Notka ta została napisana rok temu.
Dopiero teraz dostała szanse, by się ukazać.
Dopiero teraz dostała szanse, by się ukazać.
Sięgnąłem ręką do kieszeni bluzy, wynajdując w jej wnętrzu
czarną, mała, puchatą kulke. Kulka miałknęła cicho i wbiła ostre pazurki w moją
dłoń, tak dla bezpieczeństwa, abym jej przypadkiem nie puścił. Uśmiechnąłem się
lekko pod nosem, spoglądając w złote oczy kociaka i usadziłem sobie go na
ramieniu.
- Widzisz Kuro, od tej chwili możesz być moim pokemonem.
Przemaluje cię na żółto i nazwę Pikachu.
Kociak przekrzywił lekko łebek i spojrzał się na mnie
zbytnio niezadowolony tym pomysłem. Miałem coś odpowiedzieć, jednak w tym samym
momencie do moich uszu dotarł agoniczny krzyk czegoś.. Lub kogoś. Uniosłem
lekko jedną brew, spoglądając na Kasa próbującego ugasić swój rękaw.
- Coś czuję, że trzeba zrobić nagły odwrót, Kuro...
- To nie działa.- warknąłem poirytowany, mierząc chłopka
złowrogim spojrzeniem. Ten patrzył na mnie zniesmaczony z miną, jakby korciło
go by rzucić coś złośliwego na mój temat, albo moje poczynania. Założył ręce na
piersi, usadawiając się wygodniej po przeciwnej stronie ogniska.
- Mocniej trzyj.- poinformował pro elo psor, wzdychając przy
tym ciężko, jakby nie wiadomo, co musiał czynić.
- Nie masz zapalniczki?- zapytałem po chwili, czując jak z
każdym ruchem zdzieram sobie coraz bardziej naskórek na palcach.
- Nie.
- A lupy?
- Po co ci lupa?
- Nigdy nie podpalałeś mrówek?
-Co? Nie! To jest naprawdę łatwe, przyłóż się do tego.
Wywróciłem wymownie oczami i z coraz większą frustracją wkładałem
wszelkie siły, by wyiskrzyć chodź odrobinę ognia. Co z tego, ze oprócz
obolałych mięśni moje działania nie przynosiły żadnego rezultatu. W końcu klnąc
pod nosem, odrzuciłem patyk z jawnym fochem zaprzestając czynności.
- Udało ci się.- zauważył mój pseudo- instruktor. Wyrwany,
jakby z transu spojrzałem na chłopaka, a następnie na palenisko, które jak było
nienaruszone, to w takim właśnie stanie pozostało. Skrzywiłem się, unosząc
wysoko brew wyszukując w jego twarzy początków choroby umysłowej . Ten jednak bez
słowa wskazał na moje ramię. Na moją ukochaną bluzę, po której ślizgały się
języki ognia. Dopiero widząc to mój mózg ogarną, ze powinienem, co najmniej
zwijać się z bólu. Poderwałem się, wzywając przy tym zażarcie wszystkich
świętych i nieświętych. W akcie ratunku zerwałem z grzbietu ubranie.
- Nic ci nie jest?- zapytał niemrawo, budząc się z szoku.
Akurat dopiero wtedy, gdy zdążyłem zdeptać, zmasakrować i ugasić bluze.
- N-nic.- jęknąłem, a zrobiłem to tak żałośnie, że powinni
mi zaraz rzucać pod nogi drobne na biedne dzieci. Wskazałem na osmolony
materiał. A serce mi pękło, gdy bez problemu mogłem przez dziurę w rękawie dwa
palce wystawić.
Ze stoickim spokojem wymalowanym na twarzy obserwowałem całe
zajście przy ognisku. Tak to jest, jak się dwóch zabierze do robienia
czegokolwiek. W tym wypadku chodzi o rozpalanie ogniska. Albo jeden się zabije,
albo jeden drugiego, albo obaj.
- Kas, skończ bawić się w pirotechnika - westchnąłem i
złapałem go za kaptur, siłą zaciągając na miejsce, gdzie stałem. Przyjrzałem
się mu krytycznym wzrokiem, po czym stwierdziłem, że nie zdążył chyba zrobić
sobie przez ten czas żadnej krzywdy. Chyba, że wliczać w to bluzę.
Uśmiechnąłem się przepraszająco, przypierając minę zbitego
dzieciaka, którego los już wystarczająco mocno sponiewierać, przez co brat
czynić już tego nie musi. - Upps. – mruknąłem, stykając opuszki palców.
Usmiechnałem się niepewnie starając się moje kalectwo przekuć w słaby żart. -
Chyba powinni sobie już poradzić, bez mojej pomocy.
- Owszem, nie będą cię już potrzebować - mruknąłem,
puszczając żelazny uścisk na jego bluzie. - Dadzą sobie świetnie radę. Poza tym
i tak dużo im już pomogłeś, braciszku. - uśmiechnąłem się krzywo, a Kuro z
ciekawości wylazł z kaptura i przyglądał się całej sytuacji.
Czerwona lampeczka zaiskrzyła mi się w głowie, dając
delikatne ostrzeżenie, że ta podstępna szuja nie przypadkowo jest dla mnie
miła. I że jeszcze stoję, a nie robię za seksi dywanik. - Jak nic tu nie
pomagamy, to może rozejrzymy się po okolicy?- zaproponowałem. W jednej chwili
przypominając sobie o czymś istotnym. Sprintem pognałem do torby, którą w
afekcie porzuciłem, gdzieś z zboku. Rozwiązałem wiązania na torbie, otwierając
ją. Właśnie wtedy coś z impetem wyskoczyło z środka, sycząc złowrogo.- Wybacz,
ale wymóg konieczny.- pogłaskałem gada po łbie, próbując go ułaskawić. Ten
ponownie zasyczał i w końcu ślizgnął się do niezniszczonego rękawa.
- W sumie, czemu nie - mruknąłem. - I tak nie jesteśmy w tej
chwili tu potrzebni - gestem wskazałem na całą resztę świętej trójcy, która
rozpala ogniska, rozkładała namioty i bezskutecznie odganiała komary. Sam nie
byłem dobry w ani jednej z tych czynności... Albo po prostu o tym nie
wiedziałem. Jednak mniejsza z tym. Ciekawszym zajęciem było pochodzenie po
lesie.
- No to chodź.- rzuciłem w trybie ekspresowym ulatniając się
z tego pobojowiska, pakując się w pierwsze lepsze krzaki, nawet nie racząc
czekać na Naokiego. Odkąd tu przyjechaliśmy miałem niepochamowaną ochotę zbadać
każdy krzaczek w okolicy, ale jakoś fakt oczywisty, że zgubie się przy lepszej
pierwszej okazji, odpychał moją zabawę w Tarzana na dalszy plan. A teraz, gdy
mam chodzący GPS, który przynajmniej nie irytuje sztuczną grzecznością, mogę
wyruszyć w tany.
Z rozmachem uderzyłem
w gałąź, gdy właśnie w tym momencie, coś zaskrzeczało okropnie, przefruwając mi
nad głową. Odruchowo złapałem się za serce, próbując nie zaliczyć spotkania
pierwszego stopnia ze ściółką.- To ptak! Ptaków się przecież nie boimy. Mamy
nawet, jednego zawsze przy sobie.- mruknąłem do siebie, próbując uspokoić
rozszalałe serce.
Przewróciłem bezradnie oczami, widząc marne próby Kasene
chcącego nie zejść z tego świata po paru minutach wędrówki po lesie.
- Nie martw sie. Spotkamy tutaj jeszcze więcej zdziczałych
stworzeń, które na pewno będą chciały się z nami zaprzyjaźnić... Albo zrobić z
nas wykałaczki.. - mruknąłem, schylając się przed gałęzią, na której pajęczynę
uplótł sobie wielki pająk. Kuro natomiast ciekawski nowego otoczenia chętnie
wychylał się z kaptura i rozglądał na boki, lustrując swoim kocim wzrokiem wszystko,
co napotka.
Skrzywiłem, gdy
jakieś okropne ciary przegalopowały mi po karku. Nagle zapragnąłem wrócić do
cywilizacji. Natychmiast, w tym momencie. Coś zgasiło cały mój zapał do
wypoczynku na świeżym powietrzu, a zwłaszcza ten olbrzymi pająk, który zdążył
skumplować się z Naokim. – Zabij to.- syknąłem, odsuwając się na bezpieczną
odległość.
- Przecież to tylko pająk - stwierdziłem mało filozoficznie,
idąc dalej wolnym krokiem. - W lesie masz ich więcej. Jeśli masz ochotę możemy
temu nadać imię - odwróciłem się na moment, obdarzając Kasene podłym
uśmieszkiem. Chcąc jednak ulżyć mu cierpienia, przeeksmitowałem pająka na inne
drzewo.
- Proszę, teraz możesz bezpiecznie dalej poznawać świat.
- Pacyfista się znalazł.- warknąłem, krzyżując ręce na
piersi. Kątem oka nadal przyglądałem się robactwu, który przepełzł po konarze,
by zniknąć w liściach. W tym momencie poczułem, jak Wieszczadło próbował
ześlizgnąć się z moich ramion, by pozwiedzać świat o własnych siłach. Jednak
złapałem go i okręciłem wokół szyi. Jakby mi tu zwiał, to bym na pewno go nie
odnalazł.-Nigdzie nie idziesz.- pogroziłem mu palcem przed nosem. Gad zasyczał
niezadowolony, wzmacniając uścisk.
- Tam powinna być ścieżka.-machnąłem łapami, wskazując przed
siebie. A na ścieżce mniej robactwa i zdziczałych zwierząt.
- Więc skoro wiesz i
orientujesz się w sprawie położenia ścieżki - prowadź - gestem ręki wskazałem w
zdziczałą puszcze przede mną. Miałem pewne wątpliwości, co do puszczania go
pierwszego. Ale w końcu, od czego jest kompas-Naoki. Zgubiłem się tylko dwa
razy w życiu, z czego drugi nie był z mojej winy, to było dawno i nie prawda.
- Oczywiście, że wiem gdzie. Chyba.- stwierdziłem,
spoglądając w dziką dzicz, którą straszyła na starcie, jednak w końcu ruszyłem
przed siebie. Wiesiu wspiął się trochę wyżej, usadawiać się na głowię.
Zasyczał, jakby z trwogą na pomysł, że to ja prowadzę.
Przewróciłem oczami, targając
gada po łbie. Zero zaufania.
Zlustrowałem Kasene wzrokiem, niechętnie puszczając samego.
Samego, na dodatek, aby prowadził nasz obchód. To nie tak, że mu nie ufałem...
No dobra, nie ufałem mu. Gdyby mógł, zgubiłby się we własnym domu. Wiele razy ginęliśmy
przez niego w lasach, parkach, sklepach czy galeriach. Puszczenie go samego
gdziekolwiek to jak skazanie go na śmierć.
- Kas, czy ty na pewno wiesz, gdzie idziesz? - spytałem po
chwili milczenia, przedzierając się za nim przez gęste zarośla.
Pierwsza zasada przewodnika; nigdy, a to nigdy nie pokazuj
wycieczce, że najprawdopodobniej się zgubili. Nigdy. Bo zacznie się panika i
nie daj borze szeleszczący, będą chcieli zwrot kosztów. A to jest już
niedopuszczalne.
Pytanie Naokiego przytelepało mną, jakby czule posmyrał mnie
za kołnierzykiem pasterzem elektrycznym. – Oooczywiście.- zachichotałem dalej
idąc przed siebie. Nie odwracaj się, nie patrz w oczy. On wyczuwa twój strach.
- Kas…
- O popatrz!- nagle chamsko uniemożliwiłem mu wytarganie
mnie za uszy. Za ścianą zieleni, błysnęła czyjaś kurtka.- Turyści! A gdzie
turyści tam ścieżka. I sklepik z pamiątkami.
Westchnąłem ciężko, przejeżdżając sobie łapą po twarzy.
Prędzej on wpędzi mnie do grobu niż przyjdzie do mnie śmierć. A skoro już o
niej mowa, może dalej się tak wlec.
- Heniu, zobacz, jesteśmy uratowani! - zawołała puszysta
kobieta, wesoło machając dłońmi w naszą stronę. Mężczyzna ledwo za nią
nadążający był najwidoczniej jej mężem. Zaspany i ogólnie w widocznie nie za
dobrym stanie zdrowotnym otarł pot z czoła i poprawił zbyt duże okulary.
- Heniu! Nawet nasz synek się znalazł! - zaświergotała
ponownie, wskazując na mnie.
...Słucham?...
- Nekuś, czy ja o czymś nie wiem?- uniosłem wysoko brwi, spoglądając
pytająco na niego. Rozłożył bezradnie dłonie, kiwając przecząco głową. Chciał
już coś powiedzieć, gdy niespodziewania nieznajoma kobieta rzuciła się na
niego, dusząc go w morderczym uścisku. Zapobiegawczo aż się odsunąłem.- Oh,
gdzie się podziewałeś?- westchnęła lamentalnie, mocniej oplatając się wokół
niego.
Zaskoczony gestem kobiety o mało, co nie zszedłem z tego
świata. Czy jakąś część życia przespałem, że zapomniałem dowiedzieć się o
swojej drugiej rodzinie? A może miałem wypadek i straciłem pamięć?
- Kruszynko, puść synka, bo go udusisz - wtrącił się do
rozmowy mężczyzna, kładąc dłoń na ramieniu kobiety.
- Oh, wybacz, skarbie. A to, kto? Twój kolega? Tak w ogóle,
co robiłeś sam!? Wracamy do domu, ale już!
Chyba po raz pierwszy w życiu czułem się bezradny i...
Przerażony. Może naprawdę gdzieś się uderzyłem?
Brwi pyknęły
Meksykańska fale z wrażenia, wszystko mi opadło. Nie mniej niż Naokiemu, który
wystraszony wzrokiem latał to ze mnie to na rozhisteryzowaną kobietę. Po
chamsku wpakowałem się między niego, a wesołą familię, odgradzając ich od
siebie.- Hola, hola. A państwo to?
- Rodzice Rufusa. Wygraliśmy wycieczkę.- pisnęła wesoło,
wydobywając z nie wiadomo skąd narzędzie demona. Znaczy się aparat, którego
flesz, brutalnie pokazał mi zorze polarną. Jęknąłem, wampirzym odruchem
zakrywając oczy. Z całego zamieszania, aż Wieszczadło wypełzł z ukrycia.
- Wiedziałem, że to tutejszy!- oznajmił nadto wesoło,
mężczyzna wskazując na mnie paluchem, jak na małpę w zoo.- Może zademonstruje
nam pan coś?
- Nie, nie. Ja…- zacząłem koślawo chcąc wytłumaczyć, że
tutejsze to są tylko przerośnięte pająki i komary, gdy facet niespodziewanie
wyciągnął z kieszeni niebieski papierek i chamsko zaczął mi machać mi nim przed
nosem. Oh, Kaziu jak my się dawno nie widzieli!
- Zaraz urządzę panu takie show, że z wrażenia binokle panu
spadną!
Ta cała sytuacja zaczynała robić się coraz bardziej chora i
nienormalna. Jacy rodzice Rufusa? Jaka wycieczka? Czy oni z księżyca się
urwali?
- Chciałbym państwa kulturalnie przeprosić, jednak zszargane
nerwy mi na to nie pozwalają. Nie jestem żaden Rufus, czy Kubuś Puchatek, a
państwo chyba się zgubili.
Oboje popatrzyli się po mnie milcząc przez krótką chwilę,
aby w końcu wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Synku, o czym ty mówisz! - machnęła ręką kobieta, a
mężczyzna znów pstryknął Kasene fotkę, jakby był jakimś zwierzęcym okazem.
- Zaraz chyba wszystkich pozabijam... - zaliczyłem
facepalma, a Kuro miauknął tylko żałośnie.
- No właśnie. Zaszło jakieś okropne nieporozumienie…
- Pan się nie wtrąca!- oburzyła się na mnie kobieta, że aż
poczerwieniała na twarzy.- Niech pan pokarze coś ciekawego w końcu! Chodzimy po
tym buszy przez cały dzień i nawet ma marną knajpkę nie mogliśmy natrafić.
Machinalnie cofnąłem
się o krok, nagle robiąc się malutki. Jeszcze chwila a zdzieliłaby mnie po łbie
torebką.
- Spokojnie, spokojnie.- uniosłem ręce w poddańczym geście.
Popatrzyłem na Wiesia, który z zaciekawieniem śledził nasze poczynania. Musi mi
to wybaczyć.- Proponuje jedna fotkę z kobrą królewską. Bez całowania, bez przytulania,
tylko na rączki. I bez fleszy!- warknąłem, gdy znowu białe światło zaatakowało
moje rogówki. Wieszczadło widocznie niezadowolony z tego pomysłu, gwałtownie
wzmocnił uścisk na moim gardle i rozwinął swój kaptur parskając na lewo i
prawo.
- Onieśmielacie go!- uśmiechnąłem się przepraszająco,
próbując złagodzić uścisk, bo stanowczo za bardzo się gadzisko uniosło. Wesoła
gromadka patrzyła na moje poczynania z wężem z widoczną trwogą.
Kolejny raz tego
samego dnia zaliczyłem głośnego facepalma. Widząc wyczyny Kasa sam nie
wiedziałem czy mam mu dziękować, śmiać się, płakać, czy uciekać jak najdalej. Z
jednej strony współczułem też Wieszczadłu, który musiał przechodzić przez to
wszystko.
- No, kto chcę fotkę z kobrą królewską? - wyszczerzył się
szeroko. Oboje uradowani tym pomysłem obskoczyli Kasene wesołym wianuszkiem, a
sam chłopak zniknął mi za nimi z pola widzenia. Nagle jednak jeden szelest w
krzakach przykuł moją uwagę. Szelest i kroki.
- Ja chcę zdjęcie! Ja! - W ten zza zarośli wypadł niczym burza...
mój klon. Różnił się ode mnie jedynie wzrostem, oraz kolorem tęczówek, które
miał jasno niebieskie. Zgłupiałem, możecie mnie pochować.
Wystawiłem grabie
przed nos okularnika pstrykając palcami i krząkając wymownie. Mężczyzna skwasił
się znacznie, jednak zajarzył, że czas sięgnąć do portfela i zachęcić gada do
pozowania. I mnie. No, w sumie to tylko mnie.
Wtedy niespodziewanie
z krzaków wyleciało jakieś zwierzę. Zwierzę z oblicza wyglądało, wręcz
identycznie, jak Naoki tylko z niewielkimi różnicami.
- Runfusiku!- pisnęła kobieta pędem rzucając się w stronę
klona Naokiego, a za nią jej mąż. Wraz z moją zapłatą. – Gdzieś ty był?!-
lamentowała, skakając wokół niego, tuląc namiętnie i głaszcząc po główce.
Zaciąłem się mentalnie, spoglądając na Naokiego, który z tego wszystkiego
wiedział tyle, co ja jak nie mniej.
- Mówiłem ci mamo, że poszedłem w krzaki. Za potrzebą.-
zapeszył się chłopak.- Możemy już wracać do samochodu?
- Już, już idziemy.- złapała go za rękę i zaczęła ciągnąć w
nieznanym kierunku.- Wiesz co synuś? Mogliśmy wybrać wycieczkę nad morze. Tu
jest nudno. Nawet węże mają wypchane.
Zamrugałem kilkakrotnie powiekami, a postacie trzech osób w
tym mojego klona zaczęły coraz to bardziej oddalać się od nas. Zdołałem
usłyszeć jedynie ich narzekanie, że woleliby lepsze atrakcje i mają wypchane
węże. Ja naprawdę nie życzę im źle. Ale mogliby po drodze mieć wypadek...
- Wracamy?... - mruknąłem po chwili, nie za bardzo wiedząc,
co w tej sytuacji powiedzieć. Z jednej strony nadal trzymał mnie szok i zdumienie.
Z drugiej czułem ulgę, że już sobie poszli.
Dżizys krajst xD Sorry, że teraz komentuje, ale jednak to robię! Ta notka jest.. Komiczna! XD Prawie z krzesła spadłam tyle śmiechu. "-Po co ci lupa? -Nigdy nie podpalałeś mrówek?" xD pierwsza gleba. Potem wycieczka i pająk, ale najbardziej się śmiałam jak przybyli kolejni turyści! No to Naoki otrzymał drugie imię xD Rufus! Jesteś tu jeszcze? xD A Kasene tutejszy co nie umie ognia rozpalić w odpowiednim miejscu x3 ale nowy fakt :V bluza to idealny materiał na rozpałkę. Kasene masz jeszcze kilka? Selene i Amika z chęcią skorzystają xD Ale turyści to istne jęczydła xD Wąż wypchany, ale że to nie jego rejony występowania to nie zauważyli xD W każdym razie notka świetna i czekam, aż coś jeszcze napiszecie :D
OdpowiedzUsuń