- Czego syczysz? Przecież mam porządek.- skrzywiłem się na
fochy i ochy Wieszczadła, który postanowił pobawić się w gadzią wersję Rozenek
i pomarudzić na mój artystyczny nieład. Zebrałem z ziemi kawałek materiału,
który zawinąłem w kulkę i rzuciłem w nieokreślonym kierunku coby gad nie
syczał,a i by pod nogami się nie plątało.
- No i po sprawie.- rozweseliłem się z faktu, że zakończyłem
porządki na dzień dzisiejszy. I jakby na moje słowa niespodziewanie ciuchy
zawieszone na drzwiczkach szafy runęły wprost na mnie. Wieszczadło zasyczało
drwiąco, spełzając z obszaru rażenia.- Nie śmiej się!- jęknąłem zbijając szmaty
w kupę i wrzucając je do szafy.- Dobra! Teraz już na pewno koniec.- otrzepałem ręce
zadowolony, na co gadzina wydała z siebie jakiś dziwny pomruk.
- Kas! Może byś łaskawie docenił fakt, że staram się nie
spalić kuchni i zrobić nam coś na obiad, a nie bawił się w zabawy erotyczne z
podłogą! - krzyknąłem lekko podirytowany, wykładając na talerz ostatniego
naleśnika. Wolę umrzeć po zjedzeniu mojego obiadu, niż z głodu... Przecież nie
wyglądają źle. Tylko pierwsze dwa wylądowały na ścianie, jednak wybaczamy mi
to. Gesler nigdy nie dorównam, ale zawsze to coś.
- Kas! - krzyknąłem ostatni raz, po czym sam postanowiłem
osobiście go zaprosić tu. Na dół. Do kuchni. W tym właśnie momencie. Szybkim
tempem pokonałem odległość korytarza, który dzielił mnie od schodów. Nimi zaś wspiąłem
się na górę, kierując wprost do pokoju brata.
- No zaraz!- sapnąłem, próbując wrzucić kurtkę na szafę,
jednak cholerstwo ciągle ześlizgiwało się i waliło mi po mordzie suwakami.
Przekląłem pod nosem, całkowicie tracąc cierpliwość i wyrzucając ubranie pod
łóżko. Może jak będzie mi zimno, to sobie o niej przypomnę.
Obróciłem się na
pięcie, kierując się w stronę drzwi, by sprawdzić, co ten potomek Szatana ode
mnie chce. Jednak dopadłem do drzwi trochę zbyt gwałtownie. Trochę bardzo.
Drzwi w pewnym miejscu stanęły okowem, rozległ się nieprzyjemny jęk i coś
walnęło o panele.
Moją osobę od drzwi
dzielił tylko niewielki dystans paru kroków. Już miałem łapać za klamkę, aby
porządnie go zbesztać, gdy nagle poczułem mocne i porządne "JEB".
Szczęście kolejny raz stwierdziło, że nie chcę ze mną dłużej zostać, a życie
pokazało wierny, środkowy palec. Pociemniało mi przed oczami, a głową zaczęła
nieprzyjemnie pulsować. Właściwie od tego momentu nie wiedziałem już, co się
stało.
Doskoczyłem do zwłok
Naokiego, leżących na wznak na podłodze. Tfu! Tylko nie zwłoki! Jak się obudzi,
to mnie wypatroszy i powiesi nad kominkiem. Co z tego, że nie mamy kominka?!
Ogółem i w szczególe, to nie będzie, co ze mnie zbierać, gdy zajarzy, że to ja
mu zafundowałem mordoplastyke ze strony drzwi.
- Naoki!- ryknąłem, szarpiąc nim, jak szmacianą kukiełką,
która czynność w moim mniemaniu miała być wzorowym działaniem udzielania pomocy.
Nie wiedziałem dokładnie przez jak długi czas ogarniała mnie
wszechobecna ciemność. Nie czułem, ani nie słyszałem nic. No, może poza ciągłym
i pulsującym bólem, który nie chciał odejść. Czas dłużył mi się niemiłosiernie,
jednak po jakimś czasie zacząłem odczuwać gwałtowne szarpanie. Otwarłem lekko
powieki, jednak szybko znów je zamknąłem z uwagi na rażące światło.
-Żyjesz? O panie, jak ja ci przy…. znaczy, jak się
walnąłeś.- zaśmiałem się, udając koślawe, niewinne dziecko. Dzieci się nie
bije. Zwłaszcza takich bezbronnych i upośledzonych, jak ja.
- Chyba najlepiej będzie, jak przyłożysz sobie coś zimnego.
Poczekaj ja ci przyniosę.- dźwignąłem z kucków i chciałem już iść do kuchni, by
wywlec z zamrażalnika jakieś skamieniałe warzywka, czy inne mięso, co jeszcze
nie chodzi (bo oczywiście ubóstwo zobowiązuje i kompres to egzotyka), gdy nagle
olśnienie zaliczyło tak głośnego facepalma, że zorientowałem się, że coś jest
nie w porządku. I nie mówię, że chłopaczyna będzie miał przepięknego siniaka.
Naoki patrzył otępiały wzrokiem na mnie, jakby nie rozpoznawał okolicy.- Nekuś
żyjesz? Ile palców widzisz?- pomachałem mu gałęzią przed nosem, przerażając się
już nie na żarty.
- Trzy palce - odpowiedziałem, nadal głupio i tępo wpatrując
się w chłopaka pochylającego nade mną. Dopiero po chwili rozejrzałem się po
pomieszczeniu, rejestrując każde możliwe szczegóły. Co dziwne... Niczego mi nie
przypominały. Nie pamiętałem niczego, jakby ktoś za bardzo namieszał w mojej
głowie. Nie wiedziałem nawet, jak mam na imię... Co tak właściwie się stało?
-...Że co?... - wybełkotałem nie trzeźwo. - Kim ty w ogóle
jesteś?
Wpatrywałem się w niego, czując się jak wygrany w zdrapki.
Gdzie nagroda wynosi siedem złoty, a zdrapka kosztowała dziesięć. Umysł w tym
momencie zaliczył blue screena i błaga o zresetowanie systemu.- Co?- wydukałem,
unosząc wysoko brwi.- Ty mnie wkręcasz, nie?
- Jeśli powiesz mi o co chodzi... - mruknąłem, odsuwając się
parę kroków w tył. Nie przejmowałem się w tym momencie tym, że głowa nawalała
mi równo. Ogólnie czułem się jakoś cały... rozbity. Nie wiedziałem, gdzie
jestem, ani kim jest stojący przede mną chłopak. Co gorsze, co ja tu właściwie
robiłem. Zdołałem domyślić się tyle, że mam na imię Naoki. Ciągle to powtarzał.
- Jak to, o co chodzi?- mruknąłem automatycznie przechylając
głowę, jakby wyskoczył mi tu z czymś nie przeznaczonym dla mojego umysłu.- Nie
kojarzysz mnie? Własnego ukochanego braciszka?- rozpostarłem skrzydła, jednak
odpuściłem widząc, że Naokiemu opcja lgnięcia w me ramiona, nie pasuje, jak
nawet przeraża.
Odsunąłem się jeszcze bardziej w tył, widząc jak chłopak
rozpościera ramiona, chcąc mnie najprościej przytulić. W głowie nadal
rozbrzmiewały mi jego słowa. Brat? Jaki znowu brat? Jaki moment w swoim życiu
przegapiłem, że nawet nie wiedziałem o własnym bracie? Nie mówiąc już o
przegapieniu całego życia, co mogło być bardzo prawdopodobne.
- Chwila, to jakieś nieporozumienie... - uniosłem ręce w
geście poddania, cofając się w kierunku wyjścia. Im prędzej stąd ucieknę tym
lepiej.
- Żadne nieporozumienie. – warknąłem, zagradzając mu
przejście. Nie będzie mi kaleka mentalny sam chodził nie wiem gdzie, bo jeszcze
sobie krzywdę zrobi i będzie nieszczęście. Oh, borze szumiący, jak to dziwnie z
moich ust zabrzmiało. Zwłaszcza, że dotyczyło to Nekusia.
- Dobra, zaczniemy od początku.- wbiłem mu pazury w ramiona
zapobiegawczo, gdyby przypadkiem nie pomylił lewą stronę z prawą. Chciałem go
odholować w stronę salonu. – Jestem Kasene. A ty Naoki. Ogarniasz?
Wbiłem w chłopaka ostrzegające spojrzenie, które mówiąc samo
za siebie kazało zabrać łapę wciąż zaciskającą się na moim ramieniu. On jednak
widocznie nie przyjął tego do siebie, gdyż zagradzając drogę zaczął uczyć
wymowy imion.
- Tak, o tym już zdążyłem się zorientować - mruknąłem,
spoglądając się z utęsknieniem w stronę drzwi wyjściowych. Jedyna rzecz, o
jakiej teraz marzyłem to znaleźć się na zewnątrz z dala od tego upośledzonego
człowieka. Zacząłem coraz bardziej zastanawiać się nad tym, czy on w ogóle mówi
prawdę. Ile jest takich przypadków, że zboczeńcy porywają dzieci, dosypują im
czegoś do soczku, a potem wmawiają, że są ich wujkami, ciotkami, stryjami,
dziadkami od strony rodziców taty i tak dalej. Sęk był jednak w tym, że chłopak
był tego samego wieku, co ja. A przynajmniej tak mi się zdawało. A może
pracował dla kogoś? Tak, to mogło być najlepsze spostrzeżenie. Musiałem się
stąd uwolnić jak najszybciej.
Doprowadziłem go
salonu i niedelikatnie podpowiedziałem mu, żeby się nie męczy i usiadł. Znaczy
po prostu pchnąłem go na kanapę. I sam wgramoliłem się obok niego, mając w
nosie jego niechęć wobec mnie.
- Uprzedzając pytania; tak to jest nasze mieszkanie.-
wytłumaczyłem usłużnie, widząc przestrach, i jakby zniesmaczenie okolicą. Niech
nie marudzi, sam wybierał meble.
To i tak w wcale nic
mu nie przypomniało. Jakby tłumaczyć ślepemu, jak wygląda kolor czerwony.
Westchnąłem, masując skronie. Nawet nie wiem, po co. Chyba tylko, żeby
poudawać, że myślę. Nigdy nie znalazłem się w takiej sytuacji, więc nie wiem nawet,
od czego zacząć. Zwłaszcza, gdy poszkodowany nie wyraża chęci jakiejkolwiek
współpracy ze mną. A dlatego, że najprawdopodobniej już odgadł, gdzie są drzwi
wejściowe.
Rozejrzałem się uważnie po pomieszczeniu, sam do końca nie
wierząc w to, co słyszałem. Fakt, meble musiał wybierać jakiś idiota, który
totalnie nie miał gustu i wyczucia barw. Jednak nie pomieszczenie było w tej
chwili ważne, a sam fakt, że drzwi nie były zamknięte na klucz jak to w filmach
bywa, że pedofile zakładają osiem spustów, aby ich ofiara nie uciekła. Ten
musiał być jakiś inny.
- Rozumiem... - mruknąłem, przeciągając każdą sylabę.
- Czyli pamiętasz coś? - jęknął z nadzieją, że moja
odpowiedź będzie jednak zadowalająca.
- Tak.
- Serio?!
- Nie - uśmiechnąłem się nic nie znacząco, po czym zerwałem
z kanapy, ruszając biegiem w stronę drzwi. Żywego mnie nie wezmą, po moim
trupie!
Mój dezorient
ewoluował na wyższy poziom, gdy Nekuś stwierdził, że pora skończyć zabawę w
domową poradnię psychologiczną i z kopyta pognał w stronę drzwi. I to na pewno
nie po to by pozwiedzać zarośnięty ogródek za domem.
- Czekaj!- zerwałem
się gwałtownie z kanapy, by nie dopuścić, żeby mi się jeszcze ten kaleka
mentalny szlajał po lesie, bo bym miał zajedwabiście przechlapane.
Właśnie wtedy, mój
pech zadziałał na moją korzyść. Stosując zasadę grawitacji, czyli co się wywali
na śliskich panelach, ten musi zaryć nosem o ziemię, razem ze sobą pociągnąłem
za chabety brata i zrównaliśmy się z ziemią. Wykorzystując jego chwilowy szok
wdrapałem się, na jego plecy przygniatając go do gleby, coby znów nie chciał
zaprezentować swojej kondycji.
- Złaź ze mnie psycholu! - warknąłem, wierzgając pod nim i
bijąc na oślep rękami. Ten jednak widocznie nie miał takiego zamiaru, gdyż
jeszcze mocniej przycisnął mnie do ziemi swoim ciężarem ciała.
- To dla twojego dobra! - próbował działać na swoją obronę,
jednak ja wolałem na swoją.
- Wątpię! - odparłem i w jednej chwili przewróciłem go z
siebie tak, że teraz on leżał na ziemi, a ja znów próbowałem uskutecznić eskejp
w przeciwną stronę.
Jęknąłem męczeńsko,
zbierając poobijane cielsko z ziemi. Nie dla mnie takie zabawy, a zwłaszcza,
żem delikatnej budowy. Zapobiegawczo zamknąłem drzwi, a klucz wsadziłem do
kieszeni.
- Spokojnie, ja ci nic złego nie chce zrobić.- próbowałem
załagodzić jakoś sytuację, jednak Naoki na to gwizdał. Fakt, że pozbawiłem go
jedynej drogi ucieczki spotęgował jego lekko mówiąc niepewność wobec mnie.
Chłopak cofał się coraz dalej ode mnie, docierając aż do
kuchni. Gdzie nagle stracił grunt pod nogami.- Dziękuje ci Wiesiu.-
uśmiechnąłem się widząc gada owiniętego wokół jego kostek. Akurat Naoki, jakoś
niezbyt się ucieszył na jego widok, a nawet jakby pobladł na obliczu.
- Chciałem załatwić to pokojowo, a ty zmuszasz mnie do
konieczności.- korzystając z chwili, zacząłem grzebać po szafkach.
- Co ty chcesz zrobić!?- warknął zezując to ze mnie, to na
węża, który coraz wyżej okręcał się wokół jego nóg.
- Spokojnie.- zacząłem delikatnie, uśmiechając się w jego
stronę. Widok łomu, którego podrzucałem w dłoniach, ani mój firmowy uśmiech,
jakoś go nie uspokoił. A nawet odwrotnie.- To nie zaboli. Za bardzo…
Naoki&Kasene
*Czy ktoś nie żyje, a ktoś tu umarł? >: *
O matko. Zapomniałam już jak bardzo wasze notki są dobre i dlaczego przy nich tak bardzo płaczę (ze śmiechu oczywiście). Znowu świetnie się umawiamy czytając wasze kolejne arcydzieło. I już od razu się pytam, czy zamierzacie zrobić kontynuację tego, czy Kas zadziałał łomem i to już raczej temat zamknięty? Bo ja bym jeszcze poczytała o Nekusiu z amnezją i próbach jego brata w zabawę w doktora xD
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie to Kas nie powinien bać się tego co zrobi mu Naoki, kiedy już dojdzie do siebie, tylko tego w jaki sposób Kor postanowi go zabić, jeżeli to nie nastąpi.