Pogadaj z nami :D

sobota, 2 października 2010

CV

NEHAUS CARTER LIEBELT
Curriculum Vitae
05.07.1998 r.
Gravity Falls, ul. Nieznana
liebelt12711@gmail.com

Mentor Cienia
nauczanie podstawowych mechanik mocy, opieka nad uczniami, wielokrotne sukcesy wychowanków, niezdyscyplinowany, wulgarne słownictwo, brak szacunku odnośnie współpracowników, dwa lata w zawodzie
Dżokej
wielokrotnie wygrane zawody, stajnia Akamaru, hodowca znakomitych koni wyścigowych, kontuzjowany dwukrotnie, trzy lata w zawodzie
Pedagog
brak danych

WYKSZTAŁCENIE: brak danych
OSIĄGNIĘCIA: brak danych
DODATKOWE KWALIFIKACJE: prawo jazdy B2
JĘZYKI OBCE: język angielski - biegły w mowie i piśmie, język hiszpański - poziom podstawowy
ZAINTERESOWANIA: brak danych

środa, 1 września 2010

I keep it caged but I can´t control that


THE BEAST IS UGLY

STAN POSTÓW: 1

Wolf in sheep's clothing.



CALL THE DOC, I MUST BE SICK
Ludzie od wieków nienawidzili kanibalizmu. Uznając go za grzech nader ciężki, pozbawiający duszy ludzkiej i przysłowiowego biletu do lepszego życia, stronili przed tym jak tylko mogli. Inaczej sprawa miała się w przypadku konsumowania mięsa innego gatunku, świnie, krowy, zwierzęta  po prostu gospodarcze. Ale czy to sprawia, że powstrzymują się od sprawiania pożywienia z - przykładowo - małp? Istot jakże podobnych do człowieka, a jednak nierzadko uznawanych za pokarm. I czerpiąc z tego pokłady usprawiedliwień, przez wiele tygodni, cierpiąc niemałe katusze, bohater uprzednich historii żywił się ludzkim mięsem, dążąc tym samym do przetrwania. Bo przecież o to chodzi w życiu? O dotrwanie do końca swojej podróży? Kierowany niejasnymi poglądami uwolnił się z niewoli, na samym końcu pożerając swego oprawcę. Nauczony jedynie nienawiści i okrutności, wydostawszy się stamtąd rozpoczął rzeź, plamiąc posoką wszystko na swojej drodze. Znano go jedynie z opowieści, niedowiarkowie czym prędzej na własnej skórze przekonywali się o istnieniu jasnowłosego monstrum, za którym ciągnęło się morze trupów, przyozdobione krwistymi grzbietami fal. Ciała posiadały ślady zębów, które nijak nie pomagały w identyfikacji sprawcy, od dziecka żyjącego w ukryciu, wśród podobnych sobie, wśród Gryfów, organizacji planującej uwolnić całą magię, jaka tliła w sercach ludzi, nawet przyziemnych, a będącą przekonaną, że nawet umierająca dusza może wyzwolić potężną moc. Pragnąc powrócić do swoich zaznaczył za sobą szlak, przez bajarzy zwany Krwawym Mostem, ale na końcu swojej wędrówki napotkał przeszkodę, a mianowicie maga doskonale obeznanego z własną mocą, a kryjącego się w niepozornej szkole dla przyszłych magów. Po długiej i wyczerpującej walce z chaotycznym umysłem młodziana, zdołał go pojmać, a następnie, choć zajęło to wiele miesięcy, ujarzmić, a nawet zadomowić. Dzikie zwierzę przeobraziwszy w istotę niejako ludzką, rozpoczął przygotowania, by umieścić go wśród swoich, gdyż, jako mentor cienia, bez trudu rozpoznał w nim pokłady tejże mocy. I wreszcie, ugłaskawszy Madeline Potter słodkimi słówkami, porzucił przybranego syna, pozostawiając na pastwę społeczności uczniowskiej. Zrozpaczony takim obrotem spraw, rozpoczął powolne dostosowywanie się, zaprzestał pytania o grupę krwi, wagę, próbując zapomnieć o cudownym posmaku ludzkiego mięsa, dla niego. Dla tego, który go zostawił, ot tak, uprzednio samozwańczo każąc mówić do siebie tato. Po raz pierwszy kogoś pokochał i po raz pierwszy przeżył zawód. Nie chce nikomu ufać, ale nie ma na to wielkiego wpływu, taki jest, taki był, taki będzie, o ile ponownie nie zamorduje wewnętrznego człowieka na rzecz pobocznych przyjemności, krwawych i jakże smakowitych. Mimo pragnienia uniknięcia rozgłosu, by wyjaśnić jego niespodziewane przybycie, wymyślono historyjkę o uczniu z wymiany, jakoby z niewiadomego rejonu pochodził i dlatego mówi jak mówi - jąkając się co jakiś czas, bez prawidłowego akcentu, myląc słowa i przekręcając litery. Wyrzutek społeczeństwa, zamieszkujący akademik, a dokładniej pokój trzyosobowy, lecz samotnie, albowiem nikt nie ośmielił się zamieszkiwać go wraz z wariatem, który prawdopodobnie ani razu nie przespał spokojnie nocy. Rzuca dzikie spojrzenia każdemu potencjalnemu rozmówcy, bardziej przypominając dzikie zwierzę, aniżeli człowieka, obiekt wielu docinek i przezwisk, według plotek z sadystycznymi zapędami. 
Nie bez powodu ozwano go Ravenem, gdyż prócz tatuażu potrafi się w owe stworzenie przemienić, a tę umiejętność opanował już dawno. Znakiem rozpoznawczym staje się śnieżnobiałe pióro, niekiedy umiejscowione na ogonie, choć zależne jest to jedynie od przypadku. Prócz tego otrzymał zdolność wzmocnienia własnej mocy poprzez przemianę magiczną, podczas której traci nad sobą kontrolę, opanowany nagłym głodem, jakoby tkwiła weń druga osoba, nieokiełznany demon. Lewe oko całkowicie zmienia wygląd, trwożąc swoimi nowymi atutami, między innymi możnością bezproblemowego widzenia w całkowitym mroku, jaki zresztą jest jego nieodłącznym przyjacielem. Dodatkowo pozyskał niezwykłą odporność i możliwość szybkiego zregenerowania ran, co wcale nie umniejsza w odczuwanym cierpieniu, a jedynie go wzmacnia. Mimo to duże złamania oraz okaleczenia pozostawiają po sobie ślady, gdyż zasklepia je nieumiejętnie, byle szybko. Ubóstwia latanie, co umożliwia przemiana magiczna, wyróżniając się między innymi purpurowym odcieniem i pokaźną rozpiętością. Gustuje w mocnych brzmieniach, uprzednio nie mógł raczyć się muzyką, a i teraz ledwo radzi sobie z technologią. Ewidentnie zadurzony, choć tylko z widzenia, nigdy bowiem nie odważyłby skazić swoją osobą tegoż osobnika, mając w sobie choć minimalną dawkę dobroci.
✘ Prócz treningów magii cienia, Yagari Toga udziela mu prywatnych lekcji, czując jednak coś do potwora, którego tutaj przyprowadził.
✘ Żaden nauczyciel nie żywi do niego ciepłych uczuć.
✘ Złapał za to dobry kontakt z Phelesem, choć już dawno zapomniał jego imienia.
✘ O sobie wie tylko, że ma prawdopodobnie szesnaście lat.
✘ I uwielbia Hollywood Undead.
✘ Oraz Gravity Falls wraz z Over the garden wall.

Fragment Karty Pacjenta

GRUPA KRWI: 0
WZROST: 178 centymetrów
WAGA: 34 kilogramy
KOLOR OCZU: szary/krwistoczerwony
ZDIAGNOZOWANE CHOROBY: dysleksja, dysgrafia, dyskalkulia, dysortografia, albinizm, ADHD, lęki nocne, klaustrofobia, arachnofobia, jadłowstręt psychiczny
CECHY SZCZEGÓLNE: liczne ślady po złamaniach, blizny w okolicach palców stóp, tatuaż kruka na plecach, heterochromia

Nothing is true.


EVERYTHING IS PERMITTED
Mroźny podmuch wdarł się brutalnie do niejako ciepłej, zaciemnionej sali, drastycznie obniżając temperaturę, a płosząc żyjące tam stworzenia, choćby szczury wielkości przybliżonej do kociej, by prócz tego zbudzić chrapiącego starca, pracującego tu za grosze marne i na pewno niewarte cierpienia, jakiego dostarczał wszechobecny chłód zmieszany ze stęchlizną rozkładających się ciał oraz panująca tu ciemność, potrafiąca przyprawić o niemałe dreszcze, a nawet doprowadzić do szaleństwa, o czym przekonał się poprzedni właściciel. Ot, kolejna pobliska rudera, grożąca zawaleniem podczas tak agresywnej zimy, z jednym tylko oknem, a znajdującym się nad malutkimi, w porównaniu do ogromu budynku, drzwiami. U góry wisiał niegdyś majestatyczny żyrandol, diamentami i szmaragdami przyozdobiony, aktualnie ogołocony ze wszelkich dóbr i pozostawiony na pastwę zimna oraz znudzonych złodziei, parających się kradzieżą nieczystego złota. Serce starszego ścisnęło się, a w gardle powstała gula, niepozwalająca na odzew, bądź zwykły, acz lekki protest, gdy do środka wkroczyła postać skryta w czarnym płaszczu, przyprószonym płatkami śniegu. Spod lśniącego materiału wyróżniała się krwistoczerwona suknia, powłócząca po ziemi, gdy ewidentna kobieta, co stwierdził po posturze, niemalże biegiem zbliżyła się ku ogromnym schodom, u stóp których zasiadał tenże starzec, przelęknięty na dobre, w dłoni ściskający rodzinne ostrze, nienależące do rodziny jego, a tej będącej zleceniodawcą mężczyzny. Praca zobowiązywała na cały żywot, o czym przekonywał się bezustannie, tracąc dla nich wszystko, uprzednio owe wszystko pozyskując. Poprawił się w krześle, kładąc ręce na stole, a w dłoniach obracając nóż, by tym samym manifestować niemą groźbę, którą dopełnił wrogi wzrok. Obcy przybywali, chcąc odkryć tajemnice tego miejsca, ale jako Strażnik nie mógł im na to pozwolić, a już tym bardziej zagubionej kobiecie, zapewne po prostu nazbyt głupiej i wścibskiej, by samodzielnie odnaleźć drogę.
- Miejsce nieczynne, jak widać - warknął chrapliwie, od dawna nie używał głosu, toteż zabrzmiał dziwnie obco. Skrzywił się na to, wzrokiem piwnych ślepi wpatrując się w głowę przybysza, gdy na biurko jęły spadać krople. Świetnie, teraz nawet stół jest w tym śnieżnym syfie, pomyślał, ale zaraz sprostował informację, gdy ciałem nieznajomej wstrząsnął spazm, dopełniony szlochem i zgarbieniem pleców. Westchnął na to, przeklinając swoje dobre serce. Pewnie zostanie za to ukarany, Ragnar zaczynał stawać się pedantyczny w stosunku do tego typu pomocy, przyozdabiając psychikę starca coraz to nowszymi marami, cholerny magik. - No, już, bez takich - mruknął potulnie, mięknąc już całkowicie. Do czego to doszło, by tak łatwo rezygnować z roboty? - Przenocuję panienkę, za, choćby, zamiecenie schodów, ewentualnie... - mówił, ale zauważył, że nie reaguje, toteż pochylił się trochę do przodu, pragnąc chociaż chwycić ją za rękę dla otuchy, albo coś w ten deseń, ot, żeby pocieszyć, gdy odcięto mu dopływ tlenu, a odziana w szkarłat dłoń uniosła go, trzymając mężczyznę za gardło. Zacharczał dziko, walcząc o oddech, a rozsyłając wokół siebie krople śliny, które niejako zirytowały przybyszkę, jaka wreszcie uniosła głowę, ukazując twarz, a na niej błyszczące ślepię ze znamieniem Gryfa wokół niego, co momentalnie przyprawiło go o jeszcze większą dawkę strachu, który dopełniły nagle ukazane kły. Zapoznany z prawami zakonu, nie spodziewał się, że to on dostąpi niejasnego zaszczytu przywrócenia do sił samego Gryfa, ale mimo to jął rozmyślać, iż to zabawna sytuacja: ktoś tak wszechmocny w ciele słabej kobiety. Co jak co, lecz majestatem to ona nie emanowała, za to najwyraźniej słyszała jego myśli lub po prostu wyczytała to z twarzy starca, albowiem wzmocniła chwyt i wykonała nieludzki zamach, wyrzucając mężczyznę w powietrze, na co w wyniku uderzył o marmurową posadzkę z nieprzyjemnym chrzęstem. Zarechotała pod nosem, zdejmując rękawiczkę i zrzucając kaptur, a przy tym przybliżając się do siwowłosego, odczuwając potworne nienasycenie, jakoby dziki zwierz rozszarpywał jej umysł w poszukiwaniu pożywienia, wędrował po labiryncie nieskończonych informacji i przekonań, nie odnajdując ni kęsa. Biodra godnie współpracowały ze zgrabnymi nogami, poruszając się z niemałą gracją, a krocząc ku trwożnemu starcowi, by tam pochylić się nad połamanym i sparaliżowanym człekokształtnym, jakoby oboje nie wiedzieli, że niebawem zostanie uzdrowiony. Zacmokała z niezadowoleniem, raz po raz zaciskając dłoń w pięść oraz następnie prostując, usiłując do zdrętwiałej kończyny doprowadzić trochę krwi, toć od wieków cierpiała katusze, zamknięta w nędznej trumnie, jak śmiertelniczka. Mierzył ją wzrokiem pogardliwym, zmieszanym z przerażeniem i szacunkiem, co w połączeniu wywołało u niej niekontrolowany rechot, gdy zanurzała szpony w jego krtani, by zaraz się do nie przyssać i posoką wilczego dziecięcia napoić zmysły, a przy okazji także powłokę, której nie zamierzała długo posiadać. Rozkoszowała się smakiem swego ulubionego napoju, a tak barbarzyńskiego, przed jakiego wypiciem wzbraniała się tyle lat, delikatnie i zmysłowo podrażniał jej zmysł smaku, doprowadzając do niejakiej ekstazy, objawiającej się błyskiem ślepi, z czego jedno nagle zaprzestało lśnienia i wróciło do normalnej formy wraz z kobietą, która oderwała się od swojej ofiary z niemałym szokiem. Orgia smaków rozpaliła jej płomienną niechęć do samej siebie, niezdatną do pojęcia, a jakże dobrze umieszczoną. Po zaczerwienionym licu jęły spływać łzy, a ona sama zerwała się z miejsca, ruszając biegiem w stronę schodów, gdzie rzeczywiście istniały drzwi, za którymi czaiła się straszliwa i nieprzenikniona ciemność, zupełnie dla niej nieobca. Bez cienia trwogi wstąpiła do środka, a cienie oplotły ją niczym swoją siostrę, w jednej chwili rozpoznając i przenosząc do odpowiedniego miejsca, do podziemnej sali, wypełnionej nikłym światłem świec, z ołtarzem na środku samym, gdzie przed obrazem jej samej klęczał mężczyzna, o włosach w odcieniu czystego błękitu, porównywalnie pięknego do nieba czystego, tak jak jego oczy, gdy gotów stanąć do walki odwrócił się i dostrzegł srebrnowłosą. Rozwarł usta, wpatrując się w nią z oszołomieniem, a doznając niemałego wzruszenia, gdy rzeczywiście ją rozpoznał. Zaskoczenie przemienił w uśmiech, lśniącym wzrokiem świdrując znaną mu posturę, by zaraz wyciągnąć ręce w geście zaproszenia, które przyjęła ze śmiechem dopełnionym łzami radości. Tak dawno nie było jej dane dotknąć jego twarzy, poczuć smaku warg, skryć się w ciepłem, jakim od wieków emanował, a którym dzielił się tylko z nią. Ragnar, Gryf Drugi, zarazem podwładny, kochanek, jak i niedoszły wróg, z niezłomnymi uczuciami łamiący stereotypy odnoszące się do odwiecznej rzezi podczas wojen między Gryfami, jakoby pokojowym był, tymczasem najbardziej plugawą kartę w całej sprawie posiadał, największą liczbę trupów nakazał zakopać, nie mrugnąwszy nawet powieką. Kłamliwy, zdradziecki, a jakże pociągający w tej intrygującej powłoce, nieprzyjemnie drapiącej jej twarz, gdy ocierał się o nią swoim nikłym, acz istniejącym zarostem. Łapczywie całował ją, nie pozwalając na chwilę potrzebną do zaczerpnięcia oddechu, silną dłonią pochwycił talię, uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę. Zachłannie zasmakowawszy w dobrach życia śmiertelnego nie mógł oprzeć się jakże kuszącemu wyglądowi Pierwszej, choć doskonale wiedział, iż niebawem porzuci ciało, by nowe, obce przybrać i uniemożliwić mu większe rozmarzanie. Wtem oderwał się odeń z cichym jękiem, by otrzeć usta wierzchem dłoni i zadbać o figlarny uśmiech, miast przepisowego ukłonu. Ot, przywilej łóżkowy. Niebawem doń dołączyła, pozwalając sobie na zmycie jakże poważnego i chłodnego wyrazu twarzy, a zastępując go malutkim, niemal nieistniejącym uśmieszkiem. A jednak go ujrzał, choć nieco go to zaniepokoiło, jakoby tak czysto dobrotliwy gest czynił z niej przyziemną.
- Witaj w domu - wychrypiał pierwszy, czyniąc kolejny błąd. Typowe, jak na Ognistego, porywczość cechowała go niejednokrotnie, czyniąc zarówno wrogów, jak i sojuszników. Wtem i ona się odezwała, swym głosem mrożąc jego serce, a wspominając o utraconych chwilach, zmarnowanych sekundach, minutach, godzinach, a nawet latach, raniąc go dogłębnie, jakby sama siebie wtedy zgromiła.
- Nie tak go zapamiętałam.
Wyznanie niejako go wzruszyło, ale mimo to nie łudził się, że cokolwiek znaczy. W świecie takim jak ten nie było miejsca na szczerość i prawdziwość uczuć. Każdy bawił się każdym i należało tak funkcjonować, dostosowywać się. Właśnie to robili od lat. Dostosowywali się. Czyż nie?
- Pozostali będą zachwyceni - odparł wymijająco, dziwiąc się jej reakcji, jaką była zaskoczona, nieufna mina. Może nie pamiętała? Nikt nie wymagałby odeń całkowitej świadomości umysłu po tym, co przeżyła, to akurat oczywiste.
- Zachwyceni? - powtórzyła, po czym parsknęła, kręcąc głową. Idealnie ludzka. Idealnie fałszywa. - Dorwą się do mojego gardła i ze skowytem radości będą obserwować, jak konam. Idziemy?
A on wybuchnął gromkim śmiechem, chwytając ją pod ramię i dłonią wskazując na ścianę obok, poznaczoną wieloma zarysowaniami i splamioną krwią.
- Wiele się zmieniło, Wietrze.
Poranne promienie słońca okalały bladą twarz jasnowłosej kobiety, gdy ta, okryta śnieżnobiałą pościelą, usnęła przy czuwaniu nad potomkiem, jakże spokojnym, gdy tylko zdawał sobie sprawę z obecności matczynej duszy. Uśmiech rozświetlił lico głowy rodziny, kiedy, plecami zwrócony do okna, obserwował ukochane persony wsparty na łokciu. Niezdarnie pragnął zasłonić ich przed zdradzieckim światłem, zdatnym zrujnować lekki sen białogłowej, jednakże bez skutku, tylko pogarszał sprawę, co spowodowało wreszcie, iż rozwarła zielone ślepia, zaspanym i zamglonym wzrokiem wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Nie chciała znowu upaść, jak zawsze mawiała, tłumacząc ten zabieg nierozumnemu mężowi. Nękana wieloma koszmarami powoli zatracała się w świecie Gryfów, gdzie nie istniało dla niego miejsce, nie mógł tam oferować wsparcia ukochanej, a jedynie próbować jak najskuteczniej odgrodzić od tamtej ciemności syna. Wpajała mu każdego dnia, przypominała o złu, jakie cechowało całe stowarzyszenie, rozglądała się z niepokojem, idąc po zakupy. Nie czuła się przy nim bezpiecznie, choć posiadał jakże barwną przeszłość, wypełnioną ranami postrzałowymi i wielokrotnymi złamaniami, aż nie był w stanie wykonywać swojej pracy. Ten fakt napawał go prawie tak samo wielkim strachem, jakim odznaczała się ona, przed czym dawny agent nie mógłby obronić delikatnej i drobnej kobiety? Nigdy nie odpowiadała wprost, raz nawet mówiąc, iż to nie jest dostępne dla jego słuchu.
- Nie chcę burzyć twojego starannie budowanego królestwa - szeptała tamtego wieczoru, drżącymi dłońmi głaszcząc jednego z bliźniaków. Szpital, białe ściany. Było jej doskonale w bieli, a mimo to wiecznie nosiła się na czarno, by być niezauważalną.
- Ty także jesteś jego częścią - odparł, pragnąc dołączyć do tej maskarady polegającej na głębokich wypowiedziach z ukrytym sensem. Bzdury. Preferował prawdę, najokrutniejszą, ale szczerą i pozbawioną nieodkrytych fragmentów. - Tak czy inaczej działasz destrukcyjnie, nie dając mi spokoju tymi całymi tajemnicami. Poproszę o więcej elementów, bym mógł je wreszcie poskładać.
- Musisz go bronić - powtórzyła dwudziesty raz, o ile się nie pomylił przy liczeniu, a po czym stwierdzał, że to bardzo ważne. Dawno odpuścił sobie domysły, jakoby przeważała w niej osobowość schorowana, szczególnie nocą, gdy tak łatwo ulegała emocjom, a zwykłe napięcie mięśni dostrzegała bez trudu. To zbyt proste rozwiązanie, a ona była po prostu zagadką, skrzynką bez klucza, a on próbował dostać się do niej wytrychem. - Jest ważny. Zna prawdę o wiatrach.
- Jaką prawdę? - spróbował, wykonując przy tym zapożyczony od niej tik, gdzie zginał, a następnie rozprostowywał palce. Dzięki temu wyzbył się irytującego i bolesnego skubania skórek, zamieniając je na coś mniej wyniszczającego. Uśmiechnęła się na to, w zamyśleniu kreśląc niewidzialne linie po twarzy i torsie dziecka. Nie zamierzała odpowiadać, pojął przekaz bez trudu, znając ją już tak dobrze. Patrzyła na niego w ten sposób dwa lata temu, gdy deklarował się na przeróżne sposoby, pragnąć tak naprawdę tylko jej zaimponować. A teraz byli tutaj, w placówce zdrowotnej, z dwójką synów. Życie okazało się dlań pasmem nieprzewidzianych wydarzeń, ale nie mógł narzekać. Zawsze potrafili wybrnąć z problemów, a ta dwójka ewidentnie do nich nie należała. Gdy myślał o tym tamtego poranka, nie był w stanie zrozumieć, dlaczego uczynili to, co rzeczywiście uczynili. Bo choć obaj wyglądali niemalże identycznie, to wciąż odnosił wrażenie, że coś przecieka mu przez palce tylko dlatego, iż pozbyli się jednego z bliźniaków, a dokładniej umieścili w domu dziecka, bez ambicji, bez rodziny, bez przyszłości. Tak będzie bezpieczniej, zapewniała, korzystając z głosu kobiety szalonej, niestałej i rozchwianej. Nie ufał jej w takim stanie, ale gdy swoje słowa powtórzyła także rano, bez słowa protestu dokonał jakże haniebnego czynu, który nawiedzał go nawet wtedy, gdy pozostały syn drzemał spokojnie, niebudzony wrzaskami drugiego, ewidentnie bardziej buńczucznego syna.
- Zna prawdę o wiatrach.
Wtedy, o dziewiętnastej trzydzieści, po raz pierwszy stracił kontrolę. Wybuchnął, słuchając tej bzdury, jakoby jedno zdanie wyjaśniało wszystko, każdy grzech tracił na wartości w jej obliczu. Wiatry, wiatry, czym, do cholery, były wiatry? Zmarszczył brwi, zirytowany tymi rozmyślaniami, które zawsze wyprowadzały go z równowagi. A ona to wyczuwała, tak jak wiele innych, dla niego nic nieznaczących faktów, rejestrowała drgnięcia mięśni, odczytywała prawdziwe emocje, skrywane najgłębiej, dostawała się do każdych tajemnic. Przerażała go tym, że nie mógł zachować nic swojego, wszystko zagarniała, jakoby małżeństwo nie dopuszczało odrobiny prywatności, odrobiny własnych myśli.
- Nie bądź na mnie zły - poprosiła, mrugając prędko oczyma, by odpędzić trwożne obrazy, jakie tam pozostały. Chciał zagłębić się w jej umysł, poznać wszystkie sekrety, a swoje tajemnice wyrwać, znowu zamknąć we własnej skrzynce. Ot, marzenia. Żył marzeniami. - Przespał całą noc. Zdolny chłopiec.
Czy była człowiekiem? Czy jego syn nim był? Nie nadawał się na ojca, gdy opanowywały go takie myśli. Nie ufał własnej żonie i dziecku, może powinien odejść? I zostawić go z tymi szaleńcami, którzy raz w tygodniu niemalże siłą porywali blondynkę, by nazajutrz wróciła wyczerpana i z wieloma ranami. Nic nigdy nie mówiła, jak zwykle zresztą. Czasami żałował, że się z nią związał. Zapewne trwała jako seryjna morderczyni, cieleśnie wykorzystywana przez tych nienormalnych porywaczy. Zabroniła mu jednak wzywanie policji, bo to nie jest sprawa przyziemnych, Tom. Ale jego już owszem.
- Powiedz im wreszcie - zażądał, pocierając skronie. Aż rozbolała go głowa.
- Dobrze wiesz, że nie mogę. - Odparła jak zazwyczaj. Nic nowego, niepokojącego.
- Możesz, ale nie chcesz. To ogromna różnica.
- Tom, proszę.
- Nie wiem jak długo...
- Tom.
Jęknął przeciągle, przewracając się na plecy i zasłaniając ślepia przedramieniem. Coś było na rzeczy, a on nienawidził niewiedzy, uznając takową za swego największego wroga. Jakby własna małżonka się nim nie okazywała.
- Nie wiem po prostu czy mogę ci zaufać.
Zapewne dotknęło ją to do żywego, przytaczanie ich kłótni równało się z obrażoną gospodynią domową na co najmniej tydzień, ale musiał spróbować. I tak byli nazbyt bliscy kłótni, to tylko jedna z jego słynnych taktycznych i zarazem destrukcyjnych zagrywek. Słyszał, jak bierze głęboki oddech, wyprowadzona z równowagi, nim odezwała się, radując należące do mężczyzny serce.
- Jutro. Jutro ci powiem.
Ale jutro nigdy dla nich nie nadeszło.
Ludzie nie doceniają tego, co mają. Kryją się przed światłem, zadają celowy ból, by uciec od czegoś o wiele mniej destrukcyjnego. Myślę. Nad tym, co zrobiłem i co zamierzałem zrobić. Poderżnąć im wszystkim gardła, pierdolone żyły podciąć, by wykrwawili się na śmierć. Plugawią ten świat. Ludzie nie doceniają tego, co mają. Wybrano mnie. Muszę to dokończyć. Muszę ich wybić, każdego jebanego człowieka, który się przeciwstawia. Ona mnie wybrała. Jest moją nową matką, przewodzi moim ciałem, dumnie kroczę tylko z jej powodu. Upadłem, przez zakłamaną rodzicielkę, ale Wiatr okazał się łaskawy. Podobno znam prawdę o wiatrach. Ale ona ją ukryła, jest dobra. To tylko próba. Kolejna próba.
Ale to tak boli... zaciskam zęby, drżące ciało wyjawia jednak wszystko, każdy słaby punkt, do którego zyskał dostęp. Wiadro nie jest pełne. Nigdy nie będzie pełne, wiem to. Jest przebiegły, ale i przewidywalny. To łgarstwa, jak wiele innych. Nie wypuści mnie nawet, gdy zadanie zostanie wykonane. Oszust. Nadgarstki i kostki pieką, ale to nic w porównaniu z większą dawką bólu, tą odczuwaną w dolnych partiach ciała. Tak nędzna tortura, a ja tak niej uległem. Wiatr byłby zawiedziony. Nie przyjdą po mnie, wiem to. Nie wolno zakłócać prób. To zabawne, zabawne jak cholera: pozbawia mnie palców, następuje seria wrzasków, szamocę się w łańcuchach, zdzieram płaty skóry, ale wtedy przybywa śmiech. Endorfina rozchodzi się po ciele, niwelując uczucie bólu, a rozpoczynając regenerację tkanek, o ile dobrze zapamiętałem formułkę, jaką wymawiała codziennie Pierwsza. Tępe impulsy zakłócają spokój, nie pozwalają zasnąć. Jednostajny rytm sprawia, że jestem bliski szaleństwa, wiecznie to samo. Ten sam cykl, powtarzany po wielokroć. Mój śmiech, ochrypły i bolesny, gdyż zdarte gardło daje o sobie znać, zapewne przyzywa go i powiadamia, a strach opanowuje każdy mięsień ciała. Trwoga nie pozwala mi nawet drgnąć, tylko siedzę, pochylony, wisząc na metalowych więzach, modląc się, by wyszedł. Zniknął. Nie. Nie chcę. Błagam. Czuję łzy, nienawidzę tej słabości. Sprawia mu radość, motywuje do działania. 
- Z dziecięcą łatwością przechodzisz z rozbawienia do rozpaczy i przerażenia - mówi, stwierdza fakty. Lubi fakty. Też je lubiłem. Dopóki nie uświadomiły mi, w jakim gównie się znalazłem. Nienawidzę faktów. Nienawidzę siebie. Nienawidzę jego. Nienawidzę życia. - Dobrze.
Nic nie jest dobrze. Nigdy nie było. Obaj o tym wiemy, ale jemu kłamstwa przychodzą z łatwością. Kiedyś przestało istnieć,  teraz jest tylko ból, cierpienie, radość i rozpacz. A on niczego nie chce, robi to, bo daje mu to radość. Psychopatyczna żądza, prawda? Powinienem to rozumieć, ale pierwszy raz oglądam spektakl z perspektywy ofiary. To naturalna kolej rzeczy, jeden musi być silniejszy od drugiego, litość odeszła wraz z pokojem. Dobrze.
- Tysiąc minus jeden? - szepcze obok mojego ucha, szarpię się w bok. Głupie skradanki. Nie bawię się w tę grę, nie jestem w stanie. - Tysiąc minus jeden - powtarza, tym razem twierdząco, a ja gwałtownie nabieram powietrza, zaskoczony szczękiem metalu obijającego się o metal, lecz z otępienia wyrywa mnie zaprzyjaźniona fala cierpienia. Wrzeszczę, zdzieram gardło, ignorując piekący ból w krtani, gdy do wiadra spada kolejny palec, a nagła pustka, niemalże namacalna sprawia, że kolejna cegiełka szaleństwa ma przyjemność zawitać do całego muru. Nie chcę. Dlaczego? Co mogłem zrobić inaczej, by tego uniknąć?
- Proszę - łkam, co dziwi mnie niezmiernie. Ale może na to właśnie czeka, wypuści mnie zaraz po tym. - Błagam, zabij mnie...
Olśniewająco biały uśmiech wyróżniający się spośród wszechobecnej ciemności.
A potem?
Potem był tylko ból.

wtorek, 17 sierpnia 2010

D O S


Nyändalee dołącza do grupy.
Gravës: Kogoż moje oczy widzą, czyżby azjatycki pajac?
Nyändalee: Najwyraźniej, Sheridanie.
Gravës: Zaklepuję mida.
Nyändalee: Spoko, wezmę adc.
Gravës: Od kiedy grasz na bocie?
Nyändalee: Kto powiedział, że idę na bota?
Gravës: Mm, Vayne na topie. Śmiały jesteś, jak na aroganckiego śilwera.
Nyändalee: Zamknij się, Sheridanie.
Gravës: Mógłbym pograć za ciebie.
Nyändalee: Nie zamierzam dawać ci hasła, doskonale o tym wiesz.
Gravës: Mówisz o tym haśle, które zapisałeś na ścianie za biurkiem?
Gravës: Nie sądziłem, że aż tak cię to urazi, no.
Nyändalee: Jak zwykle nie potrafisz nic przewidzieć.
Gravës: Jayce jest do twojej dyspozycji.
Nyändalee: Nie lubię nim grać.
Gravës: To weź Teemo, nie mamy całej nocy.
Nyändalee: Siedzimy obok siebie, a nie rozmawiamy, tylko piszemy. Czy to nie dziwne?
Gravës: Jak na ciebie całkiem normalne. Mówisz oktawę wyżej, gdy zabieram ci fragi. :)
Nyändalee: Emotka nienawiści, zapędziłeś się nieco.
Gravës: Przepraszam, już nie będę.
Nyändalee: Mam taką nadzieję. Szukaj.
Gravës: Nie mów do mnie jak do psa, głupi Azjato.
Nyändalee: Mogę nawet nie być Azjatą, irbisku.
Gravës: Ahh, musiałeś.
Nyändalee: Ano musiałem. ;)
Gravës: Bez agresji, proszę.
Czekanie na kryteria wyszukiwania.
Szukanie graczy solo.
KaLaNo134: Hi
KaLaNo134: Hi
KaLaNo134: Hi
KaLaNo134: Hi
Nyändalee: Wyjeb, kolejny spam. Nie wiem dlaczego przyjmujesz kogoś, kto gra Gravesem.
KaLaNo134: Hi
KaLaNo134: Hi
KaLaNo134: Hi
Gravës: Missclick, przyjacielu.
KaLaNo134 opuszcza grupę.
Gravës: On wie, kiedy należy opuścić imprezę.
Nyändalee: W przeciwieństwie do ciebie?
Gravës: Pozostawię tę obelgę bez komentarza.
Nyändalee: Słusznie. Przejdźmy na prywatny, będzie lepiej.
Proszę pamiętać, że pracownik Riot, który zapewnia pomoc, nie spyta nigdy o hasło.
Nyändalee: Nazwałeś mnie przyjacielem.
Gravës: Zbyt dużą uwagę przywiązujesz do słów, Azjato.
Nyändalee: Możliwe, jednakże pragnę zauważyć, że przygryzasz wargę.
Gravës: Wydaje ci się.
Nyändalee: I mrugasz szybko. Kurde, ale gejowsko.
Gravës: Ano. Tylko się nie zarumień.
Nyändalee: Spróbuję.
Gravës: Chyba ci nie idzie.
Nyändalee: Mamy m&m'sy?
Gravës: Zgrabna zmiana tematu. Wszystkie skonsumowałem.
Nyändalee: To nie była zmiana tematu, jestem cholernie głodny.
Gravës: Mam karbowane.
Nyändalee: Czekolady.
Gravës: Białej?
Nyändalee: Zabawne.
Gravës: Nie wiem jak możesz jej nie lubić, Jem.
Nyändalee: Miałeś mnie tak nie nazywać.
Gravës: Miałem zrobić wiele rzeczy.
Nyändalee: Pff.
Nyändalee: Jak twoje polubienia, fejmie?
Gravës: Przestałem zauważać czy jest ich dużo, czy też mało, Syriuszu.
Nyändalee: Jesteś podłym człowiekiem.
Gravës: Owszem. Wiesz chociaż co budować na tego Teemo?
Nyändalee: Silverowski rozsądek nakazuje wziąć Nashora, huragan i ap, ale mogę się mylić.
Gravës: Rób co chcesz, ale nużę, iż potrafisz rzucać ultem?
Nyändalee: Nużysz?
Gravës: Nużę.
Nyändalee: Wywołujesz zmęczenie/znudzenie? Błyskotliwe użycie tegoż słowa, Sheridanie.
Gravës: Cholera, to nie to.
Nyändalee: XD
Gravës: Zjebałem, nie musisz rechotać tak pod nosem, choć jest to niewiarygodnie słodkie, lel.
Nyändalee: Lal. Gejowsko znów.
Gravës: Wybacz.
Nyändalee: Wybaczam.
Gravës: Oo, Shen w dżungli. Biorę.
Nyändalee: Zabiję cię, jeśli to schrzani.
Gravës: Bo potrzebujesz ganków? Ha.
Nyändalee: Pff.
Gravës: Pff.
Nyändalee: Pff.
Gravës: Pff.
Nyändalee: Pff.
Gravës: Pff.
Nyändalee: Pff.
Gravës: Pff.
Nyändalee: Gramy, irbisku.
Gravës: Wiem, Syriuszu.
Aktualnie szesnastoletni lokator pokoju, który zajmuje wraz z Phelesem, kimś dla niego całkowicie niepojętym, a zarazem istotnym w całej swojej egzystencji. Prawdopodobnie urodzony dwunastego maja, choć to informacja oparta na nikłym wspomnieniu, takim, jak cała reszta. Spośród zamazanych obrazów wybierając te z żywymi barwami, jakoby tylko kolory się liczyły. Kolory, których zawsze w nim brakowało, tylko biel, czerń oraz czerwień, nic poza tym, ewentualne ciemniejsze barwy przyodziać może, dla zasady, że depresyjnym samobójcą nie pozostał mimo kiepskiej przeszłości i równie beznadziejnego początku. Wśród grona pedagogicznego słynący z wysokiego stopnia zagrożenia, co sprawia, iż niemal zawsze czuje na sobie wzrok innych, wyróżniając się postawą i tym wiecznie tajemniczym i nieodgadnionym spojrzeniem, jakby przenikał dusze na wskroś, wyciągając na światło dzienne najbardziej plugawe sekrety, pałętając się po ciele ofiary bez skrupułów. Wiecznie ten sam, figlarny uśmiech, nierzadko zamieniany na niezwykle szeroki wyraz szczerego rozbawienia, gdyż parsknąć niemalże basowym rechotem może w każdym momencie. Niejaki imprezowicz, znany przez każdą duszę w całej placówce, po wydukaniu krótkiego i jakże prostego Abel, momentalnie każdy jest świadom tego, iż mowa tu o białowłosym chłopcu wody, który całe życie spędza na poznawaniu nowych ludzi, by prócz tego wyciągnąć z każdej relacji coś dla siebie, ot, przy okazji. Nieco arogancki, co niweluje skutecznie robieniem z siebie błazna, zdolnego wybrnąć nawet z największego bagna, jakim jest niejednokrotna wizyta u dyrektorki, choćby przez codzienne paradowanie z nożem kuchennym przypiętym do pasa. Zarywający do kobiecej populacji uczniowskiej, gdy tylko nadarza się okazja, by poznać kogoś intrygującego, albowiem to niepoprawny poszukiwacz przygód, a także gracz dywizji złotej, bo gold to nie dywizja, gold to stan umysłu. Chory na albinizm, co nie powstrzymuje jego tęczówek przed zmianą barwy na czerwoną, gdy w grę wchodzi magiczna przemiana, a co ciekawe przy bolesnym wyłanianiu się skrzydeł z dwóch, podłużnych blizn na łopatkach, można dostrzec kruczoczarne pióra, lecz zmiana formy w zwierzę obejmuje jedynie białego niczym śnieg irbisa. Gustując w oglądaniu musicalu oraz oglądaniu żółwi, co należy pozostawić bez komentarza, jest wielką niewiadomą, gdyż o swojej przeszłości nigdy nie mówi, niekoniecznie zręcznie się z tego tematu wykręcając, a jest to spowodowane faktem, iż wspominanie o tamtym wypadku wykluczałoby posiadanie potencjalnych kandydatów na dobrych przyjaciół. Przesiadując przez długi okres w sierocińcu nie znał swojej prawdziwej rodziny, ni nikt nie zamierzał go stamtąd zabierać, toteż, uniesiony gniewem i obelgami, jakich ofiarą często padał, wraz z przygarniętą kaczką, którą do dziś przy sobie ma, nazwawszy ją Maisie, zamordował wszystkich w budynku, jednym jedynie ostrzem, a przynajmniej tak przedstawiono mu sprawę, gdy o nią zapytał, bezlitośnie rujnując wizerunek samotnego i bezbronnego chłopca. Długi czas przebywając pod opieką samej dyrektorki, wreszcie wziął się za siebie, motywując własny umysł do podjęcia wyzwania, jakim okazała się taka nauka, by otrzymywał przynajmniej dobre z każdego przedmiotu. Strasząc współlokatora posiadaną kaczką, znajduje się na liście osób, pragnących zostać nauczycielami, co jest cholernie zabawne, wziąwszy pod uwagę jego nikłą wiedzę ogólną, jednakże stara się jak najlepiej opanować swoje umiejętności i w razie posiadania takich możliwości pozyskać kolejną, skoro tak wiele osób posiada dwa żywioły.

✘ Jest nader dobry z muzyki.
✘ A preferuje śpiew.
✘ Choć nie przywykł do słuchających go tłumów.
✘ Szczególnie nie przepada za mentorem cienia, z wzajemnością, co doskonale łączy się z faktem, iż leży z fizyki.
✘ Ma jakiegoś bzika na punkcie masek gazowych.
✘ Kiepsko słyszy na prawe ucho.
✘ Nosi soczewki kontaktowe, co jest związane z posiadaną myopią.
✘ Ubóstwia Piratów z Karaibów.
✘ Oraz serial Grimm.
✘ A kupić go można za skórkę do Nidalee.

U N O

Matka płakała. Zadziwiło go to o tyle, że przeważnie nie była skłonna nawet zaprzestać uśmiechania się, o łzach nie było mowy. Jakoby fakt, że w rzeczywistości nie jest ich dzieckiem dopiero teraz ją dotknął. Podejrzewał to od dawna, toteż nie był nijak zaskoczony, rodzinne zdjęcia mówiły dosyć wiele, a dziwne spojrzenia często w jego stronę rzucane, kiedy ciotki plotkowały na boku tylko go w stronę tejże prawdy spychały. Nigdy nie zapraszano go do tych filmowych stołów przeznaczonych dla dzieci, bo zawsze zrywał się z takowych spotkań, nie zamierzając wysłuchiwać, jaki to nie jest podobny do ojca, a jedynie posiada rysy matki. Najwyraźniej nawet ich nie miał, co przyjął z takim spokojem, że aż zaczął współczuć kobiecie, której łzy nieustannie kaziły rumiane lico, toteż skrzywił się teatralnie i zmarszczył brwi, krótkim i szorstkim ruchem ocierając jej policzki. Z tak lśniącymi oczyma była jeszcze piękniejsza, co tylko sprawiło, iż po raz kolejny pożałował braku biologicznych więzów. Zawsze śmieszył go jej wzrost, przypominała hobbita stojącego przy niemałym dębie, a on? Całkowicie od nich odstawał. Umiejscowił się gdzieś po środku, ze swoimi kobiecymi, ale nadal niepodobnymi do tych urokliwych, którymi szczyciła się matka, rysami i długimi, ciemnymi włosami. Uwielbiała go czesać, jakby nie był chłopcem parającym się sztukami walki, a zwykłą dziewczyną, tyle że preferującą chłopięce zabawy. Niechętnie przeniósł wzrok na ojca, z którym nie wiązał żadnych ciepłych i zapadających w pamięć wspomnień. Prędzej przypominał sobie dzień, gdy nieomal wpadł pod pociąg, kłócąc się z nim o ścięcie włosów, o coś tak nieistotnego, w międzyczasie słysząc ciągle te same słowa. Nie jesteś babą, nie rycz, powinieneś zacząć zachowywać się jak mężczyzna, prawdziwy mężczyzna panuje nad swoimi dłońmi, czy ty kiedykolwiek miałeś dziewczynę? Jesteś pierdolonym gejem, prawda? Nie chcę mieć syna, który jest pedałem, rozumiesz? Matka może cię popierać, jest zbyt czysta, by skazić swoją duszę jednym, a porządnym opierdolem skierowanym w twoją stronę. SIRIUS, KURWA, POCIĄG. Obrazy, jeden po drugim, szalały w jego głowie, sprawiając, że położył dłoń na rękojeści miecza. Nerwowo przełknął ślinę i buńczucznie uniósł głowę, lustrując go wzrokiem ślepi koloru nocnego nieba, jak niejednokrotnie rzekł Abel, w żartach, ale mimo to sprawił, iż długowłosy utożsamił się z tymi słowami, korzystając z nich przy każdej okazji. Blondynka wydała z siebie kolejny szloch, a wycierając oczy chusteczką, a rozmazując sobie przy tym makijaż. Jej głos był zdeformowany, zaskoczył go. Zapewne dlatego, że nigdy nie słyszał, jak płacze.
- Moglibyście wreszcie się pogodzić. Chciałabym znów mieć moich ulubionych chłopców razem.
Znów. Nigdy nie byli poradnikowym przykładem ojca i syna, ledwo tolerowali swoje odmienne charaktery u gusta przed aferą na torach, a co dopiero po niej. Żałował tego, iż zmarnował ich żywot swoją nędzną obecnością. Jęknął w duchu, dlatego nie chciał się z nimi spotykać, by nie przyprawili go o dodatkowe pokłady wyrzutów sumienia, by nie narzekał do późnej godziny, jakim to beznadziejnym dzieckiem był, a Sheridan na pewno nie ugłaskałby go słodkimi słówkami. Prędzej postraszył tą pierdoloną kaczką. Westchnął, z drżeniem wypuszczając powietrze z płuc, pragnąc zakończyć cały ten bezsensowny cyrk, który do niczego nie prowadził. Przyjechali zrujnować mu dzień? Świetnie, niech więc zrobią coś dla niego choć raz w całym życiu i odejdą. Jak najszybciej.
- To wszystko? - zapytał ochryple, siląc się na gardłowy i męski głos, rezygnując ze znanego przez wszystkich skrzeku. Kurde, chociaż głos mógł odziedziczyć jakiś dobry. - Spieszę się na zajęcia - skłamał jeszcze, nerwowo zwilżywszy wargi. Nie był dobry w łgarstwach. Sheridan wyśmiałby go za tę jakże nędzną próbę podrobienia jego swobodnego tonu, gdy rozpowiadał kłamstwa na prawo i lewo, rzucając nimi równie łatwo, jak zapewnieniami o bezgranicznej miłości. Jezu, ale był beznadziejny.
Zawiedziona tą odpowiedzią kobieta spuściła wzrok, wbijając go w pokreślone trampki. On je tak przyozdobił, gdy jeszcze jako brzdąc biegał i mazał po wszystkim niezmywalnym flamastrem. Wtedy po raz pierwszy oberwał od ojca, a ona go obroniła, płynnie z ogromnego rozbawienia przechodząc do wściekłości. Najwyraźniej nawet najsłabsze jednostki miały jakąś broń, u niej było to wykorzystywanie faktu, iż trwali jako małżeństwo, a miłość mężczyzny była o wiele bardziej opłacalna, niż jakakolwiek szansa, by wyżyć się na synu i nauczyć go dobrego zachowania. Złamał go, a następnie pozostawił na pastwę mrozu. Wybaczenie nie wchodziło w grę, zresztą w tym przypadku to dorosły wymagałby błagania na kolanach, wieczna duma nie pozwalała mu nawet na zwykłą przegraną w chińczyka. Miłość jest dziwna, pomyślał wtedy, nim niebywale szybkim ruchem, zapewne nadwyrężając nadgarstek, wyciągnął miecz z pochwy i jego koniec podstawił pod brodę ojca, który nawet nie drgnął, podczas gdy matka odskoczyła z piskiem, oczyma przepełnionymi nowym zapasem łez wpatrując się w długowłosego. Musiał to zakończyć, by mogła żyć w spokoju. Nigdy nie baw się uczuciami innych, bo przyjdzie czas, że ktoś zabawi się twoimi, rozległ się w głowie jej głos sprzed wielu lat, zabarwiony melodyjnością, gdy podczas wesołej wycieczki do parku postanowiła dać synowi lekcję, przepełnioną cytatami, zapewne z jakiejś motywującej strony internetowej. Dostrzegając napięcie na twarzy mężczyzny, szarpnął ostrzem, które pozbawiło go kosmyka czekoladowych włosów, a następnie swobodnie oparł je na swoim ramieniu, unosząc kącik ust w niejakim rozbawieniu.
- Żegnaj, matko.
I odszedł, rozmyślając gdzie też zatrzymają się tym razem z Sheridanem na święta.
Zająwszy jeden z pokoi w akademiku, tym samym wylosował towarzystwo, co zirytowało go w niebywale ogromnym stopniu, gdyż tym sposobem otrzymał kolejną osobę, która nie szanowała przestrzeni osobistej. Po dwóch ciężkich miesiącach, gdy wraz ze swoim nowym towarzyszem zamieszkiwał wynajęte przez szkołę mieszkanie w mieście, zdołał jakoś wpoić współlokatorowi zasady, przy okazji całkowicie odgradzając się od uprzedniego żywota. Z rodziną nie posiada kontaktu, tylko co jakiś czas do jego elektronicznego portfela napływa fala pieniędzy, mająca wystarczyć na pożywienie, ale na pewno nie na rozrywkę, co wcale wścibskiego towarzysza Jamesa nie powstrzymuje przed drobnymi kradzieżami. Zna go praktycznie każdy, nie z własnej woli, a zwyczajnie zawsze pojawia się u boku białowłosego imprezowicza, ni przyjaciela, ni wroga, ot, dobrego kumpla. Mimo obustronnej niechęci, są sobie w jakiś sposób bliscy, a conocne mecze League of legends, przepełnione wrzaskami budzącymi dużą część akademika tylko to potwierdzają. Piątkowy uczeń, gotów uczynić wszystko, o co klasa go poprosi, a nierzadko wykorzystują jego zdolności plastyczne. Nigdy nie chełpi się osiągnięciami, preferując przesiadywanie w pokoju bądź ćwiczenia z bronią na świeżym powietrzu, nieczęsto po prostu siada w odosobnionym miejscu, by odpłynąć i pozwolić ponieść się kojącemu kołysaniu marzeń. Nigdy jawnie nie przyznaje się do rzeczywistego bycia osobnikiem zainteresowanym obiema płciami, nie widząc w tym żadnego sensu, gdyż miłość niemalże od początku istniała poza jego zasięgiem, nie będąc wystarczająco dobrym partnerem, jedyny związek, w jakim trwał, istniał zaledwie trzy dni, nim brak romantyzmu i wrażliwość wyszły na jaw. Zniszczony wewnętrznie, nie dba o wygląd zewnętrzny, tylko co jakiś czas pozwalając Sheridanowi przyciąć odrobinę włosy, farbowane na kolor ciemnego fioletu, ewentualnie dobrać ubiór, jakby sam nie potrafił tego dokonać. Z dziwnym zamiłowaniem do bandaży, nie zważa na rany na całym ciele, objawiające się następnie zabarwieniami pełniącymi funkcje blizn, ledwo widocznymi mimo posiadania niejako azjatyckiego odcienia skóry. Sięga ledwo 183 centymetrów, z czego zawsze niewiarygodną radość czerpał współlokator, obdarzony wzrostem o wiele większym, bo dochodzącym do 1,90 metra. W pewnym sensie nie potrafi czytać, choć bardziej przypomina to inne zjawisko, gdyż zwyczajnie nie potrafi odpowiednio się skupić, by zapamiętać przestudiowane dwudziestokrotnie zdanie. Wszelkie lekcje nagrywa, narzekając przy tym na szum obecny w klasie, lecz bojąc się odezwać i zawalczyć o swoje. Cichy i skryty, wielka tajemnica szkoły imienia Feniksa, skąd się wziął, po co, dlaczego, co zamierza uczynić po zakończeniu nauki? Wiele niewiadomych, a prawda w rzeczywistości zabawnie prosta, pochodzący z domu dobrego i względnie zamożnego, niejako nienawidzony przez ojca za swoją tendencję do niekoniecznie męskich zachowań, do tego podsyciwszy płomień niemal natychmiastowym zerwaniem z jedyną dziewczyną, która w latach jeszcze dziecięcych postanowiła spędzić z nim czas. Po złożeniu jej tysiąca przysiąg porzucił i wszystkie złamał, by żyć z tamtym brzemieniem do dziś, nie doświadczywszy na swojej skórze żadnej zemsty, gdyż nadmiernie inteligentna dziewczyna poprosiła go tylko o to, by związywał się jedynie z ludźmi, których szczerze kocha. Dopiero niedawno odkrył prawdziwe znaczenie słowa miłość, gardząc nagle wszelakimi zauroczeniami, jakimi się dotychczas parał. Usiłuje kulturalnie pozbyć się każdego potencjalnego rozmówcy, u Sheridana robiąc to z nieco większym zapałem, gdyż nie tak łatwo tegoż osobnika spławić. Posiada w pewnym stopniu azjatyckie rysy, przez co podejrzewa tylko, że z tamtego rejonu jego prawdziwa rodzina pochodzić musi, ale nie ma żadnego sposobu, by się w ten temat zagłębić. Właściciel mocy wiatru z domieszką ciemności, lecz co ciekawe jedynie cienistą przemianę jest w stanie opanować. Włosy stopniowo przechodzą w czystą biel, a ślepia barwią się na krwistą czerwień. Rzadko z tego korzysta, prędzej przy utracie kontroli do tego dochodzi, a wtedy z trudem jest w stanie powrócić do pierwotnej postaci. Prócz tego potrafi zmienić się w zwierzę o wyglądzie wiewiórki, jednakże dawno nie był zmuszony z tego korzystać, unikając takiej transformacji niczym ognia, ze wstydem przypominając sobie nagłą ochotę na owady i orzechy. Nienawidzi białej czekolady, która zazwyczaj wala się wraz z innym syfem po całym pokoju, a co sprawia, że ma ochotę Sheridana udusić gołymi rękoma.
✘ Uczulony na truskawki.
✘ Nienawidzi, gdy mówi się na niego Syriusz.
✘ Ani Jem.
✘ Posiada szesnaście lat.
✘ Choć nie stwierdzono tego medycznie, prawdopodobnie jest posiadaczem Anatidaefobii.
✘ Może wywołać przemianę za pomocą zasmakowania czyjejś posoki.
✘ Uwielbia Nqrse.
✘ Jest ogromnym fanem SG-1, o czym świadczy pokaźna kolekcja choćby koszulek z tegoż serialu.
✘ Oglądał pierwszy sezon Tokyo Ghoul.
✘ Oraz oba sezony Clannad (na których płakał jak dziecko).
✘ Nienawidzi Harry'ego Pottera i Księcia Półkrwi (bo Dumbledore umiera).
✘ A w LoLu jest tylko nędznym silverem.