Pogadaj z nami :D

niedziela, 10 sierpnia 2014

Powrót do przeszłości cz.2

- Co znowu, tym razem też chcą nam wepchnąć dzieciaka? - warknąłem i szybkim krokiem przemierzyłem odległość dzielącą mnie od wejściowych drzwi. Widząc jednak osobę stojącą w progu, poczułem, jak po moim ciele przechodzi lodowaty, piorunujący dreszcz. Wytrzeszczyłem oczy, stając w pół kroku i jak otępiały przyglądając się wysokiemu mężczyźnie, który bez najmniejszego oporu wparował do domu. Nagle jakby wszystko to, co zostawiłem za sobą powróciło i chamsko stanęło tuż przed oczami, chcąc przypomnieć o sobie.
- Widzę, że ładnie się urządziliście - mruknął, lustrując pomieszczenie wzrokiem.

 Coś cisnęło mi na mózg, który już zaczął się wydzierać, że ma dość takiego traktowania i żąda podwyżki albo, chociaż lepszego miejsca w pracy. Wspomnienia, które zawsze starałem się unikać, wymazać ze świadomości, teraz powróciły i niecackająca się znokautowały mnie emocjonalnie.
- Co ty tu robisz?- zapytałem niepewnie, obawiając się nie wiadomo, czego. Wątpię w to, żeby po tylu latach przyleciałby uciskać synów, oddać zaległe kieszonkowe, czy zabrać na ryby.  

- Jak to co? - spytał jakby oburzony tym pytaniem. Zwrócił swe oblicze do Kasene, a następnie zlustrował mnie wzrokiem. - Zabieram was stąd.
I kolejny raz tego samego dnia poczułem, jakby potrącił mnie samochód... Albo po prostu się przesłyszałem, może jeszcze się nie obudziłem. Bynajmniej to nie wyglądało mi na sen, tylko na koszmar.
- Chyba kpisz. Przykro mi, jednak nie mamy jeszcze pierwszego kwietnia - prychnąłem chamsko, w tej chwili nie przejmując się tym, że osoba stojąca przed nami jest naszym ojcem.

Mój umysł widocznie świetnie się bawi, bo w głowie cza-cza, telepiąc mnie w rytmie salsa. Moja mina byłą całkowicie nie do opisała, wgapiałem się w niego, jakby zaraza się ucieleśniła i teraz stała przede mną.
- A ty się, na co gapisz? Herbatę przygotuj. Musimy porozmawiać.- warknął na mnie, widząc moje otępienie na twarzy. Wydałem odgłos niczym jakaś cholerna zapowietrzona foka, gwałtownie się prostując. Ze zwierzęcym strachem kiwnąłem głowa i czmychnąłem w stronę kuchni, jednak Naoki mi w tym przeszkodził. Złapał mnie za kaptur przyciągając do siebie. Spiorunował ojczulka zimnym spojrzeniem i wysyczał.- Nie mamy herbaty.

- Nie macie herbaty? Tak myślałem, że jednak nie umiecie sobie pora...
- Chciałem powiedzieć, że nie mamy herbaty dla takich gości jak ty - przerwałem mu, po czym uśmiechnąłem się chłodno. Moja zaciśnięta pięść nadal spoczywała na kapturze Kasene w razie potrzeby, gdyby znów chciał się wyrwać. Ojciec wlepił we mnie oczy widocznie z niemałym szokiem, jednak szybko się z niego otrząsnął i odchrząknął nieznacznie.
- Więc nie będziemy rozmawiać, a od razu przejdziemy do rzeczy. Jako, że żyjecie... Żyliście w arystokratycznej rodzinie, przed ukończeniem siedemnastego roku życia wybrane zostały wam narzeczone. Inni nadal uważają, że jesteście częścią naszej rodziny, a jedynie wyjechaliście do szkoły. Mam zamiar zabrać was, abyście poznali te dwie dziewczyny. Oczywiście nie zamierzam słyszeć od was słowa sprzeciwu. Uwierzcie mi, mam naprawdę dużo argumentów, aby skłonić was do podjęcia słusznej decyzji. Choć sądzę, że nie którzy z nas tutaj obecnych nie zasługują na miano, aby nadal być uważanym za część rodziny - tutaj spojrzał się na Kasene, który wzdrygnął się nieznacznie.
- Tyy... - warknąłem. Czułem, że zaraz naprawdę nie będę umiał się powstrzymać.

Stałem tam jak wryty, a serce właściwie pękało jak balony, kiedy jakieś dziecko siadało na nich swoim tłustym dupskiem. Tak proszę państwa to jest ten drama moment, gdzie głównemu bohaterowi życie wali się, jak domek z kart. A już miałem tak dużo ułożone.
- Chwila..- duknąłem półprzytomnie, powoli mieląc informację, które przed chwilą do mnie dotarły.- Jakie do cholery narzeczone?

- Normalne narzeczone. W końcu kiedyś musicie wyjść za mąż. Prędzej czy później na pewno tak. Nie mogę w końcu pozwolić, aby ród Blade'ów upadł przez takich jak wy. Pójdziecie, więc po dobroci. Jeśli nie, będziemy zmuszeni porozmawiać inaczej. Zdajecie sobie sprawę z tego, że jestem zdolny do wielu rzeczy - powiedział w końcu i uśmiechnął się jadowicie. Kątem oka spojrzałem się na Kasene, rozluźniając w końcu uścisk na jego kapturze, po czym swój wzrok znów przeniosłem na naszego ojca.
- Nie mamy wyboru - syknąłem Kasowi wprost do ucha.
 Brat kiwnął tylko głową. Ojciec nie mówiąc nic więcej odwrócił się na pięcie, po czym szybko opuścił dom. Westchnąłem ciężko, wsadzając sobie Kuro do kaptura i lustrując ostatni raz wzrokiem pomieszczenia. Miałem jedynie cichą nadzieję, że jeszcze tu wrócimy. Z resztą co ja gadam. Musimy wrócić. Niektórzy maja, dla kogo...
 Wraz z Kasem podążyliśmy śladami ojca, który wyprowadził nas z lasu na prostą drogę, gdzie stał zaparkowany samochód.

 Ojciec podszedł do maszyny, otwierając tylne drzwi, wykonując zamaszysty ruch dłonią.- Zapraszam.- wysyczał, otaksują nas niemiłym wzrokiem.
Tylko nie to.- pomyślałem, machinalnie cofając się do tyłu. Wypuściłem nosem powietrze, zwieszając wzrok, spoglądając na moje zniszczone buty. Próbowałem jakoś uspokoić oddech, jednak coś marnie mi to szło. Jeszcze nawet nie wsiadłem, a mam zaczątki ataku paniki.
- Pośpieszcie się!- syknął, dudniąc palcami o dach samochodu.
- Nie wejdę.- powiedziałem, zadziwiając samego siebie, swoim spokojnym tonem. Jednak nadal nie podniosłem wzroku. Obawiałem się, że jeśli spojrzę na samochód nie wytrzymał i co gorsza dostane duszności.
- Co?- ojciec zmarszczył brwi, spoglądając na mnie, jak na debila.- Właź!
- Nie. Nie dam rady.- pokręciłem głową, cofając się do tyłu.
Usłyszałem, jak z ust ojca, wydobył się ciche burknięcie i stęknięcie, jakby odrywał się od samochodu, o którego się do tej pory opierał. Kątem oka dostrzegłem, że Naoki otwierał już usta, by coś powiedzieć, jednak umysł przyćmił mi ból.
- To ci pomogę.- ojciec złapał mnie za włosy i brutalnym ruchem, wręcz wrzucił mnie do samochodu.- I wszedłeś? Wszedłeś.- oznajmił, uśmiechając się parszywo. Jednak ja tego nie widziałem. Zamknąłem oczy, zaciskając pięści, aż wbijając pazury w mięso. Chciałem jakoś zaćmić umysł. Odciągnąć go od faktu, gdzie się znajduje. Ból, ciemność, cokolwiek. Zacząłem liczyć w myślach, modląc się, żeby to się szybko skończyło.

Chciałem coś powiedzieć, jakoś zareagować, jednak on tylko zmolestował mnie swoim chłodnym wzrokiem i tym samym gestem zaprosił mnie do środka. Nie czekając chwili dłużej wpakowałem się do auta i zatrzasnąłem za sobą drzwi, nie przejmując się, jakbym przypadkowo uciął mu palce...
   Od razu mój wzrok został wbity w skuloną postać Kasene, który jakby mógł już w tej chwili opuścił by tę maszynę. Szczerze współczułem mu. Rzadko to mówię, a co lepsze rzadko myślę, jednak, gdy wracam wspomnieniami wstecz mogę wyobrazić sobie, jakie Kas miał dzieciństwo... On go nie miał.
- Kas?... - zagadałem po chwili.

Nie cierpię po prostu nie cierpię ciasnych pomieszczeń. Zamglone wspomnienia powracają gwałtownie, a po ciele przechodzą nieprzyjemne skurcze. Jakby w jednej chwili, ktoś wlał mi wrzątek do wnętrza, by a chwile ostudzić mnie ciekłym azotem.
Na dźwięk głosu Naokiego, gwałtownie rozwarłem oczy, czego za chwile pożałowałem, bo żołądek podskoczył do góry. 
 Uśmiechnąłem się boleśnie, przełykając ślinę, próbując pozbyć się cierpkiego posmaku w ustach. Kiwnąłem w stronę bruneta, jakby chcąc powiadomić, że jeszcze nie zdechnę. Na razie.

 Westchnąłem ciężko, odchylając głowę do tylu na tyle, na ile pozwalało mi oparcie, po czym zamknąłem oczy. Chciałem mieć nadzieję, że podczas drogi, choć na chwilę przymknę powieki i zapadnę się w głęboką nieświadomość. Wiedziałem, że nic z tego jednak nie będzie. Nawet jeśli bardzo bym chciał, nie mógłbym. Podczas drogi może stać się bardzo wiele ,a ja w tym czasie wolę być jednak przytomny.
Po jakimś czasie poczułem jak samochód zatrzymuje się. Oderwałem głowę od oparcia, rozglądając się uważnie. Ojciec wysiadł z auta, wcześniej obdarzając nas krótkim i podłym "jesteśmy na miejscu"
- Taa... Na miejscu - mruknąłem pod nosem, szturchając brata w ramię, tak na wszelki wypadek. Sam po chwili otworzyłem drzwi i znów przywitałem świat zewnętrzny, czując jakąś wewnętrzną ulgę.
- Zapraszam do środka. W końcu musicie się przywitać.

Krótkie, chodź wypowiedziane sucho i z nutką podłości „jesteśmy na miejscu”, było dla mnie niczym zbawienie. Jakby w końcu ci na górze się zlitowali i zdzielili mnie po łbie z notką, ze mogę zjeżdżać z pola bitwy.  Jak Ronald, ale bez cholernych zaszczytów. 
 Wyprułem z samochodu, niezbyt przejmując się czymkolwiek. Zachłannie łykałem każdy haust powietrza, jakby mieli mi go zaraz zabrać. A torsje zaczęły powoli znikać.
Wsparłem się na kolanach, podziwiając kamienny bruk podjazdu. I dopiero wtedy mózg podpowiedział mi, że lepszym wyjściem byłoby dla mnie zdychać w środku. Ze zgrozą spoglądałem na biel ścian, kamienne posągi pogrążone w wiecznym śnie i jeden miły akcent- krzaki róż, które pozbawione nadzoru ludzi, wdzierały się na trakt, oplatały ściany i dusiły każde inne życie. Kiedyś, co dzień, od świtu, aż po zmrok, zajmowanie się nimi było jednym z moich obowiązków. Widocznie, gdy zabrakło mnie, zabrakło taniej siły roboczej, która ogarnęłaby rośliny.  Mimowolnie wypełzł mi na usta jadowity uśmieszek.
Widząc, że ojczulek wprasza nas do domu, popędziłem za Naokim. Wolałem nie pozostawać sam w tym miejscu.

Przemierzałem wolnym krokiem posiadłość. Mimo, że nie było tego po mnie widać, dusiłem w sobie chęć zabicia tego człowieka na miejscu. Tu. Teraz. Nie przejmując się konsekwencjami. Nie mogłem wybaczyć mu tego, co zrobił...
- Kas, idziesz? - zerknąłem za siebie, upewniając się, czy brat nadal żyje. On tylko kiwnął głową, nadal w milczeniu pokonując kolejne metry. Westchnąłem cicho, po chwili stając przed drewnianymi, nieco odrapanymi drzwiami. Na samym dole widniały poodbijane kolorową farbą małe rączki, a nieco wyżej inne, dziwne gryzmoły. Nie czekając chwili dłużej nacisnąłem klamkę, wchodząc do pomieszczenia, którego kiedyś było naszym pokojem.

W wspomnieniach ten pokój był większy, albo po prostu tak zapisał się w moim umyśle, gdy jeszcze ledwo nosem wystawałem za komodę. Pod innym względem nie zmienił się, ani trochę. Jakby założyli na niego jakieś tabu. Nie wchodzić, nic nie wynosić i nie sprzątać. Kurz oblepiał wszystko, a kąty oplatały ciąg pajęczy nici.
- Burdel tu był od zawsze.- mruknąłem pod nosem, strzepując warstwę brudu z pluszowego miśka i biorąc go na ręce.
    
- Fakt, burdel zawsze był. Coś, co się nie zmieniło - westchnąłem, siadając na małej, granatowej pufie, która kiedyś była moim ulubionym siedziskiem. Rozejrzałem się uważnie po pomieszczeniu, stwierdzając, że tak naprawdę tutaj nic się nie zmieniło. Wszystko leżało na swoim miejscu. Rysunki, a nawet zabawki, które parę lat temu opuściliśmy.
- Ciekawe, co teraz robi mama... - mruknąłem pod nosem, wpatrując się w okno.

 Mimowolnie wzdrygnąłem się uśmiechając się słabo.- Myślisz, że zwariowała już do końca?- zapytałem, podchodząc do łóżka chcąc już na nim usiąść, jednak obłok kurzu, jaki się podniósł, gdy tylko położyłem rękę na materacu, odwiódł mnie od tego pomysł. Nie dziękuje, postoje.

- Sam nie wiem. Chociaż dużo prawdopodobne, że jednak tak - prychnąłem cicho pod nosem, przypominając sobie postać naszej matki. Ciemnowłosa kobieta siedząca w ogrodzie pełnym kwitnących róż i nucąca pod nosem cichą kołysankę. W dłoni dzierżyła uschnięty kwiat, a jej puste, brązowe oczy wpatrzone byłe właśnie w niego.

 Na wspomnienie automatycznie moje palce zaczęły nerwowo trzeć ucho pluszaka, nawet nie zauważając, jakie szkody tym czynie. Dopiero po chwili zreflektowałem się, że prawie rozprułem całą włókninę. Odłożyłem go delikatnie na półkę. Nie dość, ze czas nie był dla niego łaskawy, to ja jeszcze się nad nim znęcam.
 Miałem już coś powiedzieć, gdy nagle drzwi rozwarły się z impetem, aż machinalnie podskoczyłem. Przekląłem się sam w myślach, za to, jaką z siebie robię cnotliwą panienkę. Znaczy zawsze byłem lekko mówiąc ciotowaty, ale teraz to wybitnie przesadzam.
W drzwiach stanął nasz ojczulek. Z miną pełną oburzenia obwiódł wzrokiem po pokoju i po chwili warknął na nas, uśmiechając się parszywo.- Chodźcie. Przedstawię wam, wasze narzeczone.  

Spojrzałem się kątem oka na Kasene, który odprowadził niepewnych wzrokiem naszego ojca. Sam natomiast dźwignąłem się z granatowej pufy i gestem pokazałem, aby wyszedł pierwszy. Ciekaw byłem, co to za panienki. I najważniejsze - kim są. Nie miałem zamiaru plątać się w jakieś dramat love story.

Skrzywiłem się wewnętrznie. Opcja z przymuszonym małżeństwem, wcale a wcale mi się nie podoba, a nawet oburza. Co my w średniowieczu żyjemy? Trudno tak sprawdzić w słowniku, co oznacza słowo „postępowość”?  
 Najchętniej to bym się tu zaszył, potarmosił miśka, a umarłbym zeżarty przez roztocza, jednak ciekawość, kim są niedoszłe narzeczone, skutecznie wypchnęła mnie za drzwi.
 Ojciec powiódł nas korytarzami, aż do holu, gdzie czekały już dwie dziewczyny. Jedna o długich prostych kruczoczarnych włosach i granatowych oczach, a druga z burzą wściekło rudych loków i szmaragdowych oczach, ciekawsko się w nas wgapiających. Z twarzy wydawały się podobne do siebie, więc wewnętrzna intuicja zgrabnie podpowiada, że do siostry.
- Naoki, Kasene poznajcie Ria.- tu wskazał na rudą.- i Lisse.- a następnie na czarnowłosą.

Gdybym tylko był milszy, a wewnętrzne alter ego nie podpowiadało, aby olać wszystko i iść sobie jak najdalej - pewnie mógłbym powiedzieć, że miło mi poznać, co za "miłe spotkanie w świetle słońca." Życie jest jednak zbyt podłe, a ja jedynie zlustrowałem chłodnym wzrokiem dwie panienki, po czym straciłem nimi zainteresowanie.

Dziewczyny popatrzyły po sobie niepewny wzrokiem nie wiedząc, co powiedzieć.
 Przewróciłem oczami, wbijając łokieć w żebra Naokiego. Rozumiem, że „peace and love” to dla niego pojęcia nieznane, a gentelmani wymarli stulecie temu, ale mógłby przynajmniej kiwnąć głową na znak, że ma ludzkie odruchy.
- Miło poznać.- palnąłem grzecznościową formułkę siląc się, na jako-taki miły uśmieszek.
- No to ja was zostawiam. – odezwał się ojciec z nienaturalnie miłym głosem. A kysz, paszon won, nie pisz, nie dzwoń, nie wracaj.


Odprowadziłem ojca wzrokiem, zapewne teraz w głowie układając sobie plan, jakby tu pozbawić go życia. Szybko, prosto i bezboleśnie. Chociaż nad tym "bezboleśnie" mógłbym się zastanawiać.
- Em... - zająknęła się Ria. - Mówicie, że dopiero, co wróciliście ze szkoły? To... fajnie, bo my chyba też...
Uniosłem lekko brew, spoglądając po ich niepewnych wyrazach twarzy. Znając życie, gdyby wszystko było w porządku, pewne ich buzie wykrzywione były by w nienaturalnie szerokim uśmiechu.

Ich miny mówiły, że nie tylko staliśmy się ofiarami, jakiegoś cholernego spisku.
- No, no tak..- wymamrotałem z głupia. Ah, gdzie moja kwiecistość wymowy? Gdzie kulturalne azaliż, którego znaczenia nie znam, ale brzmi tak dystyngowanie? A, tak. Zostało w samochodzie.


Westchnąłem ciężko, wywracając oczami. Kas tak samo jak ja nadaje się na mówce. Widać było, że marnie mu idzie próba zawiązania znajomości z dziewczynami.
- Właściwie... To my musimy wam coś powiedzieć... - rzekła niepewnie Lissa, spoglądając się porozumiewawczo na swoją siostrę...


 Naoki & Kasene


3 komentarze:

  1. Proszę państwa, wstrzymać konie. Jakie niby narzeczone? Tatuś wraca, a tu wielki arystokrata. Jakim cudem? Co się dzieje ? Świat szaleje! Czyżby przyszłość narzucona, była już nieunikniona? Niech c.d. nas oświeci i pocieszy biedne dzieci :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Chrzanić narzuconą przyszłość. Jak Koroshio wpadnie z piłą motorową, to nie będzie nawet co zbierać.
    Kiedy dowiedziałam się, że bracia Blade to arystokraci, to teraz już na pewno Naoki'ego nie puszczę. (żartuję, to nie ważne kim jest, nawet jakby się okazał być kosmitą albo zombie czy naprawdę wampirem to by Kori go i tak kochała <3).
    Dajcie mi drugą część ><

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj jak Shina wpadnie razem z Kor to skończy się love story na uboczu xD Arystokracja *q* To mnie zaskoczyliście xD Pisać szybciej no ;_;

    OdpowiedzUsuń