Pogadaj z nami :D

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Ratunek ma rudy kolor.

Wolnym krokiem wyszedłem ze szkoły zostawiając za sobą gwar i wrzaski uczniów. Jak dobrze, że już weekend. Chyba nie wytrzymałbym kolejnych godzin z tymi wszystkimi ludźmi. Pomyślałem wyjmując z torby książkę. Otworzyłem ją na stronie zaznaczonej czarną wstążką, robiącą za zakładkę. Poprawiłem okulary na nosie i zagłębiłem się w lekturze.
Na pamięć znałem drogę do domu i mogłem tam dojść nawet z zamkniętymi oczami. Postanowiłem więc kontynuować przerwaną przed lekcją lekturę w drodze do domu. Szybko znalazłam przeczytany ostatnio przeze mnie fragment i pozwoliłem wciągnąć się do fantastycznego świata z książki.
"Edward podniósł z wahaniem rękę, podejmując jakąś niezwykle trudną decyzję. Wreszcie opuszkami palców musnął przelotnie mój policzek. Skórę miał jak zawsze lodowatą, ale jego dotyk był dziwnie ogrzewający - jakbym się oparzyła, tylko nie czuła jeszcze bólu. Zaraz potem odszedł..."
- EJ! HENJIN! - Usłyszałem za sobą zbyt dobrze mi znany głos, który wyrwał mnie z mojego świata. - HEJ HENJIN! CO TAM ZNOWU CZYTASZ? - Postanowiłem zignorować zaczepki chłopaka i szedłem dalej wracając do książki.
"Zaraz potem odszedł szybko bez słowa.
Weszłam do środka półprzytomna, słaniając się na nogach. Nawet nie wiem, jak..."
- OGŁUCHŁEŚ?! NIE NAUCZYŁA CIĘ MATKA, ŻE JEŻELI KTOŚ SIĘ COŚ CIEBIE PYTA, TO POWINNO SIĘ ODPOWIEDZIEĆ?
"Nawet nie wiem, jak znalazłam się w szatni, przebierałam się jak w transie, ledwie świadoma obecności innych ludzi."
- ODWRÓĆ SIĘ JAK DO CIEBIE MÓWIĘ! - Wrzasnął chłopak, a zaraz potem poczułem jak coś twardego uderza mnie w tył głowy. Odruchowo dotknąłem ręką miejsce, w którym poczułem ogromny ból, zaciskając zęby. Kiedy pod opuszkami poczułem coś wilgotnego, spojrzałem gwałtownie na leżący na chodniku niewielki kamień. Cofnąłem dłoń i popatrzyłem na palce, na których znajdowała się szkarłatna ciecz.
Czy ten gnojek rzucił we mnie kamieniem?! Pomyślałem zszokowany. Westchnąłem cicho i z rezygnacją opuściłem rękę, wycierając ją w chusteczkę higieniczną. Żeby tylko mama tego nie zobaczyła. Dodałem w myślach i wracając do czytania książki, trochę szybszym krokiem ruszyłem w stronę domu.
- To był błąd, Usherii. - Usłyszałem tuż przy sobie i zaraz wylądowałem na ziemi, potykając się o podstawioną mi przez czarnowłosego nogę.
Zaryłem twarzą po chodniku, wypuszczają książkę z rąk i robiąc dziury w nowych spodniach. Świetnie... Mama mnie zabije. Pomyślałem próbując pozbierać się z ziemi.
Po chwili ze wszystkich stron otaczali mnie już moi "koledzy" ze szkoły. Od razu rozpoznałem każdego z nich. To głównie przez nich moje życie było piekłem.
- No co tam, Tatsuya? Już nie jesteś taki hardy, kiedy leżysz. - Ten sam, który chwilę wcześniej mnie zaatakował, stał teraz nade mną, przyglądając mi się z wyższością. Był jakby przywódcą tego idiotycznego gangu. Nazywał się Cedric. Cedric Gland. - Co nasza ślicznotka dzisiaj czyta... - Powiedział, schylając się i podnosząc z ziemi książkę. - Ach no tak. Wampirki, wilczki i wielka gorąca miłość, hę? Myślałem, że już ją przeczytałaś, księżniczko. - Uśmiechnął się do siebie i rzucił książkę do chłopaka stojącego obok. - Bleee... Książka dla dziewczynek. No i jeszcze chłopczyków, takich jak ty. - Dodał z szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Brawo, Cedric. Wiesz co to książka. Szacun. - Mruknąłem, sięgając po okulary, które podczas upadku wylądowały na chodniku.
- Zamknij się, dziewczynko. - Warknął, stając mi na rękę, zgniatając trzymane w niej okulary. - Naucz się w końcu, że ryby i dziwolągi głosu nie mają.
Mocno zagryzłem wargę z bólu, nie chcą dać im satysfakcji ze swojego cierpienia. Cudem udało mi się wysunąć rękę spod markowego adidasa Cedrica. Na chodnik spadły doszczętnie zniszczone okulary i kilka kropel krwi. Spojrzałem na wewnętrzną stronę dłoni, w której tkwiło tysiące odłamków szkła. Syknąłem cicho z bólu, próbując pozbierać się z ziemi.
- A pan się dokąd wybiera? - Zapytał czarnowłosy chłopak, nie pozwalając mi wstać. - Śpieszy Ci się gdzieś? Przecież dzień się jeszcze nawet dobrze nie zaczął. - Powiedział i uśmiechnął się do swoich kolegów, na sekundę odwracając ode mnie wzrok.
To była moja szansa, której nie mogłem przepuścić. Korzystając z chwili nieuwagi, złapałem go za nogawkę jeans'ów i mocno pociągnąłem do siebie, podcinając tym samym nogi. Gland mocno uderzył plecami o asfalt. Szybko stanąłem na równe nogi i pędem popędziłem w stronę domu.
Jednak nie dane mi było zajść zbyt daleko, gdyż prawie od razu znów wylądowałem na ziemi, przygwożdżony do niej przez dwóch innych z jego paczki.
- Tak chcesz się bawić Usheriii. - Powiedział obolały Cedric, który zdążył się już podnieść. Idąc w moją stronę, nachylił się nad mają twarzy i wyszeptał mi cicho do ucha. - Tylko problem w tym, że to moja zabawa i to ja tu ustalam zasady. Chłopaki! - Zawołał do reszty swojej bandy, odwracając się do mnie tyłem. - Zajmijcie się tym... Tym czymś. - Spojrzał na mnie z pogardą i splunął na chodnik tuż obok mojej twarzy.
Nie musiałem długi czekać na reakcję chłopaków, którzy natychmiast ze mnie zeszli i zaczęli mnie bezlitośnie kopać. Próbowałem się bronić, lecz nic to nie dawało. Mieli nade mną wyraźną przewagę liczebną. Poza tym, nigdy nie byłam dobry z WF-u, nie umiałem rzucić dostatecznie daleko durnej piłki lekarskie, a co dopiero walczyć, czy się bronić. Nawet usilne próby, złapania któregoś za rękę, kończyły się jedynie na łapaniu powietrza lub co gorsza, dziwnym chrzęstem moich paliczków. Mogłem dać głowę, że wybiłem przynajmniej cztery palce.
Ból był taki potworny, że już sam nawet nie wiedziałem czy jest prawdziwy, czy tylko go sobie wymyśliłem. Bolało mnie wszystko od czubka głowy, aż do stóp. Czułem jak na moim ciele pojawiają się nowe obrażenia, a po mojej twarzy płynie cienka stróżka krwi. Mogłem się tylko modlić, aby dane mi było wrócić do domu. Już nawet nie o własnych siłach.
- Dziewczyny idą. Spadamy! - Zawołał jeden z nich. Nie mogłem sobie w tamtej chwili przypomnieć jego imienia. Nie potrafiłem nawet rozpoznać twarzy. Wszystko było dla mnie niewyraźne i rozmazane.
Nagle poczułem dziwną błogość. Ulgę od bólu, choć on wciąż był przy mnie.
Poczułem, jak ataki chłopaków z bandy Cedric'a ustępują. Poczułem wyraźną ulgę, kiedy tylko do mój mózg przetworzył informację, że dane mi zostało przeżyć kolejny dzień. I choć ból nie zelżał ani o drobinę, to czułem się szczęśliwy, widząc odchodzących szybkim krokiem debili.
Dziewczyny... Powtórzyło się w mojej głowie jak echo. Dopiero teraz tak naprawdę zrozumiałem, dlaczego przestali. Gwałtownie zwróciłem się w przeciwnym kierunku. Ruch był zdecydowanie zbyt nagły, dla mojego obolałego ciała, przez co na chwilę straciłem całkowicie zdolność widzenia.
W końcu ciemność zaczęła znikać, a na jej miejsce pojawiły się niewyraźne barwne plamy. Wszystkie kolory tęczy tańczyły mi przed oczami, całkowicie mnie dezorientując. I ta wściekło ruda postać, która z każdą sekundą była coraz bliżej mnie. Zacisnąłem oczy w wąskie szparki, chcą lepiej jej się przyglądnąć. I wtedy ją zobaczyłem. Rude, gęste włosy, delikatnie falujące na wietrze. Rumiana, wiecznie uśmiechnięta twarz, obsypana tysiącem piegów. Delikatne, wąskie usta, z których nigdy nie usłyszałem niczego złego. Zgrabny, piegowaty nos i te cieple, zielone jak wiosenne liście dębu oczy.
Sophie... To była ona. Jedyny powód, dla którego jako tako znosiłem tą szkołę. Jak zawsze wracała po lekcjach ze swoimi dwiema przyjaciółkami. Była taka piękna... Taka inteligentna.... I taka dobra...
I niebezpiecznie blisko mnie. Nie mogła mnie tak przecież zobaczyć. Wyglądałem jak sto nieszczęść. Gorzej. Jak kupka krwawego mięsa. Musiałem natychmiast coś zrobić. Cokolwiek. Ale co?
Mój mózg pracował na zwolnionych obrotach. Nie mogłem wpaść na żaden pomysł. Czułem, że coś iskrzy się na krańcu mojej podświadomości, ale nie mogłem tego uchwycić.
Dziewczyny spokojnie szły w mojej stronę, wciąż śmiejąc się i rozmawiając o minionym dniu. Wiedziałem, że od największej porażki mojego życia dzielą mnie jedynie sekundy, ale i tak nie mogłem się ruszyć.
I wtedy doznałem szoku. Wszystkie trzy uczennice były już metr ode mnie, wciąż nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Zaskoczony, spojrzałem na siebie, na tyle ile tylko mogłem, chcąc się upewnić, czy aby nie umarłem i nie przemieniłem się w ducha. Ale to co zobaczyłem, przeszło moje największe oczekiwania. Zamiast zobaczyć swoją zakrwawioną rękę, ujrzałem tylko niebo.
Co się dzieje?! Pomyślałem, widząc przechodzące obok mnie dziewczyny, które wciąż mnie nie widziałem. Czyżbym naprawdę umarł?
W tym samym momencie Sophie zatrzymała się gwałtownie, potykając się o coś leżącego na ziemi. Z zainteresowaniem ukucnęła i wzięła do rąk książkę z lekko zniszczoną okładką.
- Co tam ma Phie? - Zapytała nieco wyższa od niej brunetka o niebieskich oczach.
- Zmierzch. Ktoś chyba musiał zgubić. - Powiedziała, a jej głos  był taki czysty i delikatny, że spokojnie mogłem porównać go z głosem anioła.
- Daj. Pokaż mi. - Zawołała brązowooka blondynka, wyrywając książkę z rąk koleżanki. - Własność Tatsuya'i Usherii. - Przeczytała na głos, otwierając książkę na pierwszej stronie.
- Znam go. - Zawołała szatynka, wyrywając książkę blondynce. - To chyba ten chłopak, z którym mam biologię. Taki cichy blondynek.
- Taaa... Masz na myśli Henjin'a? Co nie? - Krzyknęła brązowooka.
- Hej! Nie nazywaj go tak. - Zawołała Sophie, zabierając przyjaciółką książkę. - On ma na imię Tatsuya, czyż nie? Więc tego się trzymajmy.
- Phi... Niech Ci będzie. - Dodała jeszcze blondynka i wywróciła teatralnie oczami. - Co zamierzasz z nią zrobić?
- Oddać mu. A co innego? - Odburknęła brunetka, krzyżując ramiona na piersi. - Nie widzisz, że nasz Phie ma ochotę odwiedzić naszego Odludka.
- Przestańcie. Po prostu wpadnę do niego w wolnym czasie i zwrócę mu książkę. - Powiedziała rudowłosa, wkładając książkę do torby. - Nie róbmy z tego jakiegoś wielkiego halo, ok? A teraz chodźcie. Zaraz mam wiolonczelę. - Ruszyła szybkim krokiem przed siebie, pośpieszając swoje koleżanki, które od razu pobiegły za nią.
Leżałem tak jeszcze przed chwilę na zimnym chodniku, myśląc o tym co usłyszałem. Nie chciałem wcale podsłuchiwać. One same zatrzymały się tuż przy mnie, jakby chciały żebym usłyszał.  Stało się i już.
Wszystko wciąż mnie bolało, ale byłem szczęśliwy. Naprawdę się cieszyłem, że mi się to przytrafiło, bo dzięki temu Sophie do mnie przyjdzie. DO MOJEGO DOMU! Będzie ze mną rozmawiać, a może nawet zostanie na kilka chwil, dając się zaprosić na ciasto mamy.
Po kilku minutach postanowiłem w końcu podnieść się z ziemi i jakoś doczołgać się do domu. Po kilkunastu próbach, udało mi się w końcu stanąć na równe nogi. Podniosłem z asfaltu drogę i chwiejnym krokiem ruszyłem w kierunku domu.
Nie zastanawiałem się już nawet nad tym, jakim cudem dziewczyny mnie nie zobaczyły. Po prostu dopisałem to do mojej listy niewyjaśnionych zdarzeń i sytuacji, których w moim życiu było całkiem sporo. Zresztą nie byłem nawet w stanie o tym myśleć. Mój umysł był zajęty tylko jedną rzeczą, a właściwie osobą. Rudowłosą anielicą, która ocaliła mi dzisiaj skórę.

4 komentarze:

  1. Fajny rozdział.
    Uwielbiam jak piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział, Kor ^^
    Szkoda mi Tatsuya'i i tego, że tak się nad nim znęcają. Ale w końcu widzę, że ma swojego rudowłosego aniołka :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna notka. Masz fajny styl pisania ;) Oj i jak ty się pokażesz swemu rudowłosemu aniołowi w takim stanie?

    OdpowiedzUsuń
  4. Rudowłosy anioł, zmierzch i ...czyżby gorąca miłość? :D
    Biedny Tatsuya, no ale co by mu przeszkodziło użyć raz magii w celu samoobrony? ;> *wyobraża sobie jak jego koledzy zostają wchłonięci przez ziemie...* ;D

    OdpowiedzUsuń