Pogadaj z nami :D

czwartek, 25 grudnia 2014

Koszmar śniętego świętego


Westchnąłem ciężko, przewracając bezradnie oczami i jedynie udając, że słucham trajkotania mojego brata na temat nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia. Chłopak już w listopadzie chciał ubierać choinkę i pisać list do Świętego, aby przypadkiem sobie o nim nie zapomniał. W końcu był grzecznym dzieckiem w tym roku, a przynajmniej on tak tylko sądził. Nawet w liście zatroszczył się o mnie i kazał Mikołajowi podarować mi pod choinkę tabletki na nerwy i nową miotłę.
- Kas, rozumiem, że energia cię rozpiera, ale poczekaj aż dojdziemy do domu. Nie musisz rozpakowywać tego wszystkiego tutaj na śniegu - przejechałem dłonią po twarzy, okazując tym samym dotąd ukrywane zażenowanie całą tą sytuacją i jego wyczynami. Czarny kociak imieniem Kuro - zainteresowany tym, co się w ogóle dzieje - wypełzł z kaptura mojej kurtki i przyjrzał nam się uważnie, wlepiając swoje ślepka w masę reklamówek z nadrukami najpopularniejszych sklepów w mieście.

Chodź może na to nie wygląda, ale ja naprawdę rozumiem fakt, że święta wcale nie zaczynają się w listopadzie, tudzież na początku grudnia, jak próbują nam wmówić media, jednak z każdym dniem, z każdą myślą, że to coraz bliżej człowiek się po prostu wkręca, a dzisiaj właśnie nastąpiło epicentrum. Podbudowane litościwą zgodą na spotkanie się w okolicznym hipermarkecie, gdzie przy rodzinnej atmosferze i dźwięków dzikich wyjców z radia, radośnie można pakować do koszyków wszystko, co wpadnie w ręce. Ewentualnie spadnie z półek.
Jak nie można się zatracić w atmosferze, widząc dwie mamuśki zażarcie walczące o ostatnią sztukę lalki Barbie, używając takich interaktyw, aż byłem pod wrażeniem?
- Oj Nekuś, nie czujesz ani odrobinę tej magii?- uśmiechnąłem się, widząc jego niemrawą minę.- Ubieranie choinki? Zabijanie w atmosferze miłości karpia? Po raz pierwszy grzybowa nie z chińskich zupek? Prezent? Nic? Naprawdę?
- Magii? Jakiej magii? Magie to ja mam na co dzień, Hogwart, Czarownice na miotłach i inne stwory, choinkę się ubierze, a potem trzeba rozbierać - przy okazji mam nadzieję, że wzięliśmy te plastikowe bombki, a nie szklane - biedny karpik idzie pod nóż zamiast żyć w zanieczyszczonych wodach jezior i czegoś tam jeszcze, a grzybową i tak rzadko gotujemy - wyliczyłem wszystko na palcach, stwierdzając w podświadomości, że święta to tylko czas, aby dobrze się najeść i nie dać zabić podczas survivalu w dżungli zwanej hipermarketem, bądź galerią.
- Chociaż... Jakby się tak głębiej zastanowić, to Święta nie są takie złe - mruknąłem po chwili. - Jeden dzień do roku, w którym nie próbujemy się zabić na wzajem. Błąd. Jeden dzień w roku, w którym ja nie próbuję cię zabić, a ty nie wzywasz egzorcysty. A teraz lepiej się pośpieszmy, ręce mi odmarzły.
Reasumując: Święta są cudowne.

Westchnąłem głęboko, zakopując się nosem pod materiałem, czując, że on barwą dorównuje szalikowi.- Ty potrafisz wszystko zepsuć.- podsumowałem jego winy, wpychając mu do łap siatki z zakupami, a sam zostawiłem go w tyle, chcąc jak najprędzej znaleźć się w domu. Jednak to, co ujrzałem po otwarciu drzwi, lekko mówiąc zaniepokoiło mnie.Na korytarzu coś bawiło się ozdobną wazą, którą zabrało z szafki. To „coś”, było tak małe, że nie dorastało mi nawet do pasa, miało spiczaste uszy, zielono-białą czapeczkę, która śmiesznie zadzwoniła, gdy ten gwałtownie odwrócił głowę by móc na mnie popatrzeć. I wielkie czarne oczy, które powiększały się z każdą sekundą wpatrywania się we mnie, aż to „coś” nie wytrzymało, pisnęło, zakręciło się wokół osi, by z impetem przywalić nosem w komodę i zwiać w stronę salonu. Upuszczając przy okazji wazę, która roztrzaskała się na milion kawałeczków.
Oczywiście ja sam pisnąłem i czym prędzej zamknąłem drzwi.
- Co ci?- odwróciłem się na dźwięk, styranego życiem Naokiego. Targając siatki przytelepał się do drzwi, gapiąc się tak na mnie, jakby chciał zapytać; „Znowu? Znowu coś zepsułeś?”
- Nekuś, chyba się nam coś dziwnego zaległo.

Zmarszczyłem brwi, spoglądając na Kasene wzrokiem typu "co znowu zepsułeś? dlaczego znowu zepsułeś?", po czym zacząłem zastanawiać się, dlaczego ja w ogóle poszedłem z nim na zakupy, zamiast zostać w domu i najzwyczajniej w świecie go pilnować.
Odstawiłem na śnieg torby z zakupami, odsuwając Kasa od drzwi i jednym, zamaszystym ruchem otwierając je na oścież, aby móc ujrzeć...
- Kas, mamy robale w domu - mruknąłem bez żadnego przejęcia, po czym sięgnąłem po jakąś starą, zeszłotygodniową gazetę i zwijając ją w rulonik, trzepnąłem jedno z tych małych prosto w łeb. Stworek zachwiał się niebezpiecznie, a następnie przywalając nosem w ścianę opadł na podłogę.
Z trwogą patrzyłem na to jak potraktował, te dziwne coś, co nawet nazwać nie potrafię. Gdy jeden z nich utracił przytomność po pocałowaniu ściany nagle przybiegł do niego drugi, identyczny. Złapał go za nogi i mrucząc coś w niezrozumiałym języku, co nas na bank obrażało i wraz z mam nadzieje nie martwym kumplem szybko uciekli do salonu. Popatrzyłem niepewnie na Naokiego, który spełniony wymachiwał gazetą w powietrzu, zastanawiając się gdzie podział trutkę na robactwo.
- Co to ma być?- ktoś się obruszył. I to na pewno nie był Naoki, ani ja. Drgnąłem konwulsyjnie, rozglądając się po pomieszczeniu, a gdy z salonu wyłoniła się sylwetka starego mężczyzny, wydałem z siebie żałosny dźwięk, odruchowo chowając się za Naokiego. Nieznajomy był ubrany w strój Mikołaja, których spotkałem dzisiaj pełno chcących wcisnąć mi przeterminowaną czekoladę, albo jakiś szamponik, czy inny duperelek. Z taką różnicą, że ten miał długą naturalna brodę, a niezrobioną z waty.
- Ho, ho. Kogo my tu mamy?- zaśmiał się zbytnio radośnie na nasz widok, a ja zaś nadto zacząłem wbijać pazury w ramię Nekusia.

Pedofil? Ucieknier z więzienia? Pedofil przebrany za Świętego Mikołaja? Albo... Uciekinier z więzienia będący pedofilem przebrany za Świętego Mikołaja?
- Co to ma być do cholery? - warknąłem, czując na swoim ramieniu coraz dobitniej wbijające się pazury brata. Rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie, że jeśli za chwilę nie przestanie, podzieli los jednego ze skrzatów, po czym przeniosłem swój wzrok na... tego kogoś, kto zapewne tylko podawał się za Świętego, a to wszystko to jedna wielka, świąteczna pomyłka.
- Ho, ho, hoo! Nie zbyt miłe przywitanie Naoki - uśmiechnął się szeroko, rozsiadając się wygodnie na kanapie.
- Chwila, skąd ty nas znasz? - zdziwiłem się głęboko, nie przypominając sobie, abyśmy kiedykolwiek zawierali takie znajomości.
- Oczywiście, że znam. Kasene i Naoki Blade - ponownie się uśmiechnął. - Jak miałbym nie znać imion dzieci, którym roznoszę prezenty, no co wy!
Zamrugałem kilkakrotnie, w głowie w zwolnionym tempie przetwarzając informacje o tym, co właśnie się wydarzyło i co może stać się za chwilę. Mimo to wolałem nie bawić się w supermena i potraktować gościa ogniem, tylko grzecznie spytać po kiego tu siedzi i po kiego się tu wziął.
- Chwila, skoro jesteś prawdziwym Mikołajem, to gdzie masz sanie? - skrzyżowałem ramiona na torsie, unosząc tym samym jedną brew ku górze i prześwietlając brodatego spojrzeniem typu: "Ha! I co teraz powiesz?"

Pseudo święty, jakby na to pytanie lekko się speszył i zaczął błądzić wzrokiem, gdzieś za oknem.- No ten…. Jakby to powiedzieć, zepsuły się.- zaśmiał się lekko, jednak po chwili westchnął zażenowany, szybkim ruchem dłoni zrzucając to coś, co Naoki wziął za robactwo z oparcia sofy.- To ich wina! Ochlały się cholery i rozwaliły moje sanie o świerk, tu nieopodal. Renifery się spłoszyły i teraz wszędzie się panoszą. O! Jeden nawet tu jest. Macieju nie zjadaj im tu firanki.- wtedy z kuchni dobiegł dziwny dźwięk, w akompaniamencie tłuczenia czegoś i zapowiedzi całkowitego chaosu i po chwili sprawca z zerwaną firanką wparował do salonu. Znaczy chciał, jednak jego poroże były za duże i skończyło się na tym, że przywalił w framugę, uszkadzając ją trochę. Prychnął niezadowolony, wycofując się z powrotem, jednak przy manewrze cofania dupskiem zwalił wazon ze stołu. Ogólnie to wywalił cały stół.
- Aha.- przytaknąłem z otwartą z wrażenia paszczą, średnio wierząc, że mi kuchnie rozwala renifer.- A te to, co to?- wskazałem palcem na takiego jednego, co mi się z zaciekawieniem wpatrywał. Stwierdzenie „to” zapewnię go oburzyło, bo skrzyżował ręce, zadziornie odrzucając grzywkę.

Stałem tak jak ten słup soli z soli, tępo wpatrując się w brodatego, który próbował odgonić od siebie te zielone, przyczepiające się do wszystkiego i chodzące tam, gdzie popadnie, jednak z dość marnym skutkiem. No, i jeszcze do kompletu dostaliśmy renifera! Bo przecież każdy chciałby dostać na święta renifera z całym wyposażeniem i czerwonym, świecącym nosem.
-...To są chyba jakieś jaja... - jęknąłem męczeńsko, jeszcze temu wszystkiemu nie dowierzając do końca. - Dlaczego akurat my? Przecież w okolicy jest... - Nagłe spojrzenie brata zreflektowało mnie, że na tym zadupiu mieszkamy tylko my.- Nie było tematu.
- Ho, ho! Bez obaw. Chciałem tylko prosić was o pomoc.

I właśnie, zawsze takie pytanie rodzi obawy. I nawet, gdy osoba zadająca ją jest wesołym, brodatym dziadkiem z reklamy coca-coli. A w sumie to zwłaszcza, dlatego.- Niczego nie chcemy, nie potrzebujemy, nie bierzemy udziału w ankietach, badaniach, czy niczego nie podpisujemy.- wymamrotałem zapobiegawczo formułkę dla pań z call center, zanim zdążył cokolwiek głębiej wytłumaczyć.
- Ale tu chodzi o dzieci! Chciałem was poprosić o pomoc przy robieniu i pakowaniu prezentów. Tylko popatrzcie na nich. Mają lewe ręce do wszystkiego!- dopiero teraz skapnąłem się, ze ich chaotyczne latanie to tu, to tam ma jakiś sens. Znikomy, ale miał. Sklejały, montowały, a potem po prostu to rozwalały. Tyczyło się to tych, które coś robiły. Reszta bawiła się lampkami i łańcuchami, które przygotowaliśmy na choinkę, albo wyżerały cukierki z szafek.
- Nie ma mowy.- odburknąłem, machając na to wszystko ręką. Nie będę za nikogo roboty odwalać. A zwłaszcza za dziadka, który mimo swego wieku, nadal ubiera się w czerwone leginsy.
- A dzieci?
- Nie dostałem sześć lat temu małego raptora pod choinkę, więc inni też muszą mieć zepsute święta. E! Ty! Nie obgryzaj mebli!- warknąłem, zostawiając dziadka i ruszając by przegonić zmutowanego jelenia z kuchni.

Zerknąłem za Kasem, który w bohaterskim akcie ratowania naszych mebli i całego wyposażenia domowego ruszył w desperacki pościg za reniferem, chcąc poskromić bestie aktualnie zjadającą naszą firankę. Jak mogłem się więc domyślić, odpowiedź na pytanie Mikołaja pozostawił mi - czyli jak zawsze większość spraw na mojej głowie.
- No proszę was, sam nie zdążę wszystkiego zrobić, na dodatek rozwieźć po całym świecie! - jęknął zrozpaczony, bezsilnie rozkładając ręce. Westchnąłem ciężko, przejeżdżając ręką po twarzy i po raz kolejny spoglądając na brata siłującego się z Maciejem.
- Zgoda, niech będzie.

- Jak tyś tu wlazł?- zadałem sarkastycznie pytanie wchodząc do kuchni. Starałem się, naprawdę starałem się nie zwracać uwagę na zdemolowane meble, zerwane karnisze, nie wspominając o zmasakrowanym kwiatuszku, płatających się pod kopytami Macieja. Jeleniowaty odwrócił łeb w moja stronę, przy okazji wprawiając żyrandol w ruch obrotowy. Popatrzył się na mnie beznamiętnie, dalej przeżuwając firankę.
- Oddaj to.- rozkazałem, wysuwając dłoń w jego stronę. Zwierzę wydało z siebie tylko dziwny pomruk, dalej gapiąc się na mnie. To bydle miał jeszcze bardziej znudzone spojrzenie niż Naoki. Po chwili zniecierpliwiony obojętnością Macieja, złapałem za szmatę chcąc mu ją wyrwać z pyska. Miałem nadzieje, że jego zasoby energii będą na tym samym poziomie, na jakie on teraz wygląda, jednak czując opór zacisnął paszcze jeszcze mocniej. – Dawajże to.- warknąłem siłując się z tonowym reniferem. Warknął coś pod nosem, a ja wydałem z siebie dźwięk czegoś brutalnie zmiażdżonego. Zmiażdżonego przez jego dupsko, a ścianę. Puściłem ścierę, ześlizgując się na podłogę.
- Jasne. Proszę bardzo. Smacznego. Obrusy jakby, co mamy w ostatniej szafce. Częstuj się!- wycharczałem, powoli wycofując się z kuchni. A raczej wypełzając.

- Tu wiążesz, tu sklejasz, tutaj zaginasz i zobacz, jaka ładna, świąteczna karteczka - zaśmiał się poczciwie, odkładając na bok dopiero, co skończone dzieło artystyczne. - A tobie jak idzie?
- Kończę rehabilitację lalki Barbie - odparłem, po czym dodałem szybko, widząc na sobie niemrawe spojrzenie Mikołaja. - Doklejam jej nogi, bo Ken będzie musiał wozić ją na wózku do końca życia.
- Aaaa, no tak! W końcu dzieci nie zechcą takiej kaleki. Zabawki muszą być perfekcyjnie w stu procentach.
Kiwnąłem lekko głową, zapakowując prezent i odkładając na górkę tych, które leżały gotowe do dostarczenia dzieciom. W tym momencie właśnie do mojej głowy wpadł pewien pomysł. W końcu święta, prezenty, dlaczego by nie zrobić coś dla Kor i Kasa? ... Który tak przy okazji szarpie się z Maciejem w kuchni.
- Kas! Chodź tu i zostaw renifera! I tak musimy tu wezwać ekipę od "Dom nie do poznania", żeby to odremontować - westchnąłem ciężko.

- Idę.- odmruknąłem, starając się tam dotrzeć w pozycji wyprostowanej. Usiadłem po turecku, przy ławie, która zamieniła się w mini wytwórnie Mikołaja z ubogo spełnionymi zasadami BHP. Wszystko było wszędzie, a przed chwilą jakiś tam krasnal ogrodowy chciał udusić swojego kumpla po fachu skakanką, a inna parka zamiast składać zabawki, naparza w siebie piankowymi mieczami. Pracodawca nie zwracał na to wszystko uwagi, jakby było to najnormalniejszym rytuałem. Skupił się raczej na perfekcyjnym zawiązaniu kokardki na szyi pluszowego kota. Naoki w tym samej chwili bluzgał na jakąś część, którą nie potrafił zmontować.
A ja między czasie siedziałem bezczynie nie wiedząc, co ze sobą począć i za co chwycił. Zaciekawiłem się jednak robotą skrzata siedzącego mnie nieopodal. Malował właśnie oblicze, jakiegoś pajaca.
- Jakie to obrzydliwe.- mruknąłem, tak bardziej do siebie, jednak ten mnie usłyszał. Zgromił mnie wzrokiem i bezceremonialnie walnął mnie w łeb drewnianym klockiem, który przed chwilą upiększał i z fochem odszedł od miejsca pracy.
- Ej! Wcale nie mówiłem to o zabawce!- jęknąłem, rozmasują obolałe miejsce.

Uśmiechnąłem się pod nosem, spoglądając kątem oka na Kasene.
- Musisz jeszcze poćwiczyć porozumiewanie się ze skrzatami. A teraz masz, poskładaj Kena, bo tym razem on zostanie kaleką i nie zechcę go żadna Barbie - mruknąłem, podając chłopakowi lalkę... A raczej jej części, które trzeba było dopasować, posklejać i ładnie zapakować.
- Nawet szybko idzie - stwierdziłem po chwili, spoglądając na stos wykonanych przez nas zabawek. Nigdy nie przyszło by mi na myśl, że zostanę osobistym robotnikiem Świętego, ale przecież nic nie robi się za darmo... Chwila!
- A ja za dostanę na święta? - dopomniałem się nagle. - Za pracę i pomoc?

- Skarpetki- odpowiedziałem na pytanie Naokiego, chichocząc chochlikowato pod nosem, jakby to był nie wiem, jak dobry kawał. Spiorunował mnie wzrokiem i chciał to skwitować, jakimś kwaśnym niczym żelki z Lidla komentarzem, jednak przerwał mu ten czerwony power rager.
- A przypadkiem, to nie ty nie chciałeś we mnie uwierzyć?- odpowiedział wymijająco, drapiąc się po brodzie.
- A było napisać list.- zaśmiałem się wtrącając swoje, nie przerywając składania samochodzika, którego jedna z części w pewnym momencie oczepiła się od całości i ruchem szybującym ugodziła płatającego się w tle skrzata w oko.- Ups?- westchnąłem odkładając zabawkę z miną „co złego to nie ja”. Wole chyba zająć się wiązaniem warkoczy kucykom pony.

Wpadka Naoki.
- Ja? Nie no skąąąd... - zawiązałem kokardkę wokół szyi miśka, po czym odrzuciłem go na bok. - Tylko trochę - mruknąłem pod nosem. - No dobra, bo w moim wieku nie umiem wierzyć w Mikołaja. Jestem realistą - próbowałem jakoś wyjść cało z tej sytuacji, jednak marnie mi to szło. A może ten Święty tutaj to tylko mój kolejny, dziwny sen? Chociaż nie, to nie może być to.
- Ile jeszcze tego? - spytałem po chwili.
- Ho, ho! Kończymy, moi drodzy! Możemy pakować do wora, za niedługo północ, a ja muszę cały świat obskoczyć. I weź tu miej zdrowie do takich rzeczy - jęknął i machnął ręka, kręcąc przy tym głową z politowaniem.

Skrzaty na słowa święte zerwały się ze swoich miejsc, i jak na gwałt złapały za paczki i popędziły w stronę drzwi, a my za nimi.
- Skąd się to tu?- zadałem pytanie, wychodząc na dwór. Tuż przed domem stały sanie- lekko, porysowane- jednak zdolne do jazdy, lotu, czy czego tam jeszcze. Ci mali niewolnicy Mikołaja pakowały do nich zrobione prezenty, a niewielka grupa próbowała przypiąć stado reniferów. Nawet Maciej się, jakimś cudem wydostał z kuchni.
- Ej, Święty.- po wrzuceniu paczek, postanowiłem zadać nurtujące mnie od dawna pytanie.- Jak się dostałeś do naszego domu? Przecież nie mamy kominka.
-Oj, Kas wchodzę do waszej nory, tak jak każdy włamywacz. Przez okno.- Dziadziunio zaśmiał się poczciwie, klepiąc mnie po plecach.- No dobra! Sprawdzać migacze, światła boczne i wycieraczki. Nie zamierzam płacić mandatu. I też to wasza ostatnia okazja by skorzystać z łazienki. Nie zamierzam się nigdzie zatrzymywać.

Pokręciłem z politowaniem głową, spoglądając na ostatnie przygotowania przed odlotem Świętego. Mimo tego całego zamieszania musiałem przyznać, że było to miłe doświadczenie poznać samego Mikołaja i pomóc mu w robieniu prezentów. No, i w końcu dowiedzieliśmy się też jak co roku dostaje się do domu. A ja dziwię się potem, dlaczego mamy wybite okno...
- Do zobaczenia w przyszłym roku! Ho, ho, ho! Wesołych Świat!
- Wesołych Świat! - odpowiedzieliśmy zgodnie z Kasene, po czym objąłem go ramieniem, ale nie w taki sposób w jaki robiłem to zawsze, chcąc zmiażdżyć mu kości. - Wesołych Świat, Kas - uśmiechnąłem się lekko w jego stronę, gdy nagle i bardzo niespodziewanie znikąd wypełzł Wieszczadło, rwąc się prosto w naszą stronę. Renifery widząc takie cudo, jakim jest wąż wpadły w panikę, kopiąc i wierzgając na wszystkie strony, aż w końcu... Zerwały się i uciekły daleeeko daleko.
-...Ups...


I ŚWIAT NIE BĘDZIE


Kochani! ^^
Może jest to trochę późno, jednak liczy się gest, prawda? :D
Z okazji świąt Bożego Narodzenia chcieliśmy życzyć wraz z Kasem pogodnych, radosnych i ciepłych świąt spędzonych w rodzinnym gronie, bądź osób bliskich naszym sercom. Wszystkim bez wyjątku uśmiechu na twarzy, aby zmartwienia omijały Was szerokim łukiem, a jeśli już przyszły, to abyście umieli sobie z nimi radzić i wierzyć we własne siły. Spełnienia marzeń, dążenia do realizacji ich, nawet tych najmniejszych. Pamiętajcie, zawsze mierzcie najwyżej. Bo nawet gdy wespniecie się wysoko, a potem spadniecie będziecie wiedzieli, że próbowaliście. Mimo tego, że bardzo poobijacie się i zranicie. To da siłę, aby spróbować jeszcze raz, nauczy czegoś. Bierzcie życie takim, jakim jest, bawcie się nim - w końcu jest ono tylko jedno, a jeśli ono będzie płatać Wam figle - nie bądźcie dłużni. Szanujcie bliskie Wam osoby, które na co dzień sprawiają, że świat jest taki wyjątkowy i najważniejsze ufajcie samym sobie.
Mamy nadzieję, że Święty w tym roku nie zapomniał o Was, że najedliście się wigilijnych przysmaków i wyśpiewali dużo kolęd :D
Tak więc Wesołych Świąt, Szczęśliwego Nowego Roku, oby 2015 był lepsiejszy od tego :)

Kasene and Naoki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz