- Bo wiecie, nie tylko wy zostaliście w to wciągnięci siłą -
mruknęła Ria, po chwili stając się już nieco pewniejsza w sytuacji. - Tak
naprawdę nie mamy najmniejszej ochoty się z wami ożenić - prychnęła i założyła
ręce na piersi.
- Mamy już swoich ukochanych, których musieliśmy zostawić -
wtrąciła spokojniej Lissa. - Nie mieliśmy pojęcia o tym, co dzieje się za
naszymi plecami. Chcemy do nich wrócić, jednak w tej sytuacji jest to chyba
niemożliwe...
Na wiadomość
usłyszaną z ust dziewczyn, automatycznie uśmiechnąłem się, a po plecach
przeszło mi miłe, ciepłe uczucie. Jakby nadzieja. Ta już beznadziejna sytuacja
staje się coraz bardziej do zniesienia, jeśli rzeczywiście mają już kogoś i tak
samo jak mi staliśmy się ofiarami przegniłych ambicji dorosłych.
- Dlaczego niemożliwe?- zapytałem, przykładając palec do
ust, udając, że myślę.
- Głuchy jesteś? - syknęła rudowłosa. - Jest już z góry
ustalone, że mamy wyjść właśnie za was, aby nasze rody przetrwały. Koniec
kropka. Próbowaliśmy rozmawiać z naszymi rodzicami, jednak nie umiemy do nich
dotrzeć - wzruszyła ramionami.
Skrzywiłem się, zakładając ręce na piersi. – Może nie
wszystko stracone.- pokiwałem z politowania głowa, rozglądając się po zakątkach
domostwa sprawdzając by przypadkiem nikt nas nie podsłuchiwał. Rudowłosa zrobiła kwaśną miną i już chciała
się odezwać, aby mnie raz i porządnie opieprzyć, jednak ruchem dłoni kazałem
jej zamilknąć.- Pomożemy wam wrócić do ukochanych.
Gwałtownie
przeniosłem swój wzrok na Kasene, unosząc wysoko brwi. Dziewczyny również
zrobiły miny, które mówiły same za siebie, że nic z tego nie rozumieją. Pomóc
im wrócić do ukochanych? Co on znowu kombinuje? Jak?
Widząc miny dziewczyn, jak i samego Naokiego
na usta samowolnie wypełzł mi chytry uśmieszek. Odchrząknąłem, próbując
zachować jakieś pozory poważności i przestać uśmiechać się jak opętane
dziecko.- Pomożemy wam uciec.- powiedziałem w końcu, jednak dziewczyny zamiast
pozwolić ponieś się wyobraźni i podziękować mi przynajmniej uśmiechem, one
skrzywiły się z widocznym oburzeniem.- Bez panny młodej ślub się nie odbędzie.-
rzuciłem, pozwalając by same zajarzyły w końcu, o co mi chodzi.
Spojrzały się po sobie, co chwilę otwierając usta, to je
zamykając. Jakby chciały coś powiedzieć, lecz zapomniały o istnieniu czegoś
takiego jak słowa. Sam musiałem przyznać, chyba po raz pierwszy, że plan Kasa
nie jest zły, a nawet podoba mi się. Co zrobi rodzina, gdy nie ujrzy panny
młodej przy ołtarzu? W takiej sytuacji szansę na rozpoczęcie ceremonii są...
nikłe.
- Chcecie nam pomóc uciec? - spytała z niedowierzaniem
Lissa, spoglądając kątem oka na swoją siostrę.
Pokiwałem głową,
potwierdzając to, o co zapytała dziewczyna. Jednak po chwili mój uśmiech spełzł
mi z twarzy.- Tylko jeszcze pozostaje sam fakt, w jaki sposób uciekniecie.-
podrapałem się po głowie, czochrając włosy, które i bez tego były w opłakanym
stanie. Może mój plan nie jest dopracowany w cale, ale liczy się fakt, że coś
wymyśliłem, a nie tylko wgapiałem się z rozcapierzonymi ustami, jak dziewczyny
w tym momencie.
- Pakujcie się - rozkazałem krótko. Obie spojrzały się na
mnie ze zdziwionymi minami, nie bardzo rozumiejąc, o co mi chodzi. Gestem
wskazałem im miejsce przed bramą, gdzie zaparkowała czarna limuzyna. Dwaj
mężczyźni, przy czym jeden z nich to nasz ojciec - wsiedli do auta, które
odjechało z piskiem opon, wznosząc w powietrze tysiące drobin kurzu.
- Mamy okazje - dodałem, spoglądając na nie. - Służba
niczego nie zauważy... Jeśli dobrze ją się przypilnuje.
Po dziewczynach widać było, ze nie mają bladego pojęcia, o
co Nekusiowi chodzi, ale bez słowa sprzeciwu pognały schodami w stronę pokoju
zapewnię po swoje rzeczy.
- Co ty kombinujesz?- zapytałem, mierząc chłopaka ciekawskim
wzrokiem.
- Ja po prostu
działam, póki mogę - odparłem krótko. - Twój plan był dobry, tylko szkoda, że
nie wymyśliłeś jeszcze, jak je dowieść do ich książąt. Najlepiej i najprościej
będzie podrzucić je gdzieś na stację. Pociągi mogą dotrzeć prawie, że wszędzie.
Ich sprawą będzie już, jak uciekną przed gniewem ojca... Poza tym, trzeba
dopilnować, żeby służba nie wtrącała się w nie swoje sprawy... I patrzeć, czy
nie nadjeżdżają. Nie chcemy większych kłopotów, prawda?...
Pokiwałem potulnie
głową w pewni zgadzając się z wywodami ojca dyrektora.- No to może ja, pomogę
im w pozbieraniu gratów, a ty informuj, gdyby przedwcześnie zakończyli przejażdżkę.-
poinformowałem, z szarży ruszając do ich pokoi. Dziewczyny zdążyły wyciągnąć
walizki i bez słowa zbierały swoje rzeczy. Mozolnie, w pedantycznym ułożeniu.
Może jeszcze ułóżcie majtki według kolorów!?
Wydałem z siebie jęk
człowieka styranego życiem.- Pośpieszcie się.- bezceremonialnie podszedłem do,
jednej z szafek i zacząłem z niej wywalać wszystkie rzeczy mało interesując,
czy trafiam do walizki, czy też nie.
- Co ty…!?
- Matko satynowa, cóż to jest?!
- Zostaw to.- Ria błyskawicznie wyrwała mi z dłoni, dziwną
szmatkę, nad którą dla swojego dobra wolałem nie debatować.- Co ty robisz? Jak
to chcesz zmieścić w taki sposób?
- Jak się popieści to się zmieści.- wyszczerzyłem zęby w
pokracznym uśmiechu i wróciłem do upychania torby.
Odprowadziłem wzrokiem uciekinierki wraz z ich osobistym
"szoferem", po czym wolnym krokiem zacząłem okrążać posiadłość.
Rozglądałem się na wszystkie strony, uważnie lustrując okolicę i nadsłuchując.
Cholera wie, kiedy mogą wrócić. Chociaż z jednej strony dopiero, co wyjechali,
więc nie powinni wrócić po paru minutach... Chyba, że zdarzy się coś bardzo
niespodziewanego.
- Szybciej się tam pakujcie... - mruknąłem poddenerwowany,
spoglądając w stronę okna od którego odbijały się ostatnie promienie słoneczne.
Miałem nadzieję, że oglądam to miejsce po raz ostatni w mojej karierze
życiowej.
- Mówiłem, że się zmieści.- rzuciłem wesoło, skacząc dupą po
walizce, przy okazji walcząc z suwakiem. Zapakowały chyba tam cały butik, jak
nie więcej. Rozepchany materiał wręcz łkał o dobicie.
- Mam nadzieje, ze wszystko wzięliście. Za wszelkie zguby,
nie odpowiadamy.- zeskoczyłem z walizki i złapałem za nią, która ku mojemu
zdziwieniu była o wiele cięższa. Gdy została pozbawiona oparcia ze strony
łózki, pociągnęła mnie w dół, ciężko upadając na panele.- Napchaliście tam
cegieł, gdy nie patrzyłem?
Ruda chimera
przewróciła oczami i chciała zabrać ode mnie bagaż, jednak mięśnie, które nie
używałem od dawna zdążyły zajarzyć, że czas na reaktywacje i pokracznym krokiem
skierowałem się w stronę drzwi.
Po dłuższej chwili do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych
drzwi. Obejrzałem się za siebie, gdzie na schodkach ujrzałem dwie siostry, a za
nimi wlekącego się wręcz Kasene z większą od niego walizką, którą targał obok
siebie.
- Wasz cały dobytek? - zerknąłem kątem oka na obszerny
pakunek, a następnie na brata. Po jego minie mogłem łatwo wywnioskować, że
była.. Ciężka. Za ciężka.
- Tak, jesteśmy gotowe - Kiwnęła głową Ria.
- Hello! Może tak
łaska mi pomóc z tym?- machnąłem zamaszyście łapką, domagając się
zainteresowania. Jednak śmietanka arystokratyczna olała mnie doszczętnie,
zamykając się trójkącie wzajemnej adoracji. Zero współczucia, zero pomocy, zero
praw dla mułów pociągowych.
- Idziemy?- sapnąłem, próbując zgramolić towar z podłogi.
Przy okazji materiał wydał z ciebie taki męczeński dźwięk, gdy przejechał po
chodniku, że chimery od razu zaczęły pojmować, że zostawienie mnie na sam na
sam z dobrami osobistymi to ryzykowna decyzja. Nie przejmując się spojrzeniami
pełnymi zgorszenia ruszyłem przez siebie, póki nie przeszkodził mi w tym zimny
uścisk śmierci na karku.
- W drugą stronę jest stacja.- westchnął Naoki, zaliczając
mentalnego facepalma, ciągnąc już w poprawnym kierunku.
Po dłuższym czasie spędzonym na stacji, pożegnaniach pełnych
"miłości" i "łzach pełnych smutku" - udało nam się wrócić z
powrotem do rezydencji, zostawiając dziewczyny same sobą, aby mogły wrócić do
swoich ukochanych. Wbrew pozorom byliśmy w naprawdę dobrych humorach, który
udzielił się nawet mi. Plan poszedł po naszej myśli i nie musieliśmy wystawiać
Kasene jako kartę przetargową!
- Więc co teraz? - spytał po tej ciszy, nie przerywajać
chodu.
- Jak to co? Wracamy. Nie mam zamiaru siedzieć tutaj dłużej
- mruknąłem, chcąc być już jak najdalej od tego miejsca. W ten jednak jak na
zawołanie uprzedził mnie w tym czarny, luksusowy samochód, który podjechał pod
dom. Z tyłu wysiadły dwie postacie. Jedną z nich oczywiście był nasz ojciec.
Drugiej zupełnie nie kojarzę. Może... ojciec tych dwóch? Trzeba go powiadomić z
grzeczności, że jego córki już dawno są daleko stąd. Wątpię jednak, abym się z
tym pofatygował.
- Kasene? Naoki? A gdzie są wasze narzeczone? - zmierzył nas
gniewnym wzrokiem, podchodząc bliżej.
Instynktownie odskoczyłem za osobę Naokiego, widząc gniewnie
szarżującego ojczulka, gotowego ciskać piorunami i bluzgami w naszą stronę. Za
nim dreptała jakaś nieznana mi kostucha z źle dopasowanym garniakiem.
- Najdroższe stwierdziły, że klimat im nie sprzyja, więc
zawinęły skarpetki.- wykrzywiłem usta w jadowitym uśmiechu. Nadal chowając się
za Naokim, gdyby przypadkiem ktoś chciałby porzucać czymś ostrym.
- Co takiego?! – ryknął o mało, co nie dopuszczając się do
rękoczynów. Jednak w połowie drogi jego pięści do nas zatrzymałem ją, ze
stoickim spokojem wpatrując się w ojca.
- Dobrze usłyszałeś, tato - uśmiechnąłem się ironicznie. -
Skoro nasze narzeczone uciekły, nic tu po nas. Teraz nie zmusisz już nas do zastania
tu. Nie tym razem. - Już chciałem zrobić to, co ojciec na początku, jednak
powstrzymałem się w ostatniej chwili i odsunąłem się krok w bok, kłaniając
szarmancko.
- Kas, czyń honory.
- Z przyjemnością.- syknąłem, uśmiechając się jak opętaniec
na widok wody święconej. Te wredne chomiki w mojej komorze czaszkowej
zapiszczały zgodnie, gdy całe skumulowane emocje objawiły się w postaci mojej
pięści w małym randewu z nosem ojca. Odskoczył zszokowany, kurczowo trzymając
się za twarz. Jednak byłem dumny, cholernie dumny. Co z tego, że łapa
pulsowała, jakbym przywalił w żelbeton.
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, widząc zszokowaną minę
ojca. Wiedziałem, że nie spodziewał się tego po Kasene. Zazwyczaj to on był popychadłem,
z którym można było robić, co się chcę. Teraz to się zmieniło.
- Prawidłowo. Wracamy? Autobus nam ucieknie - skrzywiłem się
lekko. Nie leżał po mojej myśli tygodniowy marsz z powrotem do miasta...
- Jasne.- odparłem, jakoś nadto radośnie, z każdą chwilą
coraz bardziej obawiając się bluzgającego ojca, trwającego nadal w głębokim
zawisie mentalnym.- Jak się sprężymy to za cztery góra pięć dni będziemy w
domu.- udałem, że nie słyszałem ostatniego zdania. Za bluzy po raz pierwszy od
długiego czasu wysunął się Wieszczadło zaciekawiony, dlaczego właścicielowi
serce popyla, jakby przebieg maraton.
BRAWO KASENE! Pokazał, że nie jest gorszy od brata :D Brawo, brawo! *klaszcze*
OdpowiedzUsuńNo a poza tym to JEEEEEEEEEEEEEEEEESSSSSSSSSSSSSST... 'Kochane' narzeczone spławione. I bardzo dobrze. Chociaż z drugiej strony, to troszeczkę szkoda. Chciałam zobaczyć mordującą Kor z piłą łańcuchową :/
No ale najważniejsze, że chłopcy wciąż są wolni i do wzięcia.
STOPSTOPSTOPSTOPSTOP
A guzik. Nie prawda ;P Zajęci i to jak nigdy.
Ehhh... Tacy biedni. Z jednej kobiecej pułapki do drugiej. Tylko z tej już nie pozwolę wam uciec *creepy smile*
Notka była czytana juz wcześniej, lecz jak widzę zero ode mnie komentarza....
OdpowiedzUsuńNotka super, braaaaaaaawooo *bije razem z Kor*
Skąd wy takie pomysły bierzecie, to nwm, ale są super ♥
W razie czego, to gdyby się ucieczka nie udała, w dzień ślubu Wieszczadło mógłby nieco narobić hałasu, jestem pewna że część żeńska by uciekła szybko o własnych siłach :D