- Co znowu, tym razem też chcą nam wepchnąć dzieciaka? -
warknąłem i szybkim krokiem przemierzyłem odległość dzielącą mnie od
wejściowych drzwi. Widząc jednak osobę stojącą w progu, poczułem, jak po moim
ciele przechodzi lodowaty, piorunujący dreszcz. Wytrzeszczyłem oczy, stając w
pół kroku i jak otępiały przyglądając się wysokiemu mężczyźnie, który bez
najmniejszego oporu wparował do domu. Nagle jakby wszystko to, co zostawiłem za
sobą powróciło i chamsko stanęło tuż przed oczami, chcąc przypomnieć o sobie.
- Widzę, że ładnie się urządziliście - mruknął, lustrując pomieszczenie
wzrokiem.
Coś cisnęło mi na
mózg, który już zaczął się wydzierać, że ma dość takiego traktowania i żąda
podwyżki albo, chociaż lepszego miejsca w pracy. Wspomnienia, które zawsze
starałem się unikać, wymazać ze świadomości, teraz powróciły i niecackająca się
znokautowały mnie emocjonalnie.
- Co ty tu robisz?- zapytałem niepewnie, obawiając się nie wiadomo,
czego. Wątpię w to, żeby po tylu latach przyleciałby uciskać synów, oddać
zaległe kieszonkowe, czy zabrać na ryby.
- Jak to co? - spytał jakby oburzony tym pytaniem. Zwrócił
swe oblicze do Kasene, a następnie zlustrował mnie wzrokiem. - Zabieram was
stąd.
I kolejny raz tego samego dnia poczułem, jakby potrącił mnie
samochód... Albo po prostu się przesłyszałem, może jeszcze się nie obudziłem.
Bynajmniej to nie wyglądało mi na sen, tylko na koszmar.
- Chyba kpisz. Przykro mi, jednak nie mamy jeszcze
pierwszego kwietnia - prychnąłem chamsko, w tej chwili nie przejmując się tym,
że osoba stojąca przed nami jest naszym ojcem.
Mój umysł widocznie świetnie się bawi, bo w głowie cza-cza,
telepiąc mnie w rytmie salsa. Moja mina byłą całkowicie nie do opisała,
wgapiałem się w niego, jakby zaraza się ucieleśniła i teraz stała przede mną.
- A ty się, na co gapisz? Herbatę przygotuj. Musimy porozmawiać.-
warknął na mnie, widząc moje otępienie na twarzy. Wydałem odgłos niczym jakaś
cholerna zapowietrzona foka, gwałtownie się prostując. Ze zwierzęcym strachem
kiwnąłem głowa i czmychnąłem w stronę kuchni, jednak Naoki mi w tym
przeszkodził. Złapał mnie za kaptur przyciągając do siebie. Spiorunował
ojczulka zimnym spojrzeniem i wysyczał.- Nie mamy herbaty.
- Nie macie herbaty? Tak myślałem, że jednak nie umiecie
sobie pora...
- Chciałem powiedzieć, że nie mamy herbaty dla takich gości
jak ty - przerwałem mu, po czym uśmiechnąłem się chłodno. Moja zaciśnięta pięść
nadal spoczywała na kapturze Kasene w razie potrzeby, gdyby znów chciał się
wyrwać. Ojciec wlepił we mnie oczy widocznie z niemałym szokiem, jednak szybko
się z niego otrząsnął i odchrząknął nieznacznie.
- Więc nie będziemy rozmawiać, a od razu przejdziemy do
rzeczy. Jako, że żyjecie... Żyliście w arystokratycznej rodzinie, przed
ukończeniem siedemnastego roku życia wybrane zostały wam narzeczone. Inni nadal
uważają, że jesteście częścią naszej rodziny, a jedynie wyjechaliście do
szkoły. Mam zamiar zabrać was, abyście poznali te dwie dziewczyny. Oczywiście
nie zamierzam słyszeć od was słowa sprzeciwu. Uwierzcie mi, mam naprawdę dużo
argumentów, aby skłonić was do podjęcia słusznej decyzji. Choć sądzę, że nie
którzy z nas tutaj obecnych nie zasługują na miano, aby nadal być uważanym za
część rodziny - tutaj spojrzał się na Kasene, który wzdrygnął się nieznacznie.
- Tyy... - warknąłem. Czułem, że zaraz naprawdę nie będę
umiał się powstrzymać.
Stałem tam jak wryty, a serce właściwie pękało jak balony,
kiedy jakieś dziecko siadało na nich swoim tłustym dupskiem. Tak proszę państwa
to jest ten drama moment, gdzie głównemu bohaterowi życie wali się, jak domek z
kart. A już miałem tak dużo ułożone.
- Chwila..- duknąłem półprzytomnie, powoli mieląc
informację, które przed chwilą do mnie dotarły.- Jakie do cholery narzeczone?
- Normalne narzeczone. W końcu kiedyś musicie wyjść za mąż.
Prędzej czy później na pewno tak. Nie mogę w końcu pozwolić, aby ród Blade'ów
upadł przez takich jak wy. Pójdziecie, więc po dobroci. Jeśli nie, będziemy
zmuszeni porozmawiać inaczej. Zdajecie sobie sprawę z tego, że jestem zdolny do
wielu rzeczy - powiedział w końcu i uśmiechnął się jadowicie. Kątem oka
spojrzałem się na Kasene, rozluźniając w końcu uścisk na jego kapturze, po czym
swój wzrok znów przeniosłem na naszego ojca.
- Nie mamy wyboru - syknąłem Kasowi wprost do ucha.
Brat kiwnął tylko
głową. Ojciec nie mówiąc nic więcej odwrócił się na pięcie, po czym szybko opuścił
dom. Westchnąłem ciężko, wsadzając sobie Kuro do kaptura i lustrując ostatni
raz wzrokiem pomieszczenia. Miałem jedynie cichą nadzieję, że jeszcze tu
wrócimy. Z resztą co ja gadam. Musimy wrócić. Niektórzy maja, dla kogo...
Wraz z Kasem
podążyliśmy śladami ojca, który wyprowadził nas z lasu na prostą drogę, gdzie
stał zaparkowany samochód.
Ojciec podszedł do
maszyny, otwierając tylne drzwi, wykonując zamaszysty ruch dłonią.- Zapraszam.-
wysyczał, otaksują nas niemiłym wzrokiem.
Tylko nie to.- pomyślałem, machinalnie cofając się do tyłu. Wypuściłem
nosem powietrze, zwieszając wzrok, spoglądając na moje zniszczone buty. Próbowałem
jakoś uspokoić oddech, jednak coś marnie mi to szło. Jeszcze nawet nie
wsiadłem, a mam zaczątki ataku paniki.
- Pośpieszcie się!- syknął, dudniąc palcami o dach
samochodu.
- Nie wejdę.- powiedziałem, zadziwiając samego siebie, swoim
spokojnym tonem. Jednak nadal nie podniosłem wzroku. Obawiałem się, że jeśli
spojrzę na samochód nie wytrzymał i co gorsza dostane duszności.
- Co?- ojciec zmarszczył brwi, spoglądając na mnie, jak na
debila.- Właź!
- Nie. Nie dam rady.- pokręciłem głową, cofając się do tyłu.
Usłyszałem, jak z ust ojca, wydobył się ciche burknięcie i
stęknięcie, jakby odrywał się od samochodu, o którego się do tej pory opierał.
Kątem oka dostrzegłem, że Naoki otwierał już usta, by coś powiedzieć, jednak
umysł przyćmił mi ból.
- To ci pomogę.- ojciec złapał mnie za włosy i brutalnym
ruchem, wręcz wrzucił mnie do samochodu.- I wszedłeś? Wszedłeś.- oznajmił, uśmiechając
się parszywo. Jednak ja tego nie widziałem. Zamknąłem oczy, zaciskając pięści,
aż wbijając pazury w mięso. Chciałem jakoś zaćmić umysł. Odciągnąć go od faktu,
gdzie się znajduje. Ból, ciemność, cokolwiek. Zacząłem liczyć w myślach, modląc
się, żeby to się szybko skończyło.
Chciałem coś powiedzieć, jakoś zareagować, jednak on tylko
zmolestował mnie swoim chłodnym wzrokiem i tym samym gestem zaprosił mnie do
środka. Nie czekając chwili dłużej wpakowałem się do auta i zatrzasnąłem za
sobą drzwi, nie przejmując się, jakbym przypadkowo uciął mu palce...
Od razu mój wzrok
został wbity w skuloną postać Kasene, który jakby mógł już w tej chwili opuścił
by tę maszynę. Szczerze współczułem mu. Rzadko to mówię, a co lepsze rzadko
myślę, jednak, gdy wracam wspomnieniami wstecz mogę wyobrazić sobie, jakie Kas
miał dzieciństwo... On go nie miał.
- Kas?... - zagadałem po chwili.
Nie cierpię po prostu nie cierpię ciasnych pomieszczeń.
Zamglone wspomnienia powracają gwałtownie, a po ciele przechodzą nieprzyjemne
skurcze. Jakby w jednej chwili, ktoś wlał mi wrzątek do wnętrza, by a chwile
ostudzić mnie ciekłym azotem.
Na dźwięk głosu Naokiego, gwałtownie rozwarłem oczy, czego
za chwile pożałowałem, bo żołądek podskoczył do góry.
Uśmiechnąłem się
boleśnie, przełykając ślinę, próbując pozbyć się cierpkiego posmaku w ustach.
Kiwnąłem w stronę bruneta, jakby chcąc powiadomić, że jeszcze nie zdechnę. Na
razie.
Westchnąłem ciężko,
odchylając głowę do tylu na tyle, na ile pozwalało mi oparcie, po czym
zamknąłem oczy. Chciałem mieć nadzieję, że podczas drogi, choć na chwilę
przymknę powieki i zapadnę się w głęboką nieświadomość. Wiedziałem, że nic z
tego jednak nie będzie. Nawet jeśli bardzo bym chciał, nie mógłbym. Podczas
drogi może stać się bardzo wiele ,a ja w tym czasie wolę być jednak przytomny.
Po jakimś czasie poczułem jak samochód zatrzymuje się.
Oderwałem głowę od oparcia, rozglądając się uważnie. Ojciec wysiadł z auta,
wcześniej obdarzając nas krótkim i podłym "jesteśmy na miejscu"
- Taa... Na miejscu - mruknąłem pod nosem, szturchając brata
w ramię, tak na wszelki wypadek. Sam po chwili otworzyłem drzwi i znów
przywitałem świat zewnętrzny, czując jakąś wewnętrzną ulgę.
- Zapraszam do środka. W końcu musicie się przywitać.
Krótkie, chodź wypowiedziane sucho i z nutką podłości
„jesteśmy na miejscu”, było dla mnie niczym zbawienie. Jakby w końcu ci na
górze się zlitowali i zdzielili mnie po łbie z notką, ze mogę zjeżdżać z pola
bitwy. Jak Ronald, ale bez cholernych
zaszczytów.
Wyprułem z samochodu,
niezbyt przejmując się czymkolwiek. Zachłannie łykałem każdy haust powietrza,
jakby mieli mi go zaraz zabrać. A torsje zaczęły powoli znikać.
Wsparłem się na kolanach, podziwiając kamienny bruk
podjazdu. I dopiero wtedy mózg podpowiedział mi, że lepszym wyjściem byłoby dla
mnie zdychać w środku. Ze zgrozą spoglądałem na biel ścian, kamienne posągi
pogrążone w wiecznym śnie i jeden miły akcent- krzaki róż, które pozbawione
nadzoru ludzi, wdzierały się na trakt, oplatały ściany i dusiły każde inne
życie. Kiedyś, co dzień, od świtu, aż po zmrok, zajmowanie się nimi było jednym
z moich obowiązków. Widocznie, gdy zabrakło mnie, zabrakło taniej siły
roboczej, która ogarnęłaby rośliny.
Mimowolnie wypełzł mi na usta jadowity uśmieszek.
Widząc, że ojczulek wprasza nas do domu, popędziłem za
Naokim. Wolałem nie pozostawać sam w tym miejscu.
Przemierzałem wolnym krokiem posiadłość. Mimo, że nie było
tego po mnie widać, dusiłem w sobie chęć zabicia tego człowieka na miejscu. Tu.
Teraz. Nie przejmując się konsekwencjami. Nie mogłem wybaczyć mu tego, co
zrobił...
- Kas, idziesz? - zerknąłem za siebie, upewniając się, czy
brat nadal żyje. On tylko kiwnął głową, nadal w milczeniu pokonując kolejne
metry. Westchnąłem cicho, po chwili stając przed drewnianymi, nieco odrapanymi
drzwiami. Na samym dole widniały poodbijane kolorową farbą małe rączki, a nieco
wyżej inne, dziwne gryzmoły. Nie czekając chwili dłużej nacisnąłem klamkę,
wchodząc do pomieszczenia, którego kiedyś było naszym pokojem.
W wspomnieniach ten pokój był większy, albo po prostu tak zapisał
się w moim umyśle, gdy jeszcze ledwo nosem wystawałem za komodę. Pod innym
względem nie zmienił się, ani trochę. Jakby założyli na niego jakieś tabu. Nie
wchodzić, nic nie wynosić i nie sprzątać. Kurz oblepiał wszystko, a kąty
oplatały ciąg pajęczy nici.
- Burdel tu był od zawsze.- mruknąłem pod nosem, strzepując warstwę
brudu z pluszowego miśka i biorąc go na ręce.
- Fakt, burdel zawsze był. Coś, co się nie zmieniło -
westchnąłem, siadając na małej, granatowej pufie, która kiedyś była moim
ulubionym siedziskiem. Rozejrzałem się uważnie po pomieszczeniu, stwierdzając,
że tak naprawdę tutaj nic się nie zmieniło. Wszystko leżało na swoim miejscu.
Rysunki, a nawet zabawki, które parę lat temu opuściliśmy.
- Ciekawe, co teraz robi mama... - mruknąłem pod nosem,
wpatrując się w okno.
Mimowolnie
wzdrygnąłem się uśmiechając się słabo.- Myślisz, że zwariowała już do końca?-
zapytałem, podchodząc do łóżka chcąc już na nim usiąść, jednak obłok kurzu,
jaki się podniósł, gdy tylko położyłem rękę na materacu, odwiódł mnie od tego
pomysł. Nie dziękuje, postoje.
- Sam nie wiem. Chociaż dużo prawdopodobne, że jednak tak -
prychnąłem cicho pod nosem, przypominając sobie postać naszej matki.
Ciemnowłosa kobieta siedząca w ogrodzie pełnym kwitnących róż i nucąca pod
nosem cichą kołysankę. W dłoni dzierżyła uschnięty kwiat, a jej puste, brązowe
oczy wpatrzone byłe właśnie w niego.
Na wspomnienie automatycznie
moje palce zaczęły nerwowo trzeć ucho pluszaka, nawet nie zauważając, jakie
szkody tym czynie. Dopiero po chwili zreflektowałem się, że prawie rozprułem
całą włókninę. Odłożyłem go delikatnie na półkę. Nie dość, ze czas nie był dla
niego łaskawy, to ja jeszcze się nad nim znęcam.
Miałem już coś
powiedzieć, gdy nagle drzwi rozwarły się z impetem, aż machinalnie
podskoczyłem. Przekląłem się sam w myślach, za to, jaką z siebie robię cnotliwą
panienkę. Znaczy zawsze byłem lekko mówiąc ciotowaty, ale teraz to wybitnie
przesadzam.
W drzwiach stanął nasz ojczulek. Z miną pełną oburzenia
obwiódł wzrokiem po pokoju i po chwili warknął na nas, uśmiechając się parszywo.-
Chodźcie. Przedstawię wam, wasze narzeczone.
Spojrzałem się kątem oka na Kasene, który odprowadził
niepewnych wzrokiem naszego ojca. Sam natomiast dźwignąłem się z granatowej
pufy i gestem pokazałem, aby wyszedł pierwszy. Ciekaw byłem, co to za panienki.
I najważniejsze - kim są. Nie miałem zamiaru plątać się w jakieś dramat love
story.
Skrzywiłem się wewnętrznie. Opcja z przymuszonym
małżeństwem, wcale a wcale mi się nie podoba, a nawet oburza. Co my w średniowieczu
żyjemy? Trudno tak sprawdzić w słowniku, co oznacza słowo „postępowość”?
Najchętniej to bym się
tu zaszył, potarmosił miśka, a umarłbym zeżarty przez roztocza, jednak ciekawość,
kim są niedoszłe narzeczone, skutecznie wypchnęła mnie za drzwi.
Ojciec powiódł nas
korytarzami, aż do holu, gdzie czekały już dwie dziewczyny. Jedna o długich
prostych kruczoczarnych włosach i granatowych oczach, a druga z burzą wściekło
rudych loków i szmaragdowych oczach, ciekawsko się w nas wgapiających. Z twarzy
wydawały się podobne do siebie, więc wewnętrzna intuicja zgrabnie podpowiada,
że do siostry.
- Naoki, Kasene poznajcie Ria.- tu wskazał na rudą.- i Lisse.-
a następnie na czarnowłosą.
Gdybym tylko był milszy, a wewnętrzne alter ego nie
podpowiadało, aby olać wszystko i iść sobie jak najdalej - pewnie mógłbym
powiedzieć, że miło mi poznać, co za "miłe spotkanie w świetle słońca." Życie jest jednak zbyt podłe, a ja jedynie zlustrowałem chłodnym wzrokiem dwie
panienki, po czym straciłem nimi zainteresowanie.
Dziewczyny popatrzyły po sobie niepewny wzrokiem nie wiedząc,
co powiedzieć.
Przewróciłem oczami,
wbijając łokieć w żebra Naokiego. Rozumiem, że „peace and love” to dla niego
pojęcia nieznane, a gentelmani wymarli stulecie temu, ale mógłby przynajmniej kiwnąć
głową na znak, że ma ludzkie odruchy.
- Miło poznać.- palnąłem grzecznościową formułkę siląc się,
na jako-taki miły uśmieszek.
- No to ja was zostawiam. – odezwał się ojciec z
nienaturalnie miłym głosem. A kysz, paszon won, nie pisz, nie dzwoń, nie
wracaj.
Odprowadziłem ojca wzrokiem, zapewne teraz w głowie
układając sobie plan, jakby tu pozbawić go życia. Szybko, prosto i bezboleśnie.
Chociaż nad tym "bezboleśnie" mógłbym się zastanawiać.
- Em... - zająknęła się Ria. - Mówicie, że dopiero, co
wróciliście ze szkoły? To... fajnie, bo my chyba też...
Uniosłem lekko brew, spoglądając po ich niepewnych wyrazach
twarzy. Znając życie, gdyby wszystko było w porządku, pewne ich buzie
wykrzywione były by w nienaturalnie szerokim uśmiechu.
Ich miny mówiły, że nie tylko staliśmy się ofiarami, jakiegoś cholernego
spisku.
- No, no tak..- wymamrotałem z głupia. Ah, gdzie moja
kwiecistość wymowy? Gdzie kulturalne azaliż, którego znaczenia nie znam, ale
brzmi tak dystyngowanie? A, tak. Zostało w samochodzie.
Westchnąłem ciężko, wywracając oczami. Kas tak samo jak ja
nadaje się na mówce. Widać było, że marnie mu idzie próba zawiązania znajomości
z dziewczynami.
- Właściwie... To my musimy wam coś powiedzieć... - rzekła
niepewnie Lissa, spoglądając się porozumiewawczo na swoją siostrę...
Proszę państwa, wstrzymać konie. Jakie niby narzeczone? Tatuś wraca, a tu wielki arystokrata. Jakim cudem? Co się dzieje ? Świat szaleje! Czyżby przyszłość narzucona, była już nieunikniona? Niech c.d. nas oświeci i pocieszy biedne dzieci :D
OdpowiedzUsuńChrzanić narzuconą przyszłość. Jak Koroshio wpadnie z piłą motorową, to nie będzie nawet co zbierać.
OdpowiedzUsuńKiedy dowiedziałam się, że bracia Blade to arystokraci, to teraz już na pewno Naoki'ego nie puszczę. (żartuję, to nie ważne kim jest, nawet jakby się okazał być kosmitą albo zombie czy naprawdę wampirem to by Kori go i tak kochała <3).
Dajcie mi drugą część ><
Oj jak Shina wpadnie razem z Kor to skończy się love story na uboczu xD Arystokracja *q* To mnie zaskoczyliście xD Pisać szybciej no ;_;
OdpowiedzUsuń