Pogadaj z nami :D

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Będąc, jak Dracula, który nie chce się położyć i w końcu umrzeć.




Nancy Pate

Szesnaście lat. x Ostatni dzień sierpnia. x Światło. x Pumpkin.


Trzy rzeczy z osobna najlepiej się mają,
By rozkwitały przystojnie w rozdzieleniu.
Owóż w dniu tym złowróżbnym, w którym się spotkają,
Pierwsza, druga i trzecia sczeźnie w oszpeceniu.




-----Odautorska paplanina.-----



środa, 26 sierpnia 2015

Made nothing but a fake, empty escape

- Widzisz tego faceta?
- Którego? W granatowej marynarce?
- Nie, tego białowłosego.
- Aano, widzę. Co z nim nie tak?
- Podobno zamordował kilka osób, ale go nie zamknęli. 
- To na pewno plotki. Nie pozwoliliby chodzić szaleńcowi po ulicy.
- On pracuje w Mortem Arcem. 
 




Cyrk przyjechał do miasta. Mamo, chodźmy do cyrku! Chodźmy do cyrku! Trzymałam mamę za rękę. Wyszłyśmy na spacer. Oglądamy manekiny za sklepową witryną, kiedy podchodzi do nas bardzo wysoki pan. Chodził na szczudłach. To na pewno cyrkowiec! Miał wymalowany uśmiech na twarzy i nos czerwony jak klaun. Wręczył mi czerwony balonik, a także kolorowy bilecik. Bilet do cyrku! 

Queen's Parade
Największe show w historii! 
Zapraszamy na występ w wieczornych godzinach. 
Nasza największa gwiazda - piekielny ogar z hrabstwa Devon!

Mamo, chodźmy do cyrku. Chcę zobaczyć psa. Rozłożyli wielkie namioty cyrkowe, a także ogromną arenę. I klatki ze zwierzętami, niektóre spacerowały ochoczo pod ogrodzeniami własnych wybiegów. Psa nie widziałam. Ale już niedługo. Sprzedawali bilety za marne grosze, a widownie mieli ogromną. Usiedliśmy w rzędzie środkowym - tam widok był najlepszy. I wtedy się zaczęło. Widziałam już cyrkowe pokazy. Ale ten, choć zapowiadał się zwyczajnie... okazał się zupełnie inny. Najpierw pojawił się niski mężczyzna w czerwonej marynarce oraz czarnym meloniku. To on otwierał pokaz. Dyrektor cyrku. Zrzucił nakrycie głowy, a na jego skinienie batutą na arenę wtoczyły się wielobarwne konie, zebry, a na końcu słoń. Po jego grzbiecie spacerowała piękna pani, niczym laleczka z porcelany, w białej sukience, trzymała różową parasolkę. A po chwili, stąpając po trąbie, zeskoczyła płynnie na ziemię. Unosiła się tak delikatnie, jakby w powietrzu, a różowy parasol poszybował w górę, złapany w locie przez akrobatę. Było ich dwoje. Dziewczynka i chłopiec. Przyodziani w identyczne kolory, szybowali w powietrzu, przypominając egzotyczne papugi. Parasolka znów wzleciała do góry. Tym razem złapała ją drobna dłoń Pierrota. Nie zauważyłam go wcześniej. Kroczył dumnie po cieniej linie, której nawet nie widziałam. Czy tam była, czy nie - nie wiem. Zaraz zeskoczył w dół. Na następną linę, tak mi się zdaje. I wnet zaczął stąpać jakby w powietrzu, a tak naprawdę - kiedy światła zabłysły - pod sklepieniem namiotu pojawiła się pajęczyna utkana z nici tak cienkich, iż niewiarygodnym było, aby utrzymały smutnego Pierrota. Aż w końcu pękły. Parasolka zniknęła w górze. Pierrot - i jego długie, białe włosy, czy to pan, czy pani... nie wiem. Spadł. Lecz nie wylądował na ziemi. Zostały jedynie białe szaty, a pod widownią susy sadził ogromny, czarny basior. Czytywałam tę historię nie raz i nie dwa. I wszystko było takie prawdziwe. 

"Był to pies – pies czarny jak węgiel, 
olbrzymi – taki, jakiego dotąd nie widziały oczy żadnego śmiertelnika. 
Z jego otwartej paszczy buchał ogień, ślepia żarzyły się jak węgle,
 a po całym jego ciele pełzały migotliwe płomyki. 
Nigdy nawet w majaczeniach chorego umysłu nie mogło powstać nic równie dzikiego, 
przerażającego, szatańskiego, jak ten czarny potwór, który padł na nas z tumanów mgły."

Ale nie było żadnej mgły. Jedynie płomienie, które lizały jego ciało, pochodziły z gardła rudowłosego  połykacza ognia. Pluł iskrą na pokryte smarem obręcze, a te wnet stawały w płomieniach. Przez coraz to mniejsze koła mknęła czarna bestia, by wreszcie usadzić się na najwyższym stopniu, gdzie dyrektor cyrku uderzył ukradkiem batem zwierzę, aby zawyło donośnie. Przedstawienie jeszcze trwało i trwało, aż w końcu psisko sprowadzono ze sceny. Tak nieszczęśliwe. Tak zaniedbane. Smutne. Inne. Nic tu po mnie. Mamo? Gdzie jesteś? Nieważne. Muszę wracać do baru. Nie zobaczę już psa.





Jeden. Pies jest bezwzględnie posłuszny swojemu panu.
Dwa. Pies otrzymuje nagrody lub kary za posłuszeństwo bądź nie.
Trzy. Pies nie odzywa się bez pozwolenia.
Cztery. Psu nie wolno opuszczać budy, schodzić ze smyczy oraz ściągać obroży bez pozwolenia.
Pięć. Pies nie wykazuje agresji w stosunku do swojego pana ani gości.
Pies jest bezwzględnie posłuszny swojemu panu. Pies jest bezwzględnie posłuszny swojemu panu. Posłuszny swojemu panu. Pies otrzymuje nagrody lub kary za posłuszeństwo bądź nie. Pies otrzymuje kary za nieposłuszeństwo. Otrzymuje kary... za nieposłuszeństwo... duże kary... Pies nie chce... być karanym... Ale psu nie wolno odzywać się bez pozwolenia. Pies nie szczeka nieproszony. Nie warczy na swojego pana. Nie gryzie. Nie karmi się psa przed spektaklem. Nie spuszcza ze smyczy. Pies musi wykonywać polecenia... musi. 
Proszę, już dość..


The Observer
Niedziela, drugi maja 
WIELKA TRAGEDIA
"Queen's Parade" stanął w ogniu podczas występu.
Dnia dwudziestego dziewiątego kwietnia do bram naszego miasta zawitał jeden z bardziej popularnych cyrków w kraju. Namiot "Queen's Parade", znany z wspaniałych pokazów tresury zwierząt, niezwykle utalentowanych akrobatów i genialnych magików, wieczoru tego samego dnia zajął się ogniem. Świadkowie zeznają, iż był to nieszczęśliwy wypadek z udziałem głównej atrakcji cyrku - tak zwanego piekielnego ogara, hybrydy suki z wilkiem. Ogromny pies podczas jednej ze sztuczek odmówił posłuszeństwa tresera. Przewrócił płonącą przeszkodę, od której zapaliły się najpierw liny, a następnie cały namiot. Szczęśliwie, wszyscy widzowie i dzieci zdążyli uciec. Większy pech spotkał niestety cyrkowców, którzy pragnąc ratować spłoszone zwierzęta, przypłacili to życiem. Ilość ofiar na tę chwilę wynosi dwanaście osób, wciąż trwają przeszukiwania zgliszczy. Poszkodowanych szacuje się na około setkę osób. Rozpoczęto poszukiwania głównej przyczyny wypadku, to jest psa. Razem z nim zaginęła trójka artystów - opiekunka zwierząt, narzeczona właściciela cyrku, Catherine Astrid, występująca pod pseudonimem Queen, połykacz ognia, Flame oraz akrobata znany jako Pierrot. Prawdziwa tożsamość dwójki pozostaje nieznana. Poniżej zamieszczono portrety zaginionych. Dla policji największy problem stanowi ostatni z uciekinierów, bowiem żaden z ocalałych nie widział twarzy Pierrota bez maski. Policja wysuwa podejrzenie, iż pożar powstał w wyniku planowanej ucieczki tejże trójki, podczas której doszło do nieumyślnego wypuszczenia na wolność bądź celowego uprowadzenia głównej atrakcji cyrku.

 




- Szefowo... wiem, że potrzebujemy ludzi... ale na co nam oni, do cholery?!
- Zwyczajnie ich jeszcze nie doceniasz, Frank.
Zagasiłam papierosa, wciskając go w popielniczkę. Widząc tę ranną i przegraną trójkę, która tak zachwyciła mnie na występie, nie potrafiłam zamknąć im drzwi przed nosem, aby mokli na deszczu. Wkrótce zapewne i tak zgarnęłaby ich policja, w końcu media krzyczały o tym pożarze gdzie tylko się dało. Nic dziwnego. Queen's Parade zajmowało szczyt wśród innych cyrków. I tak łatwo upadło. A to wszystko za sprawką tego chuderlawego, przerażonego chłopaka, który chował się  za kanapą. Nawet ta jasnowłosa piękność, samozwańca Królowa, nie potrafiła go stamtąd wyciągnąć.
- Flame pochodzi z innego cyrku - wyjaśniła Queen. - Tak naprawdę nazywa się Sean. Jesteśmy w tym samym wieku. Mamy dwadzieścia sześć lat - napiła się trunku. Nerwy jakby odpłynęły. Stało się tak tylko dlatego, iż czuła się naprawdę słuchana. I miała komu zaufać. - Natomiast on... wołamy na niego None. Tak jakoś się przyjęło. Chyba inne imiona mu się nie spodobały, choć próbowałam. Wbrew pozorom jest bardzo uparty i nieusłuchany - uśmiechnęła się.- Czy on w ogóle coś rozumie? - Zapytał Frank, patrząc na chłopaka. Również zdawał się spoglądać właśnie w naszym kierunku spomiędzy długich, śnieżnobiałych kosmyków. Łypał tym swoim chłodnym, srebrzystym spojrzeniem, jednak nie wyglądał, jakby miał zamiaru opuścić swoją kryjówkę.
- Nie traktuj go jak idioty - pokręciła głową. - None po prostu mało mówi. A raczej wcale. Boi się ludzi, dlatego z nikim nie rozmawia. Woli spędzać czas w spokoju, sam na sam ze swoimi pająkami. W cyrku miał ich znacznie więcej... ale tylko trzy jego egzotyczne gatunki ocalały z pożaru. Bardzo dużo czasu spędził w ciele psa, dlatego jego zachowania są... inne.
- Więc to jest to bydle? Jakim cudem? - Jakoś ciężko przychodziło mu uwierzyć w coś tak niedorzecznego. Dopóki nie poklepałam go po ramieniu.
- Oni wszyscy są... no wiesz. Z tych innych. Potrafią więcej. Niektórzy znacznie więcej. Ten cyrk kolekcjonował takie przypadki, zgadza się?
Przytaknęła.
- Przez tak długi czas traktowano go jedynie jak jakieś bezmyślne zwierze... choć wiedzieli, że to człowiek. Tresowali go jak psa. Nie mogłam nic zrobić... mimo że tak bardzo chciałam.
Patrząc w oczy Królowej wiedziałam, jak bardzo to wszystko przeżywała. Zapewne kochała swojego narzeczonego ogromnie, nie mogła znieść tej tyranii. Jedyna opiekowała się tym "psem". Natomiast kiedy spojrzałam w jego oczy... nie widziałam nic. Nawet odrobiny smutku, czy nienawiści. Ciągle świeciły jedynie pustką. Ale pokochałam je ogromnie. Podobnie jak całą jego tajemniczą osobę. Ta blada jak kreda skóra. I jeszcze jaśniejsze włosy, dwukrotnie dłuższe niż moje własne. Idealnie prezentowałby się w barze, gdyby tylko odrobinę się chłopcem zająć. Nie chciałam bowiem straszyć gości takim kościotrupem.
- Nie wiemy, jak naprawdę ma na imię. Trafił do nas pięć lat temu. I aż trzy lata ukrywał się w ciele psa. Trzy lata... Malcolm go tak podle traktował. Na dodatek uczynił z niego "wielką gwiazdę" naszych pokazów - zacisnęła palce na szklance. 
- Nie musisz nic więcej mówić - przerwałam jej. - Postawimy go za barem razem z Frankiem.
- Że co?! - Jak się domyśliłam, oburzył się niemiłosiernie. Wówczas drzwi wejściowe otworzyły się, a i kochany dzwoneczek dotarł do mych uszu. Uśmiechnęłam się szeroko do naszego gościa, kończąc tę rozmowę.
- Witamy w Mortem Arcem.




The Observer
Niedziela, dwudziesty czwarty czerwca 
HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY
Ogień strawił jeden z popularniejszych barów w okolicy.
W nocy z dziewiętnastego na dwudziestego czerwca strażacy godzinami walczyli z pożarem kamienicy, na której parterze znajdował się popularny wśród młodzieży i nie tylko bar o nazwie „Mortem Arcem”. W ogniu życie straciła właścicielka oraz pracownicy baru, a także aktualnie przebywający tam goście. Świadkowie wydarzenia twierdzą, iż chwilę po wybuchu pożaru dojrzeli biegnącego ulicą przerośniętego, czarnego psa. Istnieją spekulacje iż wydarzenie to pokrywa się z ubiegłoroczną tragedią cyrku „Queen’s Parade”. Główna atrakcja cyrku, tzw. Piekielny Ogar z hrabstwa Devon, uciekł wówczas niepostrzeżenie w trakcie akcji gaszenia ognia. Według zeznań świadków, oba zwierzęta były identyczne (…)


Pomijając te bzdury, tak w skrócie:
Biję się w pierś, tego nie powinno tutaj być.
Wrzuciłam dziesiątki poprzednich kart do śmieci, aż w końcu się wkurzyłam.
Zostanie tak jak jest. Chaos, bałagan... niech jest i sobie żyje.
Nie wiem co będzie dalej tak szczerze, ale pożyjemy zobaczymy :v
GG: 50389522

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

[Biwak] Utopiony majtek i szalony kapitan

Selene&Kasene
-Tratwy?! A można walnąć taki wielki galeon!?-gdy oznajmione zostało, że mamy takowe fajne zadanie totalnie mi odbiło.
Totalnie odbiło? Tfu. Zawsze mi tak odbija. W każdym razie łodzie są fajne i nie odpuszczę takiej okazji. Będę łupić wszystkie łodzie jakie spotkają się z moją łajbą niczym pirat! Yeeey! Jedno z moich marzeń się spełni! Ahoooj! Małe to jezioro, więc szybko pójdzie! Muszę zwołać załogę! Ale zostawiłam wszystkich wymyślonych przyjaciół w domu, by mi majątku pilnowali. Buuuuu.. Znajdę nową załogę! Na początek wystarczy mi jakiś majtek, któremu rozkazywać będę.
-Powiedziane zostało tratwa i tratwę budujemy. Proszę się uspokoić.-upomniał mnie taki pan, a ja wzruszyłam ramionami.
-I tak zbuduję tratwiasty galeon. Ahoj piraci! Abordażować będziem, jak łajbę zbudujem!-zapiałam głośno przyciągając rozbawione spojrzenia.

Gdyby spojrzeniem można byłoby zabijać, wierzcie mi, o ten miły pan, który obwieścił jakże wesołą do porzygu informacje skonałby w taki sposób, że przy nim wszelakie chore pomysły ze wszystkich część Piły, były zaledwie robótkami ręcznymi gospodyń domowych. Trust me.Przetrzymałem, nie jęcząc za głośno poparzenia trzeciego stopnia, rozpalając ogień na mankiecie zamiast na chruście. Zgodziłem się na chore latanie po zboczach górskich, mimo że nie jestem żadną skoczną kozicą. Przytaknąłem grzecznie odbierając broń zagłady, wesoło strzelając sobie z niej to tu to tam, mimo że do urody Legolasa mi daleko. Jednakże, gdy jakiś buc z paskudnym bananem na obliczu obwieści, że mimo braku tytułu inżynier- magister mam zbudować sobie tratwę, a potem popłynąć w nieznane, cierpliwość osiągnęła dopuszczalne maksimów i zaczęła spadać prosto na pysk.
- Pan kpi, czy o drogę pyta!? – zawołałem, a raczej zaskrzeczałem w ślad zarzynanego drobiu wprost w ucho inteligencji belfrowskiej z racji, że akurat – nie - wesoło stałem w jego cieniu. Odskoczył ode mnie z miną nietęgą, szukającą zapewne konającej zwierzyny nie mogąc pojąć, że szesnastoletni chłopak może tak natężyć struny głosowe. Odchrząknąłem, usłużnie dobierając bardziej składniej słowa.- A można nie brać w tym udziału? Proszę?
-Majtka na pokład szukam!-wrzasnęłam w tłumie szukając potencjalnego marnego budowlańca łodzi, który mi pomoże między innymi złożyć mój galeon do kupy.
Gdy się tak szlajałam między ludźmi wśród, których pojawiali się rebelianci z okrzykiem "nie budować nie będziemy". No jak tak można no?! Strzelanie z łuku było fajne. Łażenie po górach też. Rozpalanie ogniska to już w ogóle szoł mast goł on, bo udało mi się naszej pięknej okolicy nie podpalić. Ale jak można robić jakieś bunty, bo każą łódź zbudować! Toż to najlepsze co nas spotkać może! Przecież możemy zrobić inscenizację "Piratów z Karaibów" lub czegoś tam jeszcze. I am Jack Sparrow, ale mi się Czarna Perła zgubiła. Tracę wiarę w ludzi chyba. Co najlepsze to odrzucają hejtery jedne. Minęłam kolejnych protestantów i mało nie wpadłam na próbującego się wymigać od tej wesołej roboty kolegi właściciela węża.

-Panie ja ciebie znam! Choć ty tu!-złapałam go za ramię i wyciągnęłam ze zgromadzenia.-Panie nie ma wymigiwania się jak ci tam państwo protestanci! Czy chcesz czy nie pomożesz budować łódź i fartem lub nie pomożesz mi. Podbijemy to jezioro i będziemy postrachem jego hektolitrów wody!
Czy nikt nie wie, co to jest przestrzeń osobista i jak bardzo nie lubię, jak ktoś pazurami przebija się przez moją, najprawdopodobniej z pragnieniem wyrwania mi ręki?
Zniesmaczeniem wymalowanym na obliczu, pokierowałem mój wzrok od zaciśniętych na ramieniu, pazurków trochę dalej, do oblicza agresora i – o matko – mój instynkt samozachowawczy obudził się z letargu i zaczął piać wniebogłosy, abym zwiewał póki kocham życie i szanuje zdrowie. A tylko, dlatego, ze objawiła mi się ruda. Ruda z oblicza i ruda z charakteru. Mającą rudego pomiota, postępując przez życie w takt chorych idei.
- To jest zły pomysł.- pisnąłem, zaparłem się w miejscu z miną, błagającą o litość, ogarniając, że przecież nie szmatą jestem, by mną tak szamotać, a mężczyzną, czy czymś ku temu zbliżonym.- Nie no podbija sobie kałuże, czy oczka wodne, ahoj, niech szkorbut będzie z tobą, ale mnie w to nie mieszaj.
-Pomysł doskonały! Jeśliś kamracie będziesz współpracował to cię może z majtka na zastępcę mojego mianuję! Ahoj Czarna Perła sama się nie zbuduje! Chociaż my nazwę zmienimy na Perłę Biwaku!-pomachałam mu palcem przed nosem ukazując jaki to on jest niedobry, a na moje ramię wygramolił się Zenek.-A jak nie to cię tym kolegą tu poszczuje albo wepchnę do wody na pożarcie tutejszym rekinom. Mieszać cię będę czy chcesz czy nie już powiedziałam. Jestem kapitanem naszej załogi i rządzę haha!
Zaciągnęłam protestanta na brzeg gdzie leżały materiały do budowy, ale nigdzie nie znalazłam żadnych kotwic. Nie no to jakieś żarty. Jak my mamy łajbę bez takiej oczywistej rzeczy budować. Nawet porządnego steru tu nie widzę. Buuu.. Puściłam ramię Kasa, ale kątem oka dalej pilnowałam, aby nie zwiał niczym szczur lądowy. Jeszcze ja go na wilka morskiego przerobię! Nie takie rzeczy się robiło. Przy czymś takim rzucanie kulek dyrce pod nogi to pikuś. Buhahha jeszcze będzie błagał o litość.
-Łapaj tamte drewna, a ja biorę to i zaczynamy budowę!-okrzyknęłam wesoło.

Nie wiem, która groźba była podlejsza. Powołując się na miniaturowego szatanka, czy grożąc, że rzuci mnie na pożarcie rekinom? Mhyhy, chyba plastikowych, jak sobie cycaty Jack Sparrow nadmucha, arr. Czy coś.
Mimo wszystko jednak zostałem, chodź wewnętrznie wszystko wręcz mnie błagało, abym tego nie czynił, przeczuwając najgorsze scenariusze. Jednak, co tam. Pomogę jej, a co! Przydam się chodź raz, posłucham, co ktoś do mnie mówi, może wykonam, co poleci. Raz na jakiś czas, przyda mi się jakaś odmiana w stylu pożycia. A po wykonanej roboty zniknę, jak zdrowy rozsądek po spotkaniu z czystą. Oh, Kasene ty geniuszu!
- Jak my to mamy niby składać?- stęknąłem, usłużnie idąc po kloc drewna. W głowie jedyny model tratwy to był taki uwiązany z kilku kłód, które po styczności z wodą rozpadały się, jak wszelakie nadzieje przeżycia.

-Gwoździami a czym.-powiedziałam, a w mojej dłoni pojawiła się garść gwoździ, które a jakże by inaczej sama przywiozłam tu z domu.-Ewentualnie sznurkiem, bo młotka nie widzę.
Miałam takie przeczucie, że się przydadzą te gwoździe, więc wzięłam. No a co? Chyba umiem przewidywać przyszłość. Nie wróżbita Maciej, tylko wróżbitka Selene phaha. Po wróżby zapraszam na imprezę. Wróżba na dziś? Dziś w nocy ciemno będzie! Dobra wracajmy do naszych przyszłych abordaży. Nasz galeon sam się nie zbuduje, ale mam mojego majtka Kasene! W razie czego rudy rekin Zenon jest gotowy do straszenia muahaha. No co ja mam z tym straszeniem no?! Toż Kas to fajny kolega! I ma prawdziwego węża! Dalej zbieram pieniądze, by to cudo odkupić.
-I masz się do mnie zwracać per kapitanie Selene.-wyciągnęłam znikąd kapelusz piracki i założyłam na głowę.-Nasza łajba gotowa ma być przed wieczorem i ruszamy podbijać jezioro! Ahoj! A na koniec i rum będzie!

- Oczywiście kapitanie, a rum będzie tym kompotem z nuta mocznika, który nam zaserwowali?- stęknąłem bardziej do siebie, niż pod publikę, wywracając wymownie oczami. Obserwowałem przez chwilę resztę wesołej patologii, mając nadzieje, że zaobserwuje jakieś zachowania, które uratują mi tyłek. Jednakże ich wykształcenie także ugrzęzło na poziomie podstawowy, zdobytym na maratonie z Bear Gryllsem. Niby brali te kłody, niby wiązali je, niby im to wychodziło, ale mnie to nie przekonywało. Co, jak co jestem szczurem. A szczury uciekają z tonących okrętów. Nasz, mimo że nie jest wciąż zbudowany to i tak podświadomość karze mi stąd uciec.
-Panie ty nie wiesz co ja w namiocie trzymam.-parsknęłam uważając aby nikt z naszym opiekunów tego nie usłyszał.-Dobra jak widzę innym sznurki się rozwiązują, więc my je wzmocnimy gwoździami.-mówiąc to wbiłam gwoździe w pierwszą kłodę, za pomocą innej kłody, robiąc z niej improwizowany młotek.-Majtku łap inna kłodę i łączymy dalej.
Schowałam moją groźbę do kieszeni, by Kas nie bał się do mnie zbliżyć, bo niestety przy takiej robocie to było konieczne, a Zenek najwyraźniej go odstraszał. Ej no, ani ja ani on straszni nie jesteśmy. Co najmniej normalni, na swój normalny sposób, ale normalni. To nie jest żaden psychiatryk czy coś, bo jednak króla Zygusia i jego małżonkę zostawiłam w domu. Toż to biwak najnormalniejszy z najnormalniejszymi ludźmi i zwierzętami w okolicy.

- Chyba mnie zmotywowałaś.- błysnąłem zębami, usłużnie przestając robić za kołek stojący w jednym miejscu i ruszyłem pomóc. Po swojemu oczywiście. Przeturlałem resztę drewna, która teoretycznie miała unieść, a następnie ponieś parę osób przez Styks i przysiadłem przy Selce. – To utonie.- obwieściłem krótko, dochodząc do tego wniosku przez krótką obserwację, gdzie no stety dziewczyna nie ubiła sobie palucha naparzając w gwoździe. W ogóle skąd ona ma to żelazo? Po co ona to ma? I dlaczego ona to ma? Fakir jakiś do cholery, czy co?
-Nie prawda! Nasza łódź popłynie!-klepnęłam go po ramieniu.-Jak dalej będziesz pesymistą to ta deska stanie się ozdobą twojej głowy.
Wbiłam kolejne gwoździe i przewiązałam kłody sznurem. Pora na maszt. Ale szmaty żadnej nie widzę. Co oni nam każą łodzie bez odpowiednich materiałów budować?! No co to ma być no! Ale przynajmniej mój majtek się zmotywował i pracuje.
-Musimy jakąś szmatę do masztu skombinować.-skomentowałam wbijając przedostatniego gwoździa.

- Kilka widziałem.- zaśmiałem się bezgłośnie z słabego żartu, który wypowiedziałem tylko dla siebie. Zapobiegawczo jednak mimo niechęci ruszyłem tyłek po materiał. Tak po części zmotywowany w myśli, co by było, gdyby tak w afekcie zechciała odcisnąć mi konaru na twarzoczaszce, jako lekki doping. Zebrałem znaleziony materiał, czy tam go komuś zabrałem i wróciłem do rudej. Jak się zna, czy tam udaje, że wie, co robić, to niech to dalej czynni. Jak zrobi inscenizację Titanica będzie, na kogo zrzucić winne. – No dobra. Wygląda stabilnie. Tak szybko się nie rozpucysz. A szkoda, bo bym przyklaskał.
-Ahoj zaraz wypływamy!- zaśmiałam się, gdy wiązałam improwizowany żagiel.-Nasza Perła Biwaku zaraz wyruszy w dziewiczy rejs!
Gdy skończyłam i upewniłam się, że o niczym nie zapomnieliśmy i wypchnęłam tratwę galeon na wodę. Na pierwszy rzut oka przynajmniej mojego wyglądała bardzo okazale. I nie utonęła! Sukces! Jack Sparrow odzyskał swój statek! Rumu polejcie i ruszamy podbijać świat!
-Pakuj się mój majtku na pokład. Nie pisane jest być nam szczurami lądowymi!-okrzyknęłam i ze swojego pirackiego kapelusza wyciągnęłam opaskę na oko, a jedną ręką naśladowałam hak.-Skarby się same nie zdobędą agrrrr!

Nie wiecie jak się zdziwiłem, gdy ta namiastka jednostki pływającej rzeczywiście unosiła się na powierzchni i wcale nie zaczynała tonąc, jak mogłoby się wydawać. Przynajmniej odwaliłem robotę i mogę w spokoju odejść, bez poczucia winny. Na tym kończy się moja zabawa i wszelakie podboje morskich szlaków, czy miejskich ścieków. Woda i ja to całkowite przeciwieństwa. I nic nie wskazuje na to by mogliśmy się kumplować. Zwłaszcza, że ta pierwsza pragnie mej śmierci.
- Ha. Nie dzięki.- na propozycje postawienia nogi na tej masakrze technologicznej, zareagowałem jakby proponowała mi wąglik w słoiku. Nie ma mowy. Kocham życie. Kocham suche włosy. Więcej majtek na zmianę nie mam.- No wiesz, powodzenia, ja się w to nie bawię. Wystarczająco się poświęciłem, więcej ofiar nie będzie. Papa. Niech wiatry będą pomyślne i żeby żaden gołąbek pokoju nie przyozdobił ci kapelutku.
-O nie! Nie toleruję szczurów lądowych i jeszcze zrobię z ciebie wilka morskiego!-zasłoniłam mu drogę ucieczki i wepchnęłam na pokład, a na moje ramie ponownie wygramolił się Zenek.-Zenuś! Ty teraz moją rudą papugą będziesz!
Nim Kasene zwiał z łodzi odepchnęłam ją od brzegu imitacją wiosła czyli inną dechą, która do niczego się nie przydała. A może była potrzebna, ale nie wiem do czego? Kij wie. Yep! Pierwsi zbudowaliśmy tratwo galeon!
-Ahoj szczury lądowe spotkamy się na pełnym jeziorze!-zawołałam do tych, którzy jeszcze męczyli się nad budową i im pomachałam "hakiem".

Nie zdążyłem nawet zapiszczeć, ze gwałcą i mordują, gdy ta bez pardonu znów pokazała, że nie jestem nikim więcej jak tylko szmatą, która można machać jak majtkami na wietrze i wepchnęła mnie na tratwę, która poczęła płynąć przed siebie. Proszę państwa po lewej woda, po prawej woda. A jak te widoki podobają się panu Bladowi? Ni w cholerę wcale! Chwyciłem się masztu możliwie mocno i najprawdopodobniej permanentnie, aż nie wrócimy na suchy ląd. Oczywiście klnąc i bluzgając na wszystko i wszystkich. A zwłaszcza na rudego pomiota.
- Ze mnie to najwyżej zrobisz utopca! Zawróć tą machinę śmierci do cholery. To się chwieje. Matko to się chwieje, to się wywróci! Weź mnie stąd!
-Puszczaj to, bo maszt urwiesz! Panie on wzmocniony nawet nie jest!-wrzasnęłam i odczepiłam go od żagla.-A może od tego była ta decha?
Zostawiłam kolegę w spokoju i usiadłam po turecku na pokładzie dokładnie analizując to co powiedziałam. Została deska. Maszt się chwieje. Może trzeba było od dołu to umocować? Na brzegu zostały mi też dwa gwoździe. Hmm.. Myśl, myśl, myśl.. Brakowało, bym niczym Kubuś Puchatek zaczęła pukać się w głowę, ale to sobie odpuściłam. Chyba coś źle zrobiliśmy.. Ale sprawdziłam przed wypłynięciem. Ta decha została, ale nie wyglądała na bardzo potrzebną.

- Jaka decha? Jak cholerna decha!- osunąłem się na kolana. Nie wiem, czy podsunął mi to instynkt samozachowawczy, czy po prostu strach podciął mi nogi. Ha, błagaj o litość nędzny szczurze i tak nic ci już nie pomoże. – To się chwieje. Zapomniałaś o czymś prawda? Jak to się chwieje! Zginiemy. Znaczy ja tam zginę. A tobie serdecznie życzę, żeby ci ta cholerna tapeta doszczętnie rozmyła. Matko, jak to się chwieje!- zachowuje się panicznie? Skądże! Tylko emocjonalnie reaguje na zaistniałą sytuacje.
-To, że się chwieje to normalne. Fale ciołku.-założyłam ręce na piersi.-A makijaż zawsze można nowy zrobić, więc ci ta riposta nie wyszła. Jesteś dziś nie miły.
Wstałam na nogi i podeszłam do masztu. Z początku delikatnie, ale potem mocniej nim potrząsnęłam. No tak. Przy mocniejszym uderzeniu groził wypadnięciem. Czyli nie tykać. Że też nie pomyślałam o kołach ratunkowych.. Ale nie było. Opiekunów wina. Mimo zagrożenia wzięłam wiosło i wypłynęłam bardziej na środek jeziora. Trzeba chociaż dokończyć przygodę. Kapitan nie opuszcza tonącego okrętu.

-Ja jestem niemiły? To ty pragniesz mojej śmierci.- fuknąłem, biorąc uspokajający wdech. Może nie będzie tak źle. Może dożyje jutrzejszego dnia. Może wcale… Nie wcale dobrze nie będzie! Odwołuje to do cholery!- To się zbytnio chwieje. Nie łaź! Nie ruszaj! Najlepiej nie oddychaj! – bo ja już dawno zaprzestałem tej czynności.- Gdzie ty płyniesz? Miałaś płynąć w stronę lądu. W tą stronę. Nie w tamtą!
-A mogłam wziąć tę imitację rumu z mojego namiotu, może być się trochę uspokoił. - powtórzyłam facepalm na jego reakcje. Toż to bardzo znerwicowane dziecko jest. -I kto tu czyjej śmierci pragnie? Panika pogarsza sytuację, a ja się staram zachować zimną krew. Oddychać trzeba, bo umrzesz z niedotlenienia czy jak to się tam zwie. Łazić nie łażę tylko wiosłuję.
- Dobrze.- wykrzywiłem usta w paskudnym uśmiechu, starając z powrotem udawać to samo szczęśliwie upośledzone dziecko, jakim zazwyczaj jestem. Z zamiarem nie drgnięcia nawet odrobiny. Nie ruszaj się Kas, a wszystko będzie dobrze. Przepłyniesz się. Zajrzysz śmierci w oczy. Czy to nie idealna okazja? - Jak wiosłujesz, to wiosłuj przynajmniej w dobrym kierunku. Tam, w stronę lądu.
-Najpierw centrum jeziora. Trzeba pokazać, że jesteśmy najlepsi. Piraci się nie poddają-powiedziałam i dalej wiosłowałam w wybranym kierunku. Zenek kręcił się niespokojnie na moim ramieniu, jakby zaraz miało się stać coś złego, ale pewnie znowu zbzikował. -Nie zmienisz mojego zdania. Potem zawrócę na ląd.
Jasne. Teraz centrum jeziora, a potem otchłań piekielna. Super. Ah, miałem nie narzekać, dobrze. A właśnie niedobrze! Najpierw tu, potem srak i jeszcze jakoś i nic z tego nie wyjdzie. Po dłużej chwili walczenia ze sobą postanowiłem. Powoli dźwignąłem się z kucków, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów . Podszedłem do Selki, bez pardonu zaciskając swoje grabie na wiośle, chcąc po prostu przejąć stery.- Moja droga pozwól, ale do cholery nie odróżniasz kierunków i w żaden sposób nie wstanie jestem cię tego nauczyć.
-Zostaw to! Ja tu dowodzę! Jestem kapitanem!-machnęłam ręką na swój kapelusz i opaskę na oku, która teraz niestety mi przeszkadzała, więc ją nieco podniosłam.-Zenek pomóż!
Wiewiórka wygramoliła się na moje ramię i prychnęła na nieposłusznego majtka. Moje wiosło! Nie mam steru to mam wiosło! Gdy znów spróbowałam mu wyrwać deskę z rąk potknęłam się o nie wiem co. Nic na galeonie oprócz nas nie było. Wpadłam natomiast na nasz słaby maszt i wyrwałam go z podłoża zostawiając ładną dziurę przez, którą zaczęła przeciekać woda.
-Upss..- jęknęłam.

Z tym „upss” nie padł tylko maszt, ale także moje nadzieje na przetrwanie. W głowie zaświeciła mi się żaróweczka, że zapewne ta wspomniana, zapomniana „decha” była potrzebna na umocnienie, jednak na debatowanie jakoś trochę za późno już było. Gdy maszt rypnął uszkodzeniu poddane zostało wszystko. Linki poczęły puszczać, drewno rozłazić się, a mój tyłek stał się kotwicą. Nie zdążyłem pisnąć, czy przekląć na „do widzenie,” gdy lodowata woda zakryła mnie całego. Nie potrafię opisać, co się wtedy stało, jak bardzo komicznie wyglądałem machając grabiami we wszystkie możliwe stronny i jakim cudem pod łapy dostał mi się dryfujący kawałek drewna, który jako tako pozwolił utrzymać mi się na powierzchni.
-To ty pływać nie umiesz?!-mało nie zachłysnęłam się wodą obserwując panikę Kasene, podczas gdy ja sama utrzymywałam się na wodzie bez problemu.-Raju kiepski z ciebie majtek.
Podpłynęłam do niego i chlapnęłam wodą w oczy. Na moją głowę wdrapał się Zenon, który najwyraźniej nie chciał zamoczyć futra. Ta łódź z mojego punktu widzenia rozpadła się za szybko. Zbyt szybko. Przecież sznur był przybity gwoździami, a mimo to się rozpadł. No to nielogiczne jest no.
-Mam cię holować, czy sam sobie poradzisz?-spytałam byłego majtka.

- A myślisz, żebym tak się bronił przed wejściem, bo nie chce sobie grzyweczki zamoczyć?- warknąłem, reagując na wodę, która chlusnęła mi w twarz. Oddałbym gdybym nie był zajęty przytulaniem kłody.- Jasne! Poradzę. Nie ma sprawy. Po Warszawsku, czyli dupą po piasku.- pisnąłem, dając ponieś się emocjom, jako że wciąż fale zakrywały mnie, chcąc udowodnić, że ma zbyt ciężkie dupsko.
-Dobra. To do zobaczenia na brzegu.-uśmiechnęłam się i odpłynęłam od panikarza.
Skierowałam się w stronę lądu, ale mimo to płynęłam powoli, gdyby zmienił zdanie. By mieć stałe tempo płynęłam żabką, bo nie dość, że najgorzej ją umiałam to najwolniej nią pływam. Co raz kątem oka obserwowałam Kasene ciekawa jego reakcji. Nie. Nie jestem sadystką. Po prostu śmieszą mnie tchórze.

Ja sobie nie dam rady? Ja? A niech płynie. Śmiało. To nie może być tak trudne. Prawda? Zawsze kazali machać, to pomacham, a co. Powoli puściłem jedną dłoń z drewna z zamiarem powolnego, lecz bezpiecznego popychania się w stronę brzegu. Jednak śliska faktura sprawiła, że druga dłoń ześlizgnęła się i ponownie znalazłem się pod wodą.- Dobra!- jęknąłem, wydostając się znowu dzięki panicznemu wbiciu pazurów w deskę. – Sarkazmu nie odróżniasz? Pomóż, chyba ze chcesz mieć mnie na sumieniu. Proszę?
-Nie znam się na żartach!-krzyknęłam, ale zawróciłam się.-Na sumieniu starczy mi las. Jak tobie się coś stanie to będę miała bardzo przerąbane. Po prostu się trzymaj.
Złapałam jedną ręką jego kłodę alias koło ratunkowe i pociągnęłam za sobą. Płynęło się jeszcze wolniej niż wcześniej, ale nie miałam wyboru. Toż to dziecię biedne utonie bez czyjejś pomocy albo będzie nocować na środku jeziora. Marne piracisko. Dam mu rumu jak dopłyniemy. O ile mu ta imitacja, czyli cola podpasuje.
-Wiesz, że to głupio wygląda? Dziewczyna holuje chłopaka. Powinno być na odwrót.

- Wiem.- warknąłem. Jestem tego świadom, że wygląda to debilnie. Po pierwsze, że nie potrafię pływać, a po drugie, że właśnie dziewczyna musi mnie ratować. Jest mi wystarczająco wstyd. Nie musi jeszcze tego podkreślać. Postanowione. Już nigdy nie zbliżę się do wody. Nigdy nic z tego dobrego nie wychodzi. Profilaktycznie będę się nawet ustrzegał wody w kranie.- Ale to twoja winna! Mówiłem by zawrócić!
-Ale gdybyś nie bił się o wiosło, by do tego nie doszło. Spokojnie byśmy dopłynęli i wrócili.-spojrzałam na niego mrużąc oczy na kłodę obok jego ręki skoczył Zenon.-Zenek spokojnie nie gryź pana.
- Gdybyś mnie słuchała, nie musiałbym tego robić.- odparłem, fukając pod nosem. Gdy niespodziewanie na kłodę wyskoczył, ten pupilek szatana. Zmierzyliśmy się wzrokiem, w którym ja dawałem znak, aby mnie zostawił w spokoju, bo pójdzie na dno razem ze mną, a on, że najprawdopodobniej ulubieniem mnie nie darzy.- Ty się ciesz rudy, że Wiesia zostawiłem na brzegu.
-Możesz przestać mi pupila straszyć? Już dopływamy do brzegu.-mruknęłam, ale dalej się uśmiechałam.
Nie powiem ta cała przygoda mnie tylko rozbawiła. Czy to dziwne? Mało się nie utopiliśmy, a ja się cieszę. Nie. To jest w pełni normalne. Po całości normalne jak ja czy Milord Zenek. W tej samej chwili pod stopami wyczułam ziemię. Puściłam kłodę i odwróciłam się do Kasene.
-No możesz już iść chyba, że masz za krótkie nogi na tę głębokość..-parsknęłam śmiechem.-Co jak co, ale mi się ta przygoda podobała, ale po tobie tego nie widzę.

Nawet nie trzeba było mi mówić. Gdy tylko poczułem piasek pod stopami, odrzuciłem drewno i prędko ruszyłem w stronę brzegu. Ciekło mi z włosów, ciekło mi z rąk, ciekło mi ze wszystkiego, nawet z tego, z czego nie powinno.- Wiesz.- parsknąłem śmiechem na jej uwagę.- Może by się podobała, gdybym zachował do końca suche majtki.
-Patrzcie jaki delikatny.-zaśmiałam się i usiadłam na piachu wystawiając mokre ciuchy na słońce, by to łaskawie mi je podsuszyło.-Jakby nie patrzeć ja też sucha nie wyszłam, a łódź przeżyła zdecydowanie gorsze chwile niż ty.

Przeczołgując się przez kawałek plaży, czując się jak mentalny worek kartofli, usiadłem niedaleko niej. Ściągnąłem buty, które chlepotały mi, jakbym założył wiadra na nogi. I nie bez przyczyny, bo wylałem z nich wodę w ilości porównywalnej do przepływu wodospadu Niagara. Matko, moje buciki. Moje ukochane buciki. Jak pierwszego dnia nie bluza, to teraz trapery.
- I tym się pocieszam.-westchnąłem, wywalając się na piasku.


The End
Gratulujemy dotarcia do końca tego wariactwa xD