miną "To wszystko twoja wina"
- Nigdy więcej podbierania żelków bratu i jedzenie ich przed snem. Never. - Zgniotła paczkę w ręce i wstała, by wyrzucić ją do małego kosza na śmieci pod biurkiem.
Gdy to zrobiła, spojrzała na cyfrowy zegarek. Migające, czerwone cyfry wskazywały godzinę 6:30.
"Najwyżej się spóźnię" - pomyślała i wzięła ręcznik. Weszła do łazienki i odkręciła wodę.
  Kończąc prysznic i zakręcając wodę, zegarek wskazywał godzinę 7:10.
Ria wyszła z łazienki, otulona ręcznikiem i w towarzystwie pary. Przeczesała palcami mokre włosy i podeszła do szafy. Zastanowiła się, wpatrując uporczywie w zawartość szafy. W końcu wybór padł na czarny bralet z  ćwiekami na biuście oraz zapinanym na zamek z przodu. Ubrała czarną, ołówkową spódnicę, sięgającą przed kolana i przyjrzała się w lustrze. Poprawiła jeszcze satynowy materiał spódnicy i podeszła do okna, by podnieść do góry granatowe rolety. Do pokoju wpadły jasne promienie porannego słońca. Zaczesała włosy, obserwując ludzi idących do szkoły. Odsunęła się, poprawiając firanki i znów ruszyła do łazienki. Włączyła suszarkę, by szybciej wysuszyć wciąż mokre włosy. Po kilku minutach suche włosy idealnie spływały po jej plecach, białą kaskadą. Zrobiła szybki makijaż i wyszła z łazienki. Kątem zerknęła na biały napis, wymalowany nad biurkiem, na ciemnofioletowej ścianie. Napis głosił:
" Tylko nieżywi nie zdradzają tajemnic".
 Zaśmiała się subtelnie. Już nawet zapomniała skąd zna te słowa i po co je napisała. Wzięła małą kopertówkę i wyszła z pokoju. Bosymi stopami delikatnie stąpała po ciemnych dębowych schodach. Przystanęła na ostatnim stopniu i chwytając balustrady, wychyliła się, zerkając do kuchni, do których wejście znajdowało się po lewej stronie. Doszedł ją wspaniały zapach, na który uwagę zwróciła niedawno.
- Mmm, naleśniki. - zamruczała, przerywając ciche nucenie jej brata, który właśnie smażył owy przysmak.
Podeszła do niego i stając na palcach, cmoknęła go w polik, na którym widniał dwudniowy zarost. Ian uśmiechnął się i spojrzał na siostrę. Jej brat był wysokim (niemal 190cm) i dobrze umięśnionym mężczyzną. Mimo tych 25 lat na karku prezentował się dość młodo. Wiecznie rozczochrane, czarne włosy dodawały mu figlarnego wyglądu, a głębokie, lazurowe oczy nigdy nie traciły na swoim blasku. Zerknął kątem oka na siostrę, gdy ta pocałowała go swymi delikatnymi wargami i zlustrował ją.
- No no, ale się odstawiłaś. - zaśmiał się gardłowo. Miał głęboki i przyjemny głos.
- Za to ty mógłbyś się ubrać. - rzekła, dźgając go w umięśniony brzuch. Stare, czarne dresy, zjechały nieco z jego bioder.
- Mam dzisiaj wolne, nie będę się ubierał. - wyłożył naleśnika na talerz i wylał ciasto na rozgrzaną patelnię. Olej zasyczał cicho. - Chcesz?
Ria spojrzała na naleśniki, a następnie na zegarek, który wskazywał godzinę 7:55. Zamyśliła się.
- Nie dzięki, zjem później. Lepiej już wyjdę. - mruknęła i wyszła z kuchni. Dyskretnie zwinęła z portfela Iana kilka dych i schowała do swojego portfela w kopertówce. Usiadła na kostce w przedpokoju i nałożyła szpilki z czarnego zamszu.
"Cóż, czasami trzeba..." - pomyślała i westchnęła, wstając. Przyjrzała się jeszcze w lustrze i zerknęła do kuchni.
- Wychodzę. - mruknęła z subtelnym uśmiechem i skierowała się ku wyjściu.
Doszło ją jeszcze ciche pożegnanie Iana i wyszła na zewnątrz. Zamknęła drzwi i ruszyła po kamiennej ścieżce, którą sama zaprojektowała. Zerknęła na mały ogródek oraz dwie sadzonki drzew.
"Przydałoby się je podlać" mruknęła w myślach, otwierając czarną, metalową furtkę. Zamknęła ją za sobą i ruszyła przed siebie.  Dzień zapowiadał się dość spokojny i na pewno upalny. Przeszła przez ulicę i weszła przez bramę do szkoły.
" Booże, jak w Hogwarcie"
Nie było tutaj już nikogo. Zapewne wszyscy rozeszli się do klas. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy pokonała schody i weszła do wnętrza szkoły. Zmierzyła do swojej klasy i zapukała do drzwi. Dosłyszała ciche "proszę" i odetchnęła, by następnie otworzyć drzwi i wkroczyć do środka. Oczy wszystkich spoczęły na jej osobie. Wymusiła delikatny uśmiech i spojrzała na nauczycielkę, która wpatrywała się w nią znad okularów. Podeszła do niej, ściskając kopertówkę w dłoniach. Spojrzenia osób w klasie ciążyły na niej, niczym gilotyna nad skazanym.
- Ty pewnie jesteś...- zaczęła nauczycielka, lecz Ria pośpiesznie jej przerwała.
- Amariena Noroc. - skinęła głową, poruszając przy tym białymi kosmykami.
Błękitne tęczówki lustrowały to postać nauczycielki to osoby siedzące w klasie.
Zmrużyła drapieżnie oczy i poruszyła niespokojnie
- Ah, no tak..Zajmij miejsce. - Wskazała ławki, lekkim ruchem ręki i usiadła przy biurku.
Ria skinęła sceptycznie głową i usiadła w ostatniej ławce pod oknem. Jedyne puste miejsce. Położyła kopertówę na blacie ławki i zapatrzyła się na widok za oknem. Siłą woli powstrzymywała się, by nie spiorunować spojrzeniem tych, którzy wpatrywali się w nią ze zbyt wielkim zainteresowaniem. Do jej czułego słuchu doszły szepty na temat jej osoby.
" Jakie to prostackie" mruknęła w duchu i poruszyła się na krześle. Nałożyła nogę na nogę i udała, że ciekawi ją to co mówi nauczycielka. W rzeczywistości planowała już trening. I tak podarowała sobie poranny jogging.
- ...to na dzisiaj wszystko, możecie się rozejść - usłyszała i podniosła się z krzesła. Wszyscy skierowali się w stronę drzwi w towarzystwie rozmów i śmiechów. Przystanęła na chwilę przy biurku i spojrzała na nauczycielkę.
- Czy mogłabym dostać plan lekcji?  - zapytała, patrząc na papiery.
Nauczycielka uniosła wzrok i uśmiechnęła się ciepło.
- Ależ oczywiście. - pogrzebała chwile w teczce, a po chwili podała Rii świstek. - Proszę bardzo.
 - Dziękuję - rzekła i wycofała się w stronę drzwi. Gdy wyszła na dziedziniec szkoły, nikogo praktycznie już nie było. Złożyła plan, by ukryć go w torebce i ruszyła w stronę domu.

~*~

- IAAN! - krzyknęła, wchodząc do domu.
Panowała cisza. Wszechogarniająca cisza. Ria zrzuciła szpilki i z wielką ulgą stanęła boso na zimnych panelach.
- Ian? - rzuciła, wchodząc najpierw do kuchni, a potem do garażu.
Zapaliła tam światło, lecz nie było to jej brata. Jedynie dwa motocykle, narzędzia, puszki z farbą, smarem, olejem napędowym i innymi tego typu rzeczami. Wycofa się do salonu i dopiero teraz zobaczyła kartkę na stoliku przed kominkiem. Wzięła ją do ręki i przeczytała.

Hej młoda, dostałem pilne wezwanie i musiałem jechać do warsztatu kilka kilometrów stąd. Wrócę pod wieczór. W lodówce masz naleśniki, odgrzej je sobie lub ewentualnie zamów pizze.
~Ian.

- Świetnie. - mruknęła, odkładając kartkę i ruszyla w stronę schodów, by wejść na górę.
Weszła do swojego pokoju i od razu się rozebrała. Złożyła ubranie i wyciągnęła z szafy krótkie szorty oraz czarną bokserkę. Rozczesała włosy i związała je w koński ogon.
Nucąc cicho pod nosem, wzięła odtwarzać mp3, schowałam je do kieszeni i włożyłam słuchawki do uszu. W lekkich podskokach zeszła ze schodów i z lodówki wzięła butelkę wody.
W przedpokoju ubrała adidasy i rozprostowała lekko nogi. Szpilki schowała do szafy, by znów zalegały na jej dnie, aż do następnej okazji. Z wieszaka, wewnątrz szafy zdjęłą pas i przewiązała go w biodrach. Dla zwyklych przechodniów mógł on wyglądać na zwykłe ciężarki na brzuch, w rzeczywistościu ukryte miała tam swoje "maleństwa". Zamknęła szafę i wyszła na zewnątrz. Ciepłe promienie słońca grzały przyjemnie, a delikatny wietrzyk zapobiegał okropnemu upałowi. Zakluczyła drzwi i ukryła klucz pod kamienną donicą z paprocią. Przeciągnęła się z lekkim uśmiechem i wyszła po za teren posesji. Gdy stanęła na chodniku, rozciągnęła nogi oraz ręce, ku uciecze kilku chłopaków, uczęszczających do pobliskiego gimnazjum. Przewróciła oczami i włączywszy muzykę, zaczęła biec przed siebie. Spokojnym wzrokiem obserwowała drogę, nie zwracając większej uwagi na mijanych ludzi. Sama nie wiedziała jak daleko ma zamiar biec, ledwo co się tutaj przeprowadziła i nie znała wszystkich ścieżek. Lecz po biegu po twardym, betonowym chodniku, wbiegła na parkową ścieżkę, postanowiła zagłębić się bardziej w las. Wcielając swój plan w życie, zbiegła z najczęściej uczęszczanych dróżek, na ścieżyny, ukryte w gęstwinie.
Nie musiała biec aż tak daleko, by dotrzeć do niewielkiej polany, położonej na pagórku. Zewsząd otaczały ją sosnowe drzewa o pniach porośniętych bluszczem. Wyciągnęła słuchawki z uszu i wyłączyła muzykę. Rozejrzała się, wchodząc na sam środek polany.
- Witaj, moje zacisze zadumy i skupienia. - mruknęła z delikatnym uśmiechem i odpięła pas.
Położyła go na ziemi i rozpięła niemal niewidoczny zamek. Z wnętrza wyciągnęła dwa sztylety.Zamruczała, podziwiając idealnie dopasowaną rękojeść i błyszczące, białe ostrze.
- Zaczynamy...-mruknęła i odkręciła butelkę wody.
Przy użyciu magii, utworzyła z wody humanoidalne postaci - swoich przeciwników. Uśmiechnęła się, gdy wodne postaci ustawiły się w bojowej pozie. Przyłożyła dłoń do powierzchni ostrza i przejechała dłonią po niej. W tym momencie ostrze wydłużyło się, a rękojeść zwęziła, by lepiej leżała w dłoni. To samo zrobiła z drugim sztyletem. Chwyciła rękojeść ostrzy w dłonie i zamachała nimi, niczym wahadłem. Nawilżyła koniuszkiem języka górną wargę i uśmiechnęła się drapieżnie, by po chwili ruszyć na napastników z niebywałą szybkością.
Jej trening trwał długo. Niemal całe popołudnie. Gdy słońce z wolna zaczęło chylić się ku zachodowi, dziewczyna padła na ziemię, oddychając ciężko. Mokra trawa lśniła przy złocistych promieniach słońca. Dziewczyna wypuściła sztylety, które zdążyły powrócić do pierwotnego stanu, i otarła czoło z potu. Włosy nieprzyjemnie kleiły się do jej skóry. Sięgnęła po butelkę, by wypić resztkę wody i zgniótłszy butelkę, cisnęła ją pod drzewo. Oddychała głęboko, wpatrując się w przelatujące leniwie chmury, które z każdą chwilą ciemniały, jak również niebo. Zamknęła oczy i zagłębiła się w swoich myślach. Chłodny wiatr delikatnie muskał jej rozpaloną skórę. Oblizała suche wargi i uchyliła powieki. Niebo stało się znacznie ciemniejsze niż było przed chwilą. Z westchnieniem niezadowolenia, wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Gdy już miała chować sztylet, doszedł ją nazbyt głośny szelest listowia. Zmarszczyła delikatnie brwi i wyjąwszy sztylet, cisnęła nim prosto w krzewy, z których dobiegł szelest. Doszedł ją cichy syk i głośniejszy szelest. Doskoczyła do krzewów z kilka sekund i wyciągnęła "za szmaty" podglądacza, którego rzuciła na ziemię, a w niemniej sekundę później klęczała jednym kolanem na jego klatce piersiowej i przyłożyła drugi sztylet do krtani.
- Shirro? - uniosła brew.

~•~•~•~
Notka pisana dość długo, ale cóż..miałam swoje powody by tak długo pisać.
Ogólnie może być za długo i się fabuła lekko ciągnie, ale jeśli dotarłeś aż tutaj, to gratulacje.