To wszystko było zbyt dziwne, aby nazwał to prawdziwym. Tuż po tym, jak po wielu latach wreszcie zasmakował ust Syriusza, tamten zasnął i nad ranem zniknął, rozpłynął się i niemal przyprawił białowłosego o zawał. Może go sobie wyobrażał, a tamten nigdy nie istniał? Oszalał? Szczęśliwie zaprzeczały temu walające się po całym pokoju ciuchy, a niektóre były ewidentnie zbyt kolorowe, by mogły należeć do Abla. Nie potrafił zmusić się do wstania, ruszenia swojego ciała i uczynienia czegoś pożyteczniejszego, niż wpatrywanie się w sufit. Zaraz zaczynał trening, ale...
- Ale nie - dokończył na głos, w celu upewnienia się, co tego, iż żyje. Ano oddychał, funkcjonował, a stwierdził to niechętnie, bo aktualnie z chęcią zapadłby w sen wieczny. Albo tylko zimowy, byle długi. Ziewnął przeciągle, zamykając zaspane ślepia, próbując rzeczywiście zatonąć w krainie własnej wyobraźni. Przecież to nie może być takie trudne.
Lecz wtedy do pokoju wpadł długowłosy, zdyszany i ledwo trzymający się na nogach, a przy tym uśmiechający się głupio. Remus zaprzestał zasłaniania ręki oczyma, ale tylko na moment, bo zaraz po ujrzeniu swojego przyjaciela spłonął niekontrolowanym rumieńcem, toteż szybkim ruchem przykrył się pościelą. Jeszcze by sobie pomyślał coś, głupi. Wtem poczuł jak spada nań coś ciężkiego, jakby rzucono weń drzwiami, aż szarpnął się dziko, nie mogąc oddychać, ale zaraz zamarł, bo oto wtulony w niego James zachłannie go całował, błądził dłońmi po całym ciele białowłosego, nie krępując się ni trochę.
Jezu, co ja wyprawiam.
A mimo to nie przestawał, pozwalał na wszystko i zarazem na o wiele więcej, samemu czyniąc niewiele. Pragnął tego od tak dawna, przecież nie robił nic złego, wreszcie to dostając. Wiedział, że to zło, ale zło przeplatane zadowoleniem, takowego nie był w stanie zniwelować.
- Abel?
Długowłosy przerwał, wpatrywał się w swojego partnera wielkimi ślepiami, niczym zmartwiony pupil. Tymczasem Sheridan odkrył, iż właśnie się popłakał, łzy znaczyło jego blade lico, a on sam uciekał oczyma, byle nie napotkać wzroku Jamesa. Jakież to było podłe.
- Abel. - Powtórzył i zaśmiał się, pragnąć przybrać maskę, uciec stąd jak najdalej i zmienić to cholerne ciało, wymazać pamięć, argh, cokolwiek. - Dotychczas tylko raz powiedziałeś do mnie w ten sposób - wymamrotał następnie, kuląc się bezsilnie i zaciskając powieki. Przecież to żałosne, właśnie tak się nazywa. Nie powinno mu to przeszkadzać.
Pheles opadł obok niego, wtulając się w jego ciało, przyciągając do siebie, nie zważając także na to, iż cały wodnisty był niewiarygodnie spięty. Jakby dotykał go ktoś obcy.
- Przepraszam - wychrypiał w jego śnieżnobiałe włosy, żałując, gorzko żałując. - Bałem się, że już nie powinienem tak do ciebie mówić. Że... coś się zmieniło. - Skrzywił się, słysząc to, co właśnie z siebie wydusił. Nie mógł nawet stwierdzić czy nie mijało się to z prawdą. - Irbisku - dokończył wtem, przypomniawszy sobie, co przed momentem zrobił. Nigdy nie mówili do siebie po imieniu, wydawało się to naprawdę chłodne, oschłe. Karygodne wręcz.
Zapadła niezręczna cisza, przerywana tylko niekontrolowanymi ruchami Abla, nigdy nie pozostawał w bezruchu, jakoby jakieś ADHD miał. Mimowolnie czerpał radość z tego, iż leży obok swej miłości, ale zarazem nadal go coś trapiło. Bez powodu i niepotrzebnie, ale wciąż. Wreszcie odetchnął, gdy jego serce ponownie przyspieszyło, kiedy tylko pozwolił sobie na chwilę odetchnięcia od zmartwień, by zmusić się do tychże słów:
- Głupi Azjato, ja winienem przeprosić. - Prędko przewrócił się na drugi bok, tylko po to, aby wtulić się w pierś Jamesa i zmazać ten sztuczny uśmiech, bo coś i tak było źle. Gdyby jeszcze wiedział co!
- Mamy jeszcze godzinę, prześpij się - polecił mu Pheles, przyciskając go do siebie, niemal podduszając, gdyż i jemu się ta cała sytuacja podobała.
Była dziwna, a choć oni do normalnych się nie zaliczali, to mimo wszystko gustowali w normalności i rutynie. I właśnie ją zburzyli.
- Ale nie - dokończył na głos, w celu upewnienia się, co tego, iż żyje. Ano oddychał, funkcjonował, a stwierdził to niechętnie, bo aktualnie z chęcią zapadłby w sen wieczny. Albo tylko zimowy, byle długi. Ziewnął przeciągle, zamykając zaspane ślepia, próbując rzeczywiście zatonąć w krainie własnej wyobraźni. Przecież to nie może być takie trudne.
Lecz wtedy do pokoju wpadł długowłosy, zdyszany i ledwo trzymający się na nogach, a przy tym uśmiechający się głupio. Remus zaprzestał zasłaniania ręki oczyma, ale tylko na moment, bo zaraz po ujrzeniu swojego przyjaciela spłonął niekontrolowanym rumieńcem, toteż szybkim ruchem przykrył się pościelą. Jeszcze by sobie pomyślał coś, głupi. Wtem poczuł jak spada nań coś ciężkiego, jakby rzucono weń drzwiami, aż szarpnął się dziko, nie mogąc oddychać, ale zaraz zamarł, bo oto wtulony w niego James zachłannie go całował, błądził dłońmi po całym ciele białowłosego, nie krępując się ni trochę.
Jezu, co ja wyprawiam.
A mimo to nie przestawał, pozwalał na wszystko i zarazem na o wiele więcej, samemu czyniąc niewiele. Pragnął tego od tak dawna, przecież nie robił nic złego, wreszcie to dostając. Wiedział, że to zło, ale zło przeplatane zadowoleniem, takowego nie był w stanie zniwelować.
- Abel?
Długowłosy przerwał, wpatrywał się w swojego partnera wielkimi ślepiami, niczym zmartwiony pupil. Tymczasem Sheridan odkrył, iż właśnie się popłakał, łzy znaczyło jego blade lico, a on sam uciekał oczyma, byle nie napotkać wzroku Jamesa. Jakież to było podłe.
- Abel. - Powtórzył i zaśmiał się, pragnąć przybrać maskę, uciec stąd jak najdalej i zmienić to cholerne ciało, wymazać pamięć, argh, cokolwiek. - Dotychczas tylko raz powiedziałeś do mnie w ten sposób - wymamrotał następnie, kuląc się bezsilnie i zaciskając powieki. Przecież to żałosne, właśnie tak się nazywa. Nie powinno mu to przeszkadzać.
Pheles opadł obok niego, wtulając się w jego ciało, przyciągając do siebie, nie zważając także na to, iż cały wodnisty był niewiarygodnie spięty. Jakby dotykał go ktoś obcy.
- Przepraszam - wychrypiał w jego śnieżnobiałe włosy, żałując, gorzko żałując. - Bałem się, że już nie powinienem tak do ciebie mówić. Że... coś się zmieniło. - Skrzywił się, słysząc to, co właśnie z siebie wydusił. Nie mógł nawet stwierdzić czy nie mijało się to z prawdą. - Irbisku - dokończył wtem, przypomniawszy sobie, co przed momentem zrobił. Nigdy nie mówili do siebie po imieniu, wydawało się to naprawdę chłodne, oschłe. Karygodne wręcz.
Zapadła niezręczna cisza, przerywana tylko niekontrolowanymi ruchami Abla, nigdy nie pozostawał w bezruchu, jakoby jakieś ADHD miał. Mimowolnie czerpał radość z tego, iż leży obok swej miłości, ale zarazem nadal go coś trapiło. Bez powodu i niepotrzebnie, ale wciąż. Wreszcie odetchnął, gdy jego serce ponownie przyspieszyło, kiedy tylko pozwolił sobie na chwilę odetchnięcia od zmartwień, by zmusić się do tychże słów:
- Głupi Azjato, ja winienem przeprosić. - Prędko przewrócił się na drugi bok, tylko po to, aby wtulić się w pierś Jamesa i zmazać ten sztuczny uśmiech, bo coś i tak było źle. Gdyby jeszcze wiedział co!
- Mamy jeszcze godzinę, prześpij się - polecił mu Pheles, przyciskając go do siebie, niemal podduszając, gdyż i jemu się ta cała sytuacja podobała.
Była dziwna, a choć oni do normalnych się nie zaliczali, to mimo wszystko gustowali w normalności i rutynie. I właśnie ją zburzyli.
A skoro nie mam pomysłu na podkład, to nie mam pomysłu już na nic.