Pogadaj z nami :D

środa, 5 sierpnia 2015

[Biwak] Suprise! We're your parents!

Notka ta została napisana rok temu.
Dopiero teraz dostała szanse, by się ukazać.


Sięgnąłem ręką do kieszeni bluzy, wynajdując w jej wnętrzu czarną, mała, puchatą kulke. Kulka miałknęła cicho i wbiła ostre pazurki w moją dłoń, tak dla bezpieczeństwa, abym jej przypadkiem nie puścił. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, spoglądając w złote oczy kociaka i usadziłem sobie go na ramieniu.
- Widzisz Kuro, od tej chwili możesz być moim pokemonem. Przemaluje cię na żółto i nazwę Pikachu.
Kociak przekrzywił lekko łebek i spojrzał się na mnie zbytnio niezadowolony tym pomysłem. Miałem coś odpowiedzieć, jednak w tym samym momencie do moich uszu dotarł agoniczny krzyk czegoś.. Lub kogoś. Uniosłem lekko jedną brew, spoglądając na Kasa próbującego ugasić swój rękaw.
- Coś czuję, że trzeba zrobić nagły odwrót, Kuro...

- To nie działa.- warknąłem poirytowany, mierząc chłopka złowrogim spojrzeniem. Ten patrzył na mnie zniesmaczony z miną, jakby korciło go by rzucić coś złośliwego na mój temat, albo moje poczynania. Założył ręce na piersi, usadawiając się wygodniej po przeciwnej stronie ogniska.
- Mocniej trzyj.- poinformował pro elo psor, wzdychając przy tym ciężko, jakby nie wiadomo, co musiał czynić.
- Nie masz zapalniczki?- zapytałem po chwili, czując jak z każdym ruchem zdzieram sobie coraz bardziej naskórek na palcach.
- Nie.
- A lupy?
- Po co ci lupa?
- Nigdy nie podpalałeś mrówek?
-Co? Nie! To jest naprawdę łatwe, przyłóż się do tego.
Wywróciłem wymownie oczami i z coraz większą frustracją wkładałem wszelkie siły, by wyiskrzyć chodź odrobinę ognia. Co z tego, ze oprócz obolałych mięśni moje działania nie przynosiły żadnego rezultatu. W końcu klnąc pod nosem, odrzuciłem patyk z jawnym fochem zaprzestając czynności.
- Udało ci się.- zauważył mój pseudo- instruktor. Wyrwany, jakby z transu spojrzałem na chłopaka, a następnie na palenisko, które jak było nienaruszone, to w takim właśnie stanie pozostało. Skrzywiłem się, unosząc wysoko brew wyszukując w jego twarzy początków choroby umysłowej . Ten jednak bez słowa wskazał na moje ramię. Na moją ukochaną bluzę, po której ślizgały się języki ognia. Dopiero widząc to mój mózg ogarną, ze powinienem, co najmniej zwijać się z bólu. Poderwałem się, wzywając przy tym zażarcie wszystkich świętych i nieświętych. W akcie ratunku zerwałem z grzbietu ubranie.
- Nic ci nie jest?- zapytał niemrawo, budząc się z szoku. Akurat dopiero wtedy, gdy zdążyłem zdeptać, zmasakrować i ugasić bluze.
- N-nic.- jęknąłem, a zrobiłem to tak żałośnie, że powinni mi zaraz rzucać pod nogi drobne na biedne dzieci. Wskazałem na osmolony materiał. A serce mi pękło, gdy bez problemu mogłem przez dziurę w rękawie dwa palce wystawić.

Ze stoickim spokojem wymalowanym na twarzy obserwowałem całe zajście przy ognisku. Tak to jest, jak się dwóch zabierze do robienia czegokolwiek. W tym wypadku chodzi o rozpalanie ogniska. Albo jeden się zabije, albo jeden drugiego, albo obaj.
- Kas, skończ bawić się w pirotechnika - westchnąłem i złapałem go za kaptur, siłą zaciągając na miejsce, gdzie stałem. Przyjrzałem się mu krytycznym wzrokiem, po czym stwierdziłem, że nie zdążył chyba zrobić sobie przez ten czas żadnej krzywdy. Chyba, że wliczać w to bluzę.

Uśmiechnąłem się przepraszająco, przypierając minę zbitego dzieciaka, którego los już wystarczająco mocno sponiewierać, przez co brat czynić już tego nie musi. - Upps. – mruknąłem, stykając opuszki palców. Usmiechnałem się niepewnie starając się moje kalectwo przekuć w słaby żart. - Chyba powinni sobie już poradzić, bez mojej pomocy.

- Owszem, nie będą cię już potrzebować - mruknąłem, puszczając żelazny uścisk na jego bluzie. - Dadzą sobie świetnie radę. Poza tym i tak dużo im już pomogłeś, braciszku. - uśmiechnąłem się krzywo, a Kuro z ciekawości wylazł z kaptura i przyglądał się całej sytuacji.

Czerwona lampeczka zaiskrzyła mi się w głowie, dając delikatne ostrzeżenie, że ta podstępna szuja nie przypadkowo jest dla mnie miła. I że jeszcze stoję, a nie robię za seksi dywanik. - Jak nic tu nie pomagamy, to może rozejrzymy się po okolicy?- zaproponowałem. W jednej chwili przypominając sobie o czymś istotnym. Sprintem pognałem do torby, którą w afekcie porzuciłem, gdzieś z zboku. Rozwiązałem wiązania na torbie, otwierając ją. Właśnie wtedy coś z impetem wyskoczyło z środka, sycząc złowrogo.- Wybacz, ale wymóg konieczny.- pogłaskałem gada po łbie, próbując go ułaskawić. Ten ponownie zasyczał i w końcu ślizgnął się do niezniszczonego rękawa.

- W sumie, czemu nie - mruknąłem. - I tak nie jesteśmy w tej chwili tu potrzebni - gestem wskazałem na całą resztę świętej trójcy, która rozpala ogniska, rozkładała namioty i bezskutecznie odganiała komary. Sam nie byłem dobry w ani jednej z tych czynności... Albo po prostu o tym nie wiedziałem. Jednak mniejsza z tym. Ciekawszym zajęciem było pochodzenie po lesie.

- No to chodź.- rzuciłem w trybie ekspresowym ulatniając się z tego pobojowiska, pakując się w pierwsze lepsze krzaki, nawet nie racząc czekać na Naokiego. Odkąd tu przyjechaliśmy miałem niepochamowaną ochotę zbadać każdy krzaczek w okolicy, ale jakoś fakt oczywisty, że zgubie się przy lepszej pierwszej okazji, odpychał moją zabawę w Tarzana na dalszy plan. A teraz, gdy mam chodzący GPS, który przynajmniej nie irytuje sztuczną grzecznością, mogę wyruszyć w tany.
 Z rozmachem uderzyłem w gałąź, gdy właśnie w tym momencie, coś zaskrzeczało okropnie, przefruwając mi nad głową. Odruchowo złapałem się za serce, próbując nie zaliczyć spotkania pierwszego stopnia ze ściółką.- To ptak! Ptaków się przecież nie boimy. Mamy nawet, jednego zawsze przy sobie.- mruknąłem do siebie, próbując uspokoić rozszalałe serce.

Przewróciłem bezradnie oczami, widząc marne próby Kasene chcącego nie zejść z tego świata po paru minutach wędrówki po lesie.
- Nie martw sie. Spotkamy tutaj jeszcze więcej zdziczałych stworzeń, które na pewno będą chciały się z nami zaprzyjaźnić... Albo zrobić z nas wykałaczki.. - mruknąłem, schylając się przed gałęzią, na której pajęczynę uplótł sobie wielki pająk. Kuro natomiast ciekawski nowego otoczenia chętnie wychylał się z kaptura i rozglądał na boki, lustrując swoim kocim wzrokiem wszystko, co napotka.

 Skrzywiłem, gdy jakieś okropne ciary przegalopowały mi po karku. Nagle zapragnąłem wrócić do cywilizacji. Natychmiast, w tym momencie. Coś zgasiło cały mój zapał do wypoczynku na świeżym powietrzu, a zwłaszcza ten olbrzymi pająk, który zdążył skumplować się z Naokim. – Zabij to.- syknąłem, odsuwając się na bezpieczną odległość.

- Przecież to tylko pająk - stwierdziłem mało filozoficznie, idąc dalej wolnym krokiem. - W lesie masz ich więcej. Jeśli masz ochotę możemy temu nadać imię - odwróciłem się na moment, obdarzając Kasene podłym uśmieszkiem. Chcąc jednak ulżyć mu cierpienia, przeeksmitowałem pająka na inne drzewo.
- Proszę, teraz możesz bezpiecznie dalej poznawać świat.

- Pacyfista się znalazł.- warknąłem, krzyżując ręce na piersi. Kątem oka nadal przyglądałem się robactwu, który przepełzł po konarze, by zniknąć w liściach. W tym momencie poczułem, jak Wieszczadło próbował ześlizgnąć się z moich ramion, by pozwiedzać świat o własnych siłach. Jednak złapałem go i okręciłem wokół szyi. Jakby mi tu zwiał, to bym na pewno go nie odnalazł.-Nigdzie nie idziesz.- pogroziłem mu palcem przed nosem. Gad zasyczał niezadowolony, wzmacniając uścisk. 
- Tam powinna być ścieżka.-machnąłem łapami, wskazując przed siebie. A na ścieżce mniej robactwa i zdziczałych zwierząt.

 - Więc skoro wiesz i orientujesz się w sprawie położenia ścieżki - prowadź - gestem ręki wskazałem w zdziczałą puszcze przede mną. Miałem pewne wątpliwości, co do puszczania go pierwszego. Ale w końcu, od czego jest kompas-Naoki. Zgubiłem się tylko dwa razy w życiu, z czego drugi nie był z mojej winy, to było dawno i nie prawda.

- Oczywiście, że wiem gdzie. Chyba.- stwierdziłem, spoglądając w dziką dzicz, którą straszyła na starcie, jednak w końcu ruszyłem przed siebie. Wiesiu wspiął się trochę wyżej, usadawiać się na głowię. Zasyczał, jakby z trwogą na pomysł, że to ja prowadzę.
 Przewróciłem oczami, targając gada po łbie. Zero zaufania.

Zlustrowałem Kasene wzrokiem, niechętnie puszczając samego. Samego, na dodatek, aby prowadził nasz obchód. To nie tak, że mu nie ufałem... No dobra, nie ufałem mu. Gdyby mógł, zgubiłby się we własnym domu. Wiele razy ginęliśmy przez niego w lasach, parkach, sklepach czy galeriach. Puszczenie go samego gdziekolwiek to jak skazanie go na śmierć.
- Kas, czy ty na pewno wiesz, gdzie idziesz? - spytałem po chwili milczenia, przedzierając się za nim przez gęste zarośla.

Pierwsza zasada przewodnika; nigdy, a to nigdy nie pokazuj wycieczce, że najprawdopodobniej się zgubili. Nigdy. Bo zacznie się panika i nie daj borze szeleszczący, będą chcieli zwrot kosztów. A to jest już niedopuszczalne.
Pytanie Naokiego przytelepało mną, jakby czule posmyrał mnie za kołnierzykiem pasterzem elektrycznym. – Oooczywiście.- zachichotałem dalej idąc przed siebie. Nie odwracaj się, nie patrz w oczy. On wyczuwa twój strach.
- Kas…
- O popatrz!- nagle chamsko uniemożliwiłem mu wytarganie mnie za uszy. Za ścianą zieleni, błysnęła czyjaś kurtka.- Turyści! A gdzie turyści tam ścieżka. I sklepik z pamiątkami.

Westchnąłem ciężko, przejeżdżając sobie łapą po twarzy. Prędzej on wpędzi mnie do grobu niż przyjdzie do mnie śmierć. A skoro już o niej mowa, może dalej się tak wlec.
- Heniu, zobacz, jesteśmy uratowani! - zawołała puszysta kobieta, wesoło machając dłońmi w naszą stronę. Mężczyzna ledwo za nią nadążający był najwidoczniej jej mężem. Zaspany i ogólnie w widocznie nie za dobrym stanie zdrowotnym otarł pot z czoła i poprawił zbyt duże okulary.
- Heniu! Nawet nasz synek się znalazł! - zaświergotała ponownie, wskazując na mnie.
...Słucham?...

- Nekuś, czy ja o czymś nie wiem?- uniosłem wysoko brwi, spoglądając pytająco na niego. Rozłożył bezradnie dłonie, kiwając przecząco głową. Chciał już coś powiedzieć, gdy niespodziewania nieznajoma kobieta rzuciła się na niego, dusząc go w morderczym uścisku. Zapobiegawczo aż się odsunąłem.- Oh, gdzie się podziewałeś?- westchnęła lamentalnie, mocniej oplatając się wokół niego.

Zaskoczony gestem kobiety o mało, co nie zszedłem z tego świata. Czy jakąś część życia przespałem, że zapomniałem dowiedzieć się o swojej drugiej rodzinie? A może miałem wypadek i straciłem pamięć?
- Kruszynko, puść synka, bo go udusisz - wtrącił się do rozmowy mężczyzna, kładąc dłoń na ramieniu kobiety.
- Oh, wybacz, skarbie. A to, kto? Twój kolega? Tak w ogóle, co robiłeś sam!? Wracamy do domu, ale już!
Chyba po raz pierwszy w życiu czułem się bezradny i... Przerażony. Może naprawdę gdzieś się uderzyłem?

 Brwi pyknęły Meksykańska fale z wrażenia, wszystko mi opadło. Nie mniej niż Naokiemu, który wystraszony wzrokiem latał to ze mnie to na rozhisteryzowaną kobietę. Po chamsku wpakowałem się między niego, a wesołą familię, odgradzając ich od siebie.- Hola, hola. A państwo to?
- Rodzice Rufusa. Wygraliśmy wycieczkę.- pisnęła wesoło, wydobywając z nie wiadomo skąd narzędzie demona. Znaczy się aparat, którego flesz, brutalnie pokazał mi zorze polarną. Jęknąłem, wampirzym odruchem zakrywając oczy. Z całego zamieszania, aż Wieszczadło wypełzł z ukrycia.
- Wiedziałem, że to tutejszy!- oznajmił nadto wesoło, mężczyzna wskazując na mnie paluchem, jak na małpę w zoo.- Może zademonstruje nam pan coś?
- Nie, nie. Ja…- zacząłem koślawo chcąc wytłumaczyć, że tutejsze to są tylko przerośnięte pająki i komary, gdy facet niespodziewanie wyciągnął z kieszeni niebieski papierek i chamsko zaczął mi machać mi nim przed nosem. Oh, Kaziu jak my się dawno nie widzieli!
- Zaraz urządzę panu takie show, że z wrażenia binokle panu spadną!

Ta cała sytuacja zaczynała robić się coraz bardziej chora i nienormalna. Jacy rodzice Rufusa? Jaka wycieczka? Czy oni z księżyca się urwali?
- Chciałbym państwa kulturalnie przeprosić, jednak zszargane nerwy mi na to nie pozwalają. Nie jestem żaden Rufus, czy Kubuś Puchatek, a państwo chyba się zgubili.
Oboje popatrzyli się po mnie milcząc przez krótką chwilę, aby w końcu wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Synku, o czym ty mówisz! - machnęła ręką kobieta, a mężczyzna znów pstryknął Kasene fotkę, jakby był jakimś zwierzęcym okazem.
- Zaraz chyba wszystkich pozabijam... - zaliczyłem facepalma, a Kuro miauknął tylko żałośnie.

- No właśnie. Zaszło jakieś okropne nieporozumienie…
- Pan się nie wtrąca!- oburzyła się na mnie kobieta, że aż poczerwieniała na twarzy.- Niech pan pokarze coś ciekawego w końcu! Chodzimy po tym buszy przez cały dzień i nawet ma marną knajpkę nie mogliśmy natrafić.
 Machinalnie cofnąłem się o krok, nagle robiąc się malutki. Jeszcze chwila a zdzieliłaby mnie po łbie torebką.
- Spokojnie, spokojnie.- uniosłem ręce w poddańczym geście. Popatrzyłem na Wiesia, który z zaciekawieniem śledził nasze poczynania. Musi mi to wybaczyć.- Proponuje jedna fotkę z kobrą królewską. Bez całowania, bez przytulania, tylko na rączki. I bez fleszy!- warknąłem, gdy znowu białe światło zaatakowało moje rogówki. Wieszczadło widocznie niezadowolony z tego pomysłu, gwałtownie wzmocnił uścisk na moim gardle i rozwinął swój kaptur parskając na lewo i prawo.
- Onieśmielacie go!- uśmiechnąłem się przepraszająco, próbując złagodzić uścisk, bo stanowczo za bardzo się gadzisko uniosło. Wesoła gromadka patrzyła na moje poczynania z wężem z widoczną trwogą.

 Kolejny raz tego samego dnia zaliczyłem głośnego facepalma. Widząc wyczyny Kasa sam nie wiedziałem czy mam mu dziękować, śmiać się, płakać, czy uciekać jak najdalej. Z jednej strony współczułem też Wieszczadłu, który musiał przechodzić przez to wszystko.
- No, kto chcę fotkę z kobrą królewską? - wyszczerzył się szeroko. Oboje uradowani tym pomysłem obskoczyli Kasene wesołym wianuszkiem, a sam chłopak zniknął mi za nimi z pola widzenia. Nagle jednak jeden szelest w krzakach przykuł moją uwagę. Szelest i kroki.
- Ja chcę zdjęcie! Ja! - W ten zza zarośli wypadł niczym burza... mój klon. Różnił się ode mnie jedynie wzrostem, oraz kolorem tęczówek, które miał jasno niebieskie. Zgłupiałem, możecie mnie pochować.

 Wystawiłem grabie przed nos okularnika pstrykając palcami i krząkając wymownie. Mężczyzna skwasił się znacznie, jednak zajarzył, że czas sięgnąć do portfela i zachęcić gada do pozowania. I mnie. No, w sumie to tylko mnie.
 Wtedy niespodziewanie z krzaków wyleciało jakieś zwierzę. Zwierzę z oblicza wyglądało, wręcz identycznie, jak Naoki tylko z niewielkimi różnicami.
- Runfusiku!- pisnęła kobieta pędem rzucając się w stronę klona Naokiego, a za nią jej mąż. Wraz z moją zapłatą. – Gdzieś ty był?!- lamentowała, skakając wokół niego, tuląc namiętnie i głaszcząc po główce. Zaciąłem się mentalnie, spoglądając na Naokiego, który z tego wszystkiego wiedział tyle, co ja jak nie mniej.
- Mówiłem ci mamo, że poszedłem w krzaki. Za potrzebą.- zapeszył się chłopak.- Możemy już wracać do samochodu?
- Już, już idziemy.- złapała go za rękę i zaczęła ciągnąć w nieznanym kierunku.- Wiesz co synuś? Mogliśmy wybrać wycieczkę nad morze. Tu jest nudno. Nawet węże mają wypchane.
Zamrugałem kilkakrotnie powiekami, a postacie trzech osób w tym mojego klona zaczęły coraz to bardziej oddalać się od nas. Zdołałem usłyszeć jedynie ich narzekanie, że woleliby lepsze atrakcje i mają wypchane węże. Ja naprawdę nie życzę im źle. Ale mogliby po drodze mieć wypadek...
- Wracamy?... - mruknąłem po chwili, nie za bardzo wiedząc, co w tej sytuacji powiedzieć. Z jednej strony nadal trzymał mnie szok i zdumienie. Z drugiej czułem ulgę, że już sobie poszli.


1 komentarz:

  1. Dżizys krajst xD Sorry, że teraz komentuje, ale jednak to robię! Ta notka jest.. Komiczna! XD Prawie z krzesła spadłam tyle śmiechu. "-Po co ci lupa? -Nigdy nie podpalałeś mrówek?" xD pierwsza gleba. Potem wycieczka i pająk, ale najbardziej się śmiałam jak przybyli kolejni turyści! No to Naoki otrzymał drugie imię xD Rufus! Jesteś tu jeszcze? xD A Kasene tutejszy co nie umie ognia rozpalić w odpowiednim miejscu x3 ale nowy fakt :V bluza to idealny materiał na rozpałkę. Kasene masz jeszcze kilka? Selene i Amika z chęcią skorzystają xD Ale turyści to istne jęczydła xD Wąż wypchany, ale że to nie jego rejony występowania to nie zauważyli xD W każdym razie notka świetna i czekam, aż coś jeszcze napiszecie :D

    OdpowiedzUsuń